Skocz do zawartości

[ USA ]Takie tam przejażdżki i inne...


Nastar

Rekomendowane odpowiedzi

A nie mówiłem ?! Już znalazłem podobnego do mnie świra, kolegę z Kanady... Zaczął już coś majaczyć o wyjeździe w listopadzie :-)

W sumie w moich warunkach, wyjazd tam to dość banalne zamierzenie bo każdy weekend mam wolny a jakieś święta amerykańskie też często wypadają w pt. lub pn. Muszę trochę o tej miejscówce poczytać co by się z motyką (IBEXEM) na Słońce nie porwać... :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

W końcu jakaś porządna ścieżka i w dodatku większość to single track :-)  Dużo technicznych kawałków, podjazdów, kamieni, agaw i kaktusów. Mały błąd i kończysz z oponą naszpikowaną kolcami... I oby tylko oponą ! Był też grzechotnik na podejściu ! Stałem metr od niego ! Jeszcze nie grzechotał ale patrzył na mnie i się nie ruszał... Dziwne uczucie... Przez chwilę myślałem, że jestem w zoo ;-)
Jeszcze to miejsce kilka razy odwiedzę. Jest 16km od miejsca gdzie mieszkam :-)

 

https://plus.google.com/photos/112504244925036705397/albums/5931805515576213601?authkey=CP3B0ubuxuaD7gE

 

P.S. I tym razem bez "gumy" ! Slime + taśma działają ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Najnowsze wieści są takie, że jesteśmy na etapie logistycznego planowania wyjazdu do Moab :-)

Data już jest: 08-11.11

Jak na razie jest nas 3. Jutro ostatnie negocjacje z potencjalnymi chętnymi i czas rezerwować jakiś hotelik na miejscu...

Wiem, że to nie za dużo czasu ale i tak mamy szczęście bo jest długi weekend w USA z okazji Dnia Weterana (przy okazji będzie to w Polsce Dzień Niepodległości w poniedziałek).

Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje nam planów i ładna relacja będzie :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trenujemy ostro do tego Moab... ;-) Dzisiaj masakra na 1,5-godzinnej wycieczce w okoliczne "pagórki"... (BTW - średnia to 11km/h :-)

Jeszcze kondycja nie ta, do wysokości raczej już się przyzwyczaiłem (ponad 1300m n.p.m). 30 minut podjazdu i ta ciągła myśl, że już zaraz, już za tym pagórkiem zacznie się zjazd... Podjazdy trudne technicznie, luźna nawierzchnia, nierówno etc. No i zaczął się ten zjazd... Szlak momentami nadal bardzo trudny, dużo luźnych kamieni, wyżłobione przez wodę korytka wzdłuż trasy i inne atrakcje..

Szło dość gładko do momentu gdy mocno rozpędzeni, ja z przodu, kolega za mną dojechaliśmy do wąziutkiego ale dość ostrego rowu w poprzek trasy... Nie umiem za bardzo skakać, tym bardziej przy tej prędkości i raczej "nie trafiłem w próg" :-) Mocne dobicie przednim kołem i natychmiast charakterystyczne "psssssyyyt" i po temacie.. Snake jak nic.

Kolega miał mniej szczęścia. Jechał za mną jakieś 50m i widząc, że jest przeszkoda zaczął hamować... Trochę za mocno... Piękna gleba "na prawo" i kilka kropel krwi zostawił na kamieniach... Raczej tylko poobijany ale okaże się jutro...

Musimy trochę odpuścić bo ani rowery ani my nie jesteśmy raczej gotowi na takie wygłupy... A człowiek jak dziecko ! A to fajnie na zjazdach, dam radę i takie tam...

Szkoda by było nie dotrwać sprzętowo czy co gorsza, zdrowotnie do Moab...

