Jechałem dziś DDRką i w kierunku przeciwnym do mnie biegł jakiś szeroki w barach biegacz. Oczywiście ja jak to ja jechałem z nim na czołówkę bo to moja droga, jak biegnę chodnikiem i rower jedzie na mnie też nie uciekam, to on ma zjechać tam gdzie jego miejsce. Minąłem kolesia minimalnie pokazując palcem i mówiąc: "tu jest chodnik". A on się tylko patrzył na mnie. Widząc jego wyraz twarzy zrobiło mi się głupio, bo nie wiedziałem czy zrobiło mu się przykro, czy miał ochotę mi wp********...
Biegacze zrozumcie, że stwarzacie zagrożenie, WAS nie widać, nie macie lampek. Rowerzysta będąc zmęczonym, nie spodziewając się takiej sytuacji, jadąc więcej niż 30 km/h ma mało czasu na reakcję. Można oczywiście zwolnić ale można też po prostu nie zauważyć takiego pacjenta. Można nie pomyśleć z jaką prędkością on się porusza, a jak biegnie pod prąd to już w ogóle sprawa dziwna.
Co nie zmienia faktu, że i tak biegacz nie ma prawa być na drodze rowerowej. Nie rozumiem tego fenomenu. To była droga przy lesie, bardzo długa i pusta. Zarówno DDR jak i chodnik. W centrum miasta jest trudniej biec po chodniku między pieszymi, ale i tak się da. Ale na takim pustkowiu?? Po co? Lepiej się biegnie po czerwonym asfalcie, czy cokolwiek to jest, niż po polbruku? Kup dobre buty.