Skocz do zawartości

[relacja] Główny Szlak Beskidzki 2013


Jano1

Rekomendowane odpowiedzi

Witam Wszystkich!

Jestem tu nowy i to jest mój pierwszy post. 

Pozdrawiam wszystkich, którzy przejechali GSB i zainspirowali do działania, w szczególności Detonatora!

To jest link do krótkiego spota ;http://www.youtube.com/watch?v=zvKXbyDi41U

 

A tu opis Ani;

 

Główny Szlak Beskidzki im. K. Sosnowskiego

Relacja z przejazdu MTB sierpień 2013r Team: Ania i Janusz

Trudno jest pisać o naszej przygodzie z Głównym Szlakiem Beskidzkim, przygotowania(przynajmniej te mentalne) trwały niemal rok, a dni spędzone w górach na GSB zlały się w jedną, tętniącą życiem i radością, a także zmęczeniem – całość. Ale spróbować trzeba, bo to co przeżyliśmy w trakcie 12 dni na szlaku, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania.

Wszystkim, którzy chcą podjąć wyzwanie, sprawdzić własne siły i zobaczyć wiele ciekawych miejsc polecam GSB. Ponad 500km, prawie wszystkie grupy górskie polskich Beskidów, panoramy z najwyższych szczytów, przyjazna atmosfera obozowisk i schronisk, parki narodowe, rezerwaty, drewniane kościoły i cerkwie. Zmierzenie się ze zmęczeniem, błotem, słońcem, a może nawet śniegiem i wichurami. Pokonanie szlaku od kropki do kropki zapewnia przeżycia i wspomnienia, których nie da się kupić, za to nie dostaje się laurki, koszulki i pucharu, tu nikt się nie ściga ( choć i to polecamy, a obecny rekord biegiem wynosi 115h, a rowerem 87h i są to wręcz heroiczne czasy!). Jeżeli na GSB z kimkolwiek walczysz, to przede wszystkim  sama z sobą J

Na pomysł pokonania GSB na rowerze górskim wpadliśmy rok temu gdy w trakcie trzech dni przejechaliśmy czerwonym szlakiem z Rabki do Krynicy, tak bardzo nam się podobało, że oczywistym się stało, że prędzej czy później  musimy podjąć to wyzwanie. Wystarczyło trochę pogooglować, aby  dowiedzieć się, że rowerem zaledwie kilkoro ludzi przejechało całość i w jednym ciągu. Do tej pory najprawdopodobniej żadna dziewczyna nie przejechała całego GSB na rowerze?

Plan był prosty i minimalistyczny, zdawaliśmy sobie sprawę, że jednym z kluczy do sukcesu jest lekki plecak. Zabraliśmy z sobą po dwie pary bielizny, dwie pary skarpetek, koszulka, kurtka, karimat lekki namiot i śpiwór. Przewodnik z mapami, czołówka, aparat i malutka apteczka zamykała całość naszego ekwipunku. W góry zabieraliśmy dopalacze w stylu snikersy i napój mineralny, gdy przewidywaliśmy, że będziemy biwakować gdzieś wysoko - ekstra zabieraliśmy pasztet i chleb. W dolinach tylko raz udało nam się zjeść normalny obiad, a z reguły, gdzie tylko to było możliwe( z uwagi na gigantyczne upały) kupowaliśmy tuziny lodów. W górach dużo piliśmy wody, bidony głównie uzupełniając w strumieniach i źródełkach. Wielokrotnie doprowadzaliśmy nasze organizmy do przegrzania  więc jak tylko zjeżdżaliśmy w doliny wskakiwaliśmy tak jak stoimy do rzek.

