Skocz do zawartości

[pogadajmy] czyli co dziś robiłeś rowerowego - reaktywacja cz. 18


Rekomendowane odpowiedzi

Przez problem z kolanem (odnowiona kontuzja), przeprowadzkę (koniec jednego kontraktu, powrót do domu, początek następnego kontraktu w innym miejscu) przez ponad miesiąc nie jeździłem rowerem. Dzisiaj delikatne 20 km w tempie emeryckim (18-20 km/h) i po możliwie najbardziej płaskiej trasie w okolicy aby nie przeciążyć kolana i nie odnowić jeszcze nie do końca wyleczonego kolana

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

@RabbitHood Ja teraz robię najmniej km w ciągu roku, co nie przeszkadza mi myśleć o zakupie kolejnego roweru :teehee:

@Greg1 Kolano mi wysiadło w zeszłym roku - boczne przyparcie rzepki (niby nic takiego, ale dość upierdliwe)...

Dzisiaj skromne 33 km, żeby się całkiem nie zastać - na 3.5 km i 7 km terenowych segmentach nad Wisłą czasy jak najszybsze Panie, choć jakby tam puścili maraton, to byłby wstyd, że mnie połowa objechała :icon_wink:  A poważnie, to nie jechałem na czas, i przechodziłem nad gałęziami, więc tragedii nie było, zwłaszcza na zdezelowanym rowerze...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zrobiłem rewolucję na kokpicie Unibajka. Odkręciłem gripy Ergona i wstawiłem KLS. Kolorystycznie pasują bardziej... 

Druga rzecz to rogi... Wiem, wiem, są założone odwrotnie. Kiedy dojechały, zdziwiłem się, że są takie małe, jakby dla dzieci. Zdecydowanie pasują profilowo i zgodnie z oznaczeniem na końce kiery, bo nijak nie mogłem ich uchwycić po montażu zgodnie z oznaczeniem tam, gdzie chciałem je mieć. A chciałem je mieć bliżej mostu. Powód zamontowania dodatkowej opcji chwytu  jest prosty: kiedy kupowałem gripy Ergona to zamiast posłuchać rady producenta i wziąć mniejsze (do jazdy w rękawiczkach), to ja chciałem być mądrzejszy od telewizora i nabyłem rozmiar LARGE. Okazałem się jednak głupszy niż gumofilc. Jazda z gripami ERGON GP1 LARGE i w rękawiczkach, powodowała ucisk nerwu pośrodkowego lewej dłoni i cierpnięcie tejże już po kilku, kilkunastu kilometrach. Prawa dłoń cierpiała jakby mniej... Najprawdopodobniej moja lewa ręka jest jakaś nie "tra la la" w porównaniu z prawą...

Lubię jeździć w rękawiczkach, poza tym przy glebie, właśnie rękawiczki jako pierwsze zbierają szlify... 

Musiała upłynąć spora ilość wiślanej wody, żebym to jakoś pozbierał do kupy i spróbował zaradzić. Stąd dodatkowy chwyt na prostym kierowniku 😉

Wracając do sedna - chińskie poroże chwyta mi się najwygodniej w takim ustawieniu jak na zdjęciu - "po przeciwpołożnej". Dodam, że chwytam w rękawiczkach z dość miękkim wypełnieniem wnętrza (na gravela zakładam rękawiczki bez żadnych pianek i żeli). Łapiąc za te rogi, mam odczucie jakbym opierał się na lemondce, albo ściskał wąski kierownik do jazdy torowej 😎

Gripy KLS są wyprofilowane, powiedziałbym, nienachalnie. Tyle ile potrzeba. Pierwsze kilometry napawają optymizmem - nie czuję ucisku na wnętrza dłoni jak przy Ergonach a zmiana chwytu na rogi, daje mięśniom odpoczynek. 

Cytując klasyków: trza jeździć i obserwować 🚴‍♂️

Pozdrowerowo!

Kokpit.jpg

P.S. Siodełko Bontragera zostaje

20240812_201249.jpg

Edytowane przez Marinbiker
  • +1 pomógł 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 godzin temu, CoolBreezeOne napisał:

@Marinbiker, spróbuj zamontować rogi między klamkomanetkami i gripami. W ten sposób jadąc "na rogach" będziesz miał w zasięgu klamki hamulca - bez odrywania rąk. 

