Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'Znajkraj' .
-
Cześć :), pozazdrościłem Mambie i Wooykowi - pozwalam sobie założyć tu blogowy wątek i dzielić się nowościami ze Znajkraju. Znajkraj to blog podróżniczy, w którym 100% opisywanych aktywności to turystyka kwalifikowana (czyli tzw. "adventure travel") - zdecydowana większość na rowerze z sakwami i niewielka (niestety - śnieg!) część na biegówkach. Podróżujemy tylko po Polsce i po Europie - to nie wielkie wyprawy po świecie, a raczej ta "mniejsza" turystyka dostępna dla naprawdę każdego - na dzień, weekend, kilka lub kilkanaście dni. Na miejsce wyjazdu staramy się dojeżdżać przede wszystkim koleją. Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce Po tym jak w Niemczech posmakowaliśmy europejskiego standardu uprawiania turystyki rowerowej, szczególną uwagę zwracamy na trasy z prawdziwego zdarzenia, których najważniejszą zaletą jest szeroka dostępność. Nie raz widzieliśmy osoby niewidome na rowerach, na wózkach elektrycznych, całe rodziny z dzieciakami. Na szczęście tego typu infrastruktura ostatnio zaczęła pojawiać się w Polsce i to opisy takich szlaków należą do najpopularniejszych na Znajkraju, między innymi: Kaszubska Marszruta w Borach Tucholskich, szlak wokół Tatr w Małopolsce i na Słowacji, Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce, Velo Dunajec - z Zakopanego do Tarnowa, nowe Pomorze Zachodnie - w przygotowaniu! Na szlaku wybrzeża Morza Bałtyckiego przed Rostockiem We wspomnianych Niemczech trafiamy na trasy o różnym charakterze, gromadząc różne doświadczenia. Trasy rowerowe prowadzące po każdym niemieckim landzie dowodzą jednak, że w każdym regionie można zrobić coś dla turystyki rowerowej. Czasem nawet umożliwić wyścig z zabytkowym pociągiem ;). Przez to zróżnicowanie, połączone z wygodą, bezpieczeństwem, walorami krajoznawczymi, także smakowymi, Niemcy to nasz ulubiony cel zagranicznych podróży. Nasze niemieckie wyjazdy to między innymi: szlak Odra-Nysa - spokojny, świetny dla rodzin, szlak Morza Bałtyckiego - idealny na lato, przeciekawy, przepyszny i przewygodny Men, fragment słynnej Łaby z kameralną Hawelą, zróżnicowana, wygodna północ Brandenburgii. Na Starym Moście nad Menem w Würzburgu we Frankonii Na Znajkraju jeszcze między innymi kilka relacji z Podkarpacia (w tym Green Velo) i ze Śląskiego, jest bardzo popularny Bornholm, Norwegia do której bardzo tęsknimy, tegoroczna Łotwa, oczywiście wyśmienite na rower Włochy - Trentino i Emilia-Romania - które wcale nie są za gorące na lato, jak się często uważa, a także inne miejsca. Pisanie o turystyce rowerowej - które początkowo miało tylko być odtrutką na koszmarne wypalenie zawodowe - wciągnęło mnie do tego stopnia, że obecnie zdarza mi się pisać w Rowertourze, National Geographic Traveler wyróżnił mnie nominacją do Travelera w kategorii "Podróżnik online", a w sierpniu reprezentowałem Małopolskę w pierwszych Turystycznych Mistrzostwach Blogerów, organizowanych przez Polską Organizację Turystyczną. Tyle na początek, mam nadzieję że wątek wniesie coś do życia forum Dzięki&pozdro Szy. PS. A przy okazji jeszcze zapraszam na Instagram!
