Sputnik Napisano 4 Maja 2013 Udostępnij Napisano 4 Maja 2013 Witam! Jeszcze niedawno szukałem tu śmiałków na wyprawę, znalazłem i razem ukończyliśmy już wspomniany w tytule szlak. Przejazd pionierski okazał się dość przyjemny, choć niemile byliśmy zaskoczeni wyasfaltowaniem niektórych fragmentów, którymi wiedzie szlak m.in na odcinku Gródek - Ciężkowice. Jak wyglądała trasa? Pierwszego, albo właściwie zerowego dnia jedynie przybyliśmy do Andrychowa pociagiem, rozbiliśmy namiot w parku i poszliśmy spać, przygoda zaczyna się więc niejako dopiero w sobotę. W drogę! Dzień I Szlakiem zielonym ruszyliśmy prężnie na Leskowiec, sporo stromych podjazdów, na niektórych czekała na nas istna ściana płaczu.. Ale ogólnie odcinek przyjemny. W schronisku krótki posiłek, kilka zdjęć i suniemy dalej, szlakiem czerwonym już aż do Myślenic. Jak pewnie wiecie, jest to przecież fragment Małego Szlaku Beskidzkiego. Bardzo miły i oczekiwany fragment bym dodał - jeden z przyjemniejszych odcinków, jakie kiedykolwiek miałem okazję jechac. Niezbyt długie podjazdy i długie, ciągnące się kilometrami zjazdy, no bajka! Dzień kończymy w Myślenicach, rozbijajać namiot w ruinach baszty. Obok strumyk, więc niczego więcej do szczęścia nie było potrzebne Dzień II Pogoda do luftu, padało całą noc. Pranie nie wyschło, a pedałowac trzeba było dalej. Ruszyliśmy szlakiem niebieskim, szedł on dosyć łagodnie, ale kiedy z impetem wbił się już w stricte beskid Wyspowy, to zaczęły się jaja Góra - dół, kto był, ten wie, jak to wygląda. Szlakiem niebieskim lecimy prosto na Grodzisko, a dalej już czarnym. Podejście było strasznie strome, trzeba było chwilowo popchać, a zwalone wielkie buki jedynie to utrudniały.. Tak czy owak jazda już samym pasmem i zjazd do Szczyrzyc był juz czystą przyjemnością! Stad kierujemy się na szlak zielony i dalej kawałek asfaltem do Łososiny Górnej. I rozpoczał się podjazd pod Sałasz, dośc stromy, ale finalnie udało się go zdobyć. Stąd grzbietem już na Jaworz(921m),który był najwyższym szczytem naszej wyprawy! Dalej już zjazd, prośba o wodę w którymś z domów (brak sklepów!),potem już wjazd do lasu i kima Dzień III Pogoda poprawiła się, bylo zimno, ale ok. I na sam start ukazały się zmiany w szlaku - gdy byłem tu rok temu, prowadził on zwykłą dróżką leśną, a teraz powitał nas beton Kierowaliśmy się cały czas niebieskim, w kierunku Ciężkowic, a jazda (pomijając wspomniane drogi) była naprawdę pyszna! Na południu pojawił się już Beskid Niski, który obudził wspomnienia z Głownego Beskidzkiego. I ten widok na Cergową..W ciężkowicach zwiedziliśmy oczywiście Skamieniałe Miasto i pozwoliliśmy sobie na pierwszy (i ostatni) prawdziwy obiad w restauracji Dalej niebieskim aż na Brzankę, gdzie było drugie i ostatnie już schronisko na trasie naszego szlaku. Coś jak "ostatni przyjazdy dom" w Hobbicie Teraz już żółty, ponad 20km dzieloło nas od Liwocza, bardzo długie pasmo. Mogliśmy zrobić lot feniksa, nocą dojechac do kołaczyce i walnąć się gdzies za nimi, ale znaleźliśmy doskonałe miejsce na obóz jeszcze przed szczytem i tam już zostaliśmy. Dzień IV Pogoda znowu do luftu, nic nowego! Dziś jazda szlakiem żółtym. Na początek więc wspinaczka na Liwocz, podjazd dobry, właściwie w pełni przejezdny. Dalej znazd do Kołaczyc, krótka przerwa na dobre jedzonko i dalej w drogę! W okolicznych lasach zorganizowano ścinkę, więc szlak ochoczo się gubi.. Jazda przez pogórze Strzyżowskie jest więc jazdą na orientację, albo może bardziej "na fuksa". Nieraz nawet mapa nie była w stanie pomóc, decydowało tylko szczęście. Im bliżje Dynowa,tym było gorzej, tam szlak pojawiał się coraz rzadziej, a trasa była właściwie cała zarośnieta (coś jak początek czerwonego w Beskidzkie Niskim, kto był, ten wie). Masakra. Jakoś dobrnęliśmy do okolic Dynowa i poszliśmy spać. Dzień V Pogoda jak dzień wcześniej, a szlak przestał istnieć. Tylko z pomocą tutejszych mieszkańców dojechaliśmy do Dynowa, gdzie nastąpiło rozstanie! Złapałem jakąs dziwną kontuzję, prawe udo zaczęło strasznie boleć przy pedałowaniu, musiałem odpuscic odcinek terenowy do Przemyśla i dojechałem już asfaltem. A w przemyślu jako nagrodę należało sobie kupić naleśnika z serem, nawet nie wyobrazacie sobie,jak wtedy smakował I...to właściwie wszytsko Przeżyliśmy wspaniałą przygodę, licznik pokazął około 400km, więc całkiem niezły dystans. Zapraszam do oglądnięcia fotorelacji Pozdrawiam! Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Rekomendowane odpowiedzi
Zarchiwizowany
Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.