Skocz do zawartości

Tadeus

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 335
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2

Ostatnia wygrana Tadeus w dniu 16 Lipca 2014

Użytkownicy przyznają Tadeus punkty reputacji!

1 obserwujący

Metody kontaktu

  • Strona www
    http://

Dodatkowe informacje

  • Skąd
    Wwa

Ostatnie wizyty

1 840 wyświetleń profilu

Osiągnięcia użytkownika Tadeus

Pro

Pro (9/13)

  • Reaktywny
  • Od tygodnia
  • Od miesiąca
  • Od roku
  • Conversation Starter

Ostatnio zdobyte

501

Reputacja

  1. Następna edycja wakacji rowerowych za nami! Po zeszłorocznym Szczecinie i Szwecji, tym razem wywiało nas na pogranicze polsko-niemieckie na południowy kraniec sławnego szlaku Odra-Nysa ze startem w Zittau (Żytawa). Wybraliśmy się tam w sposób zorganizowany, z pomocą sławnego w pewnych kręgach krakowskiego biura podróży z ptakiem O szlaku wzdłuż Odry i Nysy przeczytać można naprawdę bardzo wiele, uchodzi za jeden z najlepszych i najbardziej "ucywilizowanych" szlaków w regionie. Wszędzie piszą o znakomitym oznakowaniu, gładziutkich asfaltowych powierzchniach i prawdziwie "zachodniej" infrastrukturze wspierającej szlak. My dodatkowo, by dopełnić luksusu, zapewniliśmy sobie noclegi w hotelach (po polskiej stronie) i transport bagażu samochodem między noclegami Tak więc w sakwach mieliśmy tylko to, co potrzebne nam na szlaku, a wszystko inne wieczorem czekało na nas, gdy dojeżdżaliśmy na finisz danego etapu. Ale wracając do rzeczy ogólnych. Czy naprawdę w Polsce powinniśmy mieć kompleksy i zachodni sąsiedzi są lata świetlne przed nami? No, mogę spokojnie powiedzieć, że nie do końca i pod niektórymi względami jest u nas nawet lepiej! Nie uprzedzajmy jednak faktów. Na początek kwestie związane z transportem. By rozpocząć podróż musieliśmy dotrzeć z Warszawy do Zgorzelca. Okazało się jednak, że tym razem na kolej nie ma co liczyć, 2 przesiadki, 7 godzin drogi, do tego 2 pociągi bez miejsca na rowery. Co gorsze jeszcze półtora miesiąca temu PKP na stronie pokazywało, że będą tam jednak jechały pociągi z miejscami na rowery, życzę więc powodzenia tym, którzy się dali tak wrobić. Padło na samochód, ale szkoda nam było wydawać kasy na bagażnik rowerowy, więc pożyczyliśmy od rodziny kombi. Jak widać do przeciętnego kombi 3 rowery wchodzą bez większego problemu i z drobnym zapasem po zdjęciu przednich kół. Tylna kanapa położona tylko w połowie, więc spokojnie mieści się i trzeci rowerzysta: Po dojechaniu na miejsce i pierwszym zwiadzie po niemieckiej stronie wraz z krótką podróżą pociągiem pierwsze wnioski: - Ani na dworcach, ani w (nowoczesnych) pociągach nie ma WIFI :/ - Gminy raczej nastawione na miejscowych. Bardzo rzadkie tabliczki z nazwami ulic, bardzo słabe oznakowanie... praktycznie wszystkiego. W wielu nawet zadbanych i zamożnych miejscowościach przejazdy na drogach nie były odmalowywane pewnie z 10 lat i zostały po nich tylko resztki pigmentów farby. Trasy rowerowe da się poznać praktycznie tylko na wjeździe i wyjeździe. Ścieżka może się ciągnąć 5 kilometrów i oznaczona jest tylko na początku i na końcu, więc jak dojedziesz gdzieś w środku to nie masz zielonego pojęcia, czy to uliczka, czy chodnik, czy DDR. Ale to samo było w mniejszych miejscowościach w Szwecji. Ogólnie pewnie z tego częściowo wynika czemu w tych krajach jest więcej DDRów - po prostu poprowadzenie ich tam wymaga znacznie mniejszych nakładów, bo nie ma praktycznie żadnych wymagań co do wyglądu i oznakowania. Oznakowanie oczywiście wisi miejscowym, którzy już wiedzą jak tam się jeździ, ale dla turystów to lipa. Przy okazji nie brakowało też "chodnikowych" ciągów pieszo rowerowych