Skocz do zawartości

[ankieta] Czy jeździcie ulicami jednokierunkowymi pod prąd?


Jazda rowerem pod prąd  

146 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Czy je?dzicie ulicami jednokierunkowymi pod pr?d?

    • Tak, zdarza mi si?
      114
    • Nigdy
      32


Rekomendowane odpowiedzi

Nie można w taki sposób wymuszać wprowadzenia nowych rozwiązań, bo na ulicy, gdzie obowiązują polskie zasady, Ty stosujesz belgijskie, wprowadzając zamieszanie, przez co stwarzasz niebezpieczeństwo. Tak się nie da. Pewnego dnia, Ty lub ktoś kto pójdzie w Twoje ślady może komuś zrobić krzywdę.

 

No tu stanowisk nie uwspólnimy. Ja konsekwentnie twierdzę, ze jazda rowerem pod prąd jest bezpieczna wskutek dobrego kontaktu wzrokowego rowerzysty i samochodziarza, Ty nadal masz fobie i obawy.

 

Problemy... Natury kultury współistnienia... W rejonach o średnim i dużym natężeniu ruchu, nie widzę innego rozwiązania niż wydzielenie pasu.

 

Co ciekawe, w wielu krajach widzą inne rozwiązanie (znak drogowy) i dobrze na tym wychodzą.

 

Tak więc będziesz musiał przekonać jeszcze kierowców, którzy parkują na jednokierunkowych, że muszą poświęcić swoje miejsca, abyś Ty mógł przejechać rowerem pod prąd.

 

Swoje miejsca to mogą być w garażu, jak kierowcy za nie zapłacili. Miejsce na jezdni nie jest ich, nie należy do nich. Ale to tak na magninesie. W rzeczywistości na większości ulic w krajach zachodnich stosuje się zwykły znak drogowy dopuszczający ruch rowerów pod prąd, nie maluje się specjalnego pasa, co wiąże się z tym, że miejsc parkingowych likwidować nie trzeba. I wilk jest wtedy syty i owca cała.Rowerzyści jadą pod prąd, a kierowcy mają "swoje"(????) miejsca parkingowe.

 

Jednokierunkowa właśnie spełnia często funkcję parkingu. Często korzysta się z tego rozwiązania, żeby udrożnić ruch na wąskich ulicach. Nie widzę tego, biorąc pod uwagę, że darto już szaty, jak zostało nabąknięte o wprowadzeniu opłat za wjazd do centrum (to tez działa na zachodzie, tylko jakoś w Polsce nie może).

 

Uwaga j.w. Ale w jednym masz rację - w Polsce jeszcze nader często ulega się lobby spaliniarskiemu. Chociaż w Warszawie już nie. Likwiduje się sporo miejsc parkingowych i zwęża przestrzeń uliczną dostępną dla samochodów osobowych. Inna sprawa, że nie robi się tego na potrzeby ruchu rowerowego, lecz pieszego (poszerzanie chodników kosztem parkingów) i zbiorkomu (buspasy), niemniej jednak robi się.

 

Kolejny problem to finanse. Postawienie czy modyfikacja jednego znaku może kosztować nawet kilkaset złotych. Niby sam znak jest tani, ale ktoś musi go kupić, przywieźć, zamontować, a przede wszystkim zmienić i zatwierdzić projekt organizacji. Dodatkowo trzeba zrobić oznakowanie poziome. Tego się nie maluje pierwszą lepszą farbą ze sklepu dla bohaterów w swoich domach. W skali mikro, może i ktoś by znalazł pieniądze. Ale w skali całego miasta - zerowe szanse. To jest kolejny problem na wprowadzeniu proponowanych rozwiązań. O ile jeszcze mogę sobie wyobrazić, że kierowcy przełkną tą pigułkę, tak nie widzę budżetu na reorganizację ruchu.

 

Ciekawe, ze jest budżet na gigantyczne węzły drogowe (np. węzeł Marsa), a na "prorowerowe" znaki drogowe już się nie znajdzie... Znajdzie się, bo Warszawa to całkiem bogate miasto. Trudniej jest za to o wolę polityczną, niż o pieniądze.

 

Ech, zamęczysz Ty mnie człowieku :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tu stanowisk nie uwspólnimy. Ja konsekwentnie twierdzę, ze jazda rowerem pod prąd jest bezpieczna wskutek dobrego kontaktu wzrokowego rowerzysty i samochodziarza, Ty nadal masz fobie i obawy.

 

Nie jest bezpieczne. Poruszając się po ulicach masz obowiązek jechać zgodnie z przepisami, gdyż inni mają prawo oczekiwać, że będziesz poruszał się według reguł, które zostały ustalone, a nie według własnych. Na tym polega bezpieczeństwo, że wszyscy poruszamy się według tych samych zasad. W Azji Południowej jest tak, że przepisy sobie, a ludzie sobie. Na ulicach panuje ogólny rozgardiasz i wolna amerykanka. Jakoś to niby działa, ale w porównaniu z miastami europejskimi wypadkowość jest dwukrotnie wyższa. Mówili o tym w programie Galileo. Porównywano Berlin, z jakimś miastem południowoazjatyckim - tylko nie pamiętam jakim.

 

Swoje miejsca to mogą być w garażu, jak kierowcy za nie zapłacili. Miejsce na jezdni nie jest ich, nie należy do nich. Ale to tak na magninesie. W rzeczywistości na większości ulic w krajach zachodnich stosuje się zwykły znak drogowy dopuszczający ruch rowerów pod prąd, nie maluje się specjalnego pasa, co wiąże się z tym, że miejsc parkingowych likwidować nie trzeba. I wilk jest wtedy syty i owca cała.Rowerzyści jadą pod prąd, a kierowcy mają "swoje"(????) miejsca parkingowe.

 

Przede wszystkim mam na myśli jednokierunkowe w centrum, gdzie nie ma infrastruktury parkingowej, a miejsca parkingowe (płatne) są wydzielone na jednokierunkowych. Dodatkowo na osiedlach z epoki realnego socjalizmu nikt nie przewidywał miejsc parkingowych, bo ludzie nie mieli samochodów. Efekt teraz jest taki, że każda wolna przestrzeń jest wypełniona samochodami, na wagę złota. Na szczęście już jest tak, że jeżeli nowy budynek ma garaż podziemny, to jest obowiązek wykupienia miejsca garażowego do mieszkania. Ale to w sumie musztarda po obiedzie, bo problem miejsc parkingowy istnieje od lat i za późno by próbować go rozwiązać teraz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...