Taka była moja pierwsza myśl racjonalizatorska i z takim zamiarem kupiłem te dwie pierdoły 😁. Dłonie mam wtedy mniej więcej w takim samym położeniu, jak na baranku w gravelu (chodzi o szerokość). Po zamontowaniu i ustawieniu satysfakcjonującego kąta na kierownicy, pojawił się kłopot z dosięgnięciem palcem wskazującym małej manetki zmiany biegów, tak z lewej, jak i prawej strony, bo rogi wbijały mi się w kostki palców. Być może zbyt szybko się zniechęciłem i w try miga przemodelowałem ten układ, zamiast poszukać kompromisu. Sytuacja jest jednak otwarta i wciąż do skonfigurowania, przecież nie przyspawałem tych rogów na stałe 😉. Jutro spróbuję jeszcze raz.

Edytowane przez Marinbiker
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejna modyfikacja kokpitu Unibajka. Powrót do pierwotnego pomysłu na umiejscowienie profilowanych rogów. Myślę, że to final version. 

Znalazłem kompromis po dość długim kombinowaniu z ustawieniem kątów i odległości od manetek. Ostatecznie skróciłem gripy o 1 cm każdy. Dostęp do małych manetek biegów wciąż nie jest komfortowy, bo rogi przeszkadzają w dosięgnięciu i pchnięciu w stronę kiery. Muszę cyrkowo wyginać wskazujący palec 😁. Rekompensatą za tę niedogodność jest odciążający dłonie dodatkowy chwyt, podobny do tego z baranka.

Kokpit2.jpg

  • +1 pomógł 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie dziś, a wczoraj. Zabrałem Sensę w Karkonosze. Kumpel zaproponował trasę drugiego etapu Bike Adventure 2024. Na deser miała być szybka rundka "14tką" na Wysoki Kamień. Plan świetny, pogoda w dechę, ja zmotywowany jak nigdy, ot taka górska wycieczka przed jazdą w Bike Maratonie 2024 w Szklarskiej Porębie. Dzida w teren. Oj, co to był za dzień. Pięknie się jechało - momenty były. Takie były, że tylko pierwsza część planu została zrealizowana. Zaliczona jedna skucha, wybiła mnie i maszynę z rytmu. Koszt: kolanko i utrata przedniego hamulca. Trochę improwizacji i jazda dalej. W górę było świetnie, ale w dół już zachowawczo. Na jednym z podjazdów na "Rokitniku" głośne CYK i je...ła sztyca. Dramat. (wyleczyłem się z chińskiego karbonu). Znowu improwizacja. Dobrze, że pilniczek w mikro-multitoolu miałem. W międzyczasie  drogą telefoniczną udało się załatwić u znajomego sztycę z dowozem do Michałowic. Motywator jak znalazł. Połamana jakoś zainstalowana, znacznie poniżej linii komfortu, ale jechać się dało. Kilka kilometrów zrobione. W górę dramat - jak na rowerku dziecięcym. Za to w dół jak z droperem. Po szybkim serwisie i coli w sklepie atak na pozostałą część pętli. Niestety awarie, próby ich ogarnięcia, wymiana wspornika pozwoliły na zrobienie tylko 50km. Ach, fajnie było ;) 

Screenshot-20240826-231051-Strava.jpg

Edytowane przez CoolBreezeOne
  • +1 pomógł 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja w tym tygodniu robie za HotLine  :D . Syn z przyjaciolmi (5 osob) jedzie rowerem z Londynu do Paryza. Jakoze pozostali to mechaniczne ameby, to wspolnie jakos ogarniamy service rowerow.

Jak na 5 dni to duzo usterek maja :D . Jedemu odkrecila sie korba, jeden pokrzywil przednia przerzutke, jeden pokrzywil balt. 

  • Haha 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czołem. Postaram się streścić moje dzisiejsze osiągnięcia rowerowe.

Najpierw postanowiłem założyć nowe Mezcale (tak, z przodu też, bo nigdy nie miałem z przodu, więc postanowiłem przetestować). Pierwsza godzina przekleństw, najpierw wewnętrznych, a po jakimś czasie artykułowanych w sposób być może słyszalny dla osób przechodzących w pobliżu garażu, przerodziła się w ciche łkanie na pograniczu rozstroju nerwowego. Na szczęście słońce mocno dziś prażyło (w ogóle od samego rana pogoda mnie wyciągała na rower brutalnie i bez sentymentów, błękit nieba, lekki wiaterek, jakaś taka wilgotność powietrza, że aż chce się nim oddychać, nawet ziemia pachniała zapraszająco - no dobra, zapach ziemi to nie do końca to, co chcielibyśmy poczuć podczas rowerowej wycieczki), więc podszedłem do sprawy mądrze, chytrze i podstępnie. Opony rozłożyłem na balkonie, żeby się rozgrzały, a w tym czasie wróciłem do garażu aby dokonać reszty zaplanowanych i spontanicznych zabiegów.