o szerokości jednego metra i z drzewami i śmietnikami na środku! Iście jak w ojczyźnie No ale wszystko powyższe raczej tylko w samych miastach, przez które przechodzi szlak. Jak już wyjedzie się z miasta na wijący się polami i lasami szlak Odry-Nysy ciężko się już zgubić, a i sam szlak staje się niemal idealny: Cała trasa to tak na oko w 50% faktycznie czysto rowerowa, niemal idealnie płaska ścieżka, taka jak w reklamie. I to naprawdę robi wrażenie. W 30% to jednak po prostu asfaltowe wiejskie drogi z mniej lub bardziej małym ruchem, takimi samymi ulicami pociągnięte jest też wiele szlaków rowerowych na przykład na Mazowszu czy na północ od Szczecina. Cała reszta to różne mieszańce, od mniej lub bardziej udanych chodników pieszo-rowerowych, po bruk i żwir i w małej części też pobocza ulic o średnim natężeniu ruchu. Ale nigdy głęboki żwir, piach, czy błoto. Tutaj faktycznie zgodnie z obietnicami. Patrząc na pojedyncze odcinki, to tak naprawdę nie mamy specjalnie powodu do kompleksów, podobna infrastruktura bywa i u nas, tyle że nie ułoży się z tego jednej ciągłej, tak optymalnej dla rowerzystów ścieżki i to - jakby co - jest u nas do nadrobienia. Fragmenty podobne, nawet czasem lepsze, brakuje zgrania w całość. A jak to wygląda krajobrazowo? Większość pokonanej przez nas trasy to głównie pola i małe grupki leśne (w każdym obowiązkowo ukryta górka z podjazdem :>), wyróżnia się w sumie głównie samo południe, blisko granicy z Czechami, tam trasa idzie w gęstym lesie, bardzo blisko rzeki idącej głębokim korytem ze stromymi brzegami doliny, bardzo przypomina to nasz znakomity szlak ze Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru (pisałem już o nim na blogu), tylko tutaj zamiast żwiru jest asfalt, ale za to ściany są mniej strome, skaliste i monumentalne. Tu przykład z trasy, z ciekawym mostem kolejowym: Warto też wspomnieć o niemieckich kolejach. A przynajmniej tych we wschodnich Niemczech, którymi mieliśmy przyjemność się poruszać. Są tak samo porozbijane na mniejsze spółki jak u nas. Dodatkowo w wielu przypadkach nie da się zamówić biletu przed pojawieniem się na dworcu, tak samo jest z miejscówkami na rower, brak rezerwacji, jak nie ma miejsca na rower, to nie jedziesz. Dodatkowo przedziały rowerowe są też przedziałami dla normalnych pasażerów, na wózkach i z wózkami. Regulamin - podobnie jak w Polsce - w jasny sposób wyjaśnia, że rower to przywilej i jak nie ma miejsca, to roweru nie przewieziesz choćbyś miał bilet. Pani w okienku opowiadała nam, że mamy szczęście bo ostatnio rowerzyści z Francji musieli przedłużyć urlop, nie udało im się z rowerami wpakować do pociągu... Jak więc widać dostępna u nas możliwość rezerwacji miejsca na rower w rowerowym dedykowanym przedziale okazuje się nie lada luksusem Nie ma to jak pojechać do bogatszego sąsiada, by się dowartościować Z ciekawostek technicznych. Z chwilowego musu odkryłem jak bezpiecznie jednym u-lockiem przymocować dwa rowery do jednej wyrwikółki: Podsumowując. Trasa dla normalnych ludzi fajna, dla chcących robić duże dystanse genialna, bo kilometry na etapach pozamiejskich faktycznie mijają niezauważalnie. Krajobrazy ładne, ale dla jeżdżących po Polsce nic nowego. Jedyne, co może się wyróżniać na plus to bardzo duża ilość bardzo ładnie zachowanych zabytkowych budynków. I to nie tylko w formie zabytków, ale wszędzie dookoła - domy, firmy, tartaki, gospody. W przypadku chęci odbicia ze szlaku w miasta polecam własne mapy, bo oznakowanie tam jest takie sobie. I jedna najważniejsza sprawa. Mosty! Nie zawsze wierzyć mapom. W jednym przypadku przejazdu na polską stronę zaznaczonego na mapie nie było już od... 50ciu lat... A w drugim przez wiele godzin jedyny przejazd przez rzekę na polską stronę wyglądał tak: Pozdrawiam