- 146 odpowiedzi
-
- 9
-
- wycieczki rowerowe
- podróże rowerowe
- (i 6 więcej)
-
Cześć! Naszych szwajcarskich podróży część czwarta, tym razem Szlak Północ-Południe, czyli Nord-Süd-Route, numer 3 szwajcarskiego Velolandu. Oficjalnie to trasa z Bazylei do Chiasso, czyli dokładnie z północy kraju na południe, od granicy z Niemcami pod granicę z Włochami. Odwróciliśmy kierunek, żeby nie jechać pod słońce, a Chiasso zmieniliśmy na Lugano - ze względu na łatwy dojazd pociągiem. Obszerna relacja na Znajkraju, zapraszam serdecznie 👇 Szlak rowerowy Północ-Południe. Szwajcaria na lato (Znajkraj) W forumowej pigule z rowerowymi klimatami z trasy na pierwszym miejscu musi znaleźć się alpejska klasyka, czyli Przełęcz Świętego Gotarda. Ze stacji kolejowej w Airolo, obok której spaliśmy, na przełęcz do przejechania jest około 13 kilometrów w poziomie i do podjechania kilometr w pionie. W Alpach bywa więcej i dłużej, wiadomo, ale tutaj, z sakwami, to już jest i tak solidna rzecz do zrobienia. Klimatu podjazdowi dodaje sama droga - to zabytkowa trasa na przełęcz, powstała w okolicach 1830 roku, uważana za najdłuższy zabytek Szwajcarii. Czyli nienajmłodsza, niespecjalnie równa, choć na podjeździe nadal wciąż przyjazna, kostka brukowa, która ciągnie się przez około 10-11 kilometrów. I właśnie ten bruk to jeszcze jeden powód, dla którego lepiej tędy podjeżdżać, niż zjeżdżać, a przynajmniej z sakwami. Zakrętów z Airolo na przełęcz jest 39, więc sporo zabawy. Na szczęście, dzięki temu że równolegle, zwykle wyżej, nad Tremolą, biegnie szybsza, wygodniejsza, droga asfaltowa, Tremola jest niemal pozbawiona ruchu samochodowego. Wszystkie drogowskazy w okolicy prowadzą na przełęcz tym lepszym asfaltem, więc na Tremolę trafiają wyłącznie ci kierowcy, którym na tym bardzo zależy ze względów turystyczno-krajoznawczych, a tym samym jadą powoli, ostrożnie, nie odbierając komfortu rowerzystom. Nawet motocykli było mało podczas mojego podjazdu. Zaskakująca - dla mnie - obserwacja: na jakąś może nawet setkę rowerzystów, którzy wyprzedzali mnie w drodze pod górę i na kilku, których minąłem ja, aż jakieś 90% to były klasyczne rowery. Elektryków - kilka, zaledwie! W tym współczesnym rowerowym świecie, który tak bardzo rozwija się w stronę elektrycznego wspomagania, najwyżej co dziesiąty rower był elektrykiem. Większość rowerzystów to oczywiście szosowcy. Przełęcz Świętego Gotarda na fotach - chronologicznie, najbardziej lubię dwie ostatnie: Na przełęczy dużo ludzi, większość naturalnie z samochodów. Można coś zjeść, wypić, zrobić selfika z jednym z kilku pomników. Warto zobaczyć też pokaz filmowy w stosunkowo nowym muzeum - 20 minut ciekawej opowieści o losach przełęczy i jej okolic, w tym dużo o historii przewozów przez Gotarda, także o tunelach i innych kwestiach. Wszystko pokazywane równolegle na trzech ekranach z wykorzystaniem wielu starych zdjęć i nagrań. Patrząc z punktu widzenia szerszej dostępności takiej podróży przez Szwajcarię, warto wiedzieć, że wspinaczka na Przełęcz Świętego Gotarda nie jest elementem... obowiązkowym. Oczywiście, dla większości z nas to punkt rowerowego honoru, by podjechać samemu, wiadomo, ale jeśli za partnera macie partnera/partnerkę/dzieci, które nie widzą przyjemności w takim siłowaniu się z górą, to z Airolo na przełęcz jeżdżą żółte, alpejskie autobusy, które zabierają rowery. Warto pamiętać, że jeśli są wolne miejsca na haku, jechać można "z buta". Ale jeśli chętnych będzie więcej lub haki będą zarezerwowane, można zostać na przystanku z niczym. I dlatego wszędzie pod rozkładami rowerowymi widnieje informacja o rezerwacji miejsc na rower - wystarczy zadzwonić i po niemiecku lub angielsku zarezerwować miejsca do godz. 16 poprzedniego dnia. Sam szlak jest