Skocz do zawartości

[rower] Bez{?}sens kupna topowego roweru z poprzedniej epoki - tak, nie, to zależy?


MrJ

Rekomendowane odpowiedzi

(Informacja dla administracji: sam nie mam pewności, czy umieścić temat tutaj, czy w dziale "Rowerowe forum na max" - w razie czego poproszę o przeniesienie)

 

Wiem, że momentami moje rozmyślania mogą być nieco pretensjonalne, niemniej liczę na możliwie konkretną dyskusję. W skrócie: nie od dziś i nie od wczoraj zastanawiam się nad sprawieniem sobie spóźnionego o jakieś dwadzieścia lat prezentu (taaa, lepiej późno niż wcale 😄 ) i kupnem roweru, który za czasów młodości był nieosiągalnym marzeniem, a dziś tak naprawdę jest na wyciagnięcie ręki. Tyle że wciąż dręczy mnie podstawowe pytanie: po co właściwie? 

 

Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z podstawowego problemu nieracjonalnego idealizowania "dawnych dobrych czasów" i wiem na własnym przykładzie, jak się kończy zderzenie cukierkowej nostalgii z twardą ścianą rzeczywistości. Jestem też jak najbardziej świadomy istnienia trudności obiektywnych w postaci niedoskonałości ówczesnych technologii, wąskiego grona osób potrafiących wciąż serwisować sprzęt z początku tysiąclecia (madkoicurko, jak to w ogóle brzmi?), braku części zamiennych i konieczności ewentualnego druciarstwa, że nie wspomnę o nerwach i kosztach związanych z utrzymaniem takiego retro-roweru w możliwie jak najlepszym stanie. I pewnie zaraz ktoś powie, że "wystarczy poszukać i wszystko się znajdzie". No nie bardzo. Każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z "youngtimerami" czy to na czterech, czy dwóch kołach wie, że to wcale nie jest takie proste i czasami wszystko rozbija się o jakąś pierdołę, która kiedyś walała się w każdym sklepie za dwie dyszki, a dzisiaj jej nie ma i nie będzie.

 

Mało tego: sam to przerabiam z dwoma rowerami, które są właśnie taką zbieraniną części z okolic 2005-2010 roku. I o ile rower Żony jest łatwy i tani do ogarnięcia, bo w zasadzie nie ma się w nim co zepsuć (to zwyczajny sztywniak z V-brakeami i prostym amortyzatorem), o tyle ze swoim mam coraz większe problemy, przez które musiałem w zeszłym sezonie wymienić całe hamulce i prawie cały napęd na nowy, bo w starych nie było już czego ratować. Że o rozebraniu cieknącego dempera i próbie rozbiórki zawieszenia w ramie (na razie próbie, bo na całkowite rozłożenie na części pierwsze nie miałem czasu) nie wspomnę.

 

I tutaj przechodzę do konkretnego pytania: jak to wygląda w topowych rowerach sprzed tych powiedzmy piętnastu-dwudziestu lat? Mówię o konstrukcjach w rodzaju najwyższych ówczesnych modeli Cannondale Scalpel / Prophet czy Corratec Superbow (jakoś te trzy darzę chyba najwiekszym sentymentem), wyposażonych w napęd XTR, koła Mavic, hamulce Formula Oro (lub też XTR) amortyzatory Lefty / Manitou R-Seven / RockShox SID itp. Czy dzisiejsze absurdalnie niskie ceny (takiego Corrateca na pełnej grupie XTR można wyrwać w okolicach dosłownie 3 tysięcy złotych) wiążą się jednocześnie z nieracjonalnie wysokimi kosztami utrzymania? Czy codzienna, zwyczajna jazda dla przyjemności nie staje się najzwyczajniej męcząca, bo tu coś non stop trzeba regulować, tam cieknie a gdzie indziej trzeszczy? I co ze zmęczeniem materiału ramy, bo przecież trudno oczekiwać, by przez kilkanaście lat rower stał i ładnie wyglądał? A może powodem są bardziej odchodzące w przeszłość standardy w postaci choćby kół 26, nie do końca ergonomicznej geometrii czy po prostu wyglądu, który z dzisiejszej perspektywy przypomina czasami bardziej sprzęt z wyprzedaży z marketu niż flagowca, którego sklepy wieszały z dumą pod sufitem. 

