Skocz do zawartości

[gleba] Wasza najśmieszniejsza


Pioe

Rekomendowane odpowiedzi

W sumie jak na razie jedyny "otb" - wejście w zakręt na podwórko z dużą prędkością i jeszcze dociśnięcie żeby się bardziej rozbujać i wyhamować "z opóźnieniem" przed samym domem (gankiem) oczywiście z tylnym kołem w górze, cóż przeliczyłem się troszkę i musiałem się podeprzeć ręką o ścianę coby głowy nie obić, zdarłem delikatnie łokieć za to, rower cały, koło nie dotknęło domu ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W wakacje, w Niedziele (jak dobrze pamiętam) mama kazała mi pojechać po mąkę na kluski. No to ja rad nie rad ubrałem się i pojechałem. Gdy wychodziłem już z sklepu skapowałem się że nie zabrałem z sobą mojego plecaka. No nic, musiałem przewiesić reklamówkę przez kierownice. Po przejechaniu 50m reklamówkę wciągnęło mi w koło, z torebki z mąka zaczeło się sypać grubym strumieniem a jako że był wiatr i jechałem całkiem szybko (ok. 20km/h). Wyglądałem jak odrzutowiec i było by to nawet zabawne gdyby maka nie sypneła mi do oczu, co spowodowało to że zasłoniłem oczy reką nie skupiajać sie na kierownicy i juz latwo sie domyslic co sie stalo. Otrzepałem się i pojechałem do inego sklepu po 2 mąkę ( wstyd mi było wrócić do tamtego a musiałem kupić 2 bo jakby rodzice by sie dowiedzieli o tym to by mi kazali w żółwiu albo/i w zbroi jeźdić). Mina sklepikarki jak weszłem cały biały i poprosiłem o mąkę kartoflaną -bezcenna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Śmieszne gleby? Było ich trochę, ale szczególnie wspominam jedną, z poprzednich wakacji. Jechałem z kolegą wiejską drogą i postanowiliśmy zrobić zawody w jak najdłuższej jeździe z zamkniętymi oczami (tak, wiem, że to przejaw wyjątkowej głupoty ;)). Zamknąłem oczy i jechałem tak kilka sekund z dość dużą prędkością (ok. 20 km/h). Jak się ma zamknięte oczy, to zmysł równowagi wiele traci na wartości, i ja się o tym boleśnie przekonałem. Myślałem, że jadę cały czas prosto, byłem z siebie dumny i nagle otworzyłem oczy... Benc! Otworzyłem je w ostatnim momencie, dosłownie sekundę przed... wpadnięciem do rowu. Od razu zaznaczam, że ani mnie, ani rowerowi nic się nie stało, za to z kolegą mieliśmy kupę śmiechu. Problem pojawił się dopiero wtedy, kiedy mnie i rower trzeba było z rowu wygiągnąć ;d. Mam nadzieję, że drugi raz mi nic takiego nie wpadnie do głowy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ojj było kilka śmiesznych "wywrotek".

 

1. Śmieszna gleba która mogła skończyć się tragicznie :) Jadę sobie na wsi po dróżce z sadu, a prostopadle do niej jest droga "główna" (tzn. przez całą wieś). Rozpędziłem się do dość dużej prędkości ( z lewej strony nic nie widać bo dom zasłania) i mam już przejechać na drugą stronę ulicy. Wjeżdżam, a tu pan "sklepowy" swoją astrą wyjeżdża z lewej, a ja uderzyłem w jego tylne koło. Nawet zahamować nie zdążyłem i przeleciałem jakieś 2m nad ziemią. Obrażenia to poździerane łokcie i babcia w szoku. Dodam, że jechałem na małym rowerze dla dzieci typu BMX.

 

2. Jadę sobie z kolegą wokół pogori( taki sztuczny zbiornik wodny w DG) i patrzę sobie w prawo na zbiornik, ale moją uwagę przykuła bardziej kobieta opalająca się na brzegu ( :icon_mrgreen: ) w tym momencie wjechałem w rów pasujący akurat do mojego koła :verymad: . Przeleciałem przez kierownicę i lekko zdarłem sobie dłonie. Potem bolały mnie łokcie.

