Skocz do zawartości

[Granica]Czy ją kiedyś przekroczyliśćie?


baksik22

Rekomendowane odpowiedzi

Ja kiedys pojechalem osobiscie odebrac rzecz wylicytowana na allegro. Jakies 30km w jedna strone, ale wczesniej nie jezdzilem w tamych stronach. Wzialem ze soba tylko troszke wody bo uwazalem , ze tyle mi wystarczy. na ok25km zaczelo niesamowicie lac. Przemokniety odebralem przedmiot przeczekalem az przestanie padac i ruszylem w droge powrotna ... znowu po 5km leje, w poblizu zadnego przystanku, zadnego domku czy czegokolwiek pod czym moznaby sie schowac. Stwierdzilem, ze skroce sobie droge i pojechalem droga, ktora wydawala mi sie, ze edzie krotsza (nie mialem ze soba mapy). Przejechalem 1km droga prowadzila w zupelnie innym kierunku ale ja mialem nadzieje, ze gdzies nia dojade bo ciagle lalo a mi opadaly rece na sama mysl o powrocie ta sama droga. Dopiero po tych 1km zapytalem kogos czy ta droga da sie dojechac tam gdzie chcialem no i okazalo sie ze musialem sie wrocic.

To byla tragedia. Chyba bardziej to byl problem z psychika. Po 35km w deszczu, ktory byl wspomagany przez silny wiatr mialem wrazenie, ze moje buty waza conajmniej 5kg. Doslownie czulem jak je musialem podnosic do gory na pedalach. Jeszcze nieustanne "bicze wodne" skierowane na twarz i plecy spod kol roweru. Droga (asfaltowa) ciagle prowadzila przez las. Mialem ochote zejsc z roweru siasc i siedziec nawet te 5h jezeli tyle mialoby padac. Ostatecznie jakos dojechalem robiac troche ponad 90km z czego ponad 50 w deszczu bez mozliwosci schowania sie. Bylo naprawde ciezko. Przez deszcz i wiatr mialem srednia predkosc na poziomie ok 20km/h.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

witam wszystkich

kiedy miałem 17 lat umyśliłem sobie, że zrobię dolinę popradu (100km), z nowego sącza wyjechałem na krzyżówke potem z górki do muszyny, i tam (w połowie drogi) zaczą się kryzys, nie wiem jak ale dojechalem do domu :), cała wyprawa zajęła mi 7h. nie będę się rozpisywał jak było mi źle i niedobrze ale przyczyną kryzysu był brak wiedzy o żywieniu. z tego samego powodu 2 lata później złapałem dół wracając z Vysnych Ruzbachów, za Starą Lubovnią jest taki 4km podjazd i jakieś 50km do nowego sącza. ogółem 140km, które dobrze (po)pamiętałem ;).

 

co do piwa, może i podnosi cukier we krwi ale (ja) po piwie zamiast chcieć pedałować chce następne ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Na początku sezonu kolega poprosił mnie, żebym do niego wpadł (czy też to ja sam chciałem do niego wpaść -nieistotne). Było jeszcze wtedy zimno i założyłem zimową kurtkę i czapke, a poza tym byłem dosyć mocno przeziębiony. Jadąc do niego (mam 11km) udało mi się przetrwać w miarę dobrym stanie, ale nie planowałem, żeby jechać gdziekolwiek indziej niż z powrotem do domu. No, ale kolega namówił mnie na wycieczke. Okazało się, że prowadziła ona początkowo głównie polnymi, piaszczystymi drogami, co przy moim rowerze-gruchocie-makrokeszu kończyło się nieustannymi uślizgami czy "boksowaniem" się tylniego koła, tak, że już po pierwszych kilku kilometrach zacząłem mieć serdecznie dość tego, że z nim pojechałem. A okazało się. że później miało być jeszcze gorzej. Dosyć mocno się ociepliło (około 20stopni C) a my wjechaliśmy na jakąś łakę, w dodatku podmokłą, na której to wątpie czy przekraczałem prędkość 5km/h. Momentami ze zmęczenia to zacząłem prawie tracić zmysły i czułem się jakbym miał ze 40stopni gorączki, no ale na szczęście udało nam się jakoś wrócić do kolegi. A pózniej, podczas powrotu do domu nie miałem siły dogonić nawet jakiejś starej babci na składaku.

 

 

Innym razem, jechałem już co prawda z myślą o niewielkiej przejażdżce, ale kolega wymyśłił, że pojedziemy sobie w pewne miejsce odległe jakieś 25-30km od niego. Ówcześnie to było w granicach mojego rekordu pod względem odległości. Do jedzenia miałem chyba tylko trochę rodzynek, które kupiłem do domu - oczywiście żadna do domu nie wróciła. Zostawiłem wtedy u niego kurtkę, żeby mieć lżej podczas jazdy. W drodze powrotnej (nie mówiąc już o tym, że strasznie odstawałem) pojechałem, ze względu na zmęczenie i to, że zaczęło się ściemniać, prosto do domu. Miałem jechać powoli, a kolega miał mi tą kurtkę podrzucić. Kiedy już ją przywiózł to go nie poznałem.

