Skocz do zawartości

[relacja 2013] Wyspa Rugia i polskie wybrzeże


adhed

Rekomendowane odpowiedzi

Wyspa Rugia i polskie wybrzeże 2013

9 dni i około 1000km

 

Hej,

 

W lipcu razem z kolegami z forum byliśmy na rowerowej wyprawie  na wyspie Rugii i polskim wybrzeżu. Trochę czasu już minęło, ale teraz jakoś nabrałem chęci na opisanie tej wyprawy. Zapraszam do zapoznania się z relacją :-)

 

Uczestnicy:

  • Michał (michalj)
  • Piotrek ze Skierniewic
  • Piotrek z Gdynii (piotraz)
  • ja, czyli Adam

Przed wyprawą nie znaliśmy się ze sobą. Wiele osób na forum chciało objechać polskie wybrzeże, Piotrek proponował dodatkowo Rugię, więc się do niego przyłączyliśmy. Nikt z nas nie był wcześniej na tej wyspie, w ogóle mało kto o niej słyszał, więc fajnie było jechać w nieznane.

 

Plan wyprawy

 

Za cel obraliśmy sobie objechanie wyspy Rugii, powrotu do Polski i objechanie polskiego wybrzeża. Wszystko udało się zrealizować w 9 dni.

 

50saiXW.jpg

 

Powyższa mapka ukazuje naszą przybliżoną trasę. Nie mieliśmy ze sobą sprawnego GPS'a który zapisywałby dokładny ślad jazdy, a do tego prądu też nie mieliśmy pod dostatkiem, więc obyło się przez GPS'a.

 

Dzień 0

 

Prawdziwa jazda zaczęła się dopiero następnego dnia, ale myślę że ten dzień też warto byłoby opisać. Zaplanowaliśmy start w Szczecinie, wieczorem mieliśmy spotkać się na dworcu PKP, bo tak większości pasowały połączenia pociągów, a że byliśmy z różnych części Polski, to trzeba było to jakoś zgrać. Ja przyjechałem około godz. 20 a tam czekał już na mnie Piotrek i Madzia. Zaraz potem dojechali Michał z Piotrkiem i po przywitaniu ruszyliśmy w drogę.

 

Ale dokąd? I kto to jest ta Madzia? Już tłumaczę - Madzia wstępnie miała z nami jechać na wyprawę, ale coś jej z tym nie wyszło i jej rola była taka, że pomogła, a raczej załatwiła nam nocleg pod Szczecinem. Zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy do lasu/parku za Szczecinem gdzie trafiliśmy do jakiegoś placu bodajże leśniczego. Nie zastanawialiśmy się nad tym szczególnie, bo aura nie była zbyt przyjemna. Padało, a do tego robiło się już coraz ciemniej, więc trzeba było szybko rozkładać namioty, które miały być naszym domem przez ponad tydzień.

 

Dzień 1 (Szczecin - Loissin) - 135km

 

KWHo8IBl.jpg

 

Wstaliśmy wcześnie rano, zresztą ogólnie podczas wyprawy staraliśmy się wstawać jak najwcześniej, bo składanie "obozowiska" trochę zajmowało. Zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w trasę. Każdemu chciało się bardzo jechać, bo w końcu to pierwszy dzień, do tego jazda w nieznane i najważniejsze - świetna pogoda! Jeszcze w czwartek lał deszcz, a gdy wstaliśmy słońce już pięknie świeciło, a niebo było czyściutkie. Szybko przekroczyliśmy granicę i pożegnaliśmy się z Polską na kilka dni. W niemieckich wioskach od razu dało się poczuć różnicę - było tak jakoś dziwnie spokojnie, cicho, czyścioutko...

 

LiGm7BMl.jpg

 

Mijając kolejne miasteczka dojechaliśmy do Ueckermunde gdzie znajdowała się plaża. Słońce prażyło więc chcieliśmy się wykąpać. Na plaży było pusto, jedynie kilka dzieciaków, więc zostawiliśmy roweru, rozebraliśmy się i szybko wskoczyliśmy do wody. Woda była cieplutka, ale nie słona, bo to jeszcze nie było morze, a Zalew Szczeciński. Był to fajny moment, bo właśnie o to chodziło nam w tej wyprawie - jedziemy gdzie chcemy, zatrzymujemy się kiedy chcemy i to właśnie było w tym najlepsze.