 

3. Zjeżdżamy z kolegą ze stromego podjazdu pod bloki. Jedziemy obok siebie. Kolega krzyczy "W lewo!!", a ja w tym samym momencie krzyczę "W prawo!!". Zderzyliśmy się, ale efekt był tego taki, że odłamałem kawałek nowiutkiego aluminiowego pedała.

 

 

A teraz gleba kolegi :D

 

Jedziemy po parkingu znanej sieci handlowej i zobaczyłem samochód marki Mitsubishi wydawało mi się, że to był Lancer więc mówię o tym koledze. Kolega patrzy ja już obrócony i słyszę tylko uderzenie czegoś metalowego w znak drogowy ( tzn. parkingowy. Wiecie sekcja A, B itd.). Jako że z kolegą mamy nawyk jeździć "bez trzymanki" nie trudno się domyśleć co było dalej:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 tygodnie później...

Ja miałem taką sytuację:

 

Zaraz za mostem na mało uczęszczanej drodze był skręt w lewo, pomędzy luką w którą chciałem wjechać były jeszcze barierki mostu i betonowy podest na którym stał znak. Zawsze tamdęty normalnie skręcałem, toteż myślałem że wszystko będzie ok, byłoby gdyby nie rozjechany jeż na którego wjechałem, i na którego flakach tylnim kołem się uślizgnąłem, ja zeskoczyłem z roweru, a ten rąbnął w betonowy podest i znak, o dziwo nic mi się nie stało, a rower miał kierownicę na 45 stopniach, a jechał prosto. Nie ma to jak glebnąć się na flakach jeża :)

 

Drugi raz na osiedlu jechałem, w jednej ręce płyty w drugiej jabłko, kierownicę trzymałem, a bardziej się na niej opierałem, wtedy wyskoczył mi pies na drogę i dobiłem do niego. Jechałem wolno a pies był potężny więc pewnie nic mu się nie stało, na odchodne rzuciłem w niego ogryzkiem :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja zarazem najśmieszniejsza i najtragiczniejsza wywrotka to ta po której złamałem w lewej ręce obie kości i miałem montowane je na tytanowych prętach i śrubach...Do tego pół roku w gipsie.

 

Dlaczego śmieszna? Bo wywróciłem się na placu, zaliczając naprawdę hardcorowe maratony:P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak tak poczytałem to mi się przypomniało coś, lat temu z 10 lub więcej zjeżdzając z niewielkiej górki ale też nie małej(jakieś 300-400m) pomyślałem ze dziś pobije swój rekord i przejadę przez most na rzece bez hamowania a co! Żeby nie było łatwo jakieś 4-5m przed mostem jest zakręt a most ma nie więcej niż metr, no to zapierdzielam z górki myślę ponad 30 było spokojnie no i nie wyrobiłem się zaczepiłem lewą stroną w połowie mostu i gleba, do rzeki na szczęście nie wpadłem rower też nie hehe

a inna to lat tez ponad 10 temu gonię niezbyt lubianego niegdyś znajomego i dogoniłem haha moje przednie koło zaczepiło o jego pedał, 8 szprych poszło w .... przy tym otb łapki zdarte ale cały i do domku rower prowadze, a co było koledze nie pamiętam ale płakał

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa miesiące temu. Pierwsza w życiu jazda z pedałami SPD. Zatrzymuję rower i... oczywiście nie udaje mi się wypiąć buta z tej strony, na którą się przechylam. Pozdrawiając w myślach Sir Isaaca Newtona, zbliżam się do Matki Ziemi.

 

Co w tym śmiesznego? W zasadzie nic poza tym, że trasa wiodła z... pokoju do kuchni smile.gif.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja najśmieszniejsza gleba była na prostej asfaltowej drodze. W Warszawie na Wale Miedzeszyńskim po bokach dwupasmówki są takie lokalne/wewntrzne drogi, z progami zwalniającymi itp. No więc rozpędzam się, idę ładnie z wiatrem, już było ponad 30 na zegarze kiedy postanowiłem wrzucić 3 z przodu i stanąć na pedały. Nie był to mój rower więc nie używałem tego biegu. Okazało się że 3 przepuszcza, a ja już stałem na pedałach. Łańcuch zerwał mi się z 3 blatu i spadł na drugi, ja jajami na ramę, uwiesiłem się na kierownicy, nogę jedną miałem przewieszoną przez ramę a drugą ciągnąłem za sobą. Najlepsze było to że przejechałem sobie po prawej nodze tylnym kołem. Jechałem w ten sposób około 20m (do wyhamowania) po czym wstałem, otrząsnąłem się i ruszyłem dalej. Nawet się dobrze nie otarłem, a gleba wyglądała naprawdę efektownie:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jakieś 2 lata temu, w okresie w którym nie przepuściłem żadnej hopce w okolicy, pomimo delikatnie mówiąc niezbyt profesjonalnego sprzętu, postanowiłem skoczyć z pewnej nowo usypanej przez kumpli brata. Miała fajne położenie zaraz za stromym zjazdem i przed progiem robiło się spokojnie 25-30km/h lekko dając po klockach. No i wtedy pod wpływem chwili postanowiłem sobie skoczyć na tzw. hardcora. Żeby było śmieszniej tuż wcześniej w dialogu z kumplem (który twierdził że mnie posrało) na zakończenie rzekłem: 'jestem kamikaze, jade'.