Jakiś czas temu jeden z pinów mi się poluzował i podczas naciskania na niego wydaje taki wkurzający, pykający odgłos jak kamyki obijające się o ramę. Da się go wkręcić, ale po kilku godzinach znowu ma nawroty. Uznałem, że go klejem do gwintów potraktuję. Miałem w garażu nową buteleczkę z której trzeba było odciąć "kapturek". No i tak niefortunnie wyszło, że mi to niebieskie cholerstwo chlapnęło na koszulę (wcześniej ubrałem się "po cywilnemu", bo miałem pojechać po klej, ale już w garażu przypomniałem sobie, że mam gdzieś zapasową butelkę). Nic to, gorsze rzeczy się ludziom przytrafiają, pomyślałem. Wróciłem do domu, żeby to jakoś zmyć (octem go zaatakowałem, nie wiem czy dobrze, ale intuicja mi tak podpowiedziała), przebrałem się i do garażu. Szkoda czasu na pierdoły, ranek zaraz przejdzie w południe, a dzień coraz krótszy. Gwint posmarowałem, przykręciłem, g... to dało (jak się ostatecznie okazało). Ale nie bądźmy małostkowi, z pykającym pinem też da się jeździć. Mijają mnie czasem ludzie, których słychać 100m dalej i też się dobrze bawią. Chyba.

Uznałem, że i tak muszę poczekać na opony, więc zrobię coś pożytecznego. Na przykład korzystając z tego, że mam zdjęte koło, wyczyszczę sobie porządnie kasetę. No i okazało się, że mam tam lekki luz. Drobiazg. Wystarczy dokręcić, prawda? Prawda, pod warunkiem, że nie zgubiło się gdzieś klucza. Szukałem go z pół godziny, aż narastające zniecierpliwienie wygoniło mnie z garażu. Robiło się coraz później, więc zamiast się skupić, mój układ nerwowy postanowił na chwilę stracić czujność i sięgając po kłódkę leżącą na półce nad rowerem jakoś tak ją w pośpiechu smyrnąłem, że się ześlizgnęła lądując na tylnym trójkącie. Chyba nic nie pękło, ale kawałek lakieru poszedł w cholerę. Z kołem w ręce poszedłem do pobliskiego serwisu, żeby pożyczyć narzędzie. Minę musiałem już mieć cierpką, bo facet, którego poprosiłem o pożyczenie klucza przerwał majstrowanie przy jakimś rowerze, bez słowa go wręczył, przyglądając mi się przez chwilę jak psychiatra najnowszemu Napoleonowi na oddziale, temu który naprawdę, bardziej od innych twierdzi, że jest tym prawdziwym. Przeprosiłem za kłopot, podziękowałem, wróciłem do garażu.

Minęło już tyle czasu, że opony zdążyły się rozgrzać. Już się bałem, że doznam kolejnej bolesnej i wstydliwej klęski, ale okazało się, że tym razem udało się je ładnie nałożyć. Odrobinę popsuła mi humor świadomość, że 2 dni wcześniej pożyczyłem siostrze stacjonarną pompkę i musiałem się kilka razy pitolić awaryjną, żeby porządnie opony wycentrować, ale co tam - dopiero 13. Jeszcze kawał dnia przede mną, piękna pogoda, jak tylko wsiądę na rower cały wku...znaczy, negatywna energia się szybko rozjeździ. Niestety, nie było mi to pisane.