 

QC6dkd4l.jpg

 

Jednak trzeba było pokonywać kolejne kilometry, a nabijały się one tego dnia całkiem szybko. Nadeszła w końcu pora obiadu, zajechaliśmy do sklepu, kupiliśmy jedzonko i pojechaliśmy do jakiegoś "odludzia" gdzie ugotowaliśmy obiad. Coś prostego typu ryż/makaron z sosem i jakimś gotowym mięsem. Było całkiem smaczne, a pierwsze (dla mnie) gotowanie na palniku było całkiem fajne.

 

Ustaliliśmy sobie cel na ten dzień - dojechać do morza. Żeby to zrobić musieliśmy się jeszcze sporo namęczyć, bo było to dobre kilkadziesiąt kilometrów jazdy, ale udało się. Na wieczór dojechaliśmy do Loissin, gdzie znajdował się kemping. Jednak nie zdecydowaliśmy się na nocleg w nim, bo ceny, tak jak zakładaliśmy, były wysokie, a też planowaliśmy wcześniej spać "na dziko". Pojechaliśmy trochę dalej i za małym laskiem pojawiło się ciekawe miejsce. Była to wąziutka plaża, ale namioty się tam zmieściły bez problemu. Jedynym minusem było znoszenie rowerów, bo zejście było strome. Jednak widoki nam wszystko wynagrodziły - morze tuż przy namiocie, do tego mogliśmy oglądać cały zachód słońca z naszych "domków" - świetny widok.

 

RSobE2il.jpg

 

NToNo12l.jpg

 

Dzień 2 - (Loissin - Waase) - 114km

 

Spało się przyjemnie, jednak przydałoby się gdzieś wykąpać. Można w morzu, ale lepiej byłoby bez słonej wody, więc pojechaliśmy do tego samego kempingu i chcieliśmy wziąć sam prysznic (tak też można). Opłacało się, bo cena za krótki prysznic to jedyne 50 centów, więc byliśmy bardzo zadowoleni i nieco zaskoczeni.

 

SgJjUbal.jpg

 

Czyści ruszyliśmy w trasę, tego dnia mieliśmy już dotrzeć do wyspy Rugii. Mijając kolejne miejscowości w końcu dotarliśmy do Stralsund - dużego miasta, które jest połączone z Rugią poprzez wielki imponujący most. My przejechaliśmy starą częścią, bo ta nowoczesna jest dostępna chyba tylko dla samochodów. I tak wylądowaliśmy na Rugii...

 
Fd7hxmEl.jpg

 

Tam przez wyspę miały prowadzić świetne szlaki rowerowe, ale jak się okazało, były to nierówne szutry, często w lesie, więc niezbyt nam to odpowiadało, bo z sakwami komfort jest zupełnie inny. Postanowiliśmy wjechać na asfaltowe ścieżki i to był dobry wybór.

 

mwN1es2l.jpg

 

Później bez większych przygód przejechaliśmy kolejne kilometry, raz Piotrek pomógł jakimś Niemcom w usterce ich roweru, a poza tym nie działo się nic szczególnego.

 

Dopiero wieczorem, kiedy szukaliśmy miejsca na nocleg, sytuacja się nieco komplikowała. Byliśmy już nieco zmęczeni, a tu nadal nie wiemy gdzie się rozbić. Każdy już lekko podenerwowany, bo już powoli zbliżał się zmrok. W końcu wyszło na spanie na czyimś polu... Michałowi się to bardzo nie podobało, że śpimy u kogoś bez pytania, ale na szczęście noc przespaliśmy całą bez żadnych ekscesów.

 

ZVtB5fLl.jpg

 

Dzień 3 - (Waase - Saasnitz) - 107km

 

p6b0Pnbl.jpg

 

Gdy rano wstaliśmy to widok nie był najprzyjemniejszy, bo całe niebo było zachmurzone, było trochę chłodno, a do tego wiał dość silny wiatr. Najważniejsze jednak, że nie padało, trzeba było jechać dalej. Ten dzień miał opiewać w ciekawe miejsca, bo czekał na nas przylądek Arkona. Jednak najpierw zjedliśmy śniadanie, tym razem w kulturalnym miejscu, przy stoliku.