Jako że zwykle staram się być słowny, postąpiłem jak powiedziałem. Stojąc przed skarpą bo w sumie tak ten nabieg wypadałoby nazwać odepchnąłem się lekko i nie dotykając w ogóle klamek nabierałem prędkości. Kilka metrów przed progiem widząc na liczniku przeszło 40 km/h uświadomiłem sobie że nieco przegiąłem ale już nie miałem wyboru. Odbiłem się i po dłuuugim i wysokim locie (to akurat był przyjemny moment ;) ) nastąpiło przyziemienie bo lądowaniem bym tego nie nazwał... na dzień dobry dobiłem amortyzator, po chwili usłyszałem jego trzask, a następnie błyskawicznie przeszedłem do pięknego otb zakończonego centralnym za***aniem (ciężko to inaczej określić) deklem w podłoże. Tak żeby nie było zbyt miło rower poleciał dokładnie moim śladem i po chwili na swoich barkach poczułem dodatkowe kilkanaście kilo żelastwa :)

Kumpel w pierwszej chwili wystraszony że skręciłem sobie kark podbiegł do mnie, ale gdy odpowiedziałem z zakrwawionym łbem i cały czarny, w dodatku z głupim uśmiechem "zarąbiście, jade jeszcze raz" padł na ziemię tarzając się ze śmiechu. Jakiś przypadkowy przechodzień też zlewał na całego oparty o drzewo więc całość musiała wyglądać naprawdę komicznie.

Gdy to powiedziałem zrobiło mi sie biało przed oczami i ja również wróciłem do pozycji horyzontalnej, choć zgona nie zaliczyłem.

To też taka historia z morałem bo od tamtego czasu postanowiłem nie skakać na rowerze bez kasku ;) a teraz jeszcze bardziej dojrzałem i zamierzam kupić kask również do zwykłej jazdy xc.

ps. w nowej szkole miałem w klasie gościa który jak się okazało dokładnie tam w podobnych okolicznościach połamał ramę :voodoo:

edit:ps2. już nie pamiętam kiedy mi ostatnio taki długi post wyszedł :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja najśmieszniejsza i w sumie najgłupsza wywrotka, to gdy swego czasu interesowałem się poszukiwaniami z wykrywaczem, musiałem przemieścić się z jednego miejsca w nieodległe drugie. Nie opłacało mi się składać wykrywacza,więc z nim w jednym ręku, drugą ręką kierując ruszyłem na rowerku. Ale że było trochę z górki i kamieniście, a ja na dodatek wykrywkę miałem w prawej ręce więc hamować trzeba było przednim. Jak się to skończyło nie musze chyba nikomu mówić.

Efektowny lot nad kierownicą, ułamany zatrzask licznika (Stara Sigma), wyrwany z uchwytu GPS. Na koniec zarobiłem jeszcze siodełkiem w głowę, zaliczając efektowne wgniecenie w kasku :rolleyes:

W sumie najwięcej było strat materialnych. Siary dużej nie było, bo cała rzecz działa się na odludziu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajna glebę miał kiedyś mój kolega,jechaliśmy prosta droga(chodnikiem)zobaczył swoja dziewczynę chciał zaszpanować i przyspieszył już ja wyprzedzał a potem normalnie się położył przed nią z rowerem z mojego punktu widzenia wyglądało to dość komicznie. :rolleyes:

 