  2. No i stało się. Po latach wzbraniania się przed nierekreacyjną jazdą rowerem, w końcu dałem się skusić. Zaczęło się stopniowo... od warszawskich samorządowców, którzy w bezczelny i podstępny sposób zaczęli zapychać całe miasto pięknymi, nowiutkimi, gładkimi i niekończącymi się ścieżkami rowerowymi... Najpierw okazało się, że da się nimi dojechać już praktycznie wszędzie i wszystko co tylko mogłem mieć w życiu do załatwienia mogłem załatwić dojeżdżając w co najmniej 85% ścieżką... Potem doświadczenia pokazało, że tych ścieżek nie tylko jest pełno, ale jeszcze te nowe poprowadzone są w zupełnie niekolizyjny sposób (można przejechać całe miasto stojąc na światłach tylko z 5-6 razy, zamiast 20-30 jak samochody obok - co było kapitalne w upały). No i zacząłem jeździć po całym mieście szalejąc po sklepach, znajomych, centrach handlowych, lecznicach, urzędach... Dodatkowo odżyły więzi rodzinne, bo skoro już "byłem w okolicy" to równie dobrze mogłem wpaść do rodziców, teściów, czy kuszącego grillem rodzeństwa... Aż w końcu pojechałem do pracy. Wcześniej nie chciałem tego robić, bo cieszyło mnie to, że rower od razu kojarzy mi się z relaksem, a tak mógłby zacząć i ze stresem (pośpiech do pracy, awaria, ulewa w drodze do biura itd.). No ale skoro już i tak zaczynałem odchodzić od szlachetnych założeń mojego hobby... Niby firma po zupełnie przeciwnej stronie, 19km ode mnie, ale połączona z moim domem wspaniale długimi, nieprzerwanymi ciągami szerokich DDRów: Dość długo zastanawiałem się, jak zrobić to logistycznie, ale w końcu zdecydowałem się, że będę woził wszystko ze sobą i wezmę jedną sakwę: 15l Crosso Dry Small Do środka poszły narzędzia, u-lock, dętki, dokumenty i docelowy strój biurowy, który zajął prawie całą sakwę, bo w żadnym razie nie chciałem go ściskać. Najbardziej bałem się w sumie, że jak dojadę na miejsce, to pieczołowicie wyprasowany urzędniczy uniform będzie wyglądał jak wyjęty psu z gardła, ale okazało się, że dotarł w stanie idealnym, jak prosto spod żelazka Na siebie wrzuciłem typowe wdzianko rowerowe, oddychające długie spodnie i taką samą rowerową koszulkę i był to dobry wybór, bo mimo prób dość spokojnej jazdy dość mocno się zgrzałem, więc w stroju nieoddychającym byłaby masakra, do tego wszechobecne warszawskie remonty dość mocno by mnie zapyliły. Ostateczny wynik jest dość satysfakcjonujący. Autobusem ta sama trasa to było około godziny do godziny piętnaście minut. Na rowerze około 50 minut do godziny. Do tego udało się przewieźć to co chciałem bez pogniecenia... no i dotarłem w sumie niespocony, choć trochę zgrzany. Prysznica nie mam, więc było to istotne. Odzież techniczna sprawdziła się dość dobrze, to raczej ja muszę lepiej rozplanować kiedy i gdzie w czasie trasy mogę pocisnąć A jaką wy macie technikę dojazdu do pracy?
  3. No, rowerek dobił do około 1000km stażu, przeżył wielokrotne wakacyjne targanie koleją po Polsce i Szwedzki Potop Obecnie we wdzianku turystycznym: Generalnie zero problemów, poza wspomnianym już suportem. W sumie do dzisiaj nie wiem, co było nie tak. Moim zdaniem starczyło go chyba dokręcić, ale w serwisie uparli się na wymianę, a mi zależało na czasie, bo chciałem mieć rower na następny dzień. Nie widziałem jednak po opiniach, by ktokolwiek inny dostał wadliwy suport w Kandsie/Lazaro. Siodełko krytykowane na początku w końcu okazało się pasować. Co do kierownicy to nadal uważam, że 660mm (tyle samo co w wersji męskiej) to dla damki 17 cali z amatorskiego segmentu trochę za dużo i chwyt jest za "szeroki". No ale póki co nie wymieniamy.
  4. Tadeus

