Skocz do zawartości

[Relacja z wycieczki] Rower komunijny, a 250km


KANTAR

Rekomendowane odpowiedzi

Napisano
Rok temu założyłem ten temat:
 
Jak widać plan zakładał przejechanie tego dystansu w czerwcu 2013, tak więc już powinienem mieć to za sobą. I faktycznie mam. :)
 
Rower
Tytuł stracił znaczenie, bo stary komunijny Scorpion został zamieniony w marcu tego roku na używanego Krossa Level A6 z 2010.
 
Przygotowania
Jako, że nie chciałem przejechać tej odległości w jakimś rekordowym czasie nie miałem żadnego treningu.  Jedynie zwykłe rowerowe przejażdżki. W okresie dwóch tygodni poprzedzających wyjazd zrobiłem dwa 100km przejazdy. Jedyny problem to ból tyłka od siodełka.
 
Dwa dni przed wyjazdem oddałem rower na przegląd. W tym na centrowanie koła i montaż 2 wyłamanych szprych.
 
Ponadto przed samym wyjazdem kupiłem:
- 2 bidony
- pompkę
- dętkę
- torbę trójkątną
- gaz na psy
 
Już wcześniej zamontowany miałem licznik i oświetlenie. Tak jak i rogi KELLYSA, bardzo pomocna sprawa przy pokonywaniu takiej odległości.
 
Wyjazd 0-100km
8 lipca. Plan był taki, aby dojechać na miejsce przed zapadnięciem nocy, dlatego wstałem wcześnie, o godzinie 3 (zasypianie o 19 nie należało do łatwych). Po około 30-40 minutach byłem już gotowy do wyjazdu.
suPHCfU.jpg
 
Włączyłem lampki i zacząłem jazdę. Początek był naprawdę wyśmienity przez pierwsze 20km nie schodziłem poniżej 30km/h, przez miasteczko Winnice przejechałem jadąc 40km/h do 50km miałem średnią 29,2km/h.
Niestety już gdzieś na początku trasy zgubiłem gaz, poszukałem go z 10 minut, ale było tak ciemno, że sobie odpuściłem. Na szczęście żadnych przygód z psami po drodze nie miałem.
 
Przez pierwszą godzinę minął mnie jeden samochód, zaczęło mi być zimno. Z utęsknieniem czekałem na pierwsze promienie słońca. 
Wyłączyłem muzykę z telefonu. Słuchawki zaczęły przeszkadzać, poza tym zawsze lepiej słyszeć co dzieje się obok.
 
Zacząłem zbliżać się do Ostrołęki, niestety zaczął także towarzyszyć mi olbrzymi ból ud. Naprawdę nie byłem w stanie ustać w miejscu, ani przez chwilę. Na 76 km musiałem odpocząć chwilę na przystanku. Była 6:30, mimo słońca nadal chłodno. Ruch samochodowy powoli się wzmagał.
lzWnudz.jpg
 
Sam przejazd przez Ostrołękę mimo bólu był przyjemny. W poprzek miasta poprowadzona jest ścieżka rowerowa, momentami w marnym stanie, ale jednak.
 
Kolejne kilometry to walka z bólem, aby dojechać na zaplanowany około godzinny postój przed Miastkowem. Nie bez trudu utrzymuję prędkość 25km/h. Najgorsze jest to, że jadąc wiejskimi drogami, jest to naprawdę przyjemna prędkość. Jednak na drogach wojewódzki ma się wrażenie bardzo wolnej jazdy.
 
W końcu za zakrętu wyłoniła się upragniona stacja benzynowa. Zostawiam rower i kupuję 1,5 litra wody cytrynowej i 0,5 Nestea. Do tego 3 rogaliki i 2 batony Góralki.
6jfISQp.jpg
 
Wypijam Nestea i trochę wody, resztę leję do pustych już bidonów.  Z zapasów został mi już tylko jeden batonik.
Przez najbliższe 50 minut siedzę na schodach stacji i odpoczywam. Sprawdzam czas. 4 godziny 12 minut na 100km, jest nieźle.
 
