Skocz do zawartości

[Trening] Szybkie przygotowanie do sezonu - jak ułożyć plan?


1938

Rekomendowane odpowiedzi

Chris, miernik mocy już jest na pokładzie od kilku miesięcy i tętnem przestałem się kompletnie przejmować :)

 

Ale dla zainteresowanych tętno z wyścigu:

https://photos.app.goo.gl/7LliUqfbs3HsHTd82

 

Wszystkie lapy z mocą średnią i NP znacznie poniżej progu. Nie ma takiego dryfu tętną, które wywinduje je przy tak niskiej intensywności grubo ponad LTHR i to jeszcze w tak krótkim czasie. 

 

Test FTP:

https://photos.app.goo.gl/UxonIKiPVUkNOXOH3

 

Nic tu specjalnego nie widać poza tym, że na końcu zacząłem już słabnąć i zdołałem jeszcze wykrzesać ostatni peak w końcowych sekundach, po czym nastąpił system shutdown ;)

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli jesteś w stanie utrzymać tak równiutkie tętno podczas wyścigu (nawet na podjazdach) to absolutny szacun i nie mam nic do dodania. Nawet na zjazdasz kręcisz na maksa. Musisz mieć z przodu dużą patelnię.

U siebie tak równe tętno obserwuję tylko podczas treningu na trenażerze w Zwift.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Teraz na poważnie zastanawiam się, jak pociągnąć trening.

 

Zimę trzeba przetrenować i tu są 2 opcje:

  1. Trenażer - koszt min 700 zł - ale wyciskam w ciepłym pokoju niezależnie od pory dnia i pogody. Jeśli po treningu da się go złożyć, to nie powinien nikomu przeszkadzać. Tylko jak siebie znam, to odpalę Zwifta i zacznę grać zamiast trenować wg planu. Jeszcze jedno. Trenażer musiałby być dostosowany pod rower MTB, bo na chwilę obecną zakup szosy odpada (ograniczony budżet i brak zaplecza).
  2. Jazda zimą - wyjdzie taniej - ale nie ma, że śnieg, mróz, błoto i ciemno. Trzeba jeździć. Po powrocie czyszczenie roweru, bo mnie właściciele zabiją.

W zimie oprócz roweru chcę postawić na siłownię i basen.

 

Cele na 2018:

  1. Poprawa kondycji - nacisk na wytrzymałość siłową (utrzymanie tempa) + potem trening interwałowy.
  2. Technika - raz w tygodniu jakieś ćwiczenia przydałoby się robić
  3. Dystans - w lecie weekendami długie wycieczki (przygotowanie do długich wypraw)
  4. Zawody - przeskoczyć przynajmniej o 1 sektor wyżej

Nadal będę się ścigał, aby zdobywać doświadczenie. Być może ograniczę się tylko do Cyklokarpat.

 

I teraz pytanie, jak intensywnie trenować w zimie, jaki plan treningowy wdrożyć? Zakładamy, że pierwsze wyścigi będą w maju.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie czytałem całego wątku i w związku z tym nie wiem czy pojawił się w nim Carmichael i jego Time Crunched Cyclist.

 

https://www.amazon.com/Time-Crunched-Cyclist-2nd-Ed-Powerful/dp/193403083X

 

Jeżeli nawet, to nie wiem czy pojawił się wątek przerobienia któregoś z jego planów na trenażerze. A moim zdaniem właśnie trenażer nadaje się do tego najbardziej, głównie dlatego że plany są rozpisane według mocy, a wśród trenażerów łatwiej coś znaleźć z miernikiem w cenie, która nie powoduje ataków nerwowego śmiechu.  No i nie ma co ukrywać, że pedałowanie pod dachem sprzyja dokładnemu trzymaniu się planów, a te są rozpisane bardzo szczegółowo.

 

Uprzedzam tylko, że Time Crunched kładzie nacisk na trening interwałowy, wychodząc z prostego założenia, że jeżeli ktoś nie ma czasu na rower to musi jego brak rekompensować intensywnością.  Więc jest intensywnie i do bólu.  Daje to wytrzymałość w beztlenie i oczywiście poprawia kondycję, wydolność itp. itd., ale nie daje solidnej bazy, względnie nie daje jej tak jak mogłyby dać długie treningi w tlenie.  Skutek u mnie był taki, że bez problemu wystartowałem w maratonie w marcu, ale pod koniec trasy rozłożyły mnie kurcze i cały wysiłek poszedł w krzaki.  Co nie znaczy, że u ciebie musi tak być ...