    Do Szczecina. Pociągiem.

    No, zawsze mogło być gorzej. Wcześniej naoglądałem się zdjęć, na których ludzie przewozili rower na sztorc w toalecie albo piętrowo z innymi w przejściu. Bałem się, że skoro jadę w kierunku morza w szczycie sezonu to będzie podobnie. Na szczęście w tym przypadku zapobiegały temu rezerwacje na miejscówkę rowerową... No i pewnie fakt, że wcale tak wielu rowerzystów nie jeździ koleją, bo już się zniechęciło Myślę, że sporo tych problemów wynika z rozbicia całości na wiele spółek, które mimo wszystko muszą ze sobą współpracować. Widać to było po rozmowie z tym gościem z obsługi pociągu "To nie my, to oni"... Ot, taka mentalność
  5. Po dość zabawnych zeszłorocznych doświadczeniach z wypożyczaniem rowerów na miejscu, tym razem postanowiliśmy zabrać nasze dzielne rumaki ze sobą na urlop za pomocą kolei... Było... tak, jak się spodziewaliśmy Problemy: 1. Bilety da się kupić przez internet, ale już nie miejscówki na rower, te trzeba kupić osobiście w kasie. Już na peronie na krótko przed przyjazdem pociągu: 2. Na dworcu stoi nowoczesny, wypasiony wyświetlacz ciekłokrystaliczny pokazujący piękny model nadjeżdżającego pociągu wraz z wyposażeniem i typem każdego wagonu, dodatkowo przed przyjazdem, spikerka dokładnie zapowiada, które wagony przystosowane są do rowerów, by można było sobie stanąć na dobrej wysokości peronu... 3. Po czym przyjeżdża pociąg i wszystkie wagony są w innej kolejności, a wagon, na którego zarezerwowało się miejscówkę rowerową nie ma miejsca do przewożenia rowerów... 4. Pan z obsługi TLK, szczerze zdziwiony naszym zdziwieniem, przekonuje, iż to absolutnie oczywiste, że nie ma ŻADNEJ technicznej możliwości, by zamówione do składu wagony ustawiono zawsze w konkretnej kolejności i prosi o zrozumienie. Wreszcie na następnej stacji znajduje dla nas jakiś wolny przedział rowerowy w innym wagonie, przy czym nie mamy pewności, czy pobliskie miejsca siedzące nie zostały już sprzedane innym ludziom i nas stamtąd nie wywalą (bo bilety są na konkretny numer wagonu wynikający z kolejności, w jakiej są ustawione...). Sam przedział jest ok: To po prostu przedział, z którego wywalono normalne siedzenia i zamontowano 3 miejsca z hakami na rowery. Warto zabrać ze sobą taśmę klejącą, haki są zniszczone i mogą porysować obręcze (w naszym Lazaro porysowały), w drodze powrotnej widzieliśmy resztki taśmy poprzedników, więc pewnie jest to powszechny sposób. Dodatkową fajną rzeczą jest to, że jak wszystko przypadkiem działa, (w drodze powrotnej działało) to po wykupieniu miejscówki na rower dostaje się też miejsce siedzące w przedziale obok, skąd jest przeszklona ściana z widokiem na nasze rowery. Z tego, co widziałem większość osób z lepszym sprzętem jednak mimo wszystko wiszące rowery jeszcze dodatkowo zabezpiecza. Ogólnie ciągle się ktoś przy tych rowerach kręci, bo ta wnęka jest takim naturalnym miejscem do postania i pogadania bez blokowania ruchu w korytarzach. 5. W Szczecinie oczywiście większość peronów bez ramp i wind. Jest tylko przycisk dla niepełnosprawnych do wołania pomocy w pokonywaniu bardzo stromych schodów. Cóż od targania rowerów z pełnymi sakwami w górę i dół schodów jeszcze nikt nie umarł, nie? A jak jest pod względem rowerowym w Szczecinie? Ciekawie Mieliśmy szczęście, że zakwaterowaliśmy się u rodziny, która mieszkała blisko głównego rowerowego szlaku Szczecina przy Jasnych Błoniach, więc praktycznie do wszystkich najważniejszych miejsc i poza samo miasto dało się dojechać ścieżkami rowerowymi. Uwagę zwracało dość oryginalne oznakowanie rowerowe: praktyczny brak poziomych znaków, albo