Za to widoki z trasy piękne ! Sporo rekompensują :-)

Krótki filmik z fragmentu dzisiejszego wypadu. Nagrywałem ja (jak słychać trochę zziajany :-) Pierwszy kolega jest początkujący w pagórkach. Za to drugi - nasz Kanadyjczyk - daje radę zarówno kondycyjnie jak i technicznie. Fajny chłop. Szkoda, że na koniec sobie trochę krzywdę zrobił.

http://www.youtube.com/watch?v=QoajLrOP97s&feature=youtu.be

 

P.S. Ciekawa sprawa. Mam w obu kołach założoną taśmę zabezpieczającą przed przebiciem. Przy "snake'u" zrobiło mi tylko 1 dziurkę. Za to po rozmontowaniu opony zauważyłem, że taśma przyjęła niezłe uderzenie. Niestety, drugie poszło tuz obok w nieosłoniętą dętkę, ciut jakby z boku :-(

Jest jakaś domowa metoda żeby sprawdzić czy felga jest OK ? 

 

P.S. 2 O ! To nasze trasy właśnie ! :-) Dokładnie tam zarzynamy sprzęt ostatnio... ;-)

http://www.youtube.com/watch?v=q8bZaOMlgII

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze te kilka zdjęć z ostatniego wyjazdu. W sumie nie było czasu na zdjęcia :-)

Dętka wymieniona, w przyszłym tygodniu przechodzę na Stan's No-Tubes... Podobno powinno pomóc na tradycyjne przebicia a i masa koła nie jest bez znaczenia... Teraz bardziej do zjazdowego pasuję z tymi kowadłami (uszczelniacz Slime, tania dętka i taśma antyprzebiciowa) :-)

No i ostrożniej !!! Ostrożniej...

https://plus.google.com/photos/112504244925036705397/albums/5936258673278781633?authkey=CKPwlZzi97jAmgE

 

P.S. Nie myślałem, że to kiedyś napiszę ale... kolega Kanadyjczyk na 29'' zasuwa jak cholera w tym terenie... Duże koło robi robotę. Przynajmniej tutaj... 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Stan's No-Tube on board ! I o to chodziło ! Zero "gum", a kółeczko bardzo zauważalnie zrobiło się lżejsze :-)

Powietrze próbowało uciekać przez pierwszą dobę z widocznie bardziej porowatej, tylnej oponki, ale już jest OK.

W załączniku fotki opon po przejechaniu dokładnie 203km po okolicznych ścieżkach... Nie jest lekko jak widać...

 

https://plus.google.com/photos/112504244925036705397/albums/5940024551806253857?authkey=CPfQncm444WHZw

 

No i na koniec mogę oficjalnie zakomunikować, że pokoje w Lazy Lizard zarezerwowane ! :-)

Jedziemy do MOAB !

Się będzie działo ! Czas zacząć zbierać zabawki powoli. Może tam być o tej porze chłodnawo.

Szału nie zrobimy bo w sumie tylko 2 dni jeżdżenia TAM i 2 dni za kółkiem auta ale i tak IMO warto.

Nie od dziś wiadomo, że nasza pasja niewiele ma wspólnego ze zdrowym rozsądkiem czy logiką ;-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żeby nie tracić czasu na szukanie i samo spożywanie posiłków w ciągu dnia, zabieramy ze sobą zakupione w tutejszym "wojskowym" sklepie racje żywnościowe.

 

https://www.google.pl/search?q=mre&safe=off&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=Fc52UvvHD4rdsASEooDQBw&ved=0CAcQ_AUoAQ&biw=1366&bih=653#facrc=_&imgdii=_&imgrc=jYlCPfqGNAcANM%3A%3BUNcudWZ9ZEV9mM%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.mreinfo.com%252Fimages%252Fmenu-c%252Fmenu-c-mre-no10-meatballs.jpg%3Bhttp%253A%252F%252Fwww.mreinfo.com%252Fcivilian%252Fmre%252Fmenu-c-mres.html%3B757%3B1024

 

Znam je z czasów misji w Iraku czy Afganistanie i wiem, ze wybór menu jest duży a żarcie podgrzewa się bezogniowo w bardzo łatwy sposób.