 

Od siebie dodam, że miałem podobną zajawkę na trenowanie w pierwszych latach powrotu na rower.  Jestem mocno time-crunched, więc nierzadko wychodziłem na rower o 22 i wracałem o 1 w nocy. Dwie zimy pilnie przekiblowałem na trenażerze, a trzeciej wypieprzyłem go za okno (w sensie do szafy) i skupiłem się na czymś innym.  Czyli nie na zarzynaniu się do porzygu, w wyniku czego nie mogłem wiosną patrzeć na rower, tylko na budowaniu kondycji w sposób który daje mi przyjemność i w celach które dają mi przyjemność.  Czyli na pływaniu, gimnastyce (tej prawdziwej), kalistenice i powiedzmy bierkach, a to wszystko po to żeby bez bólu robić cały dzień podjazdy w Rychlebach, ET czy Srebrnej i z bananem spadać w dół.  Co w moim odczuciu daje 10x więcej frajdy niż zapinkalanie po szutrach, nawet z góry.

 

P.S. oczywiście jeżeli ktoś znajduje taką samą przyjemność w owym zapinkalaniu w towarzystwie LTHR/FTP/HGW, gratuluję i proszę nie odbierać tego co piszę jako krytyki;

 

P.P.S. tylko jako słowa człeka który trochę już pojeździł, w różnych stylach :)

 

P.P.S. zima to dobry czas na ćwiczenie techniki. Starczy raz w tygodniu wziąć rower na parking i poćwiczyć stójkę, manuala itp. i zawsze coś tam w kościach zostanie.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie czytałem całego wątku i w związku z tym nie wiem czy pojawił się w nim Carmichael i jego Time Crunched Cyclist

 

To będzie kolejna lektura do poczytania w pociągu.

 

Uprzedzam tylko, że Time Crunched kładzie nacisk na trening interwałowy, wychodząc z prostego założenia, że jeżeli ktoś nie ma czasu na rower to musi jego brak rekompensować intensywnością.  Więc jest intensywnie i do bólu.  Daje to wytrzymałość w beztlenie i oczywiście poprawia kondycję, wydolność itp. itd., ale nie daje solidnej bazy, względnie nie daje jej tak jak mogłyby dać długie treningi w tlenie.  Skutek u mnie był taki, że bez problemu wystartowałem w maratonie w marcu, ale pod koniec trasy rozłożyły mnie kurcze i cały wysiłek poszedł w krzaki.

 

Jeden z komentarzy pod książką:

 

„Po 5 tygodniach 11-tygodniowego planu treningowego osiągam dobre wyniki. Książka jest porządnie napisana i w zrozumiały dla czytelnika sposób przedstawia wyniki badań naukowych. Podoba mi się, że Carmichael ma osobne plany dla kolarstwa szosowego i przełajowego, ponieważ nie posiadałem planu dla przełaju. Wadą tej książki jest to, że jeśli czytasz fora internetowe, nie dowiesz się nic nowego. Zaletą jest to, że leży na półce i możesz po nią sięgnąć w każdej chwili.

 

Carmichael ostrzega, że po 10-12 tygodniach musisz odpocząć. To prawda. Ćwiczyłem intensywnie i po 10 tygodniach byłem wykończony. Nie czułem fizycznego bólu ani zmęczenia, ale nie mogłem dłużej wytrzymać ciężkiego wysiłku. Problem polega na tym, że tradycyjne plany treningowe zawierają długi okres budowania bazy kilometrowej, podczas którego budujesz silne podstawy aerobowe. Kolarz ćwiczący wg tego programu nie buduje bazy. Tak jak każdy budynek ze słabymi fundamentami zawali się, tak on upadnie.”

 

Coś w tym jest. Tutaj na pewno decydującą rolę odgrywają predyspozycje genetyczne.

