Skocz do zawartości

[Trening] Dylemat - w sumie po co?


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

2 godziny temu, verul napisał:

@Boss ale to brzmi w stylu "boisz sie ze na emeryturze bedziesz mial mniej pieniedzy i biedowal? Zacznij biedowac juz teraz to nie odczujesz zmiany po przejsciu na emeryture".

A nie jest tak? Praca zarobkowa, pensja, składki emerytalne, czasem dodatkowe "dorabianie na boku" - wszystkie te rzeczy to dla znacznej części ludzi nie rowerowy, nie rajdowy, tylko życiowy "balance of performace".

Wolimy "tracić czas" na dodatkową pracę niż mieć więcej wolnego, wolimy zamęczać się pracą niż być bardziej wypoczętymi - bo trzeba zarobić/dorobić/odłożyć składkę emerytalną - nawet nie "wolimy" tylko "musimy". To jest biedne życie - bogaty robić tego nie musi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ok, jest to jakies podejscie do tematu jezdzenia. Choc ja wole w wieku 30 lat jezdzic jak 30 latek, a nie jak 70 latek tylko po to zeby w wieku 70 lat czuc sie tak samo jak kilkadziesiat lat wczesniej (czyli tez slabo). A jak w wieku 50 czy 70 lat bedzie mi brakowac ostrego cisniecia i szybkiej jazdy na ktora mialem zdrowie i kondycje w wieku 30 lat to po prostu kupie sobie wtedy e-bike'a dzieki czemu w wieku 30 lat bede jezdzil jak 30 latek i w wieku 70 lat tez bede jezdzil jak 30 latek. Alternatywa jest jezdzic w wieku 30 lat jak 70 latek i na starosc tez jak dziad. Wole pierwsza wersje ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pisałem o czasem nieoczekiwanych skutkach BoP. Otóż nasze ciało i psychika wg mnie przyzwyczają się do roweru, do obciążeń, przyzwyczajamy się do jakiejś trasy itp. Nawet do tempa na zawodach można się "przyzwyczaić", zwłaszcza gdy zna się uczestników i wiadomo kogo się wyprzedzi a kogo nie. Niemniej BoP jest najlepsze przy jeździe samotnej.

Wprowadzenie BoP do roweru (naszego normalnego roweru, bez kupowania np. fat-bike'a) oraz ewentualnie dodatkowe wykorzystanie do tego przestrzeni na plecach powoduje, że nasze ciało (silnik) nagle zaczyna się spotykać z obciążeniami i doznaniami do tej pory nieznanymi, bo inaczej się skręca, inaczej przyspiesza, inaczej zwalnia, nieodczuwane kiedyś leciutkie wzniesienie staje się już odczuwalne, lekka górka staje się trudna górą, a trudny podjazd staje się czymś nie do podjechania, a o zaliczeniu "odcięcia prądu" znacznie szybciej i daleko przed końcem typowej trasy wspominać chyba nie muszę...

Na początku koszmar, ale... Ale po pewnym czasie może się okazać, że się przyzwyczailiśmy, że szybkość jazdy wzrasta, że można przejechać pełny dystans dawnej trasy bez zaliczenia jakiejś mocnej utraty sił na dalszą jazdę i można nawet znów dołożyć BoP.

Jeśli ktoś nas wyprzedzi, to mamy mnóstwo wymówek i na rowerze i czasem na plecach (ale nie polecam się przechwalać, zatrzymajmy wymówki w swojej głowie), zatem łatwo wytłumaczyć sobie okresy spadku kondycji w ciągu roku (choćby wspomnianą tu "jesienną chandrę"), ale jeśli mimo bardzo mocnego BoP daje się już utrzymać tempo znajomego, który jedzie na maksymalnie wycieniowanym i ultralekkim bolidzie, narzekając, że musiał założyć 30g cięższą sztycę, bo stara pękła, to pojawia się naprawdę dzika satysfakcja :icon_mrgreen:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jadę jak miernik wskazuje, miernik ponad wszystko, bez miernika nie jadę, zakazać jazdy bez mierników mocy, najlepiej by moc wyświetlała się na drodze pod kołami każdego rowerzysty, wprowadzić obowiązek rejestracji na Stravie dla każdego kto ma rower - mierzyć, kontrolować, porównywać, śledzić treningi, inwigilować....!!!