Dwa dni po nas z Wołosatego wyruszyło troje naszych kolegów(jeden z nich z uwagi na zawody na Słowacji zrezygnował z bólem na sercu w Krynicy), którzy jako grupa pościgowa mieli nas dogonić gdzieś w połowie szlaku. Pościg był ambitny, chłopaki jechali codziennie od ok. 4 rano, niejednokrotnie kończąc dzień przy czołówkach gdzieś wysoko w górach. Ostatecznie okazało się, że na GSB z uwagi na duże dzienne przewyższenia jakie trzeba pokonać bardzo trudno jest zniwelować dwudniową przewagę. Chłopaki dojechali do nas dopiero na Hali Krupowej i aby tego dokonać zmuszeni byli ominąć Gorce. Ostatnie trzy dni jechaliśmy już razem w czwórkę i było bardzo wesoło, co schronisko, karczma czy sklep  nawadnialiśmy się, i nie były to juz napoje izotoniczne :P

Na szlaku spotkaliśmy wielu ciekawych ludzi, w tym dziewczynę, która samotnie szła od Ustronia już 21 dni. W Cisnej  przez zupełny przypadek i dziwny zbieg okoliczność zostajemy rozpoznani przez ratownika dyżurnego Bieszczadzkiej Grupy GOPR. Zaprasza nas wieczorem do goprówki.  Ku naszemu zaskoczeniu zostaliśmy super fajnie przyjęci, wypuścili nas grubo po północy, a rano trzeba na rower…

 Naprawdę nie sposób krótko opisać tą mega przygodę jaka jest GSB dlatego zapraszam do relacji z każdego dnia naszej wyprawy;

 

Dzień 1 Wołosate – Ustrzyki Górne 0 - 23km

Po dwudziesto godzinnej podróży, najpierw pociągiem, a potem z Krakowa autobusem z przesiadka w Krośnie, docieramy wczesnym rankiem do Ustrzyk Górnych. Już jesteśmy wykończeni, a to dopiero początek. Idziemy na camping, stawiamy nasz namiocik i padamy ze zmęczenia. Niestety jest taki upał, że nie da się wejść do namiotu, staramy się spać na karimatach obok.

Wstajemy o 14, a o 15 jesteśmy w Wołosatym. Czekamy jedząc lody do 16 i ruszamy.

Taktyka startu późnym popołudniem jest celowa. Pierwszy odcinek wiedzie na terenach Bieszczadzkiego Parku Narodowego i rowerzyści nie są tu mile widziani. Nie chcemy narażać się straży parku i na wąskich eksponowanych ścieżkach turystom. W Wołosatym znajdujemy znak początkowy GSB i podjeżdżamy na Przełęcz Bukowiecką potem przez Halicz wchodzimy na najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnicę 1346 m.n.p.m

Robi sie późno, a nie chcemy aby ciemności zastały nas w górach, więc szybko przez Szeroki Wierch zjeżdżamy do Ustrzyk gdzie udaje nam się zjeść zapiekankę w jedynym jeszcze otwartym barze, jest 20.00.

 

Dzień 2 Ustrzyki Górne – Cisna 23 – 63km

Wstajemy o 7 ale wyjechać udaje nam sie dopiero o 8. Nie ma szans abyśmy ściśle szlakiem przejechali połoninę Caryńską i Wetlińską, o tak wczesnej porze nie ma szans aby incognito ominąć flanców na wejściu do parku. Jedziemy tzw. dużą obwodnicą do Smreka, tam nieopacznie przegapiamy sklep i nie udaje się odnowić zapasów wody co bardzo dotkliwie (nieziemskie upały) odczuwamy na podejściu na Fereczatą 1102m. Z przewodnika dowiadujemy się, że na Okrągliku w pobliżu szczytu jest źródło. Wysuszeni na wiór, z nadzieją na zimna wodę dojeżdżamy tam ale źródła nie potrafimy odnaleźć J Brakuje też cukru, nie mamy z sobą kompletnie nic do żarcia. Gdy organizm kompletnie się już buntuje jemy maliny, jeżyny, jagody i mamy niebo w gębach!

Wspinamy się na Jasło1153 m, i trudnymi bardzo wąskimi singlami, czasami po pas w trawach zjeżdżamy do Cisnej. Jest 15 ,kąpiel w rzece i idziemy na camping.