 

Od siebie dodam, że miałem podobną zajawkę na trenowanie w pierwszych latach powrotu na rower.  Jestem mocno time-crunched, więc nierzadko wychodziłem na rower o 22 i wracałem o 1 w nocy. Dwie zimy pilnie przekiblowałem na trenażerze, a trzeciej wypieprzyłem go za okno (w sensie do szafy) i skupiłem się na czymś innym.  Czyli nie na zarzynaniu się do porzygu, w wyniku czego nie mogłem wiosną patrzeć na rower, tylko na budowaniu kondycji w sposób który daje mi przyjemność i w celach które dają mi przyjemność.

 

Też mam takie obawy. Przetrenuję zimę jak chomik na trenażerze, zarżnę się i na wiosnę nawet nie będę mógł patrzeć na rower. Tak jak wspomniałem, można sobie uprzyjemnić jazdę na trenażerze - np. Zwift - ale to jest gra i służy do zabawy, a nie do treningów wg planu.

 

U mnie sytuacja w tym roku wygląda tak:

 

Przebieg - 3600 km (założyłem 5000 km)

Długość - 8 dni, 18 godzin, 15 minut

Przewyższenie - 22,8 km

 

Nie trzymałem się ściśle planu. Po prostu wychodziłem na rower i odkrywałem nowe trasy. Ćwiczyłem wybrane elementy z Friela (np. kadencja, interwały, podjazdy) tak jak w Dodatku B, ale tak naprawdę budowałem bazę kilometrową z dużą ilością podjazdów. Teraz czas przejść na konkretny trening.

 

P.P.S. zima to dobry czas na ćwiczenie techniki.

 

To nie taki zły pomysł. Ale niektóre elementy i tak najlepiej ćwiczyć wiosną/latem.

 

Kolejny sezon będzie chwilą próby. Jeśli przyjdą efekty i nie padnie mi zdrowie, to idę na całość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Tak jak wspomniałem, można sobie uprzyjemnić jazdę na trenażerze - np. Zwift - ale to jest gra i służy do zabawy, a nie do treningów wg planu.

Nie masz racji. Zwift nie jest grą i można przy jego pomocy trenować wg planu.

Dla Ciebie jednak kolarstwo nie jest zabawą a katorgą. Obawiam się, że bez pasji to na trenażerze nie wysiedzisz dłużej niż godzinę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jazda w domu jest specyficzna. Trzeba mieć przede wszystkim dobrą motywację i silną wolę. Dla mnie dużo łatwiejsze od kręcenia w tlenie są interwały, bo co chwilę coś się zmienia, i czas szybciej leci. Do tego 50 minut interwałów robi zupełnie inną robotę niż 50 minut kręcenia na małej intensywności. Zwift jest fajnym urozmaiceniem i ma też trochę ustrukturyzowanych treningów. Choć nie tyle co Trainer Road, bo tam jest ponad 1.500. Zwift ma za to wyścigi, i to jest w nim chyba najlepsze. Godzina ścigania z teoretycznie wirtualnymi, a w rzeczywistości prawdziwymi przeciwnikami, daje naprawdę zdrowo w kość. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, na trenazerze rzyc nie daje zyc. 2h dla mnie to raczej juz kategoria absurdu.

Ten sam rower, to samo siodlo, pozycja itd, na drodze, moge godzinanim i jest bezporoblemowo.

Na trenazerze, czasami i niecala godzina daje sie juz we znaki.

 

Jak ktos nie kreci min 10 godzin tygodniowo tzw klasycznej bazy, to nie ma sensu marnowanie czasu na jednostajne krecenie z malym obciazeniem. Juz pomijajac, ze takie kilkugodzinne sesje na trenazerze sa dosc psychicznie meczace.

Lepsze efekty dadza krotsze interwalowe sesje.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Seriale ratują życie.* Książki również, tyle że mają tendencję do przemakania ...

 

Tyle że w moim przypadku to i tak przeszłość. Trenażer poszedł na sell a ja polubiłem się z basenem, skakanką i własnym ciałem (bez skojarzeń). Można i tak, nawet jeżeli znaczy to że na początku sezonu nie będziesz wyglądał jak chart gotów przegryźć się przez wszystkie sektory mocą swą wielką.  Trenuję w zimie w sumie tylko po to, żeby wiosną nie bolało i tyle.