 

gZa2ZFql.jpg

 

Jeszcze przed Arkoną trzeba było przeprawić się na drogę stronę poprzez prom. Bilet kosztował niewiele, a innej drogi nie było. Kiedy dotarliśmy do przylądka, było już widać znacznie bardziej wzmożony ruch turystyczny. Dużo ludzi na rowerach, sporo turystów i ciekawe widoki. Zobaczyliśmy sławne klify, były całkiem niezłe, jednak przyznam, że na widokówkach prezentowały się okazalej. Zjedliśmy fish-brotchen (bułka z rybą bardzo popularna w Niemczech) i pojechaliśmy dalej.

 

kdd5UGGl.jpg

 

LM0jrmOl.jpg

 

9fRHZXyl.jpg

 

 

Cel na dziś to Saasnitz. Droga nie była taka łatwa, bo jak wcześniej teren był raczej płaski, tak do Saasnitz prowadziło wiele interwałowych odcinków - góra - dół - góra - dół, aż nadszedł zjazd do samego miasteczka, na którym rozwijaliśmy spore prędkości. Zdobiliśmy cel przed czasem i mogliśmy na spokojnie szukać noclegu. Tym razem pomoc zaoferował nam pewien strażnik/właściciel parkingu, który pozwolił nam spać na pustym placu, zgodziliśmy się, bo było to naprawdę fajne miejsce blisko morza. Rozłożyliśmy się i jeszcze poszliśmy do portu, bo była tam jakaś impreza - stoiska z jedzeniem, wesołe miasteczko i te sprawy... Warto dodać, że w Saasnitz możemy sobie zwiedzić prawdziwego U-Boota, bo stoi on w porcie i czeka na turystów.

 

eHHhKSwl.jpg

 

H21vwykl.jpg

 

 

Dzień 4 - (Saasnitz - Glewitz) - 101km

 

 

 

Tego dnia mieliśmy już opuścić Rugię. Szybko to minęło, ale wyspa nie jest wielka, a jeśli robimy po 100km dziennie, to jakoś szybko to idzie, a raczej jedzie. Jednak przed tym zobaczyliśmy wiele atrakcyjnych miast. Trzeba zaznaczyć, że wschodnia część wyspy jest znacznie bardziej nastawiona na turystów, jest tutaj mnóstwo luksusowych hoteli, a co za tym idzie, ludzi tej jest więcej.

 

anwdCQTl.jpg

 

Najpierw dojechaliśmy do Prory, gdzie znajdował się dawny ośrodek wypoczynkowy dla hitlerowców. Wygląd podobny do naszych komunistycznych bloków. Teraz stoją opustoszałe. Następnie przejechaliśmy przez Binz, gdzie zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kąpiel w morzu. Potem przejazd przez Sellin, Baabe, Gohren - przyjemne widoki.

 

ILNbJDVl.jpg

 

n6rEpY7l.jpg

 

ayNAhUIl.jpg

 

hn9tDSWl.jpg

 

 

Zdecydowaliśmy się jeszcze na pojechanie do Thiesow, gdzie znajdowała się piękna plaża. Pogoda też była znakomita, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na plażowanie. Warto wspomnieć o ścieżce rowerowej prowadzącej do tej plaży, bo była znakomita, prowadziła przez las, przez dobry asfalt. Jazda to była czysta przyjemność, a po drodze mijaliśmy wielu innych rowerzystów.

 

xaflYQMl.jpg

 

IWZTCSwl.jpg

 

Rugię można opuścić w wielu miejscach. My zdecydowaliśmy się na prom w Glewitz, bo było to tańsze wyjście, a do tego zobaczyliśmy dzięki temu więcej.Po przeprawieniu sie na drugą stronę, od razu zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg i znaleźliśmy je w jakiejś łące przy morzu.

 

gsbabEkl.jpg

 

Dzień 5 - (Glewitz - Świnoujście) - 97km

 

wCOiFBvl.jpg

 

RJTtZf6l.jpg

 

Dzisiaj jedziemy do Polski! Z takim nastawieniem wstaliśmy rano i wyruszyliśmy w drogę. W sumie to już nie mogliśmy się doczekać aż dojedziemy do naszego kraju. Przed tym jednak przejechaliśmy przez Greifsweld, bardzo ciekawe miasto. Potem mijaliśmy kolejne, aż wjechaliśmy na kolejną wyspę - tym razem Uznam. Świetny widok, bo rowerzystów było tam naprawdę mnóstwo. A to dlatego, że przez całą wyspę prowadził super szlak rowerowy, polecam wszystkim.

