Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'kouty' .
-
Cześć, Szukam osoby/osób z samochodem, chętnych na wyjazdy do bikeparków (np. Rychleby, Kouty itp). Najbardziej interesują mnie wyjazdy weekendowe. Ściepa na paliwo i w drogę. kontakt: kwak1000@gmail.com tel: 880878163 wyjazd z Wrocławia lub okolic
-
Cytacik w tytule pasował mi wybitnie, a cytowane dzieło pochodzi z bloga kolegi adamsmaster - bowiem sytuacja podobna przed jaką przyszło mi stanąć została tam z pisarską finezją ujęta. Zaznaczam jednak że wpis niniejszy będzie zawierał zupełnie inny skład procentowy; 0% maratonów i żon, o wiele mniej błota (ale więcej kamieni) ale podobny procent wyścigiwywania się na rowerze! Bidon z myślami do wypisania już napuchł i począł roztaczać swąd nieznośny, zatem postaram się go tutaj ostrożnie opróżnić okadzając go mocnym dymem spalonej tarczy hamulcowej co by nie siać zbytniego zgorszenia. Ostatni wpis był o moim pierwszym zetknięciu z górskimi zjazdami. Że pomimo działającego amortyzatora wytrzęsło mnie solidnie i że podobało i tak dalej. Zajawka na lokalne trasy została a obraz Góry Żar dodawał otuchy duszy mej zniewieściałej. Znaczy się - zajawka na jedną lokalną trasę. Bowiem z żalem zawiadamiam iż toruńska Kanada przestała wywoływać we mnie jakieś specjalnie większe emocje. Hopy może i fajne ale maks 25 sekund zjazdu?... W porównaniu z 5 minutami w Żarze to jest żenada, a zasmakowałem w międzyczasie tras ponad 10-minutowych (dla kogoś nie w temacie to może nadal brzmieć debilnie, ale mowa tu o przelocie ze średnią prędkością 25-30 km/h po niezbyt gładkim terenie, z Vmax w okolicach 50 km/h)! Śmieszna prawidłowość daje się ostatnio zauważyć w moim życiu - prawie nic nie wydaję na rower, trochę więcej na ekwipunek a zdecydowanie najwięcej na wyjazdy. Prawdopodobnie gdybym miał dar lotto-widztwa wyglądałoby to inaczej, ale fakty są takie, jakie są. Nie stać mnie na upgrade pojazdu, bo ciągle czuję potrzebę zjeżdżania z wysokich pagórków, do których niełatwo dojechać Swój wkład mają tu moi koledzy po korbie, którzy jeżdżą co jakiś czas na zawody DH w ciekawe miejsca, odwiedzając przy okazji jeszcze inne ciekawe miejsca... no i jak mam z nimi nie jechać, jak góra woła, kusi, a koledzy wołają jedź majster! Na drugą w życiu rowerową wyprawę w góry pojechałem na początku sierpnia. Planowo miało być tak, że jedziemy głównie do Siennej na trasę DH z Czarnej Góry, a dla relaksu na jeden dzień wbijamy do miasteczka Kouty nad Desnou na gładsze traski. Ostatecznie wyszły 2 dni w Koutach i 1 na Czarnej Górze Głównie z powodu takiego, że po prostu Czesi mają lepszy bikepark od nas i nie ma co tu dyskutować... a pobocznym powodem było to, że Czarna Góra daje człowiekowi dość solidny wpieprz.. Byłem co prawda przygotowany psychicznie na konfrontację mojego zadka z kamieniami w kształcie mikrofalówek, ale to był mój pierwszy raz na prawdziwej trasie DH. W dodatku... A co, kur*a - najtrudniejszej w Polsce! Pierwsze razy mają to do siebie, że są pierwsze oraz to, że są to "razy" (czyli innymi słowy ciosy). Głównie bałem się o mój rower, który maszyną do DH/FR nie jest i raczej bez zmiany ramy nie będzie. W drugiej kolejności bałem się o to że po prostu zrobię sobie kuku. Niby mam kask, zbroję, ochraniacze i wykupione NW na 3 dni (serio), ale bez strachu się nie obyło. I JEP! Nie, nie był to odgłos łamanych kości, tylko odgłos pokonania ostatniego elementu trasy na Czarnej Górze Nie za pierwszym razem, nie bez zatrzymywania się 3 razy, nie bez zaciskania kurczowo zwieraczy - ale się udało. 