 

 

 

 

 

*rzycie w sumie też

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Bez trenażera się nie obejdzie jeśli miałbym realizować plan Carmichaela, a nawet Friela. W zimie to żadna przyjemność prowadzić trening wytrzymałościowy na zewnątrz. ** Na trenażerze nic ci nie przeszkadza - nie ma pieszych, świateł, aut cofających z parkingu, tirów, zmroku już po 15:00, znaków A-7 tudzież B-20. Ale trenażer w 100% nie odda warunków panujących podczas jazdy rowerem nawet po asfalcie (inaczej jeździ się podjazdy).

 

I teraz mam dylemat.

 

W zimie chcę chodzić na basen i siłkę. Basen na kręgosłup i wydolność tlenową. Siłka na wszystkie mięśnie, a nie tylko pod kolarstwo jak we Frielu. Rower zmniejszę do minimum. Na chwilę obecną nie wiem, jak to będzie wyglądać. Wstępnie basen 2-3, siłka 2-3, rower 1-2 razy na tydzień. Przykład:

 

- poniedziałek - wejścia na basen nie ma, więc siłka / rower

- wtorek - basen

- środa - siłka / rower

- czwartek - basen

- piątek - siłka / wolne

- sobota - rower / basen

- niedziela - rower

 

To słabo, bo na wiosnę chcę wrócić do intensywnego treningu na rowerze i latem zawojować maratony. Łamię zasadę specyficzności.

 

Czy jeszcze ktoś oprócz Sol trenuje w ten sposób (w zimie rower do minimum, w zamian inne aktywności) i może coś napisać o efektach?

 

Druga opcja to kupić trenażer, najlepiej także rower szosowy (chociaż wystarczy specjalna opona do trenażera). Na wiosnę kupuję nowy rower MTB (decyzję już podjąłem), do tego odzież na zimę i liczne akcesoria (oświetlenie, buty, pedały), to ponad budżet. I obawiam się tego, co piszą poprzednicy - postawię wszystko na 1 kartę, zarżnę się na trenażerze i spalę sezon.

 

** Sytuacja rok temu - pobocza nieodśnieżone, na ciągach pieszo-rowerowych niestarannie odśnieżona tylko część dla rowerów (gdzie chodzą piesi) albo na odwrót, po przymrozkach jest ślisko. W takich warunkach nie da się prowadzić treningu wytrzymałościowego. Można poćwiczyć panowanie nad rowerem. Niektórzy w zimie po prostu jeżdżą po lasach, ale to też bardziej technika niż wytrzymałość. 
 

*** W stolicy są kluby fitness, gdzie mają prawdziwy trenażer rowerowy. W moim mieście tylko rowerki stacjonarne. Szkoda. Chociaż bardziej opłaca się kupić własny trenażer - zwróci się po kilku miesiącach (nie licząc zakupów dodatkowych). :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie możesz jeździć, to biegaj. Bieganie znacznie lepiej rozwija twój układ krążeniowy niż pływanie. Trenażer także, ale usiedzieć na nim +2h i 4/5x w tygodniu jest nie lada sztuką. Proponuję łączyć zimowe bieganie z rowerem w jednym treningu. Idziesz najpierw do lasu biegać, a po przyjściu do domu szybkie przebieranko i siadasz na trenażer jeszcze na 30/45 minut. Do tego oczywiście basen i siłka jak najbardziej, ale już nie po 3x w tygodniu, bo staniesz się czasem pływakiem lub kulturystą :D , a nie o to chodzi.

 

Trenażer kup jakiś tańszy, kwota ~400zł wydaje się ok i w 100% zaspokaja potrzeby treningowe. Żadnej elektroniki czy zwiftów w nim nie potrzeba, to nie ma być zabawa tylko trening.