Czyli 1984 w wersji 2020 ;)

A i jeszcze taka scenka rodzajowa:
Jeden rowerzysta dogania drogiego, chwilę jadą i pada pytanie:
- Korzystasz ze Stravy?
- Hmmm, w zasadzie tak, czasem podczas jazdy trzeba coś zjeść.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No coz, lubie patrzec na cyferki podczas jazdy. Bez nich nie wiem jak jechac ;) Ale dla mnie to nie problem. A ze temat o treningu to i nic dziwnego, ze z cyferkami trenuje sie lepiej. Odnosnie BoP to uwazam to za zbedne, bo po co dociazac rower albo co gorsza plecy (niezdrowe) skoro mozna po prostu mocniej cisnac?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

To chyba znak naszych czasów, bo przecież kiedyś kolarze nie mieli nawet licznika, a efekty jakimś cudem były :sorcerer:
Wystarczy popatrzeć na głupi telefon - kiedyś mało kto miał nawet stacjonarny, a teraz każdy gapi się w smartfona i gdyby mu to z dnia na dzień zabrać, to byłby bardzo nieszczęśliwy ( w skrajnych przypadkach wystąpiłyby może nawet myśli samobójcze, bo co ze sobą począć w takiej sytuacji :unsure: ).
Z jednej strony jest to śmieszne :icon_lol:, a z drugiej niemal tragiczne :(
PS
Od siebie dodam, że nie potrzebuję widzieć nic oprócz godziny ( żeby zachować regularność popijania - co wbrew pozorom też nie zawsze mi wychodzi jak powinno ).
Kiedyś gapiłem się w licznik i może po części dzięki temu śmigałem nieco szybciej, a teraz jeżdżę za to z większą frajdą :icon_cool:
Co kto lubi...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akurat z telefonu korzystam do dzwonienia, SMSow (+whatsup), nawigacji i sporadycznie znalezienia czegos w necie jak np jestem w sklepie i chce cos porownac albo znalezc opinie o nowym piwie za 9zl ;) Poza tymi sytuacjami telefon u mnie lezy na biurku i sie w niego nie wpatruje. Fb nie mam ani innych twitterow. Ale licznik w rowerze to dla mnie jak licznik w samochodzie. Dawniej jezdzilem sejem bez obrotomierza i bylo dobrze. Teraz mam oprocz obrotomierza komputer podajacy spalanie i jest lepiej. Jasne ze mozna bez, ale po co?

Dawniej kolarze przed wyscigiem jedli wielkego steka zeby miec energie i tez jakies tam efekty byly. Potrafili wypic szampana w trasie i tez jezdzili. Tylko cos czuje ze dzisiaj dobry amator objechalby tamtejszych prosow.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie, choć używam zegarka garmina, to coraz bardziej korci aby zamiast na kierownicy, trzymać go na ręce i nie zaglądać. Dobra, niech sobie rejestruje jazdę, tętno, kadencję itd. ale czy przyda mi się to faktycznie? Czy musi mnie co chwila "męczyć i pilnować"? Gdzieś zatraca się przez to czystą przyjemność z jazdy jako takiej. Zamiast "jechać", można się tępo wpatrywać w licznik, zamiast obserwować otoczenie, można myśleć o tym co pokazuje licznik. Nie chodzi mi tu o kwestię bezpieczeństwa, ale sam fakt "odczuwania" jazdy. 
 

Tak jak pisałem w pierwszym poście, jeszcze do niedawna zastanawiałem się nad zakupem pomiaru mocy, teraz zastanawiam się nad zdemontowaniem pomiaru kadencji - bo w sumie do czego mi to? Nauczyłem się już jeździć z dobrą kadencją, wiem jakie skutki w moim ciele przynosi za szybka jak i za wolna, wiem jak je "odczuwam", więc czy trzeba mi pomiaru? Chyba nie. Z licznika szybkości zrezygnowałem już miesiąc temu (tzn. dalej jest, ale tylko po GPS, a więc w czasie rzeczywistym sporo mniej dokładny niż czujnik umieszczony na np. piaście). Czy widzę jakieś minusy? Nie. Jedyne co jeszcze uważam za naprawdę przydatne, to tętno - bo jednak dzięki temu wiem, że jeśli nie będę przeginał, to jakąś trasę przejadę bez umierania czy to po drodze, czy po niej. 