przeważnie prowadzony "po szwajcarsku", czyli opłotkami, cichymi drogami, często leśnymi, naturalnymi lub szutrowymi drogami. Szwajcarzy stawiają na kameralność turystyki rowerowej, odsunięcie od ruchu samochodowego, a gdy nie ma wyjścia, prowadzą rowerzystę po drogach publicznych, ale wtedy niemal zawsze po malowanych pasach w jezdniach. Na zdjęciach widać żółty kolor linii - w Szwajcarii to kolor pieszych i rowerzystów, łatwo więc i kierowcom, i nam rozróżnić pieszo-rowerową infrastrukturę na drogach. Dodatkowo, gdy rowerzysta znajduje się w miejscach szczególnie niebezpiecznych, pasy rowerowe malowane są na czerwono, zwracając uwagę na naszą obecność. Fajne! Z krajów Europy po których jeździmy, to chyba właśnie ten szwajcarski schemat jest tym, w którym widać największą dbałość o nasze - rowerowe - bezpieczeństwo. Kilkukrotnie trafiamy też na specjalne, wąskie lewoskręty dla rowerzystów, kilka razy jedziemy po drodze "dwa minus jeden" - ostatnie zdjęcie: Niestety, o ile na innych przejechanych przez nas szlakach, jak Szlak Renu czy Szlak Jezior, jest prawie w 100% bezpiecznie i spokojnie, w tym po infrastrukturze jak wyżej, to na Północ-Południe zauważalną część przejeżdża się jednak w pełnym ruchu samochodowym. Z prostego powodu - są miejsca, gdzie nawet Szwajcar nie da rady odizolować ruchu samochodowego od rowerowego, kwestia topografii. I jest tak: - w dwóch miejscach po kilka kilometrów na podjeździe między Giornico a Airolo, - na zjeździe z przełęczy Gotarda do Hospental, - na zjeździe z Andermatt w kierunku Jeziora Czterech Kantonów. Wszędzie tam jest wąsko, czasem stromo i nie ma innego wyjścia, trzeba to przejechać. Albo wsiąść w żółty autobus. Wśród zdjęć malowanych pasów pojawia się Axenstrasse - to droga poprowadzona w skałach nad Jeziorem Czterech Kantonów. Obecnie samochody jadą "nowymi" tunelami, wydrążonymi w skałach, a rowerzyści po dawnych drogach często wykuwanych ze skał nad wodami jeziora - piękny kawał trasy i nie mogę sobie wybaczyć, że uznałem, że jest zbyt ciemno na latanie dronem i mam tylko takie foty z roweru. To drugi najładniejszy fragment trasy po podjeździe pod Gotarda. I to na tym odcinku okazuje się, że trwa remont Axenstrasse i druga jej połowa jest niedostępna. Przy drodze pojawia się jednoznaczna informacja - zakaz jazdy dla rowerzystów, który zwraca naszą uwagę na tablicę, która okazuje się rozkładem jazdy busa komunikacji zastępczej dla rowerzystów. Akurat tam śpimy, więc rano zjawiamy się na przystanku i przyjeżdża po nas busik z przyczepą. Jedziemy łącznie w dziewiątkę. I jeszcze pociąg, którym dostaliśmy się na start naszej trasy, czyli InterCity z Bazylei do Lugano. Tak wyglądał przedział rowerowy - wyjątkowo estetyczny, czysty, z wykładziną, podświetlanymi półkami, dużymi symbolami na ścianach. Do dziś mam skojarzenia bardziej z wnętrzem mieszkania, niż "po prostu" aranżacją pociągu dalekobieżnego. Można? A na koniec parking rowerowy przed dworcem kolejowym SBB w Bazylei, właściwie pod Placem Dworcowym. To 800 płatnych i 800 bezpłatnych miejsc rowerowych, także boksy rowerowe, z kilkoma wygodnymi wjazdami z różnych stron i - jak w pociągu - z estetyką na dużym poziomie. Jeśli jedziecie na pociąg od strony Renu i Starego Miasta, przez parking można przejechać w drodze na pociąg i obejrzeć sobie wygodnie cały obiekt. Na pierwszym zdjęciu widać wjazd na parking, a w tle dworzec z flagą Szwajcarii - całą tę odległość pomiędzy wjazdem a dworcem zajmuje podziemny parking rowerowy. Pozostałe wrażenia na Znajkraju, zapraszam 👇 https://www.znajkraj.pl/szlak-rowerowy-polnoc-poludnie-szwajcaria-na-lato Bardzo polecamy Szwajcarię na rowery. Z turystyką rowerową jest tu tak samo jak z zegarkami, serami, komunikacją... Top! 💚 Szy.