zupełnie przypadkowe ich użycie (często znaki wskazujące na drogę jednokierunkową, przy zupełnie klasycznym DDR) i co mnie osobiście trochę rozbawiło - w głębokim lesie, przy błotnistych wąskich nieutwardzonych ścieżkach stoją oficjalne znaki ciągu pieszo-rowerowego:) I coś przy czym przeżyłem szok kulturowy. W Szczecinie, zupełnie inaczej niż w Wawie, guziki do przejścia przez jezdnię świecą się, gdy nie są wciśnięte, a gasną, gdy się je wciśnie! Choć były też miejsca świetnie przygotowane dla rowerzystów: Skrzyżowanie szybkich asfaltowych dróg rowerowych w Lesie Arkońskim Genialna, wielokilometrowa prawie nieprzerwana trasa spod Głębokiego do Tanowa, gdzie zaczyna się wiele szlaków turystycznych. Ogólnie tereny wokół Szczecina bardzo nam się podobały, choć (głównie przez prawie codzienne burze i lenistwo) zwiedziliśmy dużo mniej, niż planowaliśmy, najdłuższa wycieczka wyszła do portu w Trzebieży na około 70km, reszta to krótkie wypady nad pobliskie jeziora i przez lasy. Dużo górek i pełno leśnych jezior to miła odmiana od płaskiego, piaszczystego Mazowsza. Bardzo fajnie jeździło się po górze w Lesie Arkońskim, gdzie widzieliśmy parę ścieżek przygotowanych do ambitnych zjazdów terenowych, z hopkami, rampami itd.. Sam Szczecin naprawdę robił wrażenie poniemiecką architekturą: Ale i idylliczne wsie poza miastem były bardzo fajne do zwiedzania na rowerze: Przynajmniej jak długo jechało się prawie nieuczęszczanymi drogami, wijącymi się przez pola i lasy. Problem był tylko na bardziej "ulicznym" odcinku między Policami, a Trzebieżą, wpakowaliśmy się akurat w roboty drogowe i ruch wahadłowy. To były chyba nasze dotąd najbardziej emocjonujące przeżycia na rowerze. Na długo wyczekiwanym zielonym wszyscy (łącznie z tirami i wywrotkami) ruszali do przodu jak szaleni, wyprzedzając z ledwością biednych, cisnących ile wlezie rowerzystów, którzy zostawali w tyle, mając nadzieję, że ludzie sterujący ruchem poczekają na nich i zaraz z naprzeciwka nie puszczą im na czołowe takich samych wariatów z drugiej strony (oczywiście raz nie poczekali i puścili, ale na szczęście w tamtym miejscu już było dość szeroko i dało się przemknąć bokiem). Ogólnie wyjazd udany, choć jazda z rowerem koleją, wbrew temu wszystkiemu co czytałem wcześniej w różnych źródłach o reformach, była dokładnie taka, jak można się było tego spodziewać - dla ludzi lubiących przygody Teraz we wrześniu będziemy jechać jeszcze raz - tym razem do Gdyni, to zobaczymy, czy wpadka była tylko przypadkiem, czy może jest statystycznie standardem. A, no i w Warszawie, już na ostatnich metrach przed powrotem do domu wpadliśmy w (pierwszą w życiu) kontrolę stanu trzeźwości rowerzystów. Na szczęście zdana, ale mogło być inaczej, bo w Warsie kusili jakimś lokalnym niepasteryzowanym piwkiem
  6. No i koniec sielanki po około 250km. Luzy na suporcie. Jeszcze nie wiem, czy da się zlikwidować dokręceniem misek, czy konieczna będzie wymiana :/
  7. Dzisiaj korzystając z wcześniejszego fajrantu postanowiłem dojechać wreszcie do twierdzy Modlin, popularnego podwarszawskiego kompleksu zabytkowych umocnień. Większość rowerzystów tam jeździ ulicą, ja jednak postanowiłem pokonać wreszcie całą trasę wałami przeciwpowodziowymi, poprzednio jakoś nigdy mi się nie udawało, bo gdzieś w 2/3 szlak robił się zupełnie dziki i telepało tak, że można było sobie pokruszyć zęby, a skaczący łańcuch grał na tylnym trójkącie heavy metal Oto trasa: W obie strony około 50km Trasa jak zwykle bardzo ładna. Na początku pełno ludzi z wózkami, dziećmi, psami, półpijanych bywalców wiślanych pubów... potem coraz mniejszy tłum, głównie