Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'polesie' .
-
Niedaleko na północ od Lublina znajduje się wielka, podmokła równina o nazwie Polesie. Polesie jest ogromne, ciągnie się daleko na wschód, przez Ukrainę i Białoruś, a w Polsce ma swój zachodni kraniec. Skoro jest płasko i rozlegle, to wiadomo, że na piechotę można się tam zanudzić. A więc myk tam rowerkiem! Wstaję rano niewyspany, prawie bez planu i niespakowany. Zanim się ogarnę, posklejam skserowane mapy, przygotuję jedzenie i dopompuję rower robi się skandaliczna godzina dziesiąta. Wyszedł człowiek z wprawy, oj wyszedł. Jeszcze się waham czy zmienić opony na szersze czy nie. „E, nie chce mi się, jakoś dojadę na calowych slickach”. Przyjdzie mi za to odpokutować. Zdjęcie z wiaduktu jeszcze będąc w Lublinie: Korzystając ze ścieżek rowerowych, potem bocznymi drogami, aby unikać samochodów wyjeżdżam z miasta. Sprawę dość poważnie utrudnia budowana obwodnica, ale nic to. Wiatr lekko w plecy, drogi asfaltowe i szutrowe, chłodno, jedzie się idealnie. Zaczepiony na kierownicy namiot, mimo wcześniejszych obaw, nie telepie się i nie powoduje nadsterowności. Fajnie. Mijam rzekę Wieprz i robię krótki odpoczynek w miejscowości Zawieprzyce. Są tu ruiny zamku i kolumna na pamiątkę że ktoś tam kogoś zamurował chyba w wieży tego zamku z jakiegoś tam powodu… prawdopodobnie. Kieruję się w stronę Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Wiatr wieje z boku, bardzo silny, aż czasem spycha na pobocze. Czasem pada, ale też szybko suszy przez ten wiatr. No i chmury robią się bardzo fotogeniczne. Dojeżdżam nad jezioro Rogóźno. Zwykle jest tu od groma ludzi, dzisiaj pusto, zimno i mokro, tylko jeden wędkarz na pomoście. Za jeziorem Rogóźno jest rezerwat Brzeziczno. O tyle ciekawe miejsce, że to tak naprawdę jezioro, ale porośnięte kożuchem roślinności. Czyli chodzi się po mokradle ze świadomością, że gdyby się to przerwało czeka na nas pod spodem kilka metrów wody. Zaczyna lać, warunki wodno-błotne robią się nieprzyjemne więc porzucam pierwotny plan zobaczenia jeszcze niezarośniętej części jeziora i wracam na szlak. Jest już późnawo, a muszę dotrzeć do Urszulina, do budynku dyrekcji Poleskiego Parku Narodowego aby dowiedzieć się gdzie można rozbić legalnie namiot. Budynek dyrekcji na szczęście czynny długo po godzinach urzędowych bo trwa dyżur przeciwpożarowy. Wjeżdżam polami na najwyższy punk w okolicy. Wokół roztacza się widok na przytłaczającą płaskość terenu. Roztacza się też skisły smród gnojówki. Pykam parę fotek i uciekam. Po nabraniu wody rozbijam się w wiacie na polu namiotowym w Babsku. Pole fajne: w środku lasu, tylko wiata, śmietnik i tojtoj. Jest też studnia, ale woda w niej jakaś mętna i nie ma jak zaczerpnąć. Pewnie nadaje się tylko dla koni, których jest tu kilka śladów (pole jest przy Poleskim Szlaku Konnym). Zjadam co tam mam, zaznaczam na mapie jutrzejszą trasę i uderzam w kimę. Cisza i spokój, tylko wokół namiotu namolnie krąży zwiadowca z pobliskiego gniazda szerszeni. Na paręnaście minut nawet wpada pod tropik. Jak dobrze, że dzieli nas moskitiera Z rana chłód i rosa wróżą dobrą pogodę. Zmarznięte szerszenie w gnieździe nad głową siedzą cicho. Moim dzisiejszym celem jest zobaczenie obozu koncentracyjnego w Sobiborze (na wschód od noclegu) i, jeżeli się uda, przejazd ścieżką rowerową Mietiułka na terenie Poleskiego Parku Narodowego (na północ od noclegu). Wyruszam o rozsądnej godzinie 7.30 w stronę wschodniej granicy UE. Jadę wzdłuż Bagna Bubnów i z wieży widokowej pykam fotkę. Wszystko jest płaskie, na szczęście rower pozwala przyspieszyć zmiany krajobrazu i uniknąć nudy. Droga staje się coraz gorsza, w końcu zamienia się w regularną piaskownicę. Muszę prowadzić rower. Wydostanie się z kilkukilometrowego odcinka piasku kosztuje mnie dużo sił, ból pleców i dwie godziny cennego czasu. Wreszcie dopadam asfalt. Tzn. „asfalt”, bo o ile drogi północ-południe są na tym terenie uczęszczane i remontowane, o tyle te prowadzące na wschód się po prostu rozsypują. Logiczne, po co jechać w stronę granicy, kiedy nie ma przejścia granicznego. Dojeżdżam