Smartfony to inny temat. Ja na nim nie używam FB, messengera, nie mam w ogóle whatsappa, insta, snapchata itd. - dla mnie zerowa wartość, tylko FB, ale bez appek na telefonie. Inna rzecz to wspomniane działanie ("nagradzanie") powiadomień z socjali, także tych sportowych. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kazdy niech jezdzi jak mu pasuje. Dla jednych jazda z cyferkami na liczniku nie ma plusow, ja nie widze plusow w jezdzie bez tych cyferek. Jasne, nie sa niezbedne, sa jedynie dodatkiem i mozna sie bez nich obyc. Ale rezygnujac z nich niczego bym nie dostal w zamian. Wolna jazda bez ograniczen? Mam. Po prostu jak nie robie treningu gdzie musze sie trzymac okreslonych czasow i intensywnosci to jade tak jak mam ochote ograniczajac sie do jako takiej kontroli pulsu zeby nie zdechnac.

Za to te cyferki daja mi satysfakcje i frajde, sa motywujace gdy przykladowo zrobie jakis krotki sztywny podjazd z okreslona predkoscia. Mysle ze bez nich jezdzilbym wolniej. Nie byloby motywacji zeby sie tak meczyc.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i o to chodzi - pisałem za siebie i choć sam nie potrzebuję, to w pełni rozumiem, że dla kogoś ma to odpowiednią wartość treningową i stanowi środek do osiągnięcia pewnych zakładanych celów. Ja sobie takowych nie stawiałem. Ot, czysta przyjemność, więc i treningi nie muszą być w jakiejkolwiek spinie, w szczególności teraz, gdy można na luzie obserwować tylko tętno i robić bazę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przykłady stosowania BoP.: Justyna Kowalczyk (opona), Emil Zatopek (obciążniki, opona, ciężkie buty wojskowe).

Z innej beczki:

Syndrom licznikowy: zespół dolegliwości psychicznych polegający na odczuwaniu dokuczliwego dyskomfortu, lęku i cierpienia psychicznego podczas wpatrywania się we wskazania licznika rowerowego - w szczególności dotyczy to wskazań prędkości lub mocy aktualnej, średniej, dystansu i czasu jazdy. Leczenie: osobom cierpiącym na syndrom licznikowy zaleca się zdemontowanie licznika w celu odzyskania przyjemności z uprawiania sportu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale my nie jestesmy na forum o biegach zimowych albo maratonach biegowych tylko forum rowerowym. W rowerze BoP masz zamontowane od nowosci. Nazywa sie: przerzutka. Jak ci za lekko to zmieniasz bieg i robi sie ciezko. Rower to nie biegi gdzie nie ma kontroli nad obciazeniem. Obciazenie w rowerze mozna doskonale modyfikowac za pomoca tego wspanialego wynalazku jakim sa przerzutki. Naprawde nie ma zadnej potrzeby dodatkowo stosowac innych rzeczy typu obciazenia w plecaku i inne dziwne pomysly.

 

Co do syndromu licznikowego to go nie mam. Jak sie wpatruje w licznik to nie czuje dyskomfortu, cierpienia itd tylko radosc.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tym bym się nie zgodził. Wrzucenie ciężkich biegów owszem da rezultat, ale niejako przy okazji zjedziesz z kadencją i będziesz pchał siłowo. Przy dodatkowym obciążeniu "gdzieś indziej" możesz nadal używać przerzutek do dobrania odpowiedniej kadencji, a jednak jechać w trudniejszych warunkach. Na pewno będzie zdrowiej dla kolan.