Jeszce jedna wywrotka kolegi zjeżdżał z górki dość stromej i chciał na dole wyskoczyć z hopki wyszło mu to dość dobrze tyle ze od uderzenia w ziemie rozszczepiły mu się hamulce i wyrżnął w drzewo i zostawił pod nim amortyzator!! ^_^

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja najśmieszniejsza i zarazem chyba najgłupsza to gdy zatrzymałem się aby porozmawiać z kolegą na jednej z bardzo uczęszczanych ścieżek, stałem jedną noga oparty o podłoże a druga nogę miałem wpiętą( SPD) nagle przeważyło mnie na ta wpiętą stronę- oczywiście nie zdążyłem się wypiąć i klin z rowerem, nie bolało, nic nie zniszczyłem, ale kiszka na maksa:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moja najśmieszniejsza i zarazem chyba najgłupsza to gdy zatrzymałem się aby porozmawiać z kolegą na jednej z bardzo uczęszczanych ścieżek, stałem jedną noga oparty o podłoże a druga nogę miałem wpiętą( SPD) nagle przeważyło mnie na ta wpiętą stronę- oczywiście nie zdążyłem się wypiąć i klin z rowerem, nie bolało, nic nie zniszczyłem, ale kiszka na maksa:)

HeHe :);)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ubawiłem się czytając o waszych akcjach więc w innym też dam się pośmiać ze mnie.

Pewnego dnia po pracy kumpel namówił mnie na nabicie kilkudziesięciu kilometrów, zmęczony po pracy i jakoś zamulony ale się zgodziłem. Jechaliśmy doskonale znaną drogą, asfalt, trzy pasy, kilkanaście razy w miesiącu się tamtędy jeździ. Od kilku kilometrów cały czas w okolicach 40-43km/h, i w pewnym momencie droga ma jakby lekkie odbicie w prawo i zaraz powrót w lewo, zatoczka delikatniejsza niż przystanek autobusowy, o tym że w prawo to pamiętałem, ale żeby potem odbić w prawo? No po co... Miałem oponki 2,25" i jak przednia się wgryzła w krawężnik to mnie już wciągnęła na niego, bałem się odbić na pas bo mógł jechać samochód. Utrzymałem się na tyle że nie wpadłem na barierki, ale potem to już się zintegrowałem z krawężnikiem i chodnikiem. Cały pozdzierany i poobijany. Kumpel jechał tuż za mną i myślał że zaliczyłem słupek od barierki głową ale jak się okazało po śladach na karku zahaczyłem od granicy włosów do łopatki. Zupełnie się wtedy wyłączyłem, gapiłem się na koło i jechałem, do tej pory nie wiem jak można w słoneczny dzień nie zauważyć krawężnika na drodze którą się zna doskonale... Oficjalna wersja jest taka że zasnąłem w czasie jazdy:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gleb miałem wiele, ale najlepsza była ostatnio ;)

A właściwie combo gleb ;p

Jako, że w ten piątek skończyłem wcześniej lekcje, postanowiłem obadać co tam słychać na moich ścieżkach. Jako, że w jednym momencie jest dość fajny, ale wnerwiający podjazd, postanowiłem zaliczyć go, ale jako zjazd. Wdrapałem się na szczyt, zawracam i ogień. A podjazd, mimo, że krótki, jest bardzo urozmaicony. Najpierw kamienie, potem mokre igły i liście z okolicznych drzew, o tej porze jeszcze śnieg z lodem a na osłodę piasek i następnie żwir. Zjazd był genialny do końca lodu. na ostatnich centymetrach lodu uślizgnęła mi się przednia opona i (nie wiem jak) zjechałem z dużą prędkością... na tyłku. Od piasku, po żwir, na którym wyhamowałem. No, piasek jeszcze był zmarznięty - nie wyhamował mnie - zwłaszcza, że jest go tam niewiele ;p Tylek co prawda boli, zwłaszcza, że poprawiłem ten zjazd. Deja vu, ale zamiast tyłka sturlałem się.

