Skocz do zawartości

[relacja] Główny Szlak Podkarpacki


Sputnik

Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

Jeszcze niedawno szukałem tu śmiałków na wyprawę, znalazłem i razem ukończyliśmy już wspomniany w tytule szlak. Przejazd pionierski okazał się dość przyjemny, choć niemile byliśmy zaskoczeni wyasfaltowaniem niektórych fragmentów, którymi wiedzie szlak m.in na odcinku Gródek - Ciężkowice.

Jak wyglądała trasa?

Pierwszego, albo właściwie zerowego dnia jedynie przybyliśmy do Andrychowa pociagiem, rozbiliśmy namiot w parku i poszliśmy spać, przygoda zaczyna się więc niejako dopiero w sobotę. W drogę!

 

Dzień I

Szlakiem zielonym ruszyliśmy prężnie na Leskowiec, sporo stromych podjazdów, na niektórych czekała na nas istna ściana płaczu.. Ale ogólnie odcinek przyjemny. W schronisku krótki posiłek, kilka zdjęć i suniemy dalej, szlakiem czerwonym już aż do Myślenic. Jak pewnie wiecie, jest to przecież fragment Małego Szlaku Beskidzkiego. Bardzo miły i oczekiwany fragment bym dodał - jeden z przyjemniejszych odcinków, jakie kiedykolwiek miałem okazję jechac. Niezbyt długie podjazdy i długie, ciągnące się kilometrami zjazdy, no bajka! Dzień kończymy w Myślenicach, rozbijajać namiot w ruinach baszty. Obok strumyk, więc niczego więcej do szczęścia nie było potrzebne :)

 

Dzień II

Pogoda do luftu, padało całą noc. Pranie nie wyschło, a pedałowac trzeba było dalej. Ruszyliśmy szlakiem niebieskim, szedł on dosyć łagodnie, ale kiedy z impetem wbił się już w stricte beskid Wyspowy, to zaczęły się jaja :) Góra - dół, kto był, ten wie, jak to wygląda. Szlakiem niebieskim lecimy prosto na Grodzisko, a dalej już czarnym. Podejście było strasznie strome, trzeba było chwilowo popchać, a zwalone wielkie buki jedynie to utrudniały.. Tak czy owak jazda już samym pasmem i zjazd do Szczyrzyc był juz czystą przyjemnością! Stad kierujemy się na szlak zielony i dalej kawałek asfaltem do Łososiny Górnej. I rozpoczał się podjazd pod Sałasz, dośc stromy, ale finalnie udało się go zdobyć. Stąd grzbietem już na Jaworz(921m),który był najwyższym szczytem naszej wyprawy! Dalej już zjazd, prośba o wodę w którymś z domów (brak sklepów!),potem już wjazd do lasu i kima :)

 

Dzień III

Pogoda poprawiła się, bylo zimno, ale ok. I na sam start ukazały się zmiany w szlaku - gdy byłem tu rok temu, prowadził on zwykłą dróżką leśną, a teraz powitał nas beton :( Kierowaliśmy się cały czas niebieskim, w kierunku Ciężkowic, a jazda (pomijając wspomniane drogi) była naprawdę pyszna! Na południu pojawił się już Beskid Niski, który obudził wspomnienia z Głownego Beskidzkiego. I ten widok na Cergową..W ciężkowicach zwiedziliśmy oczywiście Skamieniałe Miasto i pozwoliliśmy sobie na pierwszy (i ostatni) prawdziwy obiad w restauracji :)

Dalej niebieskim aż na Brzankę, gdzie było drugie i ostatnie już schronisko na trasie naszego szlaku. Coś jak "ostatni przyjazdy dom" w Hobbicie :) Teraz już żółty, ponad 20km dzieloło nas od Liwocza, bardzo długie pasmo. Mogliśmy zrobić lot feniksa, nocą dojechac do kołaczyce i walnąć się gdzies za nimi, ale znaleźliśmy doskonałe miejsce na obóz jeszcze przed szczytem i tam już zostaliśmy.

 

Dzień IV

Pogoda znowu do luftu, nic nowego! Dziś jazda szlakiem żółtym. Na początek więc wspinaczka na Liwocz, podjazd dobry, właściwie w pełni przejezdny. Dalej znazd do Kołaczyc, krótka przerwa na dobre jedzonko i dalej w drogę! W okolicznych lasach zorganizowano ścinkę, więc szlak ochoczo się gubi.. Jazda przez pogórze Strzyżowskie jest więc jazdą na orientację, albo może bardziej "na fuksa". Nieraz nawet mapa nie była w stanie pomóc, decydowało tylko szczęście. Im bliżje Dynowa,tym było gorzej, tam szlak pojawiał się coraz rzadziej, a trasa była właściwie cała zarośnieta (coś jak początek czerwonego w Beskidzkie Niskim, kto był, ten wie). Masakra. Jakoś dobrnęliśmy do okolic Dynowa i poszliśmy spać.

Dzień V

Pogoda jak dzień wcześniej, a szlak przestał istnieć. Tylko z pomocą tutejszych mieszkańców dojechaliśmy do Dynowa, gdzie nastąpiło rozstanie! Złapałem jakąs dziwną kontuzję, prawe udo zaczęło strasznie boleć przy pedałowaniu, musiałem odpuscic odcinek terenowy do Przemyśla i dojechałem już asfaltem. A w przemyślu jako nagrodę należało sobie kupić naleśnika z serem, nawet nie wyobrazacie sobie,jak wtedy smakował :)

 

I...to właściwie wszytsko :) Przeżyliśmy wspaniałą przygodę, licznik pokazął około 400km, więc całkiem niezły dystans.

 

Zapraszam do oglądnięcia fotorelacji :)

 

 

Pozdrawiam! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...