Skocz do zawartości

[relacja] Rajd Czechy - Polska


Sputnik

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

 

Tym razem nogi znów poniosły nas w góry! Jednak sami nie spodziewaliśmy się, iż na majówkę uda się wyjechać gdziekolwiek za granicę, a tu patrzcie, jednak okazało się to możliwe. Tym bardziej, iż pierwotnie planowaliśmy tradycyjną, beskidzką włóczęgę (bardzo ciekawą trasą skądinąd).

 

Wylądowaliśmy więc w Czechach (w miejscowości Hrensko). Plan był prosty – czasu mieliśmy mało, więc trzeba było co prędzej dojechać do Polskiej granicy i wrócić pociągiem z dowolnej miejscowości. Było to więc pod względem organizacyjnym zaprzeczenie wszystkich poprzednich wypraw – brakowało konkretnego celu. Na ile okazało się to dobre, a na ile złe, ocenicie sami po przeczytaniu całości. Jako, że przez park narodowy (Czeska Szwajcaria) przejechać terenem się za bardzo nie dało (szlaki rowerowe prowadzą głównie drogami), postanowiliśmy nieco minąć ów obszar południem.

 

Dzień 1

 

Wyjechaliśmy więc szlakiem czerwonym (odchodzącym od drogi nieco na południe od Hrenska). Wyjechaliśmy o 5:30, słońce powoli zaczęło oświecać świat swoją złocistą tarczą, a my ruszyliśmy przed siebie. Szlak czerwony – choć krótki – był iście bajeczny. Wszędzie było pełno skałek, urwisk i ogromnych skalnych ostańców.

DSCN2638.JPG

 

Jazda wąską ścieżką była fragmentami niemożliwa i rower trzeba było prowadzić. Nie zraziliśmy się tym zbytnio i niebawem mieliśmy spotkać szlak niebieski, by nim dalej podążać. Jakimś dziwnym trafem się tak nie stało, wyjechaliśmy do jakiejś drogi leśnej, która szła nie w pięć nie w dziewięć.

DSCN2647.JPG

 

No, to pozostała stara, dobra busola, która zaraz pomogła nam odnaleźć kierunki. Po ok.10 minutach dojechaliśmy do szlaku. Przejechaliśmy przez miejscowość Arnoltice (gdzie zjedliśmy po batoniku), aby zaraz potem wbić się w las.

DSCN2654.JPG

 

Trzeba przyznać, iż były tam one niezwykle piękne. Może dlatego, iż mieliśmy już dość zakichanego Krakowa i jakakolwiek zieleń wydawała się wytchnieniem.

DSCN2659.JPG

 

Niebawem zjeżdżamy do kolejnej wioski, mijamy piękne stawy, gdzie żaby rechotały ochoczo (czyżby wzrost wilgoci w atmosferze i niezbyt odległy deszcz?). Niebawem, przy rozjeździe kolejowym zmieniamy szlak na żółty i grzbiecikiem drzemy do Czeskiej Kamienicy. Przejazd był bardzo przyjemny, a widoki naprawdę mogły zachwycić oko. Nie było tu nadto kamieni, ni korzeni, jechało się wprost idealnie, drogą pylistą, drogą polną, jak kolorowa panny krajka!

DSCN2686.JPG

 

Tu krótka przerwa na kromę z pasztetem, jest godz. Za 8:45, a ryneczek miasta powoli zaczyna budzić się do życia.

Ruszamy dalej szlakiem niebieskim, rozpoczynając podjazd pod Jehlą. Podążamy nim aż do przełęczy Studenec, gdzie zaczniemy jechać szlakiem czerwonym. Niebawem też zaczęły się pojawiać pierwsze bunkry – potem była ich cała masa!

DSCN2708.JPG

 

Przy stacji Jedlowa zmieniamy szlak na  żółty. Pogoda póki co dopisuje, choć powoli Cirrocumulusy zaczynają gęstnieć, a Cumulusy gromadzić się w ławice. Czyżby po południu miało padać? Czeka nas teraz dość długa, nieco nawet nudna jazda. W zasadzie to od Czeskiej Kamienicy była taka cały czas. Musicie bowiem wiedzieć, że nasi sąsiedzi strasznie lubią asfaltować drogi, a w najlepszym wypadku robić jedynie szutrowe. Jest to wygodne, ale całkowicie zabija radość z jazdy. Widoki jednak całkowicie kompensują te niedogodności.

DSCN2718.JPG

 

Godzina za godziną mija, a w brzuchu zaczyna powoli burczeć. Decydujemy się w pierwszej napotkanej knajpie zamówić wrzątek i zjeść uczciwego chinola. No i wszystko było ładnie obmyślane, nasypiemy makaron razem z przyprawami do kubeczka, podejdziemy do okienka, wyciągniemy pieniążek i wszystko będzie jasne. I było, ale pani na nas jedynie nakrzyczała, kazała spadać i tyle wyszło z jedzenia. Rozrobione przyprawy z zimną wodą zagryzaliśmy suchym makaronem. Nasi wspaniali bracia Czesi.