- 2 odpowiedzi
-
- 1
-
- bazylea
- turystyka rowerowa
- (i 10 więcej)
-
Hej, kilka słów o nowym szlaku rowerowym w województwie śląskim, czyli Velo Soła. Oficjalnie nowy szlak rowerowy liczy niecałe 40 kilometrów - początek w Rajczy, koniec w Żywcu, a właściwie nad Jeziorem Żywieckim, nieco za centrum Żywca. Do Żywca szlak niemal cały czas prowadzi wzdłuż koryta Soły. Po drodze Milówka, Węgierska Górka, Cięcina. Szlak powstał z myślą o rodzinach i krótkich, łatwych weekendowych przejażdżkach. Poprowadzono go w większości po istniejących elementach drożni, w tym większości po ciągach pieszo-rowerowych. Poza krótkimi odcinkami przed Żywcem jest twardo, gładko, bardzo przyjemnie. Na trasie jest dużo miejsc postojowych różnego typu. Jest duży wybór gastronomii w mijanych miejscowościach. Szlak zmienia się w Cięcinie, gdy z dróg/ciągów pieszo-rowerowych zjeżdża na drogi publiczne i przez Wieprz biegnie do Żywca. Zmiana rodzaju dróg wywołuje komentarze dotyczące warunków jazdy - rzeczywiście, rodzinne składy zjeżdżają tam mniej więcej wtedy, gdy na drogach pojawia się popołudniowy szczyt i rowerowe rodziny trafiają na drogi publiczne razem ze zwiększonym ruchem samochodów. Atutem szlaku jest otoczenie i widoki. Na każdym z kilku mostów można się zatrzymać i rozglądać po ładnych panoramkach. Dojazd koleją - bardzo dobry, bezpośredni pociąg z Katowic, Tychów, Pszczyny czy Bielska w regionalnych pociągach. Choć akurat teraz trwają kolejowe prace koło Rajczy i pociąg dociera tylko do Węgierskiej Górki. Ale to i tak jest ok, bo rodzinnie mozna się przejechać w górę do Rajczy i z powrotem do Węgierskiej Górki. Więcej na Znajkraju 👇 Szlak rowerowy Velo Soła. Aktywne Śląskie na weekend (Znajkraj) Kilka zdjęć - początkowa tablica i mapa w Rajczy: Ładny obrazek - złapana szkolna wycieczka: Najmniejszy z mostów, jest ich kilka: Czasami jest zupełnie małopolsko-europejsko - wąski asfalcik, z dala od miejscowości: Raz jeszcze na moście: Bywa słaba, nierówna kostka fazowana: Takich ładnych kawałeczków jest trochę: I jeszcze jeden most: Na jednym z ciągów pieszo-rowerowych: Szutrowy odcinek, jeden z kilku, generalnie równych, przyjemnych: Fajny kawałek nad Jeziorem Żywieckim, ale znów po ciągu pieszo-rowerowym: Raz jeszcze Jezioro Żywieckie: Szlak lekki, przyjemny, choć na wycieczkę z dziećmi lepiej zostać na odcinku Rajcza-Węgierska Górka. Przebieg szlaku przez Wieprz jednak budzi trochę kontrowersji, zarówno u rowerowych rodziców, jak i mieszkańcow. Z pozdro Szy.