5 czy 6 zjazdów zrobione, rower ani jeździec nie zepsuty - dzień uznany za udany Kolejne 2 dni spędziliśmy w Koutach, gdzie (cytuję) wyjeździliśmy się jak świnie. Łącząc różne trasy w najdłuższy możliwy odcinek, dało się zjeżdżać bite 12 minut (koledzy na bujanych rowerach zrobiliby to w 9-10 min). Pomimo względnie gładkiej trasy łapska i tak trochę cierpły, ale już się nauczyłem hamować jak należy i już nie było tego efektu żeliwnych dłoni. Inna rzecz z której jestem dumny to zniwelowanie kurczowo zaciskających się zwieraczy gdy rower zaczyna pędzić powyżej powiedzmy 40 km/h. Niestety nie mogę tego faktu naukowo udokumentować, ale mniej dociekliwym powinno wystarczyć przewinięcie powyższego filmu do 4:40. Ubocznym skutkiem takiej zabawy była awaria amortyzatora, odbierająca mi sporo radości z jazdy, ale cóż. Emocji nie było końca, ale przecież to był wyjazd tylko rozrywkowy. Treningowy. Bo wszyscy we wsi dawno wiedzieli że będzie we wrześniu piąty puchar Polski na Czarnej Górze. Wyścigi, a ja wyścigów nie lubię. Jednak moi koledzy mieli na ten temat inne zdanie. Odpowiadałem im że no, zobaczę, może wystartuję w hardtailu... a tak naprawdę myślałem sobie h*ja w d*pie, chyba Was pos*ało, ja mam się ścigać w DH, tja. Aż tu nagle... Tak się szczęśliwie złożyło że zaledwie 70 km od Torunia miały się odbyć małe zawody w zjeździe. Górka o nazwie Grabina w gminie Koronowo wydała mi się ciekawą opcją. Co prawda nigdy tam nie byłem, ale z relacji innych dało się wywnioskować że trasa jest szybsza niż nasza toruńska Skarpa, ale łatwiejsza. W dodatku impreza bez wpisowego! Rach, ciach, decyzja podjęta - jedziemy na zawody! Puchar Burmistrza Koronowa okazał się być świetnie zorganizowanym wydarzeniem kulturalnym. Świetnie przygotowana trasa, niezłe nagrody oraz... darmowy posiłek dla zawodników w postaci 2 sztuk kiełbasy z grilla Ściganie się okazało się być dobrym dodatkiem do zjeżdżania. Po pierwszym z dwóch przejazdów dało się sprawdzić czasy i klasyfikację przez internet, co dało mi motywacyjnego kopa - udało mi się ścignąć grupkę osób na fullach W dodatku przy moim nazwisku na pełnej liście zawodników widniała jedynka w kolumnie "miejsce w kategorii". Byłem pierwszy?! Nie no to musi być jakiś błąd chyba... Przy drugim starcie coś już mi nie grało, a na koniec wszystko okazało się jasne... W kategorii Hobby Hardtail zajmowałem dumne pierwsze miejsce... jako jedyny jej reprezentant No cóż, ścigałem się jak mogłem, czas może nie był mistrzowski ale co poradzić? Nieco zmieszany odebrałem swój puchar i nagrodę - w taki oto sposób straciłem swoje ściganckie dziewictwo pierwszy raz. A drugi raz był na Pucharze Polski Sumiennie trenowałem na toruńskiej Skarpie różne odmiany telepania po kamieniach i belkach, co w połączeniu z mocą trofeum z Koronowa dało mi swego rodzaju pewność siebie. Nie, nie taką pewność "mogę wygrać" tylko raczej "nie umrę". Wpisowe - 100 zł - było dość przerażające, ale jeśli liczyć to jako dwudniowy karnet na wyciąg (2x45 zł) plus możliwość sprawdzenia się w wyścigu, to całkiem miało sens. Uzbieranie sumy na ten wyjazd nie szło mi najlepiej i w zasadzie się nie udało. Nadal wiszę kolegom trochę geldu. Ale udało mi się stracić dziewictwo po raz drugi, tym razem już na poważnie, w imprezie na skalę kraju. Może dopowiem trochę jak to rozplanowaliśmy; dzień 1 - Kouty, dzień 2 - Czarna na luzie, dzień 3 - oficjalne treningi, dzień 4 - właściwe eliminacje. W mojej kategorii było jedynie ośmiu śmiałków, co z jednej strony dawało statystycznie dość wysoką szansę na podium, a z drugiej perspektywa ścigania się z mistrzami Polski sugerowała mi miejsce nr 8. Ostatecznie udało mi się przepchnąć na miejsce 6! Z ciekawostek - pierwszy przejazd jechałem razem z juniorami na fullach (ktoś coś namieszał i dostałem zły numerek). Przez to kolega jadący za mną miał kijowy czas, bo mimo 30s przerw między startującymi i tak musiał mnie jakoś wyprzedzić. Na szczęście odbyło się bez wyzwisk Ciekawostką nr 2 jest to, że rower spadł mi z wyciągu Chwała Bogu że upadł w takie miejsce i taki sposób, że skończyło się tylko na zgiętej tarczy. Koniec końców wyścigi się udały, obyło się bez gleby a rower wytrzymał. Wytrzęsło mnie wybitnie, technika się poprawiła i ręce jakby już prawie nie bolały. Nawet udało się rozluźnić pewne kurczowo zaciskające się mięśnie okrężne. Chyba dobrze jak na podwójne rozdziewiczenie That's all folks!