 

Wg9ZLoel.jpg

 

Pogoda nadal nam sprzyjała, typowe słoneczne lato. Zatrzymaliśmy się na jednej z plaż, nieświadomi jednak jaka jest to plaża... Okazało się, że była to plaża nudystów, jednak my się nie rozbieraliśmy do zera :) Teraz już wiemy co oznacza "FKK Strand".

 

bJ6quNhl.jpg

 

Wreszcie dojechaliśmy do Ahlbeck, gdzie zaraz dalej znajdowało się przejście graniczne. Prezentuje się ono bardzo okazale, no i najważniejsze - jesteśmy już w Polsce. Tutaj postanowiliśmy spać już w kempingach, bo ceny są dla nas akceptowalne. Znaleźliśmy kemping w Świnoujściu i choć nie był na najwyższym poziomie, to fajnie było się w końcu przespać bez zmartwienia o to, co się wydarzy w nocy, czy mieć toalety i przysznic niedaleko namiotu.

 

Pochodziliśmy sobie po mieście, a potem plaży i trzeba było wyspać się, aby mieć siły następnego dnia.

 

Dzień 6 - (Świnoujście - Kołobrzeg) - 113km

 

wl3mtbKl.jpg

 

Od teraz już zaczęliśmy jechać polskim szlakiem R10, który prowadzi przez całe nasze wybrzeże. Po przeprawieniu się promem w Świnoujściu, ruszyliśmy w trasę, która prowadziła przez las. No nie był to taki komfort jak równiutkie asfalty w Niemczech, poza tym, jak to nad morzem, było sporo piachu, ale dało się jechać. Zwiedziliśmy jeszcze po drodze baterię nadbrzeżną, z której mieliśmy świetny widok na płaską okolicę.

 

V41y8ZQl.jpg

 

Szlakiem jechało się bardzo fajnie, choć osobiście wolałbym jechać bez sakw najlepiej  na rowerze górskim, bo nierówności było sporo, ale sam szlak jest bardzo przyjemny, nieźle usytuowany, czuć wakacje :) Dojechaliśmy do Międzyzdrojów, jednak przez nie tylko przejechaliśmy, bo chyba każdy z nas je już kiedyś odwiedził, więc nie było czego zwiedzać. Zajechaliśmy natomiast do Wolińskiego Parku Narodowego, gdzie zobaczyliśmy żubry.

 

Minęliśmy Dziwnów, Pobierowo, Rewal i ani razu się nie kąpaliśmy w morzu. Dodatkowo chłopaki coś pomylili trasę i zamiast do Mrzeżyna, to pojechaliśmy do Trzebiatowa. Trzeba było to odbić następnego dnia. Dojechaliśmy natomiast do Kołobrzegu i tam znaleźliśmy nocleg.

 

Trzeba tutaj wspomnieć o kempingu nr 78 w Kołobrzegu bo był na świetnym poziomie, a do tego był tani, bardzo polecamy - naprawdę warto się tam zatrzymać.

 

Dzień 7 - (Kołobrzeg - Jarosławiec) - 95km

 

h5nhZZPl.jpg

 

Osobiście na ten odcinek R10 czekałem długo, bo jest on jednym z najatrakcyjniejszych. Trasa z Kołobrzegu do Ustronia Morskiego prowadzi przy samym morzu, robi wrażenie.

 

oSJkLcKl.jpg

 

W Gąskach zatrzymaliśmy się przy latarni morskiej by wejść na górę. Była to jedyna którą odwiedziliśmy podczas tej wyprawy, a w sumie to trochę szkoda że nie zobaczyliśmy więcej. Dalej przez Mielno, imprezową stolicę nad morzem, potem przez Dąbki, Łazy i Darłówko gdzie zrobiliśmy postój na plaży. Morze tego dnia było bardzo wzburzone, przez co mieliśmy świetną zabawę w falach.

Na koniec dnia dojechaliśmy do Jarosławca, gdzie również wybraliśmy kemping.