Przygotowania idą pełną parą :-) Wyjazd w czwartek po zajęciach...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Witam ponownie w temacie !

Chyba okazało się, że cierpliwość i wyczucie niektórych zostały wynagrodzone :-)

Zakładając ten temat też nie wiedziałem oczywiście co i jak będę opisywał. W założeniu miał to być topic o moich różnych doświadczeniach rowerowych podczas pobytu w USA. A, że udało się zorganizować tę fantastyczną wyprawę - tylko się cieszyć ! Mega korzyść dla moich towarzyszy oraz dla mnie, a i Wy też mam nadzieję z przyjemnością przeczytacie tę parę słów pisanych jeszcze ciągle w stanie emocjonalnego rozchwiania na wskutek "moabiańskich" przejażdżek... ;-) 

 

Zatem - miłej lektury !

 

Wyprawa do Moab czyli w rowerowym raju.

 

Nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu do Moab ! Było trochę planowania, dogrywania terminów ale w końcu stanęło na tym, że jedzie ekipa w składzie: Georges (Kanada), Radek (Polska) oraz Ja. Zaklepaliśmy też domek w Lazy Lizard J

Jedno auto nam wystarczyło: 3 rowery przyczepione porządnie i jesteśmy gotowi. Wyjazd o 4.00 z El Paso.

Przed nami ponad 1000 km jazdy. Szacunkowo to ok. 11 godzin. Trasa stosunkowo prosta więc jedyny problem to sama odległość… Ale wszyscy 3 jesteśmy kierujący więc zmiany za kółkiem były jak najbardziej możliwe. Okazało się jednak, ze Georges (jego autem jechaliśmy) świetnie dawał radę i nie potrzebował zmiany. Zresztą i tak prawie całą drogę przegadaliśmy i czas zleciał bardzo szybko.

Po drodze jeszcze zajechaliśmy do miejsca znanego jako Four Corners. Jest to miejsce w którym łączą się 4 stany: Utah, Colorado, Nowy Meksyk oraz Arizona. Spędziliśmy tam chwilkę, zakup pamiątki ze straganu i dalej w drogę.

Do Moab dotarliśmy po 12 godzinach. Malutkie miasteczko (niecałe 7 tys. mieszkańców), przepięknie położone w okolicy Parku Narodowego Arches oraz Canyonlands (właśnie w tej okolicy wydarzyła się historia na podstawie której nakręcono potem film pt. 127 godzin).

Co się od razu rzuca w oczy to ROWERY ! Wszędzie rowery ! Czasami miałem wrażenie, że przyjechaliśmy na jakiś duży maraton. Co drugie auto obwieszone „bajkami”, sklepy rowerowe, rowery pod hotelami, barami… Wszędzie !

Była 16.00. Miły pan z recepcji zakomunikował nam, że ciemno robi się ok. 18.00 więc mamy prawie 2 godziny czasu… Domyślny, co ? ;-)

Przy okazji – może i Lazy Lizard jest kultowe, ale jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do spartańskich warunków, albo zabierze ze sobą żonę, dzieci etc. to można się trochę zdziwić J Brak łazienki czy miejsca na przygotowanie posiłku w pokoju nie wszystkich ucieszy.