Pamiętaj też, że nowoczesne rowery MTB mają biegi typowo górskie, często ludzie zakładają maluteńkie blaty 32z na korbie. Może się okazać przez to, że mimo ustawienia maksymalnego oporu trenażera oraz zrzucenia na najtwardszy bieg, nadal będziesz miał lekko. Znam przypadek, gdzie chłopak tak miał, a na korbie zapinał 36z. Niby błahostka, ale...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

 

 

Proponuję łączyć zimowe bieganie z rowerem w jednym treningu. Idziesz najpierw do lasu biegać, a po przyjściu do domu szybkie przebieranko i siadasz na trenażer jeszcze na 30/45 minut.
 

Druga opcja to rower+basen. Dojazd 10 km rowerem, 45 minut basenu i powrót 10 km rowerem. Dołóżmy do tego bieg i wychodzi triatlon. :)

 

A tak na poważnie...

 

W tym roku trenażer sobie odpuszczę. Nie mam do tego warunków. Zastanawiam się nad indoor cycling. Dadzą wycisk, mocno podniosę wydolność tlenową i próg mleczanowy, ale czy trening interwałowy w zimie nie spowoduje spadku formy w okresie wyścigowym? W klasycznym podejściu w zimie ćwiczy się bazę, a interwały wiosną. Obecnie wielu trenerów „robienie bazy” uznaje za mit i odchodzi od periodyzacji. Myślę, że początkującym bardziej służy jednak podejście Friela. Po drugie rowerki stacjonarne to nie to samo. Niektóre kluby posiadają prawdziwe trenażery, ale nie na prowincji.

 

Zacząłem dojeżdżać na rowerze do pracy. W jedną stronę 5 km. Tak krótkie jazdy po mieście mają znikomy wpływ na utrzymanie formy, a nawet dojdzie do regresu. Stąd pomysł, aby pomimo zimy przynajmniej raz w tygodniu w weekend wyskoczyć na dłuższy trening i stopniowo zwiększać intensywność. Ale jeśli przy 0°C po 15 minutach odmarzają mi palce u dłoni (nawet w rękawiczkach Shimano na minusowe temperatury!) i całe stopy, to co będzie przy -10°C?

 

Dlatego w zimie chcę trenować na basenie i na siłowni.

 

Jakie plany na wiosnę i lato?

 

Więcej mocy, więcej km, więcej długich wypadów, więcej startów, technika jazdy. To będzie sezon próby.

 

Trening w tygodniu 30-50 km (za wyjątkiem sesji czysto interwałowych). Weekendami długie wycieczki nawet do 100 km i tu trzeba pamiętać o tym, aby uzupełniać energię na trasie i najlepiej zjeść gdzieś ciepły posiłek. Treningi będą intensywniejsze, postawię na interwały. Co do startów - najbardziej podobają mi się Cyklokarpaty, ale jeśli wszystkie edycje przeniosą w góry, to sobie odpuszczę. To tak jakby pierwszy raz wsiąść do „elki” i pojechać na egzamin.

 

Muszę się jeszcze dużo nauczyć. Sukces w kolarstwie to nie tylko treningi. To także dieta, regeneracja, odpowiednia suplementacja. Dobrze by przeczytać w pociągu książkę o prawidłowym odżywianiu w sporcie. W necie jest za dużo śmieciowych informacji.

 

Ale na teraz priorytetem jest ustalenie planu treningowego na zimę (a także diety i suplementacji).

 

Basen - siłownia - rower - opcjonalnie in-door cycling

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
W dniu 26.09.2017 o 11:02, Sol napisał:

Od siebie dodam, że miałem podobną zajawkę na trenowanie w pierwszych latach powrotu na rower.  Jestem mocno time-crunched, więc nierzadko wychodziłem na rower o 22 i wracałem o 1 w nocy. Dwie zimy pilnie przekiblowałem na trenażerze, a trzeciej wypieprzyłem go za okno (w sensie do szafy) i skupiłem się na czymś innym.  Czyli nie na zarzynaniu się do porzygu, w wyniku czego nie mogłem wiosną patrzeć na rower, tylko na budowaniu kondycji w sposób który daje mi przyjemność i w celach które dają mi przyjemność.  Czyli na pływaniu, gimnastyce (tej prawdziwej), kalistenice i powiedzmy bierkach, a to wszystko po to żeby bez bólu robić cały dzień podjazdy w Rychlebach, ET czy Srebrnej i z bananem spadać w dół.  Co w moim odczuciu daje 10x więcej frajdy niż zapinkalanie po szutrach, nawet z góry.