 

Z góry dzięki za wszystkie odpowiedzi, zwłaszcza od rowerzystów, którzy sami pamiętają wspomniane czasy i być może nawet poszli (lub odwrotnie: nie poszli, bo natrafili na te same przeszkody, co ja) moją drogą? Choć oczywiście każdy może się wypowiedzieć i tak samo docenię opinię w rodzaju "jak już musisz mieć lefciaka, to nie rób se jaj, tylko kup nowszy model sprzed 5 a nie 15 lat z wyprzedaży i będziesz miał spokój" 😉

 

Edytowane przez MrJ
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kupno topowego fulla np scalpela sprzed 20 lat do normalnej jazdy jest bez sensu ;) Ja zawsze miałem problemy z moimi fullami-nie było do nich łożysk ,tulei czy części wahacza.A to były aktualne modele.Co prawda nie jeżdżę mtb od 10 lat ale nie chce mi się wierzyć  , że coś się w tym temacie zmieniło .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@severian - no właśnie jak do dziś pamiętam, jak znajomi narzekali, że muszą na przykład oddawać swoje SIDy na regularne serwisy do sklepów, bo... muszą. Po prostu. I wcale nie było tego mało, a wcale nie jeździłem w jakimś nie wiadomo jak bogolskim towarzystwie. Stąd bardziej myślę nad sztywniakiem (patrz ten Corratec, na którego jarałem się swego czasu jak flota Stannisa), choć nie wiem, co na to moje plecy. Albo też Cannondale, tyle że wtedy sztywny (choć nadal tylko i wyłącznie z Leftym).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moje zainteresowania leżą daleko od świata MTB i dotyczą raczej rowerów dużo prostszych (szosy, toru), gdzie poziom skomplikowania był duuużo niższy (brak tych wszystkich elementów, które sprawiają problem nie tylko na poziomie osprzętu, ale wręcz podstawy - jak rama) ale skrobnę co nieco poniżej...

22 minuty temu, MrJ napisał:

W skrócie: nie od dziś i nie od wczoraj zastanawiam się nad sprawieniem sobie spóźnionego o jakieś dwadzieścia lat prezentu (taaa, lepiej późno niż wcale 😄 ) i kupnem roweru, który za czasów młodości był nieosiągalnym marzeniem, a dziś tak naprawdę jest na wyciagnięcie ręki. Tyle że wciąż dręczy mnie podstawowe pytanie: po co właściwie? 

Jak to po co...? Zawsze marzyłeś. Było nieosiągalne, a dziś na wciągnięcie ręki... i to jest najlepszy powód do takich zakupów. A że są to zarówno przesłanki jak i decyzje na ich podstawie podejmowane całkowicie irracjonalne... Cóż, nie wszystko musi być racjonalne i mieć sens. Takie są marzenia.

22 minuty temu, MrJ napisał:

Tak, zdaję sobie doskonale sprawę z podstawowego problemu nieracjonalnego idealizowania "dawnych dobrych czasów" i wiem na własnym przykładzie, jak się kończy zderzenie cukierkowej nostalgii z twardą ścianą rzeczywistości. Jestem też jak najbardziej świadomy istnienia trudności obiektywnych w postaci niedoskonałości ówczesnych technologii, wąskiego grona osób potrafiących wciąż serwisować sprzęt z początku tysiąclecia (madkoicurko, jak to w ogóle brzmi?), braku części zamiennych i konieczności ewentualnego druciarstwa, że nie wspomnę o nerwach i kosztach związanych z utrzymaniem takiego retro-roweru w możliwie jak najlepszym stanie. I pewnie zaraz ktoś powie, że "wystarczy poszukać i wszystko się znajdzie". No nie bardzo.