W naszym przypadku nie było problemu bo wszyscy jesteśmy żołnierzami i nie takie warunki mieszkaniowe mieliśmy na poligonach. Po zameldowaniu się w hostelu i rozpakowaniu rzeczy, przebraliśmy się szybko, przygotowaliśmy rowery i dawaj na najbliższą poleconą trasę ! Prawie pod nosem był łatwy i niedługi trail. Jak się potem okazało był to tylko bardzo delikatny przedsmak tego co później dane nam było zaznać…

Pojeździliśmy do wieczora, z wielkim niedosytem wróciliśmy do kwatery i po wieczornej toalecie poszliśmy do recepcji gdzie znajduje się też kuchnia i taka jakby mini świetlica. Zawsze można tam spotkać innych rowerzystów, „lokalsów” czy kogoś z właścicieli Lazy Lizard. Pytaliśmy o trasy, dojazd, dostępność i takie tam. Już na początku lekko się zmartwiliśmy bo okazało się, że Whole Enchilada, którą zaplanowaliśmy sobie do jazdy, jest zamknięta prawie na całej długości z powodu śniegu zalegającego w najwyższych partiach gór… Byliśmy trochę skwaszeni bo bardzo nam odpowiadała długość tej trasy (25 mil) z czego ¾ to zjazd… Mieliśmy przecież cały dzień dla siebie ! Nie wyobrażacie sobie jakie to uczucie wybierać sobie trasę w takich warunkach gdzie macie na jazdę 2 dni, jesteście w TAKIM miejscu a żadnej z tras nigdy nie widzieliście na oczy ! Z jednej strony chcieliśmy pojechać na coś znanego i pięknego widokowo też ale z drugiej nie chcieliśmy przeceniać swoich sił i techniki. Zdarzały się tam bowiem wypadki śmiertelne niestety…

Ogólnie – ekstremalnie mało czasu i mnóstwo możliwych opcji !

Konieczność wyboru powoduje wręcz uczucie na granicy fizycznego bólu, gdy możecie jechać na którąkolwiek z tras wliczając w to takie tuzy MTB jak Slick Rock czy Porcupine Rim. Przeglądanie Google Graphics wcale nie pomagało podjąć decyzji J
W końcu po długich dyskusjach wybór padł na Amasa Back Trail. Niewiele nam mówiła ta nazwa ale z opisu wydrukowanego z netu, studiowania Google Maps oraz zeznań miejscowych wynikało, że może być ciekawie… Tym bardziej, że to taki typ trasy gdzie swoim autem jedzie się na parking w górach, rowerem dojeżdża ok. 2km do początku właściwej trasy i robi się okrążenie zależności od sił i możliwości. Maks opcja to ok. 10 mil. Nam wyszło na koniec 27km z licznika rowerowego ( bo był jeszcze Kapitan Ahab przecież - ale o tym później).

Zawsze to lepsze od zaproponowanego nam „podwiezienia” busem za bagatela, 20 USD od głowy na dystansie 10km po to aby zaliczyć 2 ostatnie, otwarte odcinki Whole Enchilady…

W przypadku Amasa Back jest kilka wariantów skrócenia sobie trasy bądź zmiany jej przebiegu. Oczywiście wybór padł na najdłuższy wariant ! (wiadomo – cały dzień mamy, nie ? J

Amerykańskie, wojskowe racje żywnościowe typu MRE (Meal-Ready-To-Eat) mieliśmy przygotowane jako obiad więc nie było potrzeby wracać przez cały dzień. Wody też wzięliśmy sporo, ciuchy różne bo rano było zimno (potem nawet gorąco !)

Pobudka przed 7.00, śniadanie, pakowanie rowerów, wody, jedzenia i w drogę. Na rowery wsiedliśmy ok. 9.00…

No i się zaczęło…

Trudno to opisać wszystko słowami, dodaję linka do zdjęć ale napiszę tylko, że jak wjechaliśmy na właściwą trasę to najczęściej używanymi (krzyczanymi) słowami były na przemian: WOOOW !!! oraz „Ja pier@#&ę !!!”  J Wiadomo – międzynarodowe towarzystwo ;-)