 

Dzień 8 - (Jarosławiec - Łeba) - 114km

 

Dzień pechowy. Raz, że pogoda nie była zbyt przyjemna, to co ważniejsze - pojawiła się jakaś awaria w rowerze Piotrka. Dało się jechać, ale w końcu coś strzeliło i bez naprawy nie mogliśmy kontynuować wyprawy. Po małej interwencji jakoś dojechaliśmy do Ustki, gdzie szukaliśmy serwisu, który pomógłby nam usunąć awarię. Niestety ciężko było znaleźć coś sensownego, ale jedna miła pani z pewnego sklepu (nie pamiętam nazwy) pożyczyła nam sporo narzędzi do naprawy. Michał okazał się złotą rączką jeśli chodzi o rowery i naprawił zarówno swój jak i Piotrka rower. Problem leżał w piastach.

 

ek0PBaSl.jpg

 

Warto dodać jeszcze co nieco oszlaku prowadzącym do Ustki. Naprawdę fajna trasa, nie bardzo dla rowerów z sakwami, ale dla MTB to bardzo fajny odcinek - z chęcią bym tam pojeździł "na lekko" na swoim góralu.

 

uDzZnkfl.jpg

 

Kontynuowaliśmy jazdę już wszyscy ze sprawnymi rowerami, a do końca naszej wyprawy zostało przecież niewiele, wiec głupio byłoby ją przerywać.

 

Do Łeby niestety nie jechaliśmy wzdłuż wybrzeża, a wjechaliśmy w głąb lądu, by ominąć wydmy i wszechobecny piach. Przez to zaoszczędziliśmy na czasie, ale czy na wrażeniach, to kwestia sporna.

 

AX7I8G9l.jpg

 

Niemniej jednak i tak jechaliśmy przez Słowiński Park Narodowy, a było tam dosyć ciekawie, bo bagna na pewno urozmaicają podróż. Tego dnia lekko popadało, ale i tak nie mamy na co narzekać, bo był to jedyny dzień z deszczem podczas całej wyprawy.

 

W Łebie już standardowo kemping i potem kierunek - miasto, bo zobaczyć kurort.

 

3iMlEt1l.jpg

 

Dzień 9 - (Łeba - Hel) - 110km

 

Czas mija bardzo szybko. To już ostatni dzień naszej podróży. Cel na dziś to Hel! Sił już nie było tak dużo jak na początku, w końcu mamy za sobą kilka dni intensywnej jazdy, ale świadomość, że zbliżamy się do domu - dodawała sporo energii.

 

VkG2JfUl.jpg

 

Przejechaliśmy przez Żarnowiec, gdzie znajduje się okazałe jezioro i gdzie mogłaby powstać elektrownia jądrowa, ale przez protesty chyba do tego nie dojdzie. Nie jechaliśmy wzdłuż samego wybrzeża, bo znów zależało nam na czasie. Ustaliliśmy, że dopiero gdy dojedziemy na półwysep, to wskoczymy do morza. Poza tym z Krokowej prowadzi dobrej jakości szlak do Pucka i szybko posuwaliśmy się na przód.

 

Dotarliśmy do Pucka i naszym oczom ukazała się Zatoka Pucka i półwysep - czas w drogę! Dotarliśmy do Władysławowa i tam na dworcu PKP dowiadywaliśmy się o bilety do domu. Ja planowałem zostać jeszcze na weekend w Trójmieście i trochę pozwiedzać, ale na kolejne dni nie było już miejsca w pociągu, więc trzeba było wracać już dzisiaj. Trochę szkoda, że to tak szybko się kończy, ale swoje już zobaczyliśmy.

 

BcLUAPtl.jpg

 

Jadąc przez Chałupy, Jastarnię, mijaliśmy kolejnych surferów, w końcu to idealne miejsce do uprawiania surfingu. W jednym miejscu przystanęliśmy by pokąpać się w morzu. Woda była dosyć zimna, a raczej to wiatr był zimny, ale głupio było nie wejść do morza, bo plaża wyglądała bajecznie.

 

RIkqUTSl.jpg

 

Po kilku kilometrach wreszcie zobaczyliśmy znak "Hel" - już zmierzamy do celu! Droga jeszcze sporo się ciągnęła, aż dotarliśmy do miasta. Tam poszliśmy kupić bilet na prom do Gdynii, bo ja z Piotrkiem mieliśmy tam wsiąść do pociągu, a drugi Piotrek tam mieszka. Na szczęści nam się poszczęściło, bo  akurat niedługo prom odpływał do Trójmiasta, więc poszliśmy jeszcze zjeść obiad i pożegnaliśmy się z Michałem.

W Gdynii już wszyscy się pożegnaliśmy, a ja z jednym Piotrkiem miałem jeszcze kilka godzin do odjazdu naszych pociągów, więc pokręciliśmy się po mieście.