Jak wróciłem do domu to nie mogłem nic przełknąć, dopiero się przebudziłem w nocy i wtedy coś zjadłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

Odgrzebię starego kotleta :).

Nigdy nie miałem kryzysu, nie wiem czy to kwestia mojego organizmu, czy za mało dawałem sobie w kość, ale pamiętam jedną wyprawę - spływ kajakowy :).

Kajaki dwójeczki - ja z moją kobietą, w innych kajakach podobnie, znajomi z dziewczynami, żonami, kilka kajaków obsadzonych tylko facetami.

Od początku moja luba wykręciła się od wiosłowania, więc spadło tylko na mnie. Głupia męska duma sprawiła że zacząłem ostro cisnąć od początku, i w pojedynkę prześcignąłem wszystkie dwójeczki, w tym te obsadzone męskimi załogami ;). Nie odbyło się bez wygłupów, wyścigów, spychania w zarośla, jednak zawsze trzymałem się na czele :). Po 6 - 7 godzinach takiego ostrego ciśnięcia w końcu spływ się zakończył, wytrzymałem całą trasę bez problemu, zadowolony z siebie pojechałem do domu.

Jednak to co się działo wieczorem to masakra. Ból mięśni taki, że nie dało się wytrzymać. Gorączka, dreszcze, musiałem łyknąć ketonal żeby w ogóle zasnąć. Na drugi dzień było już lepiej, jednak mięśnie nadal dawały się we znaki, i nie był to ból zakwasów, bo tych nie odczuwałem, raczej ból jakby mnie przewiało tylko 10 x mocniej :).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 lata później...

Odgrzewam kotleta.

 

W tym roku mocno przesadziłem z kręceniem pod górkę :) Zabrałem BE SPORT na drogę,po wypiciu w ogóle nie czuliśmy zmęczenia.Zacząłem wtedy kręcić jak wariat :wallbash: Po drodze było wiele górek,pod które kręciłem bardzo szybko na lekkim biegu,bo kodowałem sobie w mózgu : ,,Jak najszybciej dojechać pod górę''.Po drodze obaliliśmy jeszcze jednego BE SPORT i nadal kręciłem jak szalony.Dodam,że miałem wtedy niską kadencję.Następnego dnia okropne katusze.Nogi i ręce - straszny ból,nie pozwalający nawet klęknąć :wallbash: A mięśnie brzucha?Nawet nie chcę o tym myśleć :sick: Od piątku bolały niesamowicie.Co kilka godzin musiałem srać :sick: Do dnia dzisiejszego po ich napięciu jeszcze je trochę odczuwam.

 

 

Wniosek : kiedy masz niską kadencję,lepiej nie zażywaj napojów izotonicznych,bo później będziesz tego żałował. ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wniosek : kiedy masz niską kadencję,lepiej nie zażywaj napojów izotonicznych,bo później będziesz tego żałował. ;)

 

Tyś po prostu się przeforsował, izotonik nie miał nic do tego. ALe okej, piej dalej te mądrości :D

 

Zabrałem BE SPORT na drogę,po wypiciu w ogóle nie czuliśmy zmęczenia

Mistrzu, ale Ty masz podatną na sugestię psychikę i ciało :D Izotoniki nie usuwają zmęczenia ale jedynie uzupełniają braki minerałów i innym pierdół w organizmie :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@adii22

 

Nie drocz się z nim, już kilkukrotnie próbowałeś obalić jego wspaniałe poglądy z mizernym skutkiem. Dobra niech będzie, pijąc izotoniki nie męczysz się, a zamiast pedałować latasz.

 

Oczywiście jazda na rowerze powoduje olbrzymi ból mięśni brzucha i rąk- pewnie, jak zawsze masz rację. A jak ktoś ma problemy żołądkowe po tanim izotoniku, to niech zainwestuje w droższy izotonik albo pije wodę <_<

 

Co do tematu to dobrze, że ktoś go odgrzał. Mnie jakoś nigdy super kryzys nie złapał- ale też nie robię jakiś ultradużych dystansów- 100km max. Jadąc równym tempem, nie szarpiąc się, pijąc i jedząc szanse na kryzys są naprawdę minimalne. Co innego na wyścigu- wtedy poza żelkami, izotonikem itp. największą rolę odgrywa psychika.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nosz kurde! Piszę,że napiliśmy się izotonika i mieliśmy po nim siłę!!! A mięśnie i ręce mnie bolały,bo za szybko kręciłem pod górkę!!! A problemów żołądkowych wcale po nim nie mam!!!

 

 

 

Nie będę wam 100 razy wszystkiego tłumaczył!Ari vederci roma !!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Parę razy się zdarzyło i u mnie to wygląda tak, że włącza się tryb "powrotu do domu". Wyłącza się myślenie (ciężko to opisać, taki stan jakby umysł był pusty), machinalne pedałowanie, prędkość na prostej 18-20km/h i mogę tak przejechać wiele kilometrów... Nawet nie wiem kiedy dokładnie dojeżdżam pod dom ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piszę,że napiliśmy się izotonika i mieliśmy po nim siłę!!! A mięśnie i ręce mnie bolały,bo za szybko kręciłem pod górkę!!!