Widoki zapierające dech, trasa poprowadzona pomysłowo, często kilka wariantów podjazdu czy zjazdu, bardzo różnorodna nawierzchnia. Po prostu wszystko co najlepsze w MTB było tam w dawkach na granicy zdrowego rozsądku ! Czuliśmy się jak w jakimś rowerowym raju ! O tej porze dnia nie było jeszcze zbyt wielu jeżdżących. Latem startują wcześniej bo w ciągu dnia jest gorąco a jesienią nie ma takiej potrzeby. My za to mieliśmy właśnie taką potrzebę ! Na początku, zaraz po wyborze tej trasy padały teksty, że może za krótka na cały dzień, że może jak wrócimy to coś się jeszcze „obskoczy” i temu podobne bzdety… Nie mieliśmy po prostu świadomości, że po zaliczeniu całej Amasa Back będziemy mieli NAPRAWDĘ potężną, dzienną dawkę MTB w żyłach, nogach, głowach i czym tam jeszcze się da !

W czasie jazdy oczywiście wiele razy zatrzymywaliśmy się bo co i rusz piękne miejsce na fotkę ! Niektóre miejscówki przypominały Wielki Kanion w pomniejszeniu ! No i ten kolor skał – coś pomiędzy czerwonym, pomarańczowym a brązowym. Faktycznie – skała klei się wręcz do opon (butów też). Ale o tym mieliśmy się dopiero przekonać następnego dnia na Slick Rock trail…

Po dojechaniu do połowy pętli Amas-y, znaleźliśmy świetne miejsce na przerwę i obiad. Totalna pustka, cisza… Wydawało się nam, że jesteśmy sami z rowerami na końcu świata ! Dopiero jak zbieraliśmy się do odjazdu to przyjechała grupa Amerykanów. Zaczęły się rozmowy, zapytali skąd jesteśmy. Zawsze wszyscy się dziwili jak mówiliśmy: Kanada i Polska J Dość osobliwe połączenie. Dopiero wyjaśnienia, że wojsko, Akademia etc. tłumaczyły sytuację J

Jedno trzeba przyznać: WSZYSCY mijani rowerzyści byli zawsze życzliwi, uśmiechnięci, często zdarzały się rozmowy, porady. ZAWSZE pozdrowienia. Fantastyczna atmosfera na trasie ! Wiele pożytecznych informacji zdobyliśmy właśnie w ten sposób. Którędy jechać, co lepiej omijać. Z mapki tak wiele nie da się wyczytać. Ci starzy wyjadacze z Moab wiedzą wszystko J

Najbardziej zapadła mi w pamięci (rozbawiła) rozmowa z kolesiem którego spotkaliśmy w czasie powrotu jadąc Amas-ą.

W pewnym momencie pojawiła się możliwość zmiany trasy aby nie wracać cały czas tą samą drogą. Trail nazywał się Kapitan Ahab i wjechaliśmy na niego mniej więcej w połowie. Kolesia spotkaliśmy na rozjeździe przy słupku z mapą. Zapytaliśmy co to za trasa ten Kapitan Ahab i jak wygląda dalej w dół. Gość, typowy szalony dwudziestoparolatek z bródką, maniak MTB, stwierdził, że od tego momentu gdzie jesteśmy trasa to istny „easy flow” … Cały czas praktycznie przyjemny downhill i w ogóle bajka :-)

Przypomnieliśmy mu, że na mapie jest oznaczona dwoma czarnymi diamentami co oznacza „dla ekspertów”. Na to on stwierdził, żeby to olać bo to tylko po to żeby przestraszyć niedoświadczonych turystów (taaa, a niby kim my do diaska byliśmy ?!)

I zaraz zapytał czy jechaliśmy Kapitanem od początku ? Jak powiedzieliśmy, że dopiero się na niego wbiliśmy to stwierdził, że ten kawałek co ominęliśmy to jest dopiero cyt. „f**king sick man !!!” J

Powiedział to w taki sposób, że poczułem się jakbym właśnie był w jakiejś amerykańskiej komedii dla nastolatków J

Po pożegnaniu się postanowiliśmy zakosztować tego jego „flow-u”…

Na początku było nawet OK, sporo gładkich kawałków w dół, całość to singletrack, średnio trudno technicznie. Bajka !