100-200km
 
Czas minął. Znowu wsiadam na rower i zauważam, że ból zniknął. Całe szczęście, z nim chyba nie dałbym rady dojechać do celu.
Jednak teraz staram się utrzymywać 20km/h. Jadę skrótem przez Nowogród. Zaczyna doskwierać mi ogromny ból tyłka. Zsiadam z roweru, po czym po chwili wsiadam znowu. Myślę trudno, teraz się nie poddam. Jest 121km.
 
Pojawia się inny problem, odkręca się lewa korba, kiedy to zauważam jest już prawie całkiem odkręcona. Jak wielkie miałem szczęście, że zostawiłem w torbie klucz do jej przykręcania, który chciałem dzień wcześniej wyjąć. :D
Dokręcam korbę i jadę dalej.
 
Czas dojechać do Kolna. Nie ukrywam, że od tego momentu większość trasy jechałem siłą woli. 
 
Przejeżdżam Kolno, zatrzymuję się przed podjazdem za miastem. Jest niezły upał 27-28 stopni. Piję wodę z bidonów i jadę dalej.
 
Kolejny kryzys jest przed Piszem, wlokę się 16-18km/h w końcu przystaję na jakimś przystanku. I siedzę tak z 15 minut, kładę się na ławce i odpoczywam. Wsiadam ponownie na rower jednak czuję, że nie wiele to dało.
 
Znowu się wlokę za jakimś 40 letnim facetem na starym rowerze, co kilka minut podjeżdżam do niego po czym przystaję na chwilę (ból tyłka) i znowu go doganiam. Zatrzymuję się na stacji przed Piszem, kupuję butelkę wody truskawkowej, którą ponownie napełniam bidony. 
 
Zyskuję nowe siły, przez to całkiem ładne miasto przejeżdżam jadąc około 25km/h. Wyjeżdżam z miasta.  
 
Widzę znak drogowy, do celu zostało już tylko 77km. Przyśpieszam, kolejne 10km pokonuję jadąc 26km/h.dIIkY1W.jpg
 
Widząc to jak jadę zaczepia mnie kilku studentów w przejeżdżającym obok samochodzie. Po standardowej serii pytań życzą mi powodzenia, jedyne na co mnie stać to powiedzieć "dzięki". Wesoła ekipa dodaje gazu i znika za wzniesieniem.  Marzyłem wtedy, aby do celu móc już sobie dojechać autem. :)
 
Kolejny 10 minutowy odpoczynek na postoju dla samochodówNwc0bre.jpg
200-263,96km
 
Zbliżam się do Orzysza. Nie zwracam wielkiej uwagi na samo miasto. Trzeba pochwalić gminę, za to, że ścieżka rowerowa jest asfaltowa. Czysta przyjemnością było po niej jechać.
 
Potem przemierzam już mazurskie lasy, jestem w okolicach miejscowości Ublik. Duży spadek, rozpędzam się do 35km/h, za zakrętem widzę budkę z jedzeniem i popełniam największy błąd wyjazdu. Postanawiam tam coś zjeść.
 
Zamawiam Hot-Doga, przy okazji idę popatrzeć na znajdujące się obok jeziorko.
LKAU8TQ.jpg
 
Wracam i widzę jak miła pani przygrzewa jedzenie w mikrofali. Na cóż, byłem głodny nie powinno być źle. Dostaję Hot-Doga. Pierwszy gryz, może być, kolejny już gorzej. Dochodzę do połowy jest on już ledwo ciepły, a wręcz chłodny. Wywalam resztę do śmietnika i wyruszam pokonać ostatnie 60km.
 
Podjazd i już czuję, że coś jest nie tak. Czułem się bardzo słabo, zacząłem iść. Chciało mi się wymiotować, od teraz do Giżycka jazda to będzie prawdziwa mordęga. Do tego wszystkiego dokłada się już naprawdę wielki ból od siodełka. Kładę na siodełko swoją czapkę z daszkiem trochę pomaga. Jadę tak co chwilę zsiadając, patrząc na zegarek i upływający czas. 
Kolejne kilometry mijają bardzo wolno, Myślę, że przejechałem 5km, patrzę na mapę w telefonie, ledwo 1km. Do Giżycka zostało 15km.
 