Tak, to są bardzo sensowne argumenty przeciw i to wszystko, co opisujesz dalej, mocno zniechęca. Zwłaszcza, że mowa o rowerach i osprzęcie, który był skomplikowany, wypadł z głównego obiegu, a właściwie na gruzach tej historii masz współczesne MTB i nie ma żadnej zauważalnej niszy retro MTB (jak np. w szosie, gdzie do dziś ludzie jeżdżą na rzeczach z lat 80/90 i jest też spory rynek części oraz są zupełnie nowe, współczesne produkty pod te stare rowery), która dawałby nadzieję na dostęp do części, szansę na utrzymanie takiego roweru w stanie użyteczności.

Tylko, że dalej wspominasz coś o:

22 minuty temu, MrJ napisał:

Każdy, kto miał jakąkolwiek styczność z "youngtimerami" czy to na czterech, czy dwóch kołach wie...

Jak pojawia się koncepcja "youngtimera", to cała logika wywraca się na lewą stronę. Takiego samochodu czy - jak tu - roweru nie kupujesz z racjonalnych powodów, żeby korzystać jak z normalnego samochodu, czy normalnego roweru. Najpierw składach, chuchasz i dmuchasz, żeby potem w niedzielę od wielkiego święta przejechać się "do kościoła" i to tylko w ładną pogodę (np. samochodem na zlot, albo dla przyjemności przejażdżki). To zmienia zupełnie optykę. Nie traktujesz takiego roweru jak współczesnego, użytecznego narzędzia do sportu lub rekreacji, ale jako prywatny eksponat osobistego muzeum marzeń... i wówczas jego całkowicie obiektywne bolączki i upierdliwości (nie tylko niepewne komponenty, ale nawet przedpotopowa geometria i małe 26" kółka) nie stanowią żadnego problemu. Na taki rower możesz wydać absurdalne kwoty. Ludzie mogą pukać się w czoło, widząc to wszystko. Ale to i tak nieistotne...

Jedynym pytaniem, na które musisz odpowiedzieć, to czy chcesz mieć coś użyteczne narzędzie, czy spełnić zachciankę z przeszłości. To są dwie zupełnie różne rzeczy.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@HSM - zgadzam się z Twoimi argumentami, tyle że mam tez swoje doświadczenia. Nie tak wcale dawno temu chciałem wrócić do innego hobby, jakie miałem przed laty. I jak szybko kupiłem sprzęt do jego realizacji, tak szybko go zwróciłem. Bo radość z "zabawy" była dalece mniejsza, niż się spodziewałem - mimo że teoretycznie wszystko wydawało się w porządku.  

 

A youngtimera ma czterech kółkach miałem. I niezależnie od (tym razem autentycznej) przyjemności z jazdy i bezcennych spojrzeń koneserów :P to wykończył mnie właśnie serwis. Wieczny brak części, jeden mechanik był niesłowny, inny nie ogarniał, lakiernik poprawiał własną robotę dwa razy, elektryk w ogóle powinien sam siebie podpiąć do akumulatora w ramach kary, długo by opowiadać. Ostatecznie sprzedałem auto innemu fanowi marki i on w nim też grzebie bez końca drugi rok. I to nie dlatego, że sztuka była trefna, ale po prostu w pewnym wieku nie ma co liczyć na bezproblemową jazdę. 

 