Niestety – potem „flow” się skończył i zaczęła się walka o przetrwanie J

Dodać do tego należy jeszcze narastające zmęczenie po kilku godzinach jazdy. Były momenty z przepaścią po prawej i skałą po lewej. Patrzysz po prostu przed siebie i kombinujesz żeby np. pedałem nie zahaczyć o coś i nie polecieć w dół. Sporo fragmentów gdzie musieliśmy prowadzić rower. Najczęściej w dół. Ale pod górę też się zdarzyło…

Gdzieś pod koniec trasy był dość trudny kawałek z krótkim ale stromym zjazdem ze stopniem pomiędzy… Kolega Kanadyjczyk na swoim 29’’ przejechał, potem podjechałem ja. Tyłek za siodełko i w dół delikatnie. Ale jakoś tak się stało, że siodełko miałem jeszcze ciut za wysoko chyba i rower podskoczył na stopniu w połowie zjazdu uderzając mnie siodełkiem w krocze…

Pociemniało mi w oczach, rzuciłem rower i musiałem szybko usiąść bo czułem, że mi słabo…

Potrzebowałem z 15 minut żeby dojść do siebie… Nie wiem jak to zrobiłem ale zrobiłem…

Na szczęście nic się nie stało i poza bólem, który po tym czasie całkiem ustąpił, oraz urażoną dumą, nie było innych konsekwencji. Rower też nie ucierpiał.

Za to siedząc i czekając na powrót do świata przytomnych miałem okazję zobaczyć jak inna grupa Amerykanów przelatuje naszą miejscówkę… Frunęli jak zawodowcy na swoich 29-calowych fullach ale jednemu się nie za bardzo udało i zaliczył masakryczne OTB ! Widziałem tylko jego nogi i rower przez chwilę jak leciał ze skałki i schował się za kolejnym głazem. Zaraz potem charakterystyczne „łuuubuuduu” i cisza. Byłem prawie pewien, że źle z nim ! Kolega podbiegł natychmiast do niego i okazało się, że wszystko OK ! Koleś wstał, obejrzał ręce, nogi i rower po czym… pomaszerował z powrotem pod górę żeby przejechać to miejsce jeszcze raz ! Reszta jego grupy czekała na dole w napięciu… Chłopak podszedł do krawędzie zjazdu, oszacował właściwą linię, odwrócił się i nabrał małego rozpędu i … gładko przejechał a częściowo przeskoczył pechowy odcinek, idealnie wyhamował przed kolejnym głazem i po temacie !

Taki mały pokaz walki ze swoimi słabościami… Cóż mi więc pozostało. Po sprawdzeniu, że wszystko mam nadal na swoim miejscu, ruszyliśmy dalej…

Dalsza droga przebiegła już bez niespodzianek choć już bardziej uważałem, szczęśliwie dotarliśmy do parkingu i zostawionego tam auta.

Zmęczenie było ogromne !!! Ale zadowolenie jeszcze większe ! Żartowaliśmy, że po tym całym Moab to będą nam potrzebne operacje plastyczne aby zdjąć uśmiechy z ust ! Człowiek uśmiecha się cały czas nawet nie zdając sobie z tego sprawy ! Zresztą widać też na zdjęciach J

 

Po powrocie do „bazy”, toaleta, kolacja i obsługa rowerów. Zadziwiająco znosiły trudy jazdy ! Zwłaszcza mój, gdzie śmiało można powiedzieć, że to raczej niższa półka… BTW – hamulce Deore dają radę wspaniale ! I to na ori fabrycznych klockach ! Nie miały lekko przecież…

Ale na trasie widywałem „gorsze”, w tym np.  stary, klasyczny Rocky Mountain na V-brake’ach J

 

Dzień trzeci…

Na niedzielę plan był jasny: coś w miarę krótkiego bo po południu wyjeżdżamy. Wielu dyskusji nie było. Wybór prosty – Slick Rock Trail ! Kultowa trasa !

