Skocz do zawartości

[Przygnębienie] Utrata motywacji


Rekomendowane odpowiedzi

  • 4 tygodnie później...

Mnie często takie doły dopadają po zakończeniu czegoś dużego np. znacznego projektu czy zlecenia w pracy itp. Ostatnio na rowerze zrealizowałem marzenie z dawnych lat - robiąc sobie trzydniowy urlopowy wypad w Kotlinę Kłodzką i z powrotem (łącznie ponad 570km) i po powrocie wpadłem tak, że przez dwa tygodnie nie chciałem nawet mojego roweru oglądać!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja dół łapie cyklicznie od poniedziałku do piątku .... jak jadę do pracy. Ale szybko puszcza jak wracam do domu :D

 

Tak na poważnie miałem doła ...... a było to tak ;)

Rodzina wybrała się do znajomych na parę dni ... stwierdziłem podjadę na drugi dzień w odwiedziny

Wstałem o 6 rano kawka, śniadanko ok. hmmm ale czuje to nie jest dobry dzień do jazdy. No nic  powiedziałem że przyjadę to jadę.

Wyjechałem o 8 do zrobienia 70 km czyli nie tak dużo.

Wiało przez 40 km prosto in my face .... dramat, rower ledwo jedzie, plecak załadowany to nie pomaga. Wkurzony byłem na maxa, po 2 godzinach i 45 minutach byłem na miejscu. Ciśnienie opadło rodzina ucieszona, teraz się z tego śmieje ale kryzys był

 

Teraz wiem czasami lepiej strzelić 30km i walnąć po powrocie browara, niż walczyć ze sobą przy większym dystansie -- na siłę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fakt, albo takie długie odcinki prostej z wiatrem w pysk to najgorszy koszmar - jedziesz i jedziesz i końca nie widać, nudny krajobraz bo to np. obwodnica w wygolonym polu..., a w łepetynie pojawiają się głupie pytania :/

Górskie wspinaczki są zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące, nie myślisz ile jeszcze tylko kręcisz, kontrolujesz rytm, oddech, podziwiasz widoki, nierzadko po prostu uśmiechając się sam do siebie, bo jest fajnie! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

W wakacje wymyśliłem sobie, że będę jeździć do mojej dziewczyny na rowerze, ok. 140km tam i z powrotem, rano wyjazd a wieczorem powrót, tak by zdążyć przed zmrokiem, wszystko na rowerze MTB. Pojechałem tak raz, potem drugi raz i był trzeci raz albo może było to podczas 4. razu. Był okrutny upał tego dnia, woda, lała się ze mnie strumieniami. Dojechałem w miarę ok, ale powrót to była męka. 

Trasa powrotna jest w miarę płaska, jednak tuż przed domem mam sporą górę do pokonania a w upale martwiła mnie 10x bardziej niż zwykle. Parę kilometrów przed nią strasznie zdychałem, musiałem sobie zrobić przerwę i pozbierać siły bo już wyjątkowo miałem dość, aż chciałem wyć. Ruszyłem, pokonałem górę w mękach i dojechałem. W domu byłem po tym chory- prawdopodobnie miałem udar słoneczny, myślałem, że konam, położyłem się w łazience i czekałem aż się ogarnę. 2h mi zajęło aż polepszyło mi się na tyle, żeby pokazać się komukolwiek z domowników. Byłem wściekły, że zgotowałem sobie taki los, byłem pewien, że to była ostatnia moja przejażdżka. Jednak minął dzień czy dwa i irytacje zeszła. 