- 20 odpowiedzi
-
- 5
-
Na Kaszubach tymczasem 😎 Dużo dobrego dzieje się po cichu i rękami różnych podmiotów. Jeszcze przed wakacjami zrobiliśmy rundkę dookoła Szwajcarii Kaszubskiej dając prowadzić się drogami rowerowymi oraz do przebiegu wycieczki włączając dwa z ulubionych szosowych fragmentów. Gdy nieco przymknąć oko i połatać całość krótkimi przelotami po drogach publicznych, wszystko układa się w niezłą pętlę po centralnej części Kaszub. W zależności od odbiorcy - albo na weekend, albo na jeden dzień Mamy po kolei drogi rowerowe lub dobre, rowerowe szosy: - z Kartuz do Sianowa Leśnego, - z Mirachowa do Kamienicy Królewskiej, - z Kamienicy Królewskiej do Sierakowic, - z Sierakowic do Gowidlina, - z Gowidlina do Sulęczyna, - ze Stężycy do Wygody Łączyńskiej, - ze Stężycy pod Wieżycę, - z Ostrzyc do Goręczyna, - z Goręczyna do Kartuz. Całość daje ok. 140 kilometrów, w większości po izolowanej infrastrukturze. Oczywiście, taki przejazd odbywa się nieco kosztem miejsc, do których infrastruktura nie prowadzi, aaale... Na tej trasie miejsc, z których Kaszuby słyną, wcale nie brakuje. Mapa ze śladem do pobrania tutaj, zapraszam: Szwajcaria Kaszubska na drogach rowerowych. Rowerem po Kaszubach (Znajkraj) Nie twierdzę, że to najlepsza trasa po Kaszubach, ale na dziś na pewno najbezpieczniejsza. Kaszuby to nie jest łatwy teren na rower, więc każda taka inwestycja jest na wagę złota. Wtedy, przed wakacjami widzieliśmy, że buduje się drogę rowerową z Miszewa w kierunku Przodkowa i mam nadzieję, że jej bankowa popularność otworzy wielu osobom oczy, jak bardzo takich rzeczy potrzebujemy. Ideałem by było, gdyby ten uklad został poprzecinany przez "tylko ddry", czyli drogi rowerowe, które nie towarzyszą szosom, gdzie jesteśmy tylko my - rowerzyści. Na razie o takich inwstycjach nie słychać, ale może to kwestia czasu? Kilka zdjęć, droga rowerowa z Kartuz do Sianowa Leśnego: Szosa z Mirachowa do Kamienicy Królewskiej: Droga rowerowa z Kamienicy Królewskiej do Sierakowic: Droga rowerowa z Sierakowic do Gowidlina: Droga rowerowa z Gowidlina do Sulęczyna: Droga rowerowa z Gowidlina do Sulęczyna: Droga rowerowa ze Stężycy pod Wieżycę: Z pozdrowerem, oczywiście Szy.
-
- 7
-
- kółko raduńskie
- kartuzy
- (i 6 więcej)
-
Cześć, na Znajkraj wjechał kolejny raport z nowego szlaku rowerowego, tym razem to szlak Wokół Zalewu Szczecińskiego, czyli piąta pozycja w rowerowym portfolio Pomorza Zachodniego. Szlak można wciąż nazywać stosunkowo świeżym, bo nie tylko, że oddawany w ostatnich latach, to już... świeżo remontowany na tym jednym z najlepszych odcinków, czyli Lubczyna-Dąbie. Najważniejsze: szlak rowerowy Wokół Zalewu Szczecińskiego to 300 kilometrów dookoła Zalewu Szczecińskiego i jeziora Dąbie, ale też innych mniejszych akwenów, jak ujście Świny, Odra w Szczecinie, Roztoka Odrzańska. Jak zawsze, komplet różnego typu wrażeń na blogu i jak zawsze tam również mapa i gpx 👇 Szlak rowerowy Wokół Zalewu Szczecińskiego (Znajkraj) A tu przegląd ściśle rowerowych klimatów. Na pewno najbardziej charakterystyczne dla szlaku Wokół Zalewu Szczecińskiego są szutry, które rozrzucone są w trzech miejscach trasy. Pokonując pętlę zgodnie ze wskazówkami zegara, najpierw trafimy na część niemiecką, to Park Naturalny Doliny Piany (rzeki Peene) między Bugewitz i Anklam: Druga z tych najlepszych części, to - w zależności od pokonywanych dystansów - prawdopodobnie przynajmniej następnego dnia, czyli już za Wolinem, po zjeździe nad polską część Zalewu Szczecińskiego. Technicznie i krajobrazowo - niemal identycznie, to znów szuter, chociaż tutaj już po niewielkich wałach przeciwpowodziowych, których nie było w Niemczech: Potem krótka leśna przerwa, nawet taka z noclegiem może być - w Stepnicy, po której zjeżdża się na szutrową część trzecią - najdłuższą, między Lubczyną a Dąbiem. To ten odcinek wymagał już remontu, między innymi po uszkodzeniach dokonanych przez motocrossowców... 