rowerzyści i mieszkańcy pobliskich wsi, a na samym końcu już tylko młodzi, sprawni, uparci rowerzyści, głównie na góralach Wyjątkowo wredny telepator, ukryty pod sielską, malowniczą powłoką. Po parunastu minutach praktycznie cały położyłem się na kierownicy, bo atakowany odtyłkowo kręgosłup już nie wyrabiał. Piękne, uspokajające widoczki na nadwiślański rezerwat. A tu klub golfowy znajdujący się obok rezerwatu. Dbają oto by zwierzątka z naprzeciwka nadal były zagrożone A tu za to cały wiejski zwierzyniec. Dorodne boćki prawdziwe, nie plastiksowe, jak to miejscami bywa "Spychacz tanio sprzedam. Prawie nieśmigany". W tym miejscu też pojąłem, że jest mi jakoś dziwnie niedobrze i mam obrzydliwy chemiczny smak na języku. Zajrzałem do bidonu, a tam woda... taka jakby lekko niebieskawa 0_o. Okazało się, że bidon, który moczył się przez noc w płynie (kochana żonka stwierdziła, że jakoś dziwnie pachnie i zrobi mi taką przysługę) mimo parokrotnego wymycia gorącą wodą przed jazdą jakoś wchłonął resztki płynu do naczyń i teraz zaczął je wypuszczać... No i masz babo placek, słońce nadal grzeje jak szalone, zero cienia na wale, ja zero gotówki przy sobie, a jedyna dostępna woda poza tą z Wisły ma kolor bladego smerfa. Co miałem zrobić... piłem do końca. Nie pieniła się, więc stężenie chyba nie było śmiertelne :DD W końcu zacząłem docierać do celu: Tym szerokim luksusowym poboczem posłużyłem się w drodze powrotnej, póki co cierpiałem, bo postanowiłem sobie, że dojadę do końca wałem. Szosowcy zasuwający dołem 3 razy szybciej ode mnie wydawali się szczerze wzruszeni moim poświeceniem Pierwsze fortyfikacje, do których dotarłem. Jak rozumiem te masywne betonowe barykady na próbujących taranować obiekt turystów? Na chwilę przycupnąłem na miejscu na modlińskiej plaży, racząc się przygotowaną na szybko przed wyjazdem suchą kanapką z serem i salami zrobioną na obrzydliwym "chlebie ziemniaczanym", który jakiś czas temu kupiłem przez przypadek. Ziemniaczany? Serio? Normalnie ostatnio strach cokolwiek kupić bez dokładnego czytania etykiety. Dla zabicia smaku popiłem smerfową wodą. Na tym etapie dostałem telefon od pani małżonki, że gdzie w ogóle jestem, czemu nie jestem w domu i jak śmiem jeździć w takie fajne miejsca bez niej. Wolno mi jeździć samemu tylko w nudne, nieciekawe miejsca i na pewno nie powinienem przy tym okazywać radości Po wysłuchaniu tyrady na temat mojego braku ducha drużynowego, solidarności i upadku wszelkich małżeńskich cnót poczułem się pokonany i zgodziłem na rychły powrót, zostawiając za sobą wszystkie te imponujące warownie, forty i ceglane koszary. Jeszcze tam wrócę! (i następnym razem wyłączę komórkę ). Wte górą, wewte powyżej ukazanym dołem. Ino bokiem. Ogólnie wycieczka fajna, jak najbardziej zachęcam do naśladownictwa, bo jak nikt nie jeździ, to wały zarastają
  8. Zdecydowanie najlepszy z nich jest fusion. Przy czym do jazdy po górach rozważyłbym dopłatę do wersji z hydraulicznymi hamulcami.
  9. Evolution. Kands bez tarcz nie ma blokady amortyzatora i olejowego tłumienia. Evolution albo http://allegro.pl/spartacus-elite-shimano-alivio-2014-sr-suntour-24h-i4401759657.html
  10. Jak nie musisz mieć koniecznie 29 cali to bym nie brał. Kands 1300 czy Lazaro Ev-3 w bardzo wielu miejscach lepsze.
  11. Generalnie Decathlon robi parę bardzo dobrych rowerów, ale akurat ten zostaje trochę w tyle za konkurencją - lepiej wziąć pewnie Krossa A2 albo Kands 1300. Dopiero ten jest lepszy: http://www.decathlon.pl/rower-gorski-rockrider-520-id_8293188.html Poza tym to temat o rowerach crossowych, a to nie jest rower crossowy
  12. Tadeus