 

Dzień 3 Cisna – Komańcza 63 – 94km

Ciężko wstać, do namiotu wróciliśmy dopiero w nocy bo zaproszeni byliśmy przez ratowników do centrali GOPR. Bieszczadzkim opowieścią nie było końca,  a teraz i ciężko wstać i głowa trochę boli ;p

Jedziemy na kawę do goprowców, a potem w drogę. Szlak zmienił swój charakter, nie ma na tym etapie singli gdzie dalej niż na metr przed kołem nie widać czy będzie w prawo czy lewo a może na wprost. Wreszcie więcej jedziemy niż pchamy. Po drodze mijamy niesamowite miejsce „Rezerwat Zwięzło” Na stoku góry Chryszczata 997 m na wskutek osuwiska ziemi przed stu laty utworzyły się niezwykle malownicze jeziora.

Mijamy Duszatyn i przełom Osławy i  po 15 jesteśmy w Komańczy. Jedziemy do schroniska PTTK gdzie rozbijamy namiot, a po kąpieli jedziemy na festyn kultury łemkowskiej gdzie załapujemy się na darmowe super żarcie. Do koncertu Closterkeller nie wytrwaliśmy, robi się późno więc idziemy spać.

 

Dzień 4 Komańcza – Iwonicz Zdrój 94 – 139 km

Rano lekko pada deszcz. Szlak obchodzi klasztor gdzie internowany był prymas Wyszyński i wchodzi w las nad Komańczą, zaczynamy Beskid Niski. Początkowo poruszamy się wzdłuż przebiegu maratonu „Śladami Żbików” potem robi się coraz bardziej dziko. Szlak słabo oznaczony, trochę błądzimy, musimy się cofnąć i uważniej czytać mapę. Długi sztywny podjazd na Kamień 717 m, a potem cudowne szybkie zjazdy do wioski. Gdy wyjeżdżamy z lasu spotykamy leśniczego z dwururką ,pyta co robiliśmy tam w lesie i czy nas nic nie zjadło! J

Słońce coraz mocniej grzeje, otwartym terenem prowadzimy rowery na Tokarnię779 m gdzie na szczycie padamy ze zmęczenia, siesta.

Dalej jest lepiej, cały czas w blokach. Mijamy Wilcze Budy 759 m  i przekraczamy Wisłok. O 18 jesteśmy w Iwoniczu i tu niespodzianka miał być według mapy kamping ale nie ma po nim śladu! Jedziemy kawałek za miasteczko i rozbijamy się w parku. Noc jest nerwowa, zgubiliśmy kluczyk do linki zabezpieczającej rowery, przy pomocy kawałka linki i pustych puszek po piwie robimy coś w rodzaju alarmu gdyby komuś spodobały się nasze rowery.

 

Dzień 5 Iwonicz Zdrój -  Bacówka w Bartnem 139 – 192 km

Dzień zaczynamy trudnym wyczerpującym podejściem na Cergową 716m, zjazd bardzo stromy, zakrzaczony. W ogóle od krzaków jesteśmy już cali pokaleczeni, zdarzają się też gleby ale na szczęście bez poważniejszych konsekwencji tylko zadrapania i siniaki.

Przekraczamy drogę krajową nr 9 i mijamy pustelnię św. Jana z Dukli. Na wielu, bardzo wielu odcinkach GSB jest wspólny ze szlakiem papieskim. Wręcz jesteśmy zdumieni z niedowierzania ile młody kś. Karol Wojtyła chodził po górach!

