To ja w ten deseń.
Mam dwa kaski, w tym jeden full face, o którym chciałbym napisać tu parę słów.
Wybrałem Eartworks Nuke. Tani, solidny, z daszkiem. Wierzcie, nie wierzcie, zamówiłem go w sieci, bez przymierzania, nigdy wcześniej kasku full na głowie nie miałem i ten okazał się dla mnie jak ulał. Ale do rzeczy. Zaskoczyła mnie w nim, na plus, wentylacja, jeździłem w nim nawet w upały (powietrze przepływające kanałami wentylacyjnymi generuje fajne dźwięki, można odnieść wrażenie, że siedzi się w kabinie jakiegoś odrzutowca). Nie buja się na łepetynie w czasie zjazdów i na wybojach. Daje całkiem dobre możliwości percepcji, jedynie garda zasłania kokpit i przednie koło. Jego pasek nie uciska w szyję. Jego wyściółka nie śmierdzi (mam go już rok i nie prałem jeszcze gąbek, po powrocie z jazdy po prostu wieszam kask w przedpokoju, a do środka wkładam saszetki absorbujące wilgoć, i tak wysycha). Niestety, jak każdy full odpowiednio waży... W skali od 1 do 5, daję mu 4 i pół. Używam go do XC i jakiegoś dyskomfortu psychicznego z tego powodu nie czuję, w czym nie jestem odosobniony, bo widziałem już riderów tak śmigających po KPN i MPK. Oczywiście, do XC trochę ostrzejszego, do XC na lodzie i, obowiązkowo, w trakcie nocnych jazd. Do postawienia na fulla przymusiło mnie przykre doświadczenie. Jechałem kiedyś w ogóle bez kasku. Szybko na tyle, na ile pozwalały mijane slalomem brzózki. Dróżka zaprowadziła mnie na taką niewysoką skarpkę. Chciałem ominąć drzewo i jedyne co dalej pamiętam to to, że przednie koło obsunęło się ze skarpki i zanurkowało z pół metra w dół. Dalej, biała plama — nie pamiętam nic. Gdy odzyskałem przytomność, w obolałych, ruszających się zębach miałem piach, a skroń i policzek stłuczone. Gdybym upadł na kamieniach lub na jakiś korzeń, to...
Przygód z tym kaskiem nie zliczył bym: ratował mnie ostatniej zimy, kiedy notorycznie pogłębiałem gardą lodowe koleiny na leśnych duktach, kobiecina w sklepie nie chciała mi raz sprzedać piwa, bo uznała mnie za wyrostka w kasku... Komentarze, w stylu: „Weźcie go!”, „Kask motocyklowy założył”, po prostu mi latają, a jak ktoś za głośno zaszczeka, to daję po hamulcach, podjeżdżam do tego kogoś i jedno spojrzenie wymierzone zza gardy szczekacza dokumentnie wycisza.
Na koniec, powtórzę za kilkoma przedmówcami. Niech każdy sobie jeździ w kasku w jakim chce, ale w jakimś niech jeździ koniecznie. Lepiej się nie przekonać, co może znaczyć jego brak.