Wlokę się tak, 14-17km/h. W końcu dojeżdżam do drogi prowadzącej wokół miasta. Małe zatrucie pokarmowe również ustępuje. 
Objeżdżam, nadal z wielkim wysiłkiem miasto i w końcu wjeżdżam na drogę prowadzącą do Węgorzewa. Ostatnie 25km. Po kilku kilometrach duży zjazd, prędkość około 35km/h. Potem już do samego Węgorzewa 24km/h. Wiadomo koniec trasy to i siły się znalazły.
 
Patrzę na zegarek jest przed godziną 19. W końcu dojeżdżam po zrobionej z okropnej kostki, ścieżce rowerowej do Węgorzewa.
Ostatnie zakręty i jestem u celu. 
 
Nie było jakieś wielkiej radości. Po prostu dużo poczucie szczęścia, że osiągnąłem cel. Zostawiam rower u rodziny w garażu i idę na kolację.
 
Podsumowanie
 
Trasa na endomondo:
 
Przejechałem 263,96km w czasie 14godzin 58 minut.  Z czego dwie zostały poświęcone na odpoczynek.
Torba trójkątna podwieszona jest z przodu, ponieważ blokował ją bidon.
 
Po przyjeździe nie czułem palców przez kilka tygodni, widocznie kierownica blokowała przepływ krwi przez żyły na dłoniach. Od tamtego czasu zawszę jeżdżę w rowerowych rękawiczkach.
 
Powrót był już normalny. Samochodem, rower przypięty na dachu.
 
Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się zrealizować zaplanowany cel. Jeśli bym nie zrobił tego w tym roku to pewnie ciągle by to gdzieś za mną chodziło. Myślałem jedynie, że bardziej skoncentruję się na widokach, jednak jazda okazała się być wystarczająco zajmująca. 
Czy trasa była bardziej wymagająca niż myślałem?
Nie. Gdyby nie pewne błędy takie jak brak zmiany siodełka/kupienia specjalnych spodni z wkładką i brak odpowiednio przygotowanego jedzenia. Nie byłoby tak źle. Przydałoby się jeszcze lepsze przygotowanie, ale chciałem to mieć za sobą, póki była odpowiednia pogoda.
 
Póki co nie mam w planach żadnych wypraw dłuższych niż 100-140km i nie zamierzam tego przejazdu powtarzać. ;)
 
 
Napisano

Zacny dystans jak na rower gorski:) Dodatkowo szacunek za wytrwalosc, nie wiem czy uwzgledniles wszystko ale wychodzi na to, ze przejechales 260km majac za paliwo kilka batonow i 3,5l plynow, jadac w upale.. Szczegolnie to nawodnienie wydaje sie dosc niskie;) No i bez spodenek z wkladka - czyli nalezy sie odznaka "twarda d$%^*" :D

Napisano

Zacny dystans jak na rower gorski:) Dodatkowo szacunek za wytrwalosc, nie wiem czy uwzgledniles wszystko ale wychodzi na to, ze przejechales 260km majac za paliwo kilka batonow i 3,5l plynow, jadac w upale.. Szczegolnie to nawodnienie wydaje sie dosc niskie;) No i bez spodenek z wkladka - czyli nalezy sie odznaka "twarda d$%^*" :D

Hahah, dzięki za odznakę. ;)

Co do nawodnienia dolicz, że na starcie miałem dwa bidony po 0,7l.

Napisano

Gratulacje, też w tym roku zrobiłem moje pierwsze i jak na razie jedyne 200+ ale apetyt rośnie, po tobie widzę że chyba za mało kilometrów w tym roku wyjeżdżone do takiej próby.

Napisano

Gratulacje, też w tym roku zrobiłem moje pierwsze i jak na razie jedyne 200+ ale apetyt rośnie, po tobie widzę że chyba za mało kilometrów w tym roku wyjeżdżone do takiej próby.

Wtedy miałem, chyba niecałe 700-800 km za sobą od kwietnia. Dodam, że w połowie właśnie kwietnia przy pierwszej jeździe po sezonie przejechałem 5,5km i nie byłem w stanie dalej jechać, nogi już miały dość. 