 

SwnBvuql.jpg

 

Podsumowanie

 

Świetna i udana wyprawa już za nami. Pogoda była świetna, padało jedynie w dzień spotkania w Szczecinie i podczas jazdy do Łeby, poza tym praktycznie same słońce. Obyło się bez kontuzji i poważniejszych awarii. Jesteśmy dzięki temu bogatsi o nowe doświadczenia i być może jeszcze w przyszłości wybierzemy się na jakąś wyprawę.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza wyprawa - pierwsze błędy ale to standart. Najważniejsze, że zdobyliscie doświadczenie. Ja mam kilka pytań czy spostrzeżeń:

  1. Dlaczego przez cały czas jeżdziliście w kaskach? Sakwiarstwo nie jest sportem wyczynowym więc taka ochrona jest zbyteczna.
  2. Codzienne planowanie celu podróży nie ma sensu. Zawsze coś się stanie co te plany zniweczy.
  3. Biwak na dziko wcale nie oznacza niespokojnego snu. Ja jeżdżę od ponad 14 lat i prawie wszelkie noclegi na kempingach przeklinam. Prawie bo tylko w Czechach i w Finlandii była na kempingu cisza.
  4. Po drodze prawie nic nie zwiedzaliście zakładając tylko przejechanie trasy. To błąd. Na świecie jest tyle rzeczy do zobaczenia, że ślepa jazda kompletnie nie ma sensu a wracanie w to samo miejsce z zamiarem zwiedzania to strata czasu.
  5. Gotowanie na palniku jest fajne ale tylko w sytuacjach awaryjnych. Zdecydowanie smaczniejsze i bardziej kaloryczne jest jedzenie w restauracjach zwłaszcza restauracjach podających dania regionalne. Wbrew pozorom świat można zwiedzać również z tego punktu widzenia.

Powodzenia w przyszłych wyprawach :thumbsup:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na wyprawie była jedna doświadczona osoba (nie ja), ale co do Twoich spostrzeżeń to zupełnie nie mogę się zgodzić.

 

Co do kasku to indywidualna sprawa ja mam bardzo złe doświadczenie w jeździe bez kasku.

 

Chyba każdego dnia plany były wykonane w conajmniej 100% (jeśli już to przejechaliśmy dalej/szybciej niż było w planach). A szczerze mówiąc to nie wiem co można było by zwiedzić na naszej wyprawie (Rugia to przede wszystkim krajobrazy tak jak polskie wybrzeże, które osobiście znam bardzo dobrze)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza wyprawa - pierwsze błędy ale to standart. Najważniejsze, że zdobyliscie doświadczenie. Ja mam kilka pytań czy spostrzeżeń:

  1. Dlaczego przez cały czas jeżdziliście w kaskach? Sakwiarstwo nie jest sportem wyczynowym więc taka ochrona jest zbyteczna.
  2. Codzienne planowanie celu podróży nie ma sensu. Zawsze coś się stanie co te plany zniweczy.
  3. Biwak na dziko wcale nie oznacza niespokojnego snu. Ja jeżdżę od ponad 14 lat i prawie wszelkie noclegi na kempingach przeklinam. Prawie bo tylko w Czechach i w Finlandii była na kempingu cisza.
  4. Po drodze prawie nic nie zwiedzaliście zakładając tylko przejechanie trasy. To błąd. Na świecie jest tyle rzeczy do zobaczenia, że ślepa jazda kompletnie nie ma sensu a wracanie w to samo miejsce z zamiarem zwiedzania to strata czasu.
  5. Gotowanie na palniku jest fajne ale tylko w sytuacjach awaryjnych. Zdecydowanie smaczniejsze i bardziej kaloryczne jest jedzenie w restauracjach zwłaszcza restauracjach podających dania regionalne. Wbrew pozorom świat można zwiedzać również z tego punktu widzenia.