Niemniej dzięki za poradę i inne spojrzenie na sprawę!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tak poważniej wpadłem w rowerowy szał pod koniec lat 90. Trudno porównywać bo jednak sporo się zmieniło ale uważam, że rower, którym śmigałem maratony wcale nie był gorszy niż te dzisiejsze. Miałem karbonowego Ghosta z Sidem, na 9 rzędowym napędzie Sram, kółka na na DT240 i to co ten sprzęt dostał w tyłek to tylko on samo może wiedzieć. Nie było problemów z serwisem bo oprócz amora sam sobie wszystko robiłem, serwisowanie takiego sprzętu, wymiana części i regulacja to był banał. Człowiek się nie zastanawiał czy mu suport podejdzie albo jaki klucz kupić. Jak dla to były najlepsze czasy jeśli chodzi o ceny/jakość/dostępność sprzętu rowerowego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W celach kolekcjonersko - sentymentalnych jak najbardziej. Jako walor  praktyczny już tak różowo nie jest.  Na rowerach z epoki 26" po przesiadce z " nowożytnej technologii"  jest straszny ból jechać. Ja osobiście czuję się jak na rowerku dziecięcym , jakaś taka skopana geometria i nie ta efektywność. Wiadomo ,że po dłuższym czasie nastąpi adaptacja . Po takim eksperymencie przesiadka na współczesny rower daje efekt dosiadania rakiety kosmicznej. Nie mniej sentyment to sentyment i do głaskania oraz  cieszenia oczu przy nadmiarze środków płatniczych nabyłbym  taki rower.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam starego Treka 8500 w ciągłym użytkowaniu i od kiedy kupiłem Trance to na jakikolwiek trudniejszy teren, wolę nowszy rower. Coraz trudniej jest znaleźć dobre opony bezdętkowe pod 26 cali, kłopot miałem ze szprychą jak mi pękła w systemowych kołach shimano. Myślę że tych problemów będzie coraz więcej, szczególnie jak będziesz chciał kupować osprzęt z wyższej półki.

W ostatniej przerwie świąteczno - noworocznej, jako że fulla oddałem do serwisu, to do Bielska wziąłem Treka ( zima idealna na rower:D). Prawdę mówiąc to jest zupełnie inna jazda, mimo że podjeżdżać wolę Trekiem ( 3,5 - 4 kg robi różnicę) to bez sentymentu, na kolejny wypad w góry 8500 zostawiam w domu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie problemem są własne rozwiązania udziwnienia producentów. Wziąć taki rower na standardowym sidzie/xtr/kołach DT bez jakiś tam ultraudziwnionych szprych czy standardowym damperze, to nie problem i sam się rozglądam za Garym Fischerem stalówką 29erem z czasów 2008-2009. Gorzej jak mamy takiego lefciaka, czy ten idiotyczny damper od scotta, który się wyciąga.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, MrJ napisał:

Z góry dzięki za wszystkie odpowiedzi, zwłaszcza od rowerzystów, którzy sami pamiętają wspomniane czasy i być może nawet poszli (lub odwrotnie: nie poszli, bo natrafili na te same przeszkody, co ja) moją drogą? Choć oczywiście każdy może się wypowiedzieć i tak samo docenię opinię w rodzaju "jak już musisz mieć lefciaka, to nie rób se jaj, tylko kup nowszy model sprzed 5 a nie 15 lat z wyprzedaży i będziesz miał spokój"

Myślę, że ideą zachcianek jest to, że z definicji nie są racjonalne. Wysokopółkowe dziwactwa z kategorii gadżetów mają okres półrozpadu rzędu 3 lat i tyle. Rozwiązania trwałe będą, właśnie, trwać. I nikomu to nie przeszkadza szukać na rynku właśnie tych retro dziwactw - czy to widelców noleen, szprych do kół Mavica, czy właśnie tych nieszczęsnych rozciąganych damperów scotta. Takie coś się kupuje dla 'mania', nie do regularnej ciorki.

W temacie - szukam dużej ramy enduro z lat 2005-2010. Jakieś Canyony Nerve czy inne Banshee Rune V1. Ten burak z OLX nie chce mi sprzedać swojej :(

  • +1 pomógł 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@pecio - no właśnie. Jakby to miał być drugi rower "na specjalne okazje", na zasadzie weekendowego kabrioletu na letnie przejażdżki z żoną, kochanką czy tam sąsiadem 😝 to spoko. Sam miałem swego czasu dwa rowery, jeden do tyrania po mieście, a drugi na relaksacyjne jazdy po polach i lasach. Tyle że ani jeden, ani drugi nie był odpowiednio doinwestowany i zadbany, a przesiadki między nimi zawsze wymagały dłuższej chwili przyzwyczajenia. Dlatego pytam o codzienne użytkowanie takiego retro sprzętu, którego nie bez powodu się obawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szukasz wymówki by nie kupić XD. 3000zł to nie są duże pieniądze, więc na taką zachciankę dla radochy po prostu wydałbym je. 