Dawno ale ależ dobrze napisane :):):)

U mnie dokładnie to samo. Latem wyprawy tyle że głównie po Gorcach, a zimą basen i kalistenika, choć przy tej drugiej zdarza mi się czasem zarżnąć do porzygu, ale za to jaka satysfakcja :):):)

A potem wiosną zaraz na początku można w góry jechać, bez rozjeżdżania się przez 2 miesiące :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 7 miesięcy temu...

Sezon dobiegł końca i czas na podsumowanie. Tym razem was zaskoczę, bo to był udany sezon, choć nie obyło się bez drastycznych spadków formy. W tym roku pracowałem nad kondycją i zdobywałem doświadczenie na maratonach. Wyrzuciłem plany treningowe, tabelki, wykresy. Postawiłem na jazdę praktyczną. Pulsometr służył mi do kontroli obciążenia. Po nieudanym teście LHTR w ruchu ulicznym dałem sobie spokój z wyznaczaniem stref. Może powrócę do tego w kolejnym sezonie, ale czy dużo zyskam?

Mieliśmy łagodną zimę, co ułatwiło prowadzenie treningów. Końcówkę 2017 przejeździłem rekreacyjnie. Dłuższe wypady tylko w weekend. Reszta to dojazd do pracy. Czasami wypuściłem się na podjazdy w drodze do domu. W 2018 w celu zbudowania bazy wytrzymałościowej kilka razy przejechałem trasę ~100 km. Pod koniec musiałem zatrzymać się w pierwszym napotkanym sklepie i uzupełnić zapasy energii, a potem wymęczyć brakujące km do celu. Efekt to tygodniowy DOMS.

Inne aktywności w zimie: basen 1-3 razy w tygodniu, sporadycznie bieganie i siłownia.

Pierwsze zawody to bieg Tropem Wilczym na 5 km. Podjąłem takie wyzwanie, żeby nauczyć się kontrolować obciążenie organizmu i zbadać aktualną kondycję (rok temu na 1963 m wróciłem z zadyszką). Tętno na czerwono (blisko max), tempo umiarkowane, czas 30 minut, temp. -4 st. C. Pod koniec uginały mi się nogi.

Od marca zacząłem jeździć intensywniej - więcej długich podjazdów - ale na zasadzie: lepiej wolniej, acz w całości. Czyli niski bieg, kadencja 80-90, bez wstawania z siodełka i bez siłowych zrywów. Czyli jazda na progu mleczanowym. Chodzi o to, aby przyzwyczaić układ krwionośny do długiej pracy przy wysokim obciążeniu. Początki były ciężkie. Na każdym dłuższym podjeździe miałem ochotę wyrzucić rower do rowu i dać sobie spokój z kolarstwem. Zależało to też od formy i czynników typu temperatura powietrza.

Największy nacisk postawiłem na technikę pedałowania (na platformach), utrzymanie wysokiej kadencji i pokonywanie podjazdów w siodle bez przystanków.

Zacząłem treningi grupowe. Na razie z przypadkowymi osobami, ale może uda się stworzyć stały zespół. Jeśli macie taką możliwość, korzystajcie. Nie ma większej motywacji niż utrzymać tempo bardziej doświadczonych jeźdźców. Na drugi dzień może boleć, ale ten wysiłek zaowocuje.

Wpadłem na pomysł, aby realizować krótkie treningi interwałowe "przed" i "po" pracy, aby zaoszczędzić czas i zmotywować się do treningu. Długo to nie potrwało - pracujemy w open space i kobiety donosiły do szefa, że się wytrzymać nie da. :D Wróciłem do treningów po pracy i w weekendy.

Przejdźmy do maratonów.