Powodzenia w przyszłych wyprawach :thumbsup:

 

 

1) ja tam już jestem przyzwyczajony do kasku i jakoś mi nie przeszkadza, zawsze lepiej go mieć niż sobie coś zrobić na takiej luźnej wyprawie, tutaj już indywidualna sprawa :)

 

2) może z relacji tak wynikało, ale raczej nie mieliśmy planu dnia ustalonego od samego rana. wszystko weryfikował czas i to jak nam się jechało, jaka była pogoda i nastroje. Ogólnie to planowaliśmy aby robić te 100km dziennie, posuwać się na przód i mniej więcej tak wychodziło. Jak napisałem - nie mieliśmy raczej awarii poza tej w Ustce, więc praktycznie nie było żadnych przeszkód na drodze. Padało jedynie w jeden dzień, więc mogliśmy spokojnie jechać dalej i nie przeczekiwać pod np jakimś dachem aż przestanie lać i tutaj mieliśmy dużo szczęścia :D 

 

3) zdecydowanie się zgadzam, na dziko spało się najlepiej, totalna samowolka, nikt nie przeszkadzał, ale też był lekki strach jak na tym polu gdzie jednak rozbiliśmy się bez pytania u kogoś. Raz na łące też w nocy chłopaków zaskoczył jakiś zwierzak który wydawał dziwne dźwięki, ale jak się okazało, to była to chyba sarna, która potrafi też... szczekać 

 

4) też lubię zwiedzać, ale tak jak pisał Michał - Rugia nie jest raczej zbyt bogata w zabytki. Pojechaliśmy na północ do Arkony, to było chyba najbardziej interesujące miejsce na wyspie. Byliśmy w Prorze czyli tam gdzie były te ośrodki wypoczynkowe dla hitlerowców, ale poza tym, to ta Rugia to taka wielka wioska. Pola, łąki, spokój, aż momentami trochę przytłaczające i nudne. Lubię spokojnie miejsca, ale mam na myśli tutaj raczej góry :) 

 

Jeśli ktoś chce się czegoś więcej dowiedzieć o Rugii bo np. planuje tam kiedyś pojechać, to śmiało pytajcie, na pewno Wam coś opowiemy  :thumbsup:

 

5) I tutaj znowu się zgadzam - mieliśmy te palniki, ale gotowaliśmy na nich tylko na początku, nie wiem - ze 3 dni ja na nim gotowałem, bo potem niezbyt mi się chciało wyciągać rzeczy z sakwy i trzeba było też znaleźć miejsce gdzie to rozłożyć. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Fajna wyprawa i dobry opis, też byłem na Rugii w wakacje 2013. Startowaliśmy ze Świnoujścia, jechaliśmy wybrzeżem do Pennemunde, które słynie z rakiet V2 (zwiedziliśmy muzeum), przy okazji w Pennemunde też jest U-Boat do zwiedzenia.

 

Na Rugię wjeżdżaliśmu, a raczej wpływaliśmy przez Stahlbrode - Glewitz. Początkowo planowaliśmy zahaczyć o Binz i Sellin ale plan wycieczki był dość napięty i niestety ale się nie udało. Z Glewitz pojechaliśmy przez Putbus (tzw. białe miasto) i Bergen (stolica wyspy) do Sassnitz, zwiedziliśmy przylądek Arkona (też wpsominam te górki) po czym północnym wybrzeżem dojechaliśmy w okolice Altenkirchen, stamtąd na południe i mostem (małym bo duży nie jest dla rowerów) do Straslund. Ogółem Rugia zajęła nam 2 dni (jeden nocleg - kemping w okolicach Altrnkirchen) co było o tyle wyczynem, że wskutek dość poważnej awari straciłem większość przełożeń (wózek przerzytki wkręcony w szprychy, wygięty hak mocowania przerzutki, połamany zawias przerzutki, szprychy na szczęście całe). Sprzęt udało się jakoś poskładać do kupy z pomocą niezawodnych ZIPów, jechałem na 3 biegach m.in przez górki na Arkonie. Mimo to przejazd przez Rugię wspominam miło, drogi rowerowe raczej ok choć czasami posiłkowaliśmy się zwykłymi drogami. Zwiedzić na wyspie też jest co ale z tym zwiedzaniem to jest tak, że jeden lubi chodzić po muzeach a inny podziwiać widoki i otaczającą przyrodę. My zawsze staramy się optymalnie łączyć jedno z drugim. W gruncie rzeczy przy sakwiarstwie już sama jazda powinna być przyjemnością oczywiście przy dobrym wyborze trasy. Nie mam tutaj na myśli gnania ba łeb na szyję ale niestety czasami ograniczenia czasowe sprawiają że trzeba trochę przycisnąć i tutaj klania się rozsądne planowanie - latwo z pozycji kanapy planuje się dystansy dzienne przekraczające 100km ;). Dla mnie Rugia nie była nudna ale oczywiście jak ktoś lubi przede wszystkim góry to momentami może być nurząco.