Chyba, że wolisz wydać 2750 na 2 zębatki XD

https://allegro.pl/produkt/shimano-xtr-zebatki-korby-fc-m970-mega9-sg-x-aa-fbbd0d59-130d-484d-b4c1-7b5962e95273

Edytowane przez Chleje24na7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Chleje24na7 - kto bogatemu zabroni? 😝

 

Tak, te 3 tysiaki (czy nawet i 4) to są dzisiaj dla mnie bez porównania mniejsze pieniądze niż te dwadzieścia lat temu. Co nie znaczy, że mam gdzieś to, na co wydaję kasę, zwłaszcza jeśli owo "to" będzie stało bez sensu i zbierało kurz przez 350 dni w roku. 

 

W sumie @lewocz i @NerfMe też po części poruszyli ten temat, mianowicie dobór roweru do potrzeb. Nie pisałem o tym wcześniej, bo nie bardzo widzialem sens, ale teraz najwyraźniej by się przydało. Mianowicie za wspomnianych "starych czasów" mieszkałem w Częstochowie i w ciągu dosłownie kilku minut byłem w stanie dojechać na przedmieścia, a kilkunastu pod granicę pierwszego lasu. No i miałem czas, zdrowie i zgrane towarzystwo. Teraz mieszkam w Chorzowie i poza znanym na pamięć Parkiem Śląskim i rezerwatem Żabie Doły, który można objechać dookola w kwadrans, wiele tu nie ma. Chyba że wybierzenmy się naprawde dalej, ale wtedy i tak trzeba się przebijać przez kilometry gęstej śląskiej zabudowy. Zresztą o jakich oczywistościach ja mówię - jak jeździlem na zorganizowane rajdy w Częstochowie, to ledwie ułamek trasy prowadził przez miasto i służyl tykko do wyjechania z niego. A zeszłoroczna wycieczka rowerowa po Śląsku wyglądała jak "pokażemy wam zabytki lokalnej architektury". I właśnie do czegoś takiego miałby służyć rower - nie podziwiania przyrody, a tłuczenia sie po ciasnych uliczkach, kostce brukowej, krzywych alejkach w lokalnym parku i tak dalej. I dlatego właśnie założyłem temat, żeby na wiosnę nie kupić "jedynego takiego klasyka o którym zawsze marzyłem", a przed końcem lata bujać sie z jego sprzedażą.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 minut temu, MrJ napisał:

Teraz mieszkam w Chorzowie i poza znanym na pamięć Parkiem Śląskim i rezerwatem Żabie Doły, który można objechać dookola w kwadrans, wiele tu nie ma. Chyba że wybierzenmy się naprawde dalej, ale wtedy i tak trzeba się przebijać przez kilometry gęstej śląskiej zabudowy. 

Że co?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Godzinę temu, MrJ napisał:

Jakby to miał być drugi rower "na specjalne okazje", na zasadzie weekendowego kabrioletu na letnie przejażdżki z żoną, kochanką czy tam sąsiadem 😝 to spoko. Sam miałem swego czasu dwa rowery, jeden do tyrania po mieście, a drugi na relaksacyjne jazdy po polach i lasach. Tyle że ani jeden, ani drugi nie był odpowiednio doinwestowany i zadbany, a przesiadki między nimi zawsze wymagały dłuższej chwili przyzwyczajenia. Dlatego pytam o codzienne użytkowanie takiego retro sprzętu, którego nie bez powodu się obawiam.

Ale Kierowniku to zmienia postać rzeczy! Zabawki z przeszłości to się kupuje jako kaprys a nie jako jedyny rower na co dzień. W koncepcji, gdzie n+1 jest stałe i równe 1, to nie ma kompletnie sensu. Będzie tak, jak piszesz w kolejnym poście: kupisz wiosną i sprzedasz latem...