Jedziemy !

Na miejscu wielki parking, toalety, mapy… Jeszcze pustawo o tej porze (8 rano).

Pogoda zapowiada się piękna ! Rowery przygotowane i ruszamy na trasę…

Pierwsze co od razu rzuca się w oczy to niesamowity krajobraz ! Automatycznie nasuwa się porównanie z powierzchnią Marsa J Trasa jednolicie wytyczona za pomocą białych, przerywanych linii na piaskowej skale. Niesamowita ta skała jest ! Opony się do niej lepią jak wcześniej wspomniałem. To powoduje, że podjeżdżaliśmy pod niesamowite pochyłości ! Zero uślizgu tylnego koła ! Jeśli tylko wystarczyło pary w nogach i odwagi to można było zdziałać cuda. Początkowo dany podjazd wyglądał nierealnie i niemożliwie wręcz. Za chwilę widzisz jakiegoś kolesia zasuwającego do góry i też próbujesz J Jaka radocha jak się udaje ! Sam byłem w szoku czasami.

Cały Slick Rock jest niesamowicie wymagający siłowo. Technicznie też ale mega przyczepność powoduje, że można naprawdę wiele…

Cała trasa ma 17km. Zrobiliśmy ją w 3 godziny. To niezły czas zważywszy na to, że przewodnik opisuje ją jako 4-5 godzinną…

Oczywiście podejrzewam, że można się uprzeć i zejść poniżej 2 godzin. Ale kto wtedy zrobi zdjęcia ? :-)

Właśnie tego dnia, gdzieś w połowie trasy, w przerwie na zdjęcia, kolega Kanadyjczyk wziął na chwilę mojego 26-calowca żeby się kawałek przejechać po skale… Po powrocie zakomunikował, że albo jestem bardzo odważny albo bardzo dobry technicznie żeby jechać w takim tempie na tym rowerze
tutaj ;-) Ale co się dziwić skoro ja tylko na takich rowerach jeździłem do tej pory J

Trzeba jednak przyznać, że po tych 2 dniach jeżdżenia w takim terenie człowiek uczy się wielu nowych rzeczy, poprawia się technika. Widziałem to na przykładzie mojego kolegi z Polski. Jeszcze kilka tygodni temu, jeżdżąc ze mną w El Paso, schodził z roweru w miejscach, których w Moab nawet praktycznie nie zauważał i przejeżdżał bez zastanowienia… Widziałem u niego wielki postęp. U siebie oczywiście też J

 

I to by było na tyle w kwestii relacji z wyjazdu do Moab… Wyprawa dała nam wiele radości, niesamowitych wrażeń i wspomnień a także umiejętności i wiary we własne siły (mam też ładną koszulkę z Lazy Lizard J

 

Pozostał oczywiście niedosyt, że tak wiele pozostało jeszcze do objechania…

Jest jednak iskierka nadziei… W marcu przyszłego roku mamy przerwę wiosenną w Akademii. Początkowo myślałem, że pokrywa się ona ze Świętami Wielkanocy ale absolutnie tak nie jest. Nie ma więc sensu lecieć do Polski w tym czasie…

 

Cóż… może by tak gdzie indziej pojechać…? ;-) 6 dni jazdy w Moab to nie to co 2 J

A ponadto w tym czasie Moab jest bardzo popularne bo to już po zastoju zimowym.

Zobaczymy jak to się ułoży wszystko… Na dziś jestem na TAK.

 

Pozdrawiam wszystkich czytających te relację i zachęcam do komentarzy.

 

A tutaj kilka fotek z wyprawy:

https://plus.google.com/photos/112504244925036705397/albums/5945535442629665537?authkey=CKPftc748cmXdA

 

 

 

 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...