I piszę to, choć z samym BoP nie próbowałem i nie bardzo mnie to interesuje. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obciazenie na rowerze rosnie wraz z predkoscia. Wiec wrzucajac ciezszy bieg po prostu jedziesz szybciej przy tej samej kadencji i generujesz wieksza moc (czyli obciazenie wzroslo). Dla kolan to bez roznicy, bo wszystko i tak rozchodzi sie o generowanie watow. Za to jezeli obciazenie bedzie w plecaku to dla kolan to bez roznicy, ale dla plecow i 4 liter zdecydowanie jest roznica na niekorzysc plecaka.

Biegacz chcac potrenowac silowo musi ciagnac opone, rowerzysta moze wrzucic odpowiedni bieg i jechac szybciej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jechać szybciej na rowerze to nie wszystko - gdyby tak było, to np. nie byłoby w kolarstwie szosowym różnicy między jazdą na czas, a jazdą po górach - można by trenować jazdę po górach na terenach zupełnie płaskich, dobry góral zawsze dobrze jeździłby na czas, a dobry czasowiec zawsze dobrze jeździłby po górach, oczywiście zakładając, że mają porównywalną masę ciała.

Jeśli w okolicy ktoś nie ma długi podjazdów, a tylko pagórki, to nie ma innej możliwości jak sztuczne utrudnienie sobie życia na tym co się ma, będzie się jechało wolniej, ale dłużej, tak jakby to był znacznie trudniejszy podjazd.

Jazda na tzw. "ostrym kole" to też przykład BoP - po prostu nie można nie kręcić nogami - inna sprawa, że przy odpuszczeniu rower napędza pedały, ale gdy bolą mięśnie, ścięgna, kolana i jest się niemal na granicy złapaniu skurczu, to nawet taki wymuszony z zewnątrz i bezwysiłkowy ruch jest trudny do zniesienia...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedyne czym moze sie roznic jazda po gorach od szybkiej jazdy na czas, to (pomijajac stosunek generowanej mocy na kg masy ciala) pozycja na rowerze oraz pozycja samego roweru czyli przednie kolo wyzej niz tylne. I chocbys wiozl w plecaku pol samochodu to tego nie zmienisz. Poza tym nie ma przeszkod by trenowac podjazdy na plaskim. Musisz tylko miec odpowiednie przelozenie tak by generowac duza moc przy niskiej kadencji, bo tak sie jezdzi w gorach - niska kadencja, duza moc i czesto na stojaco. A jak jeszcze zrobisz to pod wiatr to juz w ogole spoko.

Ale to i tak bez znaczenia, bo dobrych gorali, czasowcow i sprinterow wyroznia inna fizjologia wynikajaca z  indywidualnych predyspozycji i roznicy w treningu. Poza tym goral i czasowiec jezdza w zupelnie innych pozycjach. Chociaz sa tacy ktorym to nie przeszkadza. Zobacz np takiego Chrisa Froome albo Contadora.

Dalej uwazam, ze zadne dociazanie roweru nie sprawi ze trening bedzie lepszy. W kazdym przypadku, czy to po plaskim czy w gorach, wystarczy jechac szybciej. I tyle.

Co do dociazania plecow to zalezy od ciezaru. Poza tym najwieksze znaczenie ma tu pozycja na rowerze. Inaczej na kregi dziala plecak gdy sie stoi, a inaczej gdy sie jest wygietym do przodu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Nieco czasu minęło, na początku roku chciałem nawet sprzedać trenażer, odsuwając tym samym rower na boczny tor zimą i zamiast tego biegać.

Zainstalowałem jednak na próbę Zwifta... i stało się, zostałem chomikiem, chcę więcej, chcę wycisku jak kiedyś, do tego wpatruję się w moc jak w jakiś tajemny, antyczny artefakt :D . Może był potrzebny jakiś odpoczynek, takie odbicie w bok, no ale obecnie znów chciałbym mieć "zapchany" sezon, tym bardziej że w tym roku chcę jeździć nie na sam dzień zawodów, ale np. na cały weekend, aby z piękniejszą stroną móc zwiedzić także nieco okolice, poznać coś nowego. Poza tym, same większe dystanse, nawet jak będzie się to wiązało z morderczym wysiłkiem. Bo po co jechać 100 i więcej km aby potem rowerem zrobić jakieś mini? Dla mnie bez sensu, choć jak komuś pasuje, czemu nie.