do rezerwatu Żółwiowe Błota. Dziewicza, zielona trawa i połamane na równej wysokości brzozy jakoś kojarzą mi się z terenem po wybuchu meteorytu Po kolejnej walce z piaskiem wjeżdżam do Sobiboru. Malutka miejscowość, można powiedzieć, że środek lasu, cisza i spokój. Tu był obóz koncentracyjny gdzie przez szaloną ideologię zginęło 250 tysięcy osób z całej Europy. Nie ma budynków obozowych, wszystko zostało rozebrane, wyrównane i obsadzone lasem przez wycofującego się okupanta niemieckiego. Myśleli, że uda się zatrzeć prawdę. Rosnący na terenie obozu, przyjemnie szumiący las, kontrastuje ze straszną prawdą historyczną, którą przypominają tablice ustawione wzdłuż ścieżek. Niby zwykły las …ale tablice mówią: Stoisz w miejscu, gdzie segregowano ubrania… Stoisz w miejscu, gdzie strzelano do leżących ludzi… Stoisz w miejscu, gdzie zaczynają się doły z prochami… Stoisz w miejscu, gdzie był ogród z warzywami dla niemieckiej załogi obozu, a ziemię użyźniano prochami ludzkimi. Nie do pojęcia, środek Europy, cywilizowany naród, „rasa panów”… Pora zrobiła się późna, a kilometrów ubyło na razie nie za dużo. Wyruszam więc z powrotem przez inną część rezerwatu Żółwiowe Błota. Z dużym trudem docieram do wieży widokowej aby zobaczyć taflę stojącego wśród bagien jeziora, ta jednak okazuje się zawalona. Dalej jakieś tam jeziora się jednak objawiają. W lesie o nazwie Irkuck (dziwna nazwa) na drodze spotykam żmiję zygzakowatą. Spory okaz a w połowie długości ma spore zgrubienie, może połknięta mysz czy coś. Jeżdżąc samemu takich spotkań się właśnie obawiam, że mnie to to ugryzie i nie będzie wesoło. Tupię, żmija nic. Decyduję się rzucić w nią grudką piasku, żmija się porusza, ale nie odpełza. Albo była tak nażarta, co raczej mało możliwe, albo jakaś chora/uszkodzona. Może ktoś ją wcześniej najechał na łeb? Zmierzam w stronę Wytyczna aby przejechać przez ścieżkę rowerową Mietiułka. Pora jest jednak dość późna i chyba nie dam rady. Jadę wzdłuż Krowiego Bagna, czyli ogromnej łąki długości kilkunastu kilometrów. Ta łąka była kiedyś bagnem ale odwodniono je kopiąc wzdłuż ogromny rów. To tak zwany „Więzienny Rów”, wykopany rękami męczenników Sobiboru „dla dobra III Rzeszy”. Przy okazji odkrywam, że jazda po płaskim nie jest dla mnie wcale łatwiejsza niż po pagórkach. Wolę trochę pomęczyć się pod górę, potem przyspieszyć w dół, niż kilometrami trzymać stałe tempo po równym terenie jaki oferuje Polesie. Wreszcie docieram do jeziora Wytyczno, gdzie znajduje się pomnik żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. Jest już dość późno, rezygnuję więc z Mietiułki, objeżdżam jezioro dookoła i udaję się na to samo pole namiotowe co dnia poprzedniego. Na polu znowu nikogo nie ma, ale tym razem wyraźnie słychać tupot szerszeni w ich papierowym gnieździe, więc zachowuję większy dystans. Rano budzę się jakoś późno bo o 6.30. Rutynowo jem śniadanie, przygotowuję coś na drogę i zwijam namiot. Wtem znagła niespodziewanie odzywa się natura. Rzucam więc pakowane graty i pośpiesznym krokiem udaję się do tojtoja. Po dłuższej chwili słyszę coś jakby jadące czołgi. Uchylam więc drzwiczki, a tu na mojej polanie zawraca właśnie lora na drewno. Pilotujący ją leśniczy radośnie uśmiecha się. No bardzo miłe spotkanie, ale dlaczego akurat w tak kluczowym dla mnie momencie! Dla oszczędności czasu do początku ścieżki rowerowej Mietiułka docieram szosą. Z platformy widokowej roztacza się widok na Durne Bagno, czyli unikalne torfowisko wysokie. Bardzo ładne kolory, człowiek ma ochotę wytarzać się w tej bujnej, zielonej trawie. Jadąc wzdłuż rzeki Mietiułki co chwilę płosze dzikie ptaki. Coś wielkiego rzuca się też do wody. Może to była wydra lub bóbr? Podobno jest ich tu wiele. I wrzosowiska. Dojeżdżam prawie do Sosnowicy i kieruję się na Lublin. Polesie żegna mnie płaskim krajobrazem i… gnojówką. Po jakimś czasie pojawiają się górki i dolinki, zaczyna mi się jechać dużo lepiej, robię tylko jeden dłuższy odpoczynek. Jak głosi pewna smętna pieśń: Polesia czar, to dzikie knieje, moczary Polesia czar, to dziwny wichru jęk No i tak właśnie było!