Nic to, z Marenic jedziemy dalej niebieskim,  który wbijał w naprawdę piękne lasy, wyścielone zieloniutką trawą morską. Była tak gładziutka, że aż chciało się na niej legnąć i głaskać aż do rana!

DSCN2734.JPG

 

Odcinek ów nie był też wyasfaltowany, jechało się zwyczajną ścieżką, co bardzo cieszyło duszę. Niestety, żeby nie było za dobrze, zaczęło padać. Właściwie to kropić, bo bardzo nas nie zmoczyło, ale były to dobre złego początki. Dalej jechaliśmy czerwonym, ale po jakimś czasie dziwnie się zapodział. Byliśmy totalnie nigdzie, bo droga się skończyła, a wracać się nie uśmiechało. No i znów busola i po 10-15 minutach znów byliśmy na szlaku. Naprawdę świetna sprawa. Jednak deszcz zaczął coraz bardziej doskwierać, głód się nasilał, a morale zaczęły spadać. Po drodze minęliśmy jeszcze jakieś niesamowite skałki, ale minęliśmy je obojętnie, gdyż myśl o jedzonku była bardziej obiecująca.

DSCN2762.JPG

 

Zatrzymaliśmy się przy wiacie nieopodal (przystanek nazywał się bodaj Jitrava). Zjedliśmy porządnie, napchaliśmy się, bo owy zapas miał wystarczyć już do końca dnia. I wystarczył.

DSCN2763.JPG

 

Dobrze, że wiata była zadaszona, bo deszcz się dość mocno nasilił. Podjechaliśmy kawałek drogą asfaltową pod szlak niebieski i zaczęliśmy się nim wspinać (kto zgadnie, był to asfalt, czy nie?). Nie długo jednak, gdyż nagle padło ogniwko w łańcuchu Szymona. Szybka interwencja, zakładamy spinkę i jedziemy dalej. Podjazd strasznie się dłużył, deszcz lał jak z cebra, zaczęła robić się bryndza na maksa. Cały czas jechaliśmy niebieskim, a masakra zrobiła się, gdy asfalt się skończył, a zaczęło się regularne błotko. Przypomniały się stare, dobre czasy, gdy cali w błocie zjeżdżaliśmy do miejscowości. Tak było i tym razem. Po drodze zobaczyliśmy rozwalającą się szopę, bez jednej ściany, stwierdziliśmy, że tam pasuje się przekimać. Dokonaliśmy analizy budynku, doszliśmy do wniosku, że może się nie zawali, po czym rozbiliśmy w środku namiot. Musieliśmy to robić bardzo po cichu, bowiem jakieś 50m dalej stał dom, prawdopodobnie właściciela owej szopy. Po zapadnięciu zmroku rozpaliliśmy skromne ognisko, urządziliśmy kolacje. Dym z ogniska ścielił się nisko, świadomi więc dalszego syfu poszliśmy spać.

 

Dzień 2

 

Jak całą noc lało, tak dalej padało. Zimno było sakramencko, na szybkiego rozpaliliśmy ognisko, zjedliśmy ciepłe danie, zebraliśmy się i w mokrych rzeczach ruszyliśmy dalej. Nie mogliśmy się zbytnio rozpędzać, gdyż groziło to odmrożeniem kończyn.. Jedzenie się kończyło, zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Liberca i tam zrobimy zakupy.

DSCN2768.JPG

 

Tak też uczyniliśmy i już niedługo mieliśmy pełne plecaki i brzuchy! Nikt jednak nie przypuszczał, iż mapa, jaką posiadamy, nie umożliwi nam nawigacji po mieście. No to busola i jazda, dojechaliśmy tam, gdzie chcieliśmy. Dojechaliśmy więc do szlaku niebieskiego i ruszyliśmy w Izery. Pogoda po jakimś czasie zaczęła się o dziwo poprawiać, przestało padać, a nawet słońce zaczęło się miejscami pokazywać. Niestety, szlak jak szlak, był całkowicie wyasfaltowany. Szlakiem dojeżdżamy aż do schroniska, gdzie postanowiliśmy zjeść coś ciepłego.

DSCN2781.JPG

 

Tu zostaliśmy miło ugoszczeni, pojedliśmy, wbiliśmy pieczątkę do książeczki i ruszyliśmy dalej. Dalej niebieskim, aż do rozdroża ze szlakiem czerwonym, którym to ruszyliśmy dalej, okrążając Izerę.

DSCN2787.JPG

 

Stąd już zielonym i niebieskim na Smrk. Na szczycie pogoda była już całkiem niezła, słońce świeciło, chmury wiatr przegonił, wszystko wydawało się zapowiadać dobrą pogodę.

DSCN2793.JPG

 

Niestety zaraz zjechaliśmy niżej, już rozpoczął się gulasz. Dojechaliśmy do Stogu Izerskiego, gdzie zjedliśmy coś ciepłego, a nawet pozwoliliśmy sobie na kawałek sernika i jabłecznika! Posiedzieliśmy prawie godzinę, tak było ciepło i przyjemnie. Nikt nie myślał, że na zewnątrz mogło by być zupełnie inaczej. A było. Kropiło, widoczność była na najwyżej 2m, a zimny wiatr powodował dodatkowy dyskomfort. No i Bagna Orłowicza…

Rozbiliśmy namiot pod wiatą, nieopodal Wysokiej Kopy. Rozpaliliśmy ognisko, lecz strasznie dymiło do środka wiaty.