Nie wiem, jak do tego doszło - bo ja naprawdę dużo nie jeździłem ani nie chomikowałem na trenażerze - ale na wiosnę zbudowałem mocną formę. Pierwszy wyścig w połowie kwietnia. Wystartowałem bez rozgrzewki. Mimo to nie czułem bólu mięśni jak rok temu. Zastosowałem odwrotną taktykę - pocisnąłem już na starcie, a największą przewagę dały mi podjazdy. Tętno cały czas na czerwono. Ludzie wymiękali na podjazdach i wykorzystałem ten fakt. Trochę gorzej poszedł teren. Skończyłem w lepszej połowie tabeli. Kolejny wyścig - też dobra pozycja. Natomiast w XC otarłem się blisko pudła. Po kolarskiej hossie zachorowałem raz, potem drugi i kilka miesięcy przygotowań trafił szlag. Straciłem motywację do dalszych treningów. Mimo wszystko od czasu do czasu po pracy pojechałem na trening (zwykle w nocy). Weekendami maraton lub dłuższy wypad. Uświadomiłem sobie, że w MTB blokują mnie 2 rzeczy - sprzęt i odwaga. Technika przyjdzie z doświadczeniem. Z maratonu na maraton trasy stawały się coraz cięższe.

Docelowo przygotowywałem się do najważniejszego maratonu w sierpniu. Jeszcze miesiąc temu forma była fatalna. Udało mi się nadrobić zaległości. Przede wszystkim dieta i regeneracja. Tydzień przed imprezą przejechałem zbliżoną, może jeszcze cięższą trasę. W weekend powtórzyłem ten wyczyn, ale ze znajomymi, którzy na podjazdach okazali się silniejsi, a na zjazdach mnie urywali. Potem krótkie treningi przypominające zgodnie z podejściem Friela. Trud się opłacił, bo w dniu wyścigu osiągnąłem szczyt formy (mimo że w nocy nie mogłem usnąć). Rano obfite śniadanie, przed startem 2 banany i 2 batony proteinowe. Pojechałem dobrze, miejsce też nie najgorsze, ale jestem wściekły, bo stać mnie było na lepszy wynik. Skopałem zjazdy. Za dużo strachu. Za mało dynamiki. Tam, gdzie mogłem depnąć na zjeździe, łapałem za klamki lub wlokłem się za innym zawodnikiem. Kolejny błąd to za mało zapasów wody. 2 bidony szybko poszły. Kolejna rzecz - z braku zapasów wody i pożywienia gościłem w bufecie 5 minut i dużo zawodników mnie powyprzedzało. Zresztą na innych zawodach robię to samo. Największy grzech to brak strategii. Pojechałem na spontana, nie analizując wcześniej trasy. Nie bez znaczenia było nastawienie do wyścigu. Stwierdziłem, że nie pojadę "na zabicie", a raczej rekreacyjnie. Trasa obrosła legendą, jakobyśmy mieli wspinać się na Himalaje. Uwierzyłem internautom. W rzeczywistości trasa trudna kondycyjnie, ale łatwa technicznie i do wyjechania 100% w siodle. Najcięższa była końcówka, ale właśnie wtedy dostałem kopa i pocisnąłem.

Wniosek jest taki, że nie trzeba chomikować na trenażerze. Wystarczy trenować pod kątem wyścigów, w jakich chcemy wziąć udział. Istotną rolę odgrywa dieta i regeneracja.

Przede mną wybór dalszej drogi. Bardziej mnie ciągnie do asfaltu, ale trasy MTB też bywają ciekawe i więcej jest imprez. Ostatnie maratony z licznymi stromymi zjazdami po kamieniach, krokodylach, telewizorach, gdzie lała się krew, albo po kostki w błocie, tylko zniechęciły mnie do kolarstwa górskiego. Jeśli jednak wybiorę MTB, priorytetem jest zakup nowego roweru MTB.

Kolejna rzecz - jak nie utracić formy przez jesień i zimę? Czy basen wystarczy? Jest takie pojęcie w kulturystyce - pamięć mięśniowa - chodzi o to, aby angażować konkretne grupy mięśni takim samym lub większym obciążeniem. Inaczej zanikną. I tu się zastanawiam, czy w zimie wystarczy pojechać gdzieś raz w tygodniu, nawet raz na 2 tygodnie i czy robić po prostu bazę tlenową, czy interwały. Na pewno więcej będę chciał pływać. Poza tym zaniedbałem rozwój zawodowy i muszę ograniczyć czas na sport.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...