 

Kilka godzin później zerwałem łańcuch w rowerze brata - chciałem postawić rower na tylnym kole. Byłoby ok, ale twarde przełożenie... i łańcuch na ziemi. Ja z resztą też, bo poleciałem chamsko i zdarłem troszkę skóry na dłoni i.. zaś obiłem tyłek :)

 

Takie małe wczorajsze combo :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Hehe :) można się pośmiać z waszych wyczynów :D

 

Jak byłem w wieku 9-10 lat dostałem pierwszy rower z przerzutkami :) Rozpędziłem się z górki koło mojego domu ale nie wiedziałem ze hamuję się manetkami a nie pedałowaniem do tyłu :) Wjechałem do starego kurnika :) odbiłem się od przegrody i wypadłem przez kierownice na siano :) Brat mówił ze nawet ojciec się zaszedł bo tak śmiechowo to wyglądało i zaraz wypadłem przed dom by oznajmić że nic mi nie jest ;]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja dzisiaj skoczyłem sobie z małej hopy, którą zrobiliśmy w lesie z kumplami...no to skaczę, kumple na dole. Nie wiem jak mi się to udało, ale leciałem koło metra nad ziemią. Jak wylądowałem, musiałem skręcić żeby nie wjechać do innego roweru, i zacisnąłem przedni i zrobiłem OTB na mokrej glinie...cały brudny byłem, a na dodatek łańcuch przez złe skucie mi strzelił i musiałem iść po nogach do domu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja jeszcze przed zimą miałem fajną historię. Jadę sobie po drodze rowerowej. Kumpel siedzi na ławce po lewej stronie a po prawej mam samochody. Nagle jedzie zajefajny samochód. Nie pamiętam marki ale wiem że był nowiuśki. Patrze na samochód, patrze... i nagle coś trzasło aj ja leżę i stękam z bulu. Kumpel podbiega do mnie i się ostro śmieje. Ja się pytam co się stało a on mówi że w słupa wjechałem. Patrze przede mną słup przejście dla pieszych. Ludzie się śmieją mnie brzuch boli. Wstałem, wyprostowałem kierownicę i pojechałem do domu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja tez miałem śmieszną wywrotkę

jechałem sobie z kumplem przez miasto i na czerwonym świetle chciałem

się złapać barierki żeby już nie zdejmować nóg z pedałów i niestety

nie sięgnąłem jej a nóg nie zdążyłem zdjąć z pedałów poleciałem na bok

Kolega mi mówił że to wyglądało jak bym zasnął samochody zaczęły trąbić bo jeszcze akurat zielone się włączyło. :thumbsup:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po przeczytaniu tych 10 stron wnioskuje iż czasem aż specjalnie "projektujecie" takie wypadki- niesamowicie zabawne są ludzkie nieszczęścia..

 

Ja jak byłem mały(i głupiutki) jadąc rowerkiem z górki o nachyleniu no coś 10% rozpędziłem się i nagle czuje, że zapadam się przodem "w ziemie"(droga kostkowo-betonowa) i poczułem duży ból po paru przewrotkach. Okazało się po 10m,in(jak doszedłem już do siebie), że śruby były niedokręcone w przednim kole i chyba przy jakiejś wypukłości kostki koło odleciało. Do dziś mam sentyment i zawsze sprawdzam dokręcenie wszystkiego

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój na śmieszniejszy wypadek był jak uczyłem się jeździć .

Jadąc swoje pierwsze metry .

Rozpędziłem się i nagle bum przedzwoniłem wylądowałem na masce i częściowo na szybie

auta .Na szczęście auto nie było w ruchu tylko stało na parkingu ,na szczęście to nie było auto

nikogo obcego tylko mojego taty ,na szczęście nic się nie stało.

:)

I krótka historyjka mojego brata też uczył się jeździć rozpędzony nie patrzał się na drogę

i nagle trach rąbnął w idącą babcią na chodniku . Babcia miała dużo zakupów

i wszystkie jajka pomidory itd. Wylesiały wyglądało to jak jakaś masakra

ale na szczęście nikomu się nic nie stało .