 

Ale się uśmiałem :D Przypomniał mi się bajkowy papaj, który jadł szpinak a później zyskiwał super siłę (może powinien zamiast tego pić izotonik?). Kolego, powiedz mi co izotonik ma do nagłego wzrostu siły?xD

 

 

Co do takich mega kryzysów to ich nie miewam poza jednym przypadkiem. Wiem przed wyjazdem na co mogę sobie pozwolić, jaki mam dzień, wiem jak i ile mniej więcej będę jeździł więc zawsze się odpowiednio zaopatrzę :) Nawet gdy czuję, że przesadziłem odpowiednio wcześniej sobie odpuszczam i jest dobrze, gorzej gdy jesteśmy na maratonie i musimy trzymać tępo. Na pierwszym swoim maratonie się zajechałem bardzo szybko. Mocny start, później ponad kilometrowy podjazd, 33 stopnie, gorąco. Jak to na pierwszym wyścigu poniosła mnie fantazja i nie czując początkowo zmęczenia jechałem za szybko. Do picia miałem tylko dość mocny izotonik co przy takim upale było też błędem. Chwilami myślałem żeby rzucić rower i dać sobie spokój. Marzyłem o wypiciu czystej wody a nie tego ciepłego i odrzucającego izotonika. Strasznie mnie muliło, musiałem na chwilę odpuścić i zwolnić żeby się pozbierać :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem jeszcze coś napisać o tym jak trzeba jeździć żeby bolały ręce, a nie nogi ale już mnie wyręczyliście we wszystkim :whistling:

 

Mój pierwszy maraton- Polanica Zdrój z 12 kilometrowym podjazdem na rozpoczęcie. Po 9km doszedłem do wniosku, że jak już zajadę to przerzucę się na bierki, a nie rower ale odpocząłem trochę na zjeździe, ręce się tak napracowały, że zaczynałem się modlić o podjazd :rolleyes:

 

Nie ma się co spinać na początku, trzeba się trochę rozkręcić to od razu jedzie się łatwiej. A na taki super kryzys to nie żelki, batoniki tylko coca-cola- patrz TdP/TdF :icon_lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niepotrzebnie walczycie z poglądami (empiryką) rowerasa. Oczywiście, że prawdziwy izotonik nie jest istotnym źródłem paliwa ani stymulatorem (choć w przypadku tego ostatniego wiele zależy od składu, warto poczytać jak cukier i k. asparaginowy wpływają na mózg).

 

Napój izotoniczny może powodować "wzrost mocy" względem stanu przed zażyciem, jeśli jej spadek spowodowany był w istotnym stopniu zaburzeniem gospodarki elektrolitowej co wcale nie jest rzadkim przypadkiem.

Dodatkowo możemy mieć do czynienia z sytuacją, kiedy we krwi dostępne są węglowodany, ale z jakichś względów dopiero wyrzut insulinowy w reakcji na obecność w napoju np. maltodekstryn pozwala na zamianę tychże w glikogen.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hehe, myślałem że chodzi o granice państwa :P

 

Jakieś miesiąc temu miałem największy zgon ever.

Trasa ok 130km po górach, 60km w jedną i w drugą stronę, głównie asfalt, upał ogromny.

 

Jak dojechałem do celu to już od słońca miałem dość, od przewyższeń tak samo. Drzemka 30min i z powrotem była katorga.

Spieszyłem się na pociąg do domu, bo jakbym nie zdążył to bym został na Słowacji całą noc i spał na dworcu chyba.

 

Droga powrotna to koszmar, nie mogłem zrobić za dużo przerw, ale już tak padałem z wyczerpania że już ledwo kontaktowałem, szczęście że połowe trasy jechałem wzdłuż rzeki, co jakiś czas zatrzymywałem się i całą głowę w kasku wkładałem do wody i jechałem dalej :D

Ostatni podjazd kiedy miałem tylko kilkanaście minut do odjazdu pociągu jechałem już tylko siłą woli, wpadam na dworzec, wrzucam rower do wagonu, siadam i zamykają się drzwi. Zdążyłem na styk :D

Jak przyszedł konduktor i mnie zobaczył jak ledwo przytomny leże z rowerem, to machnął ręką i poszedł sobie :P

W głowie mi się kręciło, nawet pić nie mogłem. Dochodziłem do siebie kilka dni po tym i powiedziałem sobie nigdy więcej :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

Przyroda nie znosi próżni... Wilku reaktywacja ;)

 

Wiesz, że o tym samym pomyślałem gdy przeglądałem ten temat.

Mało kto pewnie Wilka pamięta, ja zresztą też znam go tylko ze słyszenia, ale odgrzebałem wszystkie jego posty i zbieżność jest powalająca.

Koniec offtopu ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...