 

Pojawił się za to inny dylemat. Mam 1 rower który traktuję nieco jako maszynę "do wszystkiego" - przełajowca z obecnie napędem bardziej pod szosę (52/36 + 11-28) którego jednak lubię wykorzystywać także jako gravela. Z ubiegłego roku wiem, że tym rowerem start w maratonach MTB, choć możliwy, nie należy do najprzyjemniejszych. Mam możliwość kupna porządnego MTB, do tego na raty 0% (choć nie muszę, to wolałbym tak, zawsze to można nieco rozbić), który idealnie pasowałby na zawody. Pytanie "filozoficzne" jednak się pojawia: czy na pewno to robić? Plusy i minusy są następujące:

+ można startować w zawodach MTB, a ich nieco w okolicy jest
+ cenowo jest naprawdę przystępny 
+ napęd w sensie łańcuch oraz koła miałbym kompatybilne z obecnym rowerem
+ gdyby jednak się jazda na MTB nie spodobała, zawsze można sprzedać

- zajmowałby miejsce (mieszkam w bloku) a wykorzystywałbym go raczej rzadko 
- czas... już dużo jeżdżę, okazyjnie biegam (także na zawodach, dla siebie i dla blaszek), praca sporo zajmuje.. gdzie tu upchać MTB nie zabierając nic z życia osobistego?

Gdyby traktować go tylko do jazdy na wyścigi, to jest ok biorąc pod uwagę mój powyższy plan związany ze zwiedzaniem okolic. W sumie nawet eksploatacja byłaby raczej tania, bo zrobiłbym nim w ciagu roku pewnie 1/10 przebiegu jaki zrobię na "allInOne" :) Coś mi natomiast z tyłu głowy wiecznie marudzi, że "jak stoi i nie jest używany to trzeba się pozbyć". Tak mam z wieloma rzeczami, ot, nieco minimalistyczne skrzywienie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

Jak nie mieszkasz w kawalerce, to nad czym tu się zastanawiać :icon_question:
Najwyżej sprzedasz... szoso - przełaja, czy tam przełajo - szosę :icon_lol:
Poza tym zapominasz, że MTB może poszerzyć Twój rowerowy horyzont - o ile się wkręcisz, a obstawiam, że jest na to spora szansa.
Może nawet jakiś wyjazd urlopowy będzie ściśle związany z tym MTB :icon_cool:
W każdym razie kibicuję :yes:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poszerzenie horyzontów? Raczej nie, to byłby powrót, bo przed "allInOne" miałem właśnie MTB i od niego zaczęły się zawody.

A gravelo-szosy nie sprzedam, obecnie to taki "dream bike" już posiadający wszystko czego chciałbym :D 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic na to nie poradzę, że ten typ roweru mnie porwał - należę do grupy osób, które uważają, że MTB w Polsce to takie nieco zboczenie narodowe jak piłka nożna. Da się lepiej, da się inaczej, ale mamy tendencję do wybierania właśnie tego, bo jak ścieżka w lesie, nie daj Boże jakieś liście czy patyk na drodze, to trzeba amortyzatora i szerokich kapci. Ja spróbowałem i wiem, że da się inaczej, lepiej ;) 

Moim głównym celem na ten rok jest Piękny Zachód, a tam z MTB nie miałbym zamiaru się stawiać. Raz w życiu zrobiłem na takim rowerze mieszaną trasę 140 km przyzwoitym tempem i nie chcę czegoś takiego więcej, bo to dramat. Na przełajówce "skonwertowanej" na gravela/szosę trasa 300 km nie była żadnym problemem. W terenie gdzie mamy wyboje, korzenie, kamienie MTB to jednak idealne rowery których nie da się zastąpić żadnym przełajem - przynajmniej moim zdaniem i właśnie do tego by mi służył. Jak napisałem, w ciągu roku będzie miał pewnie 1/10 tego przebiegu który zrobię na obecnym rowerze, ale... przynajmniej dzięki temu eksploatacja też będzie tańsza (a mocarnie nie lubię np. babrania z amortyzatorem). 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...