 

Z Rugii pojechaliśmy do Rostoka (tu udało mi się naprawić rower za jakieś niecałe 80 euro...sic) a stamtąd promem do Danii, gdzie zobaczyliśmy między innymi słynne klify (Mons Klint). Było o tyle ciekawe że na jednej wyprawie udało nam się połączyć klify na Rugii z klifami na Mon. Oczywiści te "duńskie" są bardziej okazałe ale na Rugii też niczego sobie i na pewno warto je zobaczyć.

 

Dalej jechaliśmy przez Kopenhagę do Helsingor i tam przeprawiliśmy się do Helsingborga a następnie Malmo, Trelleborg, Ystad i wkońcu wylądowaliśmy w Karlskronie skąd promem wróciliśmy do domu (mieszkamy koło Gdyni). Cała impreza zajęła nam jakieś 10-11 dni podczas ktorych zrobiliśmy nieco ponad 1200 km. Z perspektywy czasu wydaje mi się trochę za dużo w relacji do czasu w jakim to zrobiliśmy bo sakwiarstwo nie jest i nie powinno być wyścigiem ... cóż czasem trzeba się ścigać z czasem upływającym do końca urlopu...

 

Co do kasków to powiem tylko tyle że też za nimi nie przepadam i na codzień raczej nie używam ale na wyprawy rowerowe tak profilaktycznie zabieram. Zgadza się, że sakwiarstwo nie jest sportem wyczynowym ale czasami pechowy upadek na prostej drodze przy niewielkiej prędkości może nam wyrządzić sporą krzywdę dlatego myślę że nie należy nikogo zniechęcać do noszenia kasku. Oczywiście prawdopodobieństwo wypadku dużo niższ niż w zawodach sportowych ;)

 

Jeśli chodzi o planowanie każdego dnia to chyba są różne formy sakwiarstwa, jedni wsiadają i jadą gdzie ich droga zaniesie obierając tylko kierunek a inni planują każdy dzień a to że zawsze może się wydarzyć coś co plan zmieni... to nic wszak taki plan nazywa się tylko planem wstępnym i niejednokrotnie trzeba go modyfikować. Ja też planuję, a plan w trkacie wyprawy modyfikuję do aktualnej sytuacji. Problem polega na tym, że czas wyprawy bywa dość mocno ograniczony, jadąc np. na miesiąc, określając tylko ogólna liczbę kilometrów można pozwolić sobie na większą swobodę bo jest więcej czasu na ewentualne nadrabianie i jakoś lepiej można sobie kompensować niedostatki kilometrów danego dnia.

 

Noclegi na dziko mają swój urok, do dziś pamiętam nocleg na Faro przy samym morzu, zaraz obok latarni morskiej, zwykle jednak wybieramy kempingi przede wszystkim ze względów higienicznych (nie ma to jak gorący prysznic pod koniec dnia). Większość kempingów na których byliśmy miałó dobrze wyposażone kuchnie i często również z nich korzystaliśmy co nie oznacza bynajmniej że palnik z nami nie podróżuje

 

A zwiedzanie z kulinarnego punktu widzenia to fajna sprawa ale w przypadku Skandynawii bywa to dość kosztowne.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...

Przebyłem podobną trasę w zeszłym roku tylko ze wschodu na zachód i muszę powiedzieć, że najbardziej pamiętam odcinek z Łeby do Rowów. Chcąc jak wy ominąć jazdę plażą wybrałem objechanie jeziora Łebsko, a tam ... niby szlak rowerowy ...tylko mokradła z rozwaloną kładką jak na waszym zdjęciu. Gdy się wygrzebaliśmy z tego bagna (w moim przypadku z pękniętym bagażnikiem) na jej końcu drogowskaz wskazujący trasę 8 km z dopiskiem "/8h HARDCORE". Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się, my ominęliśmy wydmy i inne tego typu przeszkody, ale też były mokradła, no i ten dzień w ogóle był jakiś pechowy, bo chyba tylko wtedy złapal nas deszcz :) Gdybyśmy szli plażą, bo tak ponoć najlepiej (przy samym morzu na mokrym piasku) to stracilibyśmy dużo czasu, a każdemu raczej chciało się już jak najszybciej dążyć do końca

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...