Po prostu trzeba pogodzić się z tym, że nie zawsze warunki są odpowiednie do jazdy i czasami trzeba lepiej zaplanować wyjazd lub lepiej się zabezpieczyć/ przygotować. I należy traktować takie załamki jako dobrą naukę na przyszłość, bo przy kolejnym razie będziemy wiedzieć co robić lub nie załamiemy się daną sytuacją, tylko mimo wszystko pojedziemy dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Ja od jakichś dwóch lat mam takiego rowerowego doła. Kiedyś cieszyło mnie zwiedzanie nowych terenów, głównie zadupiów bo jeździłam na mtb, prowadziłam nawet bloga na BS (usunęłam konto). A teraz gdy wszystko (nawet łąki, lasy) w promieniu 60-120 km mam objechane odechciewa mi się jeżdżenia, bo to takie wtórne. Pewnej zimy kupiłam sobie kolarkę przez co zarzuciłam MTB (przy zmienianiu napędu po zimie klucz złamał mi się w korbie i jakoś tak wyszło, że odłożyłam go na rok), niby kilometrów zrobiłam dużo, ale to już nie był fun. Dzisiaj muszę sobie znajdować preteksty by zmotywować się do dłuższego wypadu - a i tak zwykle obieram wówczas najprostszą drogę. Kiedyś szukałam jakichś atrakcji, korzystając choćby z baz typu opencaching. Jeżdżenie dla jeżdżenia mnie w ogóle nie kręci. W tym roku kupiłam sobie lekki namiot, myślałam też by dorzucić do tego extrawheel i wyruszyć na wypady kilkudniowe, ale też w końcu mi się odechciało, bo to wymaga planowania. Przedłuża mi się ten rowerowy marazm. Może za rok...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od jakichś dwóch lat mam takiego rowerowego doła. Kiedyś cieszyło mnie zwiedzanie nowych terenów, głównie zadupiów bo jeździłam na mtb, prowadziłam nawet bloga na BS (usunęłam konto). A teraz gdy wszystko (nawet łąki, lasy) w promieniu 60-120 km mam objechane odechciewa mi się jeżdżenia, bo to takie wtórne. Pewnej zimy kupiłam sobie kolarkę przez co zarzuciłam MTB (przy zmienianiu napędu po zimie klucz złamał mi się w korbie i jakoś tak wyszło, że odłożyłam go na rok), niby kilometrów zrobiłam dużo, ale to już nie był fun. Dzisiaj muszę sobie znajdować preteksty by zmotywować się do dłuższego wypadu - a i tak zwykle obieram wówczas najprostszą drogę. Kiedyś szukałam jakichś atrakcji, korzystając choćby z baz typu opencaching. Jeżdżenie dla jeżdżenia mnie w ogóle nie kręci. W tym roku kupiłam sobie lekki namiot, myślałam też by dorzucić do tego extrawheel i wyruszyć na wypady kilkudniowe, ale też w końcu mi się odechciało, bo to wymaga planowania. Przedłuża mi się ten rowerowy marazm. Może za rok...

Z 2/3 lata temu wymyśliłem sobie trasę niedaleko domu- 27,8km o ile dobrze kojarzę. Jeździłem nią, mierzyłem czas na endomondo i porównywałem wyniki; jeżeli poniżej 1:10, wyjazd się udał, jeżeli przekroczyłem tę granicę to wiedziałem, że trzeba trochę potrenować. Moi takim cichym celem było osiągnąć czas poniżej godziny, choć z czasem utrwalałem się w przekonaniu, że jest to po prostu niewykonalne, że 1:03 to będzie granica i będę najwyżej urywać 2 sekundy i tyle. Przyszedł w tym roku czas na zmianę roweru, bo wcześniejszy zużył się na tyle, że uznałem, że lepiej kupić już nowy. Karbonowy, 29", większy, ale mimo to lżejszy i nie wydałem aż tak dużo jak może się to wydawać. Przyjąłem strategię, że skoro kupuję nowy rower to i nie będę żałować na dodatki i akcesoria. Kupiłem licznik rowerowy z możliwością zgrywania plików na stravę. Parę jazd i strasznie zaczęło jarać mnie to, że po każdym wyjeździe objeżdżałem segmenty i poprawiałem swoje czasy. O sekundy, urywałem czasami ich paręnaście- ogólnie cieszyłem się jak małe dziecko przy każdym medaliku na stravie za dany segment. Do tej pory gdy jadę rowerem to aż nie mogę się doczekać aż w domu rzucę wszystkim , zrzucę dane i zobaczę o ile szybciej pojechałem. W kwiecie sezonu przy każdej jeździe na uczelnię i z powrotem miałem kilka medali i aż wierzyć nie mogłem, że jakimś cudem za każdym razem jestem szybszy i urywam te 2 sekundy. Zdobyłem wiele wysokich not na segmentach, kilka KOMów też wpadło, świetne uczucie. Moją trasę udało mi się zrobić w poniżej godzinę a teraz mam czas 56:20 i jeszcze czuję, że da się to zbić. Strava świetnie zmotywowała mnie do częstszej jazdy i mocniejszego kręcenia. Gdyby nie strava, pewnie bym miał zastój a chwilę później depresję rowerową, bo nie czułbym progresu. Świetnie widać te medaliki, przesuwanie się w tabelach, pokonywanie innych. Myślę, że powinnaś iść w tę stronę rywalizacji, strava jest wyjściem najprostszym, możesz tez zacząć startować w maratonach rowerowych, wtedy masz rywalizację na żywo. 