Późnym popołudniem wjeżdżamy na teren Magurskiego Parku Narodowego. Zaliczamy bardzo strome podejście na Kalanin 705 m, chwila odpoczynku na szczycie i dalej w drogę, spieszymy się, nie chcemy biwakować w lesie. Żywego ducha od wielu godzin, a do tego nieźle wystraszył nas zeskakujący z drzewa blisko ścieżki ryś. Naciskamy i wjeżdżamy na Magurę, a potem w dół do Bacówki gdzie jesteśmy po 19-tej. Pierwsza noc w łóżku i pełen szok, w kranach jest ciepła woda – hura! Dzisiaj mam urodziny, Janusz wiózł na plecach szampana :)))

 

Dzień 6 Bartne – Krynica Zdrój 192 – 242 km

Pogoda dopisuje, śniadanko i w drogę. Początkowo szlak wiedzie malowniczymi wioskami, ale później zaczynają się interwały - Popowe Wierchy 684m, Rotunda 771m z  niespotykanym cmentarzem wojennym na swym szczycie i znane ze złej sławy (mega strome podejście) Kozie Żebro 847m. Tego dnia jak tylko wchodzimy na jakąś górę,  to zaraz tracić wysokość na zjazdach  do wiosek i znowu pod górę i tak cały dzień aż do Krynicy gdzie dojeżdżamy ok. 20 tej. Nocleg w namiocie na terenie agroturystyki. Ciepła woda, a do tego pani proponuje abyśmy z basenu skorzystali ale na tą ekstrawagancję nie mamy siły J

 

Dzień 7 Krynica – Przehyba 242 – 288 km

Startujemy o ósmej, jedziemy do sklepu gdzie kupujemy śniadanie, które robimy sobie w jednym z licznych tu skwerów, a ławeczka idealnie nadaje się do tego celu J

Na Jaworzynę wjeżdżamy kolejką. Miał to być relaks bo tym razem wysokość zdobędziemy dzięki koniom mechanicznym, ale na nasze nieszczęście pan z obsługi źle wsadził mój rower do wagonika towarowego i rower o mały włos nie wypadł z niego. Za każdym razem gdy mijamy podporę kolejki, przeżywamy horror bo wagonikiem huśta, a rower coraz bardziej obsuwa się w czeluść!

Jakimś fartem pomimo że rower wysunął się prawie cały poza skrzynię towarową, dojeżdżamy szczęśliwie do górnej stacji kolejki. Na szczycie szybka wymiana klocków i w siodła. Zaczynamy Beskid Sądecki – idealna kraina na rower, od Rytra mocno daje nam się we znaki żar jaki leje się z nieba – masakra , w cieniu jest +37c. Na Niemcowej umieramy z pragnienia, a do tego zaczynają nam się rozpadać buty. O 19 rozbijamy namiot przy schronisku PTTK na Przehybie 1196 m.

 

Dzień 8 Przehyba – Schronisko PTTK na Turbaczu 288 – 331 m.

Dzień zaczyna się pogodnie, szybko docieramy do Krościenka gdzie przekraczamy Dunajec i zaczynamy następne pasmo – Gorce. Gdy mozolnie pniemy się na Lubań 1210m znowu słońce chce nas zabić, okropny upał. Czy wchodzimy w ubraniach do rzeki czy nie to i tak, tak samo jesteśmy mokrzy, masakra!

Na Lubaniu krótki postój w bazie namiotowej, uzupełniamy bidony. Minęło pół godziny, a pogoda diametralnie się zmieniła. Widzimy jak nad Tatrami formują się burzowe chmury. Gdy ruszamy słyszymy odgłosy burzy, która w szybkim tempie zbliża się do nas. Zjeżdżamy na przełęcz Knurowską, tu po raz pierwszy spotykamy rowerzystów. Zaczyna padać, chłopaki mówią że uciekają w doliny do Nowego Targu, a do nas, że musimy jechać dalej, że nie mamy wyjścia skoro już taki kawał szlaku przejechaliśmy! Zegnamy się, oni w dół my do góry.