Zastanów się, jakiego tak naprawdę roweru potrzebujesz tak na co dzień, a nie od święta. Kup coś współczesnego, ale takiego satysfakcjonującego, żeby nie szukać dziury w całym... a do tematu marzeń z przeszłości możesz zawsze wrócić. Mając rower spełniający wszelkie oczekiwania, ten drugi może być całkiem odjechany i w sumie niepotrzebny. Nawet jak masz na nim jeździć mniej niż się na niego gapić na ścianie... Przecież kabriolet i kochanka to epizod a nie codzienność 🙂

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@uzurpator - co "co"? Nie napisałem, że w okolicy zupełnie nie ma gdzie jeździć, ale Chorzów i przyległości to zupełnie inny charakter tras rowerowych niż w byłym województwie czestochowskim. Tutaj masz tereny miejskie, jakiś park (też miejski), a jak chcesz sie wybrać na szutry do lasu, to najpierw musisz się przebijać do niego przez kilometry gęstej zabudowy. Natomiast kiedy jeszcze w granicach administracyjnych Częstochowy wjedziesz w pola/lasy, to się będziesz mógł godzinami po nich kręcić i nie przejedziesz dwa razy przez to samo miejsce. Pół młodości tak spędziłem, a tutaj mieszkam już ladnych parę lat, więc porównanie mam.

 

Co oczywiście nie znaczy, że chętnie bym się nie wybrał z kimś lepiej obeznanym na jakieś wycieczki poznawcze, tylko może nie w rodzaju "to najpierw trzeba dojechać 30km do Tychów i tam już będzie fajnie". 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, MrJ napisał:

@Chleje24na7 - kto bogatemu zabroni? 😝

@lewocz i @NerfMe do czegoś takiego miałby służyć rower - nie podziwiania przyrody, a tłuczenia sie po ciasnych uliczkach, kostce brukowej, krzywych alejkach w lokalnym parku i tak dalej. I dlatego właśnie założyłem temat, żeby na wiosnę nie kupić "jedynego takiego klasyka o którym zawsze marzyłem", a przed końcem lata bujać sie z jego sprzedażą.

Do takich rzeczy stare 26 sie nadadzą. Sporo zresztą widuje pod biurowcami tego typu rowerów. 

Z drugiej strony jeszcze bardziej nada się rower crossowy;) Jak masz duży sentyment i miejsce na więcej rowerów to czemu nie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, MrJ napisał:

@uzurpator - co "co"? Nie napisałem, że w okolicy zupełnie nie ma gdzie jeździć, ale Chorzów i przyległości to zupełnie inny charakter tras rowerowych niż w byłym województwie czestochowskim. Tutaj masz tereny miejskie, jakiś park (też miejski), a jak chcesz sie wybrać na szutry do lasu, to najpierw musisz się przebijać do niego przez kilometry gęstej zabudowy. Natomiast kiedy jeszcze w granicach administracyjnych Częstochowy wjedziesz w pola/lasy, to się będziesz mógł godzinami po nich kręcić i nie przejedziesz dwa razy przez to samo miejsce. Pół młodości tak spędziłem, a tutaj mieszkam już ladnych parę lat, więc porównanie mam.

 

Co oczywiście nie znaczy, że chętnie bym się nie wybrał z kimś lepiej obeznanym na jakieś wycieczki poznawcze, tylko może nie w rodzaju "to najpierw trzeba dojechać 30km do Tychów i tam już będzie fajnie". 

Bzdury gadasz. 80% terenu na tym obrazku to las. Nie wiem gdzie w Königshütte mieszkasz, ale za A4 masz kilkaset hektarów terenów leśnych. Na tyle rozległych, że mieszając tutaj od urodzenia nie znam wszystkiego. I to tylko wycinek - bo te lasy ciągną się od Kędzierzyna aż po Bukowno, jak nie dalej. Na północ od Chorzowa za to jest Dorotka, są lasy Świerklanieckie.