DSCN2797.JPG

 

Przesunęliśmy je trochę, bo inaczej groziłoby nam niechybne uduszenie. Zjedliśmy zupkę i z nadzieją poprawy pogody poszliśmy spać..

 

Dzień 3

 

…Ale nie pospaliśmy długo. Było niesamowicie zimno. Nic to, gorsze rzeczy się przeżywało. Jednak nie wiedzieliśmy, co nas czeka o poranku. Wstajemy, a gdy rozpięliśmy namiot, cały świat był bielutki, przykryty szronem i gdzieniegdzie cienką warstwą śniegu.

DSCN2805.JPG

 

Bryndza na maksa, przerzutki przymarzły, nie chciały działać, hamulce działały, choć mój BB5 się nie ruszał zbytnio, a łańcuch trzeba było mocno ostukać, żeby znów się rozruszał.

DSCN2811.JPG

 

Woda w bidonach  częściowo zamarzła. Do tego z nieba ciągle coś kropiło, wiał wiatr. No wszystko fajnie, tylko nie mieliśmy odzieży na taki mróz… Stopy owinęliśmy papierem toaletowym, żeby choć jakaś słaba izolacja była. Rękawiczki mieliśmy krótkie, więc na ręce założyliśmy skarpety. Zjazd do schroniska na Wysokim Kamieniu był długi i wyjątkowo męczący. Musieliśmy kilka razy stawać, żeby rozruszać kończyny, bo już bolały z mrozu. Zjazd wydawał się najdłuższym w historii..

W końcu dobiliśmy się do schroniska, byliśmy wtedy po prostu nikim, bezosobową masą. Stwierdziliśmy, że w taką pogodę nie ma sensu jechać dalej. Ostatni sensowny pociąg ze Szklarskiej Poręby był za 30 minut. No to cóż robić, puściliśmy się jak głupi z góry, byle by zdążyć. No i się udało!

DSCN2825.JPG

 

Wnioski?

 

Całość więc zamknęliśmy w 3 dni, była to więc jedna z najkrótszych wypraw do tej pory. Można by się spierać, czy zasługuje w ogóle na nazywanie jej „wyprawą”, prędzej powinna być tytułowana mianem „wycieczki”.

Średnio też spisał się pomysł o nie wyznaczaniu konkretnego celu. Niby dla każdego wędrowca droga jest celem, a nie konkretne miejsce. Ale nie da się ukryć, iż bez celu nie zawsze jest wystarczająca motywacja, aby jechać dalej (bo w końcu możesz skończyć, gdzie chcesz).

Czechy na rower nadają się różnie – niektóre szlaki są bardzo ciekawe i dają dużo frajdy, inne są znów wyasfaltowane i przyjemność z jazdy jest niewielka. Na pewno wiele zależy od dobrego zaplanowania. My nie mieliśmy na to wiele czasu, może stąd wynika tak słaba trasa terenowa. Na pewno zachwyciły nas wielkie rumowiska skalne, które w górach Łużyckich i Izerach są bardzo pospolite. Bardzo ciekawym widokiem była też cała masa bunkrów, porozrzucanych gdzieś po lasach.

 

 

Straty:

Jedynie padnięte ogniwko w łańcuchu

 

Wyposażenie:

 

Higiena:

Pasta do zębów, talk, mydło, szczoteczka do zębów

Apteczka:

Fiolet, plastry, waciki do uszu (do nakładania fioletu), mały bandaż, magnez w tabletkach, koks (izotonik w proszku)

Ciuchy:

2x strój kolarski, 3 pary skarpet, polar, getry, softshell, ręcznik szybkoschnący

Narzędzia:

2 spinki do łańcucha, multitool, ściągacz do opon, kawałek papieru ściernego i starej dętki, ściągacz do opon, pompka

Nocleg:

Namiot, śpiwór, karimata

Prócz tego:

Mapy, zapalniczka, trochę papieru na rozpałkę, łyżeczka, stalowy kubeczek, scyzoryk,pokrowiec na plecak

Jedzenie: (na 2 dni)

Chleb, 3x chinole, 500g makaronu świderków, Fix Knorr, Koncentrat pomidorowy, 3x czekolada, 3x batonik

 

...mogłem o czymś zapomnieć, wybaczcie, jeśli tak się stało ;)

 

Po tym wszystkim stwierdzam też, że jednak sercem bliżej mi w Beskidy!

 

Mapka znajduje się w galerii zdjęć, polecam ściągnąć zdjęcie i się przyjrzeć, jeśłi ktoś ciekawy, bo przez Picasse nic nie widać.

I została przez nas druknięta w nieco ubogiej skali, dlatego była niezbyt pomocna.

 

Wszystkie zdjęcia do obejrzenia tutaj

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...