Pada coraz mocniej, trzeba uważać na korzeniach, na kamieniach też jest ślisko, tylnie koło ucieka co chwilę. Umiarkowany opad w szybkim tempie przeradza się w ulewę, a ta w istną nawałnicę. Pioruny bija z każdej strony, w pewnym momencie las rozświetla nienaturalnie jasna poświata, strzał poniżej koron drzew tuż koło nas! W myślach zastanawiam się czy aby nie przeginamy czy bezpieczni jesteśmy. Mój partner tłumaczy, że w lesie jesteśmy względnie bezpieczni, gorzej gdy wejdziemy w odsłonięty teren w piętro hal. Martwi się że weszliśmy w „naładowaną” chmurę, obserwujemy sprzęt czy nie iskrzy i wydaje charakterystyczne dźwięki (brzęczenie). Biegniemy wręcz pod górę, gdzie się da jechać – jedziemy. Ścieżka miejscami przypomina rwący potok, zaczyna sypać gradem! Robi się lodowato, nawet marsz pod górę nas nie potrafi rozgrzać. Wreszcie osiągamy grzbiet, wsiadamy na rowery i po kilkudziesięciu minutach jesteśmy w schronisku na Turbaczu1310m. Mokrzy, zmarznięci, było trochę strachu – ale szczęśliwi bo udało się tu dotrzeć.

W schronisku okazuje się że mamy za mało kasy na pokój, namiot odpada, wszystko jest przemoczone. Stać nas na glebę (podłogę) ale za to dostajemy super jak gdyby osobny pokój (salę kominkową) a do tego odpalają nam ogrzewanie abyśmy mogli się wysuszyć. Jest dobrze, idziemy spać!

 

Dzień 9 Turbacz – Hala Krupowa 331 – 376 km

Dzień wstaje mglisty, nie pada ale wszędzie jest mokro i dużo wody na szlaku. Szybko ale ostrożnie zjeżdżamy do Rabki. Zajeżdżamy do serwisu bo manetka mi nie wraca. Chłopaki  są pod wrażeniem gdy mówimy skąd jedziemy. Sprawnie serwisują rower i  nie chcą od nas wziąć pieniędzy za usługę, mówią że lubią takie klimaty i z przyjemnością pomogli. Dziękujemy i w drogę.

Szlak na krótkim odcinku prowadzi przez Beskid Wyspowy i Makowski. W Jordanowie na rynku robimy lunch i dalej jedziemy do Bystrej gdzie gubimy szlak i trochę błądzimy nadkładając drogi.

Za Bystrą wjeżdżamy w lasy i znowu strome pchanie roweru pod górę. Zaczynamy znajome tereny, Beskid Żywiecki.

 Jest nieprzyjemnie, mgły utrudniają widoczność i orientację w terenie. Pod wieczór docieramy wreszcie do schroniska na Hali Krupowej 1170 m. Znowu jesteśmy mokrzy ale tu trudno będzie się wysuszyć, jest zimno.

Po zmierzchu w schronisku nagle robi się głośno, do jadalni wchodzi Szymon i Oskar, grupa pościgowa wreszcie nas dojechała! Opowieścią nie ma końca, śmiejemy się do bólu, gdy chłopaki opowiadają o ich psychodelicznych, zabarwionych żywym strachem -  biwakach w górach. Np. raz jechali do oporu i kończyli przy czołówkach nad jeziorkami w rezerwacie Zwiezło. Znaleźli płaskie miejsce na cyplu nad samą wodą. Gdy ognisko wygasło (zawsze palili  aby „odstraszyć zwierza” ) nastąpiła walka o miejsce od strony wody, a nie lasu, no bo z lasu może wyjść…

Chwilę później okazało się, że miejsce od strony wody też jest „czujne”. Dobiegały z tego kierunku dziwne „głosy”. Podniesiono alarm, świecili latarkami, rozważali czy, aby to bezpieczne miejsce bo wilcze i misie mogą nad wodę przyjść i czy misie lubią wodę. Tak czy inaczej jak tylko zaczęło świtać tuż przed czwartą zebrali tyłki i uciekli – mówili że to straszne miejsce! hahaha (nam wcześniej pisali że startują tak wcześnie bo chcą nas dogonić ;p)

 