Możesz też traktować rower tylko jako środek transportu, ja tak robię od czasu do czasu i świetną frajdę mi sprawia, że mogłem przejechać się rowerem zamiast auta. Spróbuj zamienić nawet względnie długą wyprawę autem na rower (~20km w jedną stronę). Często potrafię być u celu równie szybko co samochodem co bardzo wpływa na nasze samopoczucie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od jakichś dwóch lat mam takiego rowerowego doła. Kiedyś cieszyło mnie zwiedzanie ..... Przedłuża mi się ten rowerowy marazm. Może za rok...

Każdy szuka na rowerze czegoś dla siebie, różnych spraw w różnych momentach.

Dobrym pomysłem jest uzależnienie od intensywnego wysiłku, Warszawa to doskonały dostęp do spiningu lub toru w Pruszkowie, i spining i tor to nuda, ale odpowiednio aplikowana smaruje endorfinami cały organizm, do tego inne zajecia ruchowe gdzieś raz albo dwa w tygodniu i jest recepta na fajną jesień zimę, plus ewentualnie urlopowy wyjazd luty marzec p kwietnia, narty, rower kanaryjski czy hiszpański czy wczesny polski, no i Kampinos czy MPK w zimie,co niedziela :) rytuał, rutyna, przymus ;) po jakimś czasie optymalizacja duszy następuje, a w przypadku pań to jędrność metabolizm kalorie i takie tam też czynią sport potrzebnym, i na około poprawiają siłę wewnętrznego ja to warto sobie jednak przygotować plan do realizacji od jutra naprzód aż do wiosny ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może trochę OT ale wyczytałem dzisiaj, że znany skąd inąd Peter Sagan swój pierwszy maraton MTB wygrał na marketowym rowerze pożyczonym od siostry.

Znaczy liczy się przyjemność z jazdy i to jest to. Chyba za bardzo zwracamy uwagę na sprzęt, wyniki, ciuchy itd. Łatwo stracić z oczu to co najważniejsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja właśnie tracę motywację.. Lubię dać sobie mocno popalić lub jeździć w super-zajefajnym towarzystwie i długo, bez tego jazda na rowerze mnie nie kręci. No i przyszła jesień dzieciaki z anginami naprzemiennie uziemiają mnie w domu co w pierwszej fazie doprowadzało mnie do szału a teraz do rezygnacji :(. 2 tygodnie siedzenia na d..e i już już miało znów się coś dziać to się pogoda zepsuła, deszcz deszcz deszcz, w wyższych partiach śnieg... i kolejna angina jednego z latorośli, pewnie wraz z kolejnym poniedziałkiem wymienią się na kanapie z drugim, wrrrrr


a co do tematu. Jak dostaję taki wmordewind to się kłócę z tym niewidzialnym. Muszę pewnie przy tym idiotycznie wyglądać gadając tak do siebie na głos, ale pomaga mi to pokonać tą frustrację i niemoc. Ew. czasem zsiadam z fochem z roweru na chwilę złapać oddech i jadę dalej gadając do siebie :P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A mnie się odwróciło o 180, po totalnie "zdołowanym" wrześniu przyszło jakieś odnowienie i to w sezonie po-sezonie! O dziwo wolę ostatnio wyjść na rower niż iść pobiegać, może to też kwestia ubioru, bo nawet dedykowane ciuchy do biegania po 20stu kilometrach stają się wewnątrz na tyle mokre, że robi się nieznośnie zimno, z ubiorem rowerowym jest większy komfort itp. Znowu mam kolarzówkę, znowu cholernie mnie to cieszy! :)

#radośćzjazdy

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...