A wszystko na wyciągnięcie ręki.

las.PNG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@uzurpator - i masz rację, tyle że nie do końca. Na mapie to wygląda fajnie, natomiast trzeba tam najpierw dojechać. Ja mieszkam akurat w pólnocnej części Chorzowa (administracyjnie Cwajka) i "pod A4" muszę przejechać przez całe centrum, caly Klimzowiec i jeszcze Załęże. I mnie boli na samą myśl. Oczywiście zaraz powiesz, że "no to przecież żaden problem bo wszyscy muszą dojechać". Owszem, tyle że (zmierzylem na mapie) od siebie do np. Katowickiego parku leśnego mam 11km już na dzień dobry. Kiedyś od siebie do centrum Olsztyna (tego miasteczka z zamkiem) miałem 15, z czego takiej zabudowy jak podana wyżej nie było praktycznie wcale, a 2/3 drogi jechało się już poza cywylizacją.

 

I to nie jest wymówka, tylko podstawa do mojego głównego pytania: czy kupno takiego, a nie innego roweru (czyli mającego swoje lata i potencjalnie kłopotliwegi w serwisie) na tłuczenie się przede wszystkim po gęsto zabudowanym mieście ma sens. Ja wiem, że na upartego można wszystko - patrz choćby moda na gravele, na których ludzie wybijają sobie dzisiaj nadgarstki w terenie, który aż się prosi o lekkiego fulla - tylko po co? Rower ma być dostosowany do moich preferencji, mojego sposobu jazdy i miejwc, w których jeżdżę, a nie to ja mam sie naginać pod niego. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ścigałem się , od 2003 r uparcie na kołach 622mm a od 2006 już z oponami 29, wtedy moje koła to były kowadła. A większość znajomych latała na topowych 26 jak w opisie… to były maszynki na wyścigi, lekkie jak piórko, pochylona pozycja, 8 cm skoku, długi mostek , kierownica 56 cm… koła lekkie jak marzenie.  Jednak poza wyścigiem chartów kiedy w 1 i 2 sektorze jazda na kowadle mordowała organizm, a na suprebajku była szansa powalczyć, te rowery nie miały sensu ( przez geometrię czy rozmiar koła)  w piasku korzeniach czy kocich łbach Gary Fisher na 29 szedł o klasę lepiej, przyjemnej, nie trochę tylko dużo… wtedy nie było opon i obręczy premium do 29 i ciężko było zestawić konkurencję w tym rozmiarze  ( w zasadzie nie było z czego złożyć) i harty kpiły z tego mojego zacięcia do  Garego Fiszera i pukali się w głowę… ale już po zamianie na chwilę coś tak milkli…  dopiero kilka lat póżniej branża wymyśliła „ nowy start” standardu 29 ( wcześniej parto na lekkie fule 26)   I nagle elita się magiczne przesiadła na duże koła …

Na 26 da się jechać, i na pełnym XTR z sidem i wagą roweru poniżej 10  można zrobić super czas na jakiejś pętelce… te rowery po prostu są maszynkami do ścigania…. Odchodzą po szykanie jak z silnikiem elektrycznym… ale to jest trochę takie mordowanie się jak na przełajówce z oponą 33 mm, ostro krwisto ale można przyjemniej na cięższym rowerze z większą oponą.

Inna sprawa że w dzisiejszych rowerach nie lubię 110, 142, 148…. Presfitów, nawet napędu 1x…  dlatego dobry stary rower z gwintowaną mufą suportu , napędem 2x  ale już kołem 29 i widelcem 100 mm jest ok.  A ścigant 26 wyjęty z „lodówki” to szansa na wpadkę z amortyzatorem, ( zawiasami jeśli ful), z dostępem do zębatek korby XTR, i pechowym zmieleniem tylnego Xtr np na trzecim wypadzie do lasu ( taki był piękny i lekki ale się zmielił i co teraz)