Dzień 10 Hala Krupowa - Hala Rysianka 376 – 425 km

Śliczny słoneczny ranek, co za zmiana, las szybko schnie, kałuże znikają. Jedziemy w czwórkę choć na zjazdach trudno nadążyć za chłopakami bo to dawnhillowcy. Na przełęczy Krowiarki zaczyna się Babiogórski Park Narodowy. Pertraktujemy z parkowcem, aby wpuścił nas na teren parku z rowerami, niestety stało się to czego się spodziewaliśmy i nie ma opcji aby z rowerem wejść na Babią Górę. Zmuszeni jesteśmy do wykonania by- pasu przez Zawoje Widły i dalej z powrotem do czerwonego szlaku przedzieramy się na dziko przez strome lasy. Męczący jest ten odcinek, gdy skończyła się ścieżka po zrywce drzewa idziemy na azymut pod górę omijając co większe chaszcze, wchodzimy prosto na Mendralową 1169 m, gdzie ponownie wchodzimy na GSB.

Szlak pomiędzy Babią Górą, a Pilskiem jest dość odludny, ale pomimo to i tak spotykamy sporo turystów, zupełnie co innego niż w Beskidzie Niskim, gdzie całymi dniami jechaliśmy nikogo nie spotykając. Tuż przed przełęczą Glinne spotykamy grupę ludzi na mtb.

Na Glinnym wypas, żarcie chleba z pasztetem i dalej w drogę, ciężkie podejście na Halę Miziową, ale za to dalej wszystko w siodłach.

Z buta wyrywał mi się blok, dziura na wylot, do tego w drugim bucie odkleja się podeszwa, a buty zupełne nówki – Scotty. Szymonowi z kolei odpada podeszwa ze Speców.

Na Rysiance w schronisku pijemy Brackie, wreszcie czujemy, że jesteśmy u siebie w górach, które znamy jak własną kieszeń.

W schronisku chcą od nas astronomiczną sumę za postawienie namiotu, na skraju polany wypatrujemy opuszczony barak, który staje się naszą przystanią. Ognisko, kiełbaski, kupę śmiechu i lulu.

W nocy Oskar  wszystkich budzi, że niby coś puka w ścianę (no bo nie do drzwi bo ich akurat w ogóle niema). chłopaki się podrywają, a ja mówię – uspokójcie się, nic nie stukało, nic tu nie ma. Grzecznie idą spać! J

 

Dzień 11 Hala Rysianka – Stożek 425 - 474

Nie możemy się zebrać, zaczynamy dopiero o 9 tej. Początkowo szlak trawersuje stoki Romanki i jedziemy wspólnie z trasą maratonu bo pełno tu oznaczeń. Jestem w szoku jak trudnym terenem prowadził ten maraton, są nawet tek strome skały, że są łańcuchy do przytrzymywania się, a single są tak kamieniste i eksponowane, że gleba grozi poważnym lotem w czeluść. Bardzo trudny jest to odcinek, aby płynnie i szybko go przejechać. Miłośnikom maratonów MTB polecam tę trasę ;)

Przed nami ostatnie pasmo – Beskid Śląski.

Ok. południa lądujemy w Węgierskiej Górce, idziemy na pizze. Przed nami ostatnie poważne podejście Barania Góra 1220 m, i rzeczywiście nasze obawy są słuszne. Z Węgierskiej daleko i dużo pchania tak że późnym popołudniem wchodzimy dopiero na szczyt. Zjazd jest męczący, dużo bali ułożonych na ścieżce – nie sposób po tym jechać.

Potem sterty kamieni na których łapię gumę, co gorsze Szymon i Oskar tego nie zarejestrowali i odjechali, a nasz klej jaki się okazało zdematerializował się od wstrząsów (tuba pękła i klej się wylał). Jesteśmy w D.

Dzwonimy do chłopaków, żeby stanęli, zbiegam do nich po klej, okazało się, że byli praktycznie przy schronisku, no i z powrotem podchodzę prawie na szczyt Baraniej do Janusza. Straciliśmy sporo czasu.