    [rower] Trek

    Amortyzatory w obu są wystarczające do takiego zastosowania. Co do napędu to ósemka miałaby nawet napęd trochę na wyrost. Ale za to siódemka ma marny nawet jak na lekki użytek. Co nie zmienia faktu, że akurat przerzutki da się łatwo i tanio wymienić (te to akurat mogą ci się nie "zużyć" przez 10 lat, więc posiwiejesz zanim się doczekasz). Ogólnie ten droższy jest troszkę za dobry dla ciebie, a ten tańszy pewnie po wymianie paru niedrogich części też nie zawiedzie (tylko nie wiem, co wtedy z gwaracją). Odradzanie Treków tyczy się sytuacji, w której ktoś potrzebuje naprawdę kompletnej sportowej maszyny w takich pieniądzach. Do pojeżdżenia ten osprzęt (nawet ten słabszy) spokojnie starczy.
  13. Bliżej 170cm czy 180cm? W każdym razie ja bym polecił: http://allegro.pl/profejsonal-mtb-lazaro-ev-3-alivio-suntour-2014-m-i4395153075.html
  14. Z tego całego zainteresowania tematem, aż padła im strona Generalnie już któryś raz widzę w różnych specyfikacjach MLO przy NCX, ale wydaje mi się, że nie ma/nie było tych amorków bez oleju. Jak ktoś wie jak wyszukiwać na stronie Suntoura stare roczniki to będzie się dało to potwierdzić. Ja odkąd pozmieniali stronę już nie potrafię.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...