Napisano

Graty. Kilka latek temu zrobiłem swoje rekordowe 200+. Dokładnie 252km. Wyjechałem o wschodzie słońca, wróciłem późnym popołudniem (17) i na disco jeszcze wieczorem poszedłem. Jeden taniec, dwa browary... i pozamiatane :P

Napisano

Gratulacje.

 

Tak jak już ktoś wspomniał mam wrażenie, że problemy z żołądkiem po hot dogu to była bardziej kwestia odwodnienia niż samego jedzenia. 

Napisano

Gratulacje.

 

Tak jak już ktoś wspomniał mam wrażenie, że problemy z żołądkiem po hot dogu to była bardziej kwestia odwodnienia niż samego jedzenia. 

 

Czytałem, że w ogóle nie powinno się jeść takiego ciężkiego jedzenia na trasie. Niestety nie posłuchałem. 

 

Dzięki wszystkim za odpowiedzi. 

Napisano

W trasie to jakaś buła z dżemem, banan, batonik domowej roboty, ciasteczka z ryżu :D Ciężkie żarcie długo się trawi, no i na to też organizm potrzebuje energii.

Napisano

260km bez wkładki, o matko!  Ja zrobiłem max bez wkładki 157km i już dupsko odpadało. Potem kupiłem spodenki, zrobiłem 176km i nic nie bolało. Dziwiłem się, ile takie spodenki dają.. masakra.

Dystans piękny. Ja miałem zamiar zrobić 200+ w tym sezonie, ale już trochę za późno. Dni coraz krótsze i chłodniejsze. Chyba będę musiał to odłożyć na przyszły sezon. :(

Napisano

260km bez wkładki, o matko!  Ja zrobiłem max bez wkładki 157km i już dupsko odpadało. Potem kupiłem spodenki, zrobiłem 176km i nic nie bolało. Dziwiłem się, ile takie spodenki dają.. masakra.

Dystans piękny. Ja miałem zamiar zrobić 200+ w tym sezonie, ale już trochę za późno. Dni coraz krótsze i chłodniejsze. Chyba będę musiał to odłożyć na przyszły sezon. :(

Chyba już za późno. Jednak optimum to mieć chociaż te 20 stopni podczas przejazdu, tak, aby nawet przy wietrze nie odczuwało się chłodu. Zawsze możesz kupić jakieś porządne ubrania termoaktywne. Jednak nie wiem czy przy 8-10 stopniach nad ranem i po zachodzie słońca spełnią swoją rolę. 

 

Spodnie z wkładką to mój pewny zakup na przyszły sezon.

Napisano

Szczere gratulacje za wytrwałość.

Pomimo ignorancji w sprawie rozgrzewki,nawadniania i jedzenia.

Od razu wróciły wspomnienia z 1988,może 89 trasa Kościerzyna-Słupca (wyjazd po południu,finał rano,butelka po Grodziskiej na bagażniku napełniana na stacjach kolejowych z ręcznej pompy,do jedzenia zboże skubnięte z pola i żute po drodze.Nie z biedy,czy braku chleba w sklepie tylko luzackiego podejścia do przygotowań.

  • 3 tygodnie później...
Napisano

Hehe ja tam jak byłem na wyjeździe do Sandomierza (jakieś 183km) to  na następny dzień powrotny przed wyjazdem z miasta poszliśmy z kumplem na ,,kebsa,, z ostrym sosem.  :sweat:  Takie śniadanie wyszło mi na + miałem siły na prawie 3/4 wyjazdu tylko potem małe przekąski .  :icon_cool:  Żołądek nie odmówił posłuszeństwa.  :laugh:

Napisano

Ja w zeszla niedziele zrobilem 162km na rowerze mtb i wrocilem padniety na pysk ale zadowolenie z jazdy wszystko wynagrodzilo Posilalem sie w miedzyczasie batonikami zbozowymi ktore zrobila moja dziewczyna . Sil zaczelo brakowac pod koniec wyjazdu ale nie bylo tragedi

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...