Pod wieczór docieramy na przełęcz Kubalonka, pijemy po dwa Brackie i dalej na rower na Stożek 978 m gdzie docieramy już po ciemku jadąc przy świetle czołówek. Znajdujemy super miejscówkęna nocleg na górnej stacji kolejki.

Ognisko, kupa śmiechu, lulu. Jutro, aż się wierzyć nie chce ostatni dzień!

 

Dzień 12 Stożek – Ustroń 474 – 514 km

Wstajemy wcześnie, mijamy rampę startową do A-Line (na Stożku są znane tory dawnhillowe) i idziemy na śniadanie do schroniska po czym w bloki, a właściwie w jeden i pędzimy jak w transie na Czantorie 995 m. Tuż po czeskiej stronie kupujemy rewelacyjnego Kozła i Radegasta.

Zjazd z Czantori, to prawie dawnhill, aż śmierdzi z klocków, a Janusz pali tarczę z przodu.

Jest szybko, za szybko, na przepuście wody panikuję i zamiast przelecieć nad, hamuję. Tracę kontrolę nad rowerem i na dużej prędkości strzelam glebę. K…wa mać! na sam koniec! Obawy są o bark, którym zaryłam. Ok., rower cały ja chyba też więc dojedziemy do końca – na twarzach chłopaków rysuje się uśmiech – któryś rzuca „jest dobrze, jedziemy”.

Po zjeździe z Czantori nawadniamy się pod marketem i leniwie zaczynamy podjazd na Równicę 884 m, to już ostatnia góra na GSB! Idzie ciężko, jakoś tyłki nie przyzwyczajone do asfaltu. W schronisku na Równicy, nawadniamy się, a Janusz w ogóle wjeżdża na Równicę z piwem w ręce!

Zjazd, już ostatni, szybki i stromy, po drodze mijamy leśny kościół ewangelików. Ustroń, mieszczańskie dekorum, koło stacji PKP odnajdujemy znak kończący szlak i zarazem naszą przygodę.

Wtedy nie czułam nic szczególnego, żadnej dumy, żadnej eksplozji radości. Dzisiaj czuję wyraźnie, warto było, cholernie warto! A, GSB to kawał solidnej przygody, którą każdemu polecam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pięknie, jedno z moich niespełnionych na razie marzeń. :)

Pytanie techniczne, ile ważył plecak? Ja, jak się zapakowałem na tygodniową wyprawę po górach, zmieniłem zdanie, co to jest lekki plecak. ;) 10kg z zapasem wody i jedzenia na cały dzień, to maksymalna akceptowalna waga, przynajmniej dla mnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję bo jest czego! Bardzo fajna wyprawa i niezły wyczyn - nic dziwnego, że się Wam buty porozpadały ;)  Na pewno zdjęcia nie oddadzą klimatu i emocji Waszej wyprawy.

 

Ale uwaga: za chwilę tu przyjdą moraliści, którzy będą Was ganić za piwo w górach, oraz za to, że się nielegalnie wbijaliście na szlaki z rowerami. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pięknie, jedno z moich niespełnionych na razie marzeń. :)

Pytanie techniczne, ile ważył plecak? Ja, jak się zapakowałem na tygodniową wyprawę po górach, zmieniłem zdanie, co to jest lekki plecak. ;) 10kg z zapasem wody i jedzenia na cały dzień, to maksymalna akceptowalna waga, przynajmniej dla mnie.

 

Tak jak Ania pisze.., maks mało mieliśmy ze sobą np; zrezygnowaliśmy z camel bag'ów bo to kolejne 2kg na plecach. Mieliśmy b.lekki namiot i 1 b.lekki śpiwór. Wszystko było dobrane optymalnie choć wiadomo 2 pary gaci i po 2 pary skarpet to trochę mało, szczególnie dla Ania bo ja to tam  przyzwyczajony i nauczony jestem, jak się ekstremalnie spakować z racji tego, że trochę się wspinam. Dla zainteresowanych;  http://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Go%C5%82%C4%85b

Reasumując; plecaki ważyły ok 4-5 kg, najgorzej było na odcinkach na których w plecakach wieźliśmy żarcie, wtedy ważyły ok 7kg.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję z całego serca!