Nie odkupiłem do jazdy, ani na rozbiórkę super 26 kolegi, który ciężko zachorował, jeździć na tym nie chciałem i zarabiać  na wyprzedażowej cenie( stracie kolegi) też nie… jego żona nie znała wkładu kasy w maszynę (bo przecież się jej nie opowiadał z kasy na każdą śrubkę czy hamulce z najwyższej półki) , a weszły 29 ery i kontrola na portalach podawała pieniądze żenujące… Nie mogłem wtedy pomóc w rozbiórce , i rower wytargał jakiś cwaniak, bo dziewczyny chciały odblokować piwnicę…  Nie żałuję  że takiej topowej 26 na ekstra kołach nie odkupiłem…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

50 minut temu, MrJ napisał:

i masz rację, tyle że nie do końca. Na mapie to wygląda fajnie, natomiast trzeba tam najpierw dojechać. Ja mieszkam akurat w pólnocnej części Chorzowa (administracyjnie Cwajka) i "pod A4" muszę przejechać przez całe centrum, caly Klimzowiec i jeszcze Załęże. I mnie boli na samą myśl. Oczywiście zaraz powiesz, że "no to przecież żaden problem bo wszyscy muszą dojechać". Owszem, tyle że (zmierzylem na mapie) od siebie do np. Katowickiego parku leśnego mam 11km już na dzień dobry. Kiedyś od siebie do centrum Olsztyna (tego miasteczka z zamkiem) miałem 15, z czego takiej zabudowy jak podana wyżej nie było praktycznie wcale, a 2/3 drogi jechało się już poza cywylizacją.

 

Kto problemu sobie szuka, ten problem sobie znajdzie. Wjazd nr 4 jest ~3km od dziubka tej dzielnicy. I to jest tylko na południe. Górę Hugona z ichnymi traskami FR oraz jako wygodny wyjazd masz, dosłownie, za torami. Z Hugona bijesz na dół Tunkla i jesteś na A4. Potem to już myk w las i jedziesz gdzie tam chcesz. Na zachód masz tereny poprzemysłowe w Bytomiu. Na wschód, za PKiW są siemianowice które przetniesz i jesteś w lesie. Przy odrobinie uporu można sobie od Ciebie strzelić traskę ~50km gdzie 80% to las lub szuter.

I to piszę z perspektywy kogoś kto większości tego co masz na zachód nie zna jakoś na wskroś, bo to już ~20km ode mnie.

las2.PNG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowane)

@uzurpator - dlatego nie spieram się, że "ja wiem lepiej", tylko nadal wracam co pierwszego postu. Gdybym nagle magicznie cofnął sie o te 18-20 lat i spadłby mi z nieba worek kasy, to bym się nie zastanawiał, tylko brał takiego Corrateca, albo Cannondale (tylko sztywniaka). Ale dzisiaj, z dzisiejszym miejscem zamieszkania, czasem i zwłaszcza zdrowiem (chyba znowu muszę iść na prześwietlenie kręgosłupa 😐 ) mam bardzo poważne watpliwości, czy dawne marzenia przystają w jakikolwiek sposób do obecnej rzeczywistości.

 

Zresztą nie bez powodu najpierw zamieniłem sztywną ramę na fulla (dalekiego od ideału, ale w ówczesnych warunkach lepszego się nie dało), a potem napęd 3x8 na 1x8, a dziś 1x9. I stąd cały ten temat i chęć poznania opinii innych, którzy przechodzili podobną drogę.

 

@itr - czyli sam widzisz, jak bardzo zmieniło się podejście do wielu spraw i nas rowerzystów, i producentów. Pamiętam, jak około 2001 roku zetknąłem się pierwszy raz z czymś, co bardzo przypominalo dzisiejsze gravele: rama i lekki widelec od MTB 26", koła i duże zębatki w korbie od trekkinga, kierownica od kolarki lub lemondka dokladana do prostej. Wtedy nikt nie rozumiał, co artysta mial na myśli 🤪 a dzisiaj to jest jeden z najmodniejszych typów roweru, choć oczywiście nie robiony już tak po partyzancku i dużo bardziej ustandaryzowany.

 

A stracone okazje po czasie bolą jakby bardziej. Dziś bardzo żałuję pozbycia sie najlepszej ramy, jaką kiedykolwiek miałem (Author Versus Palladium 15"), no ale było jak było.

Edytowane przez MrJ
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...