😕 Co ważne i o czym piszę na blogu, szuter nie pojawił się na tych odcinkach ze względu na to, że ktoś uznał, że będzie lepszy. Nic z tych rzeczy - szuter w turystyce zawsze będzie gorszy od asfaltu (bo koszty utrzymania, bo kwestia ochrony środowiska, bo większe opory jazdy, bo... zdrowie rowerzystów), a na tych odcinkach wały nie udźwignęłyby ani ciężkiego sprzętu, ani bardziej wymagającej nawierzchni. Ten "naturalny" wizerunek tej trasy to jednak trochę kwestia dokonywanych przez Pomorze Zachodnie wyborów. A całość zaczyna się od wyjazdu ze Szczecina, który udało się poprowadzić bardzo przyjemnymi drogami. Wspominam nawet, że jest jak w Berlinie - po niezłej infrastrukturze, w niezłym otoczeniu, najpierw typowo miejskim, potem parkowo-podmiejskim wyjeżdżamy ze ścisłego centrum miasta na zupełne jego obrzeża: Potem nie ma szału aż do Trzebieży, jedziemy drogą rowerową wzdłuż szosy. Już po niemieckiej stronie robi się ciekawiej, pojawiają się takie dobre drogi rowerowe, które Niemcy potrafią budować, a nawet sympatyczny singiel, który - jeśli dobrze pamiętam - też jest oznaczony jako ddr. Potem podobne klimaty już na Uznam - w większości ddry biegnące sobie gdzieś opłotkami, a czasami też przejazd jakąś spokojną, cichą szosą. Za Świnoujściem wciąż jeszcze jest awaryjnie i tymczasowo ze względu na strefę bezpieczeństwa wokół gazoportu. To się raczej nie zmieni, więc Świnoujście planuje budowę drogi rowerowej wzdłuż pobliskiej szosy. To chyba dobre wyjście, bo w tym momencie jedzie się między innymi tak: I o ile wielu rowerzystów wzruszy ramionami i nie będzie widzieć problemów w trudnej, piaszczystej nawierzchni, wiadomo, to będąc ojcem z dzieckiem w przyczepce ta perspektywa widzenia problemu zmienia się już dość szybko: Zaraz po tym zejściu zaczynają się prawie 3 kilometry świetnej drogi rowerowej nad samym morzem, do Międzyzdrojów, choć naturalnej, to utwardzanej tak, że jazda tam to jeden z najlepszych momentów nad polskim morzem: W Wolińskim Parku Narodowym pojawia sie "2 minus 1" w wersji z brukiem po środku, czyli rozwiązanie, którym ostatnio zachwycałem się w Brandenburgii: I jeszcze ten leśny przerywnik w okolicach Goleniowa, między szutrami nad Zalewem i Dąbiem: Naprawdę, dużo fajnego jeżdżenia, a co najważniejsze, jeżdżenia w bezpieczny, wygodny sposób. Trasa została ułożona tak, że wykorzystuje w ogromnej większości drogi rowerowe i inne, jednak zamknięte przed samochodami. Cisza, spokój, bezpieczeństwo - wszystko to, czego potrzeba, by wyjechać kilka dobrych rowerowych dni w zwykłym kumpelskim lub rodzinnym składzie. A oprócz jeżdżenia oczywiście jest też oglądanie. Przyjemnym miastem jest Szczecin - tu można bez problemu spędzić dzień przed lub po trasie. A na trasie do zobaczenia między innymi dawna hitlerowska fabryka benzyny syntetycznej w Policach, fajne Ueckermünde, bardzo ciekawa pozostałość mostu kolejowego Karniner Brücke (mój faworyt), Świat Traktorów, obiekty militarne Świnoujścia, Podziemne Miasto czy Woliński Park Narodowy: Wszystko to składa się na dobrą, bardzo uniwersalną trasę i turystycznie, i bardziej wyczynowo na gravelu. My bawiliśmy się doskonale Pozdrowery 👊 Szy.