Założyłem koła, sprawdzam sobie hamulce czy po tarczach nie szorują, aż tu nagle, za plecami słyszę znajomy, mrożący krew w żyłach głos. To mój sąsiad. Velominati. O nim można książkę napisać, ale streszczę w trzech zdaniach. To jest facet, który jeździ wyobraźnią. O sobie i o świecie. Kupuje co rok-dwa jakieś szosowe rowery za 30k, Pinarello itp. Wiecie o co chodzi. Jeździ tym wokół komina z dwoma podobnymi kolegami, chyba nigdy nie pojechali dalej niż 20 km od domu. Szpeju na sobie i na rowerze jakby treningi przed TdF robili, mierniki kadencji, jakieś gpsy, radary, czujniki tętna, oddechu, kalorii, składu bąków, co chcecie. Skarpety pod kolor ramy, trykoty jakichś grup kolarskich, pełny odlot. Ja ze swoim podejściem do tych spraw uchodzę w tym towarzystwie za pariasa, jak sądzę. Chłop dawno stracił panowanie nad tym wszystkim. Jednakże, nie mi oceniać kto co sobie kupuje i po co, w jakich gaciach jeździ i jakiego rodzaju podniety mu to niesie. Problem w tym, że za każdym razem gdy widzi, że robię coś przy rowerze, przychodzi i prosi, żebym mu też coś pomógł - korbę przełożyć, siodełko pomóc wyregulować, dętkę k...a wymienić itp. Wiecie, raz czy czwarty po sąsiedzku pomogłem, ale facetowi odległe są powszechnie przyjęte standardy międzyludzkich relacji. Na przykład ma w zwyczaju stać nonszalancko oparty o ścianę i podczas, gdy ja robię przy jego rowerze jakąś plebejską czynność, którą on się nie splami, prawi morały o tym, że używam jakiegoś klucza Topeak, a Pedros byłby lepszy ;) Skąd on to wie, skoro żadnego nie trzymał w ręce? Normalnie jasnowidz (albo za dużo czasu na forach siedzi :D). Dotychczas znosiłem to z pewnym rozbawieniem, bo wiecie - na razie nie porypało mnie na tyle, żeby kupować sobie jakieś butikowe kasety za 3k, albo pedały za 1,5k (zwłaszcza, że głównie jeżdżę w terenie, więc rozwalenie tego to kwestia czasu), więc miałem okazję przyjrzeć się tym rzeczom z bliska, obejrzeć jak to działa, czym się różni i mieć czyste sumienie, że jak coś spieprzę to on się będzie martwił. Mnie to nie zaboli. Było oddać do serwisu.

Ale nie dziś. Przyszedł, zagadał, zaczął coś jakby mimochodem, że widzi, że mam nowe opony. On też sobie kupił i czy bym mu nie przełożył, bo on by w sumie sam spróbował, ale boi się, że coś krzywo założy i będzie mu biło, a poza tym kompresor mu się popsuł. Ja, na tyle grzecznie na ile było mnie stać odparłem, że nie mam czasu, a poza tym nie napompuję mu tego, bo mam (w sumie nie miałem, bo pożyczyłem siostrze) pompkę do 4 bar, a ten jego niedorozwinięty rower chyba by chciał więcej. No i jakby diaboł w niego wstąpił. Gorzej niż żonę obrazić. Coś tam zaczął o prestiżowych markach, a nie jakichś Orbeach z masowej produkcji, że ja się jeszcze muszę dużo nauczyć, że przychodzi z prośbą o pomoc, a spotyka się z tak opryskliwym przyjęciem etc. 14:30. Mnie nosi już od kilku godzin, ale mam coś takiego, że im bardziej jestem zdenerwowany, tym bardziej staram się być spokojny, bo jak wybuchnę, to będzie z kosmosu widać. Pożegnaliśmy się oschle. Po jakimś czasie, kończąc przy swoim rowerze uświadomiłem sobie, że od kilkunastu minut myślę o tym jak to zrobić i jak to technicznie rozwiązać, żeby następnym razem, gdy przyjdzie w sprawie roweru tak mu go złożyć, żeby jedno koło kręciło się do przodu, a drugie w przeciwną stronę.

Wówczas uznałem, że chyba nigdzie dzisiaj nie pojadę.

Jutro jadę na Ślężę. Albo będę się dobrze bawił, albo rozbiję sobie ten głupi ryj. Pozdrawiam wszystkich ;)

 

Edytowane przez KtoToWidzial
  • Haha 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie sądziłem, że właśnie tego potrzebowałem do porannej kawy w kołchozie.
"Ale to było dobre!"

Żeby nie było, że OT - ja dziś przyjechałem do pracy rowerem. 🥳 Tym rowerem, który wczoraj po nocy składałem, a w którym w poniedziałek pękła mi ośka tylnego koła. Te na wolnobieg tak mają, więc to była kwestia czasu, miałem tego świadomość. Kupiłem ośkę, ale żeby nie było za łatwo, trzeba było kombinować z nakrętkami i podkładkami, bo jakoś tak się koło nie chciało centrować w ramie na tej nowej. Na szczęście nie wyrzuciłem starej, więc po udanym przeszczepie jej elementów wszystko gra i buczy. To znaczy trzeba było jeszcze na nowo regulować fałbrejki i przerzutkę, ale to już questy poboczne prawie na stałe związane z tego typu operacjami.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trzy GFy przed obiadem - jeden to podmiana ramy, w drugim zmiana amora i hebli a w trzecim nowe kable i dusza.

 

IMG_6837.jpeg

A na podwieczorek składanie GF 26” dla starszej a dla młodszej przekładka kokpitu z Frog 20” do 24”.  Jutro rajza całą ekipą 👍

 

IMG_6839.jpeg

…a sobie może chociaż nowy koszyk wkręcę  🤡

  • +1 pomógł 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...