;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja się podzielę moim przeżyciem. Kilka (może ok 10) lat temu, rajd rowerowy (generalnie wieloosobowa wycieczka rowerowa dla osób w każdym wieku), Koszalin jako baza wypadowa. Któregoś dnia z kumplem (jako najbardziej doświadczeni z całej ekipy) wybraliśmy się pojeździć po około-Koszalińskich lasach (fajne górki itp). Zjeżdżamy z górki, ja pierwszy, prędkość ok 40 km/h, na głowie NIE-zapięty kask. Ścieżka była dość wąska, prędkość duża jak na środek lasu. Nagle na środku ścieżki wyrasta kępka trawy. Założyłem, że lepiej będzie przejechać przez tą kępkę niż manewrować ostro na zjeździe. Okazało się, że w kępce trawy był pień po ściętym drzewie. Ja niewiele pamiętam, ale kolega mi opowiadał, że te 10m które przebyłem w powietrzu leciałem z rękoma rozłożonymi na boki jak ptak czy samolot. Kask oczywiście odleciał w krzaki. Ja po wylądowaniu od razu odruchowo odwróciłem się, do tyłu i jedyne co zobaczyłem to lecący na mnie rower który przyłożył mi kierownicą w głowę. Kumpel śmiał się jeszcze ok 15 minut :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sporo z w/w ma niewiele wspólnego z humorem ;)

 

Wypadków było sporo, ale chyba tylko dwa mogą szczycić się mianem "śmiesznego" :P O ile o czymś takim można mówić "śmieszny".

 

Oba miały miejsce nad Maltą. Rejon to dla wtajemniczonych kojarzący się z niemiłosiernym ruchem pieszych (plus dzieci), psów, rolkarzy, kotów i innych surykatek. Istny slalom gigant, jednak punkt prawie obowiązkowy, jeśli chcemy dostać się na Swarzędz lub ze Swaja na miasto.

 

Ze 5 wiosen temu to było. Nad Maltą rozgrywali wtedy turniej Nike in Cage. Grali w piłkę w klatkach. Dlatego też na ścieżce po której normalnie odbywa się ruch rowerowy i pieszy, dla publiczności umieścili Toi Toi'e :icon_mrgreen: Stały cztery ubikacje, jedna przy drugiej po mojej prawej stronie. Ja sobie pocinałem już do domu, dość szybko, a, że telefon mi dzwonił, to puściłem kierownicę, i chciałem go wyjąć z tylnej kieszonki.

 

Plan miałem genialny, by bez zwalniania zmieścić się między tymi Toi Toi'ami, a grupą 3 osób (jedna obok drugiej). I tak też by się stało, bo miejsca miałem akurat na szerokość kierownicy...ale wiadomo, zapomniałem o jednej zmiennej. Muszę powiedzieć, że bardzo mnie zaskoczył facet wychodzący z Toi Toi'a :P

 

Jak jechałem, tak nawet nie zdążyłem chwycić kierownicy, i przy pełnej prędkości wyrżnąłem w drzwi od Toi Toi'a. Wpięty byłem nadal, więc jak kamień poleciałem w bok na asfalt. Poobdzierany byłem niesamowicie :] Ale jakie zdumienie mnie dorwało, gdy, po złapaniu oddechu zacząłem się słaniać i obok siebie dostrzegłem leżące drzwi od Toi Toi'a :woot:

 

Pomogli mi się pozbierać inni bikerzy, a do domu wróciłem już samochodem.

 

PS, w jakim szoku musiał być zią z kibelka, gdy tylko po otwarciu drzwi coś rozpędzonego mu je wyrwało ;) Szczęście, że On nie zdążył wyjść z Toi Toi'a

 

Druga gleba, jak wspomniałem, również Malta.

 

Jedziemy z kumplami na trening, na Cytadelę. Śmigamy ostro, ludzi coraz więcej. Dlatego, odcinek obok mostku prowadzącego do Galerii Malta chciałem pokonać trawą po lewej(jadąc od strony stoku). To było zaraz po ogarnięciu miejsca wkoło mostu przez maszyny budowlane. W trawie były wielkie, twarde koleiny. Ja zjechałem na trawę, ale zapomniałem, że wcześniej asfaltowe km połykałem na zblokowanym amorku :thumbsup:

 

Pamiętam tylko, że coś mną szarpnęło, a potem, że leżę już na trawie, a jakieś 3m dalej rower :/ I tak, jak wcześniejsza gleba zakończyła sie dla mnie niewesoło, tak tutaj byłem tylko brudny, natomiast rower poniósł potworne straty :P

 

Blat zgięty w ósemkę, nowa kiera Eastona zgnieciona/złamana, ponieważ róg zgiął się o 90 stopni, a potem już przebił kierę. Siedzkonko podarte i zgięty hak :( A nadomiar złego, już lekko wylajtowana przez V'ałki tylna obręcz sobie...pękła

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...