Relacja i film wspaniałe, ale najlepsze są wspomnienia, które pozostają po takiej wyprawie.

Z wyprawami najlepsze jest to, że z każdą kolejną ciągnie człowieka coraz dalej, dalej, dalej...

Też ukończyłem GSB, więc rozumiem Was doskonale!

Teraz możecie uderzyć w południową górską granicę polski ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Super wycieczka!

 

I proszę pogratulować autorce tekstu - świetnie się to czytało!

 

Gdybyście ponownie wybrali się na podobną wyprawę - macie jakieś przemyślenia co byście zmienili w swoim ekwipunku? W szczególności zastanawiam się na butami - sporo pchania i pewnie dlatego w końcu buty dały za wygraną?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajna przygoda, fajna relacja, lekko sie czytało. Tylko zamiast zmontowanego filmiku wolałbym link do galerii.

 

  • Jak widzę w taką trasę bloki nie bardzo się nadają. Zdecydowanie platformy i lekkie buty górskie były lepsze.
  • Nie było wzmianki o gotowaniu. Czy całkowicie zrezygnowaliście z wyposażenia  kuchennego?
  • Była wzmianka o zmarznięciu pod Turbaczem. Czy także zrezygnowaliście z ciepłych ubrań?
  • Czy pochwalicie się w jakie plecaki ciążyły na waszych plecach?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Przy okazje: który odcinek byście polecili na 2 dni (jazda, nocleg, jazda), albo jakąś 2 dniową pętlę?

W zaszłym roku byłem w Beskidzie Sądeckim i moim zadaniem jest to dobra propozycja. Zaczynasz trasę w Nowym Sączy i podjeżdzasz na Przechybę . Póżniej masz dalsza jazda granią do Piwnicznej i do Krynicy. Noclegów szukasz w schroniskach albo w kwaterach których jest od groma.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trasa jak to w górach więc nie ma co do tematu dodać. Wielki szacun natomiast za wytrwałość przez te prawie dwa tygodnie, sposób biwakowania, odżywianie, ekwipunek bo to chyba jest główny powód dla którego tylko nieliczni mają zaszczyt zrobić całą trasę a nie brak czasu i takie tam wymówki.

 

W takim terenie w ogóle bardzo ciężko spotkać dziewczyny na rowerach więc tym większe pokłony dla Ani. Jesteś mega dziewczyna :thumbsup:

 

Współczuję padaki w postaci butów. Niewiarygodne aby po kilku dniach jazdy działy się takie rzeczy.

 

W lecie w górach ciężko jest na dłuższą metę zmarznąć ale sporym problemem jest szok termiczny bo temperatura nagle potrafi spaść o kilkanaście stopni podczas burzy. Cieplejsza bluza na krótką chwilę jest wskazana.

 

Już po raz kolejny widzę, że ominięcie BPN w rejonie Czatoży stwarza spore problemy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję wyprawy i jego ukończenia bez większych problemów!

Widać całość to niezłe wyzwanie, a dobrze daliście radę, relacje też bardzo dobrze się czytało.

Przejeżdżając cały szlak też mieliście takie wrażenie, że po górach tak naprawdę dużo ludzi nie chodzi? Oczywiście pomijając najbardziej dostępne miejsca gdzie można podjechać samochodem :-)

 

Co do butów to też miałem prawie nowe Shimano i jak przyjechałem cały GSS, a zwłaszcza po Karkonoszach gdzie było dużo pchania po kamieniach też zaczęły mi odpadać klocki z podeszwy :-)

Faktycznie na dłuższą metę byłyby by super jakieś turystyczne SPD.

 

No to kolejnych udanych wyjazdów!

 

Wysłane za pomocą Tapatalk.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...