- 3 odpowiedzi
-
- 6
-
- wokół zalewu szczecińskiego
- wolin
- (i 9 więcej)
-
Cześć! Mnoży się różnych "velo" w Polsce - i dobrze! Bo prawie wszystkie to zaawansowane, bezpieczne i szeroko dostępne trasy rowerowe w większości separujące ruch rowerowy od samochodowego. I w mniej udany sposób, często także od pieszego. Odświeżam właśnie moje teksty na Znajkraju o wymienionych trasach: 👉 Velo Dunajec. Najpiękniejszy szlak rowerowy w Polsce (Znajkraj) 👉 Velo Czorsztyn. Trasa rowerowa dookoła Jeziora Czorsztyńskiego (Znajkraj) ... a Wam tradycyjnie podrzucam najlepsze rowerowe kąski z nich. Zacząć należy od tego, że Velo Dunajec to oczywiście trasa wybitnie turystyczno-krajoznawcza, nie wyczynowa. Więc na niej się odpoczywa, spędza czas z bliskimi, ogląda ciekawe miejsca w okolicy, a nie szuka większych sportowych emocji. To naturalnie nie jest wada, ale czasem czytam, że jest nudno, bo łatwo, bo prosto, bo z górki... Tymczasem w turystyce wszystko to to niewątpliwe zalety, zwiększające dostępność trasy. Bo to właśnie dostępność tras rowerowych jest tym "świętym graalem" - idealnie jest wtedy, gdy na wycieczkę rowerową może jechać nie tylko sprawny dorosły, ale również rodzic z przyczepką rowerową, osoba starsza lub niewidomy z pilotem na tandemie. Trasy Velo Małopolska rzeczywiście dążą do tego standardu w bardzo udany sposób. Oficjalny początek trasy Velo Dunajec to odcinek z Zakopanego do Nowego Targu wzdłuż Zakopianki. Nie bezpośrednio wzdłuż niej oczywiście, ale równoległymi ulicami, przeważnie jakieś kilkaset metrów w jedną lub drugą stronę, po cichych i spokojnych uliczka kolejnych miejscowości. To nie jest zła trasa, warto i ją kiedyś przejechać, ale jeśli szukać najlepszego wariantu, myślę że nie ma lepszego od wariantu przez... Gubałówkę. Ambitni jeźdźcy oczywiście mogą wjechać na nią klasycznie. Ci mniej ambitni lub po prostu lubiący korzystać z oryginalnych udogodnień mogą zapakować się z rowerem do popularnej kolejki: Zaletą tego rozwiązania jest to, że - poza krótkim podjazdem za Cichem - przez większość trasy do Nowego Targu mamy naprawdę mniej lub bardziej wyraźnie z górki po jednym z wariantów bocznych Szlaku wokół Tatr, a potem po głównym przebiegu - po popularnym kawałku dawnej linii kolejowej. I jest jeszcze coś - widoki. Naprawdę szkoda nie jechać tu w słoneczny, widokowy dzień. W ogóle cały Szlak wokół Tatr po polskiej stronie to krajobrazowa perełka i coś kompletnie "must ride". Podczas tej trasy Tatry mamy najpierw za plecami, a potem po prawej ręce, a przed sobą a potem z lewej strony m.in. Babią Górę. Potem następuje przejazd przez Nowy Targ, który jest naprawdę świetną bazą na dłuższy stacjonarny pobyt. W ogóle myślę sobie, że to powinno być takie polskie Bolzano czy Innsbruck - wszędzie dookoła góry, trasy rowerowe. A tymczasem - oprócz rynku - większość podhalańskich miasteczek wciąż przede wszystkim straszy tandetnymi reklamami 😕 Między Nowym Targiem a Jeziorem Czorsztyńskim biegnie jeden z pierwszych, a jednocześnie najładniejszych odcinków Velo Dunajec, które robiły wrażenie po otwarciu w 2018 roku. Trasa biegnie tutaj dosłownie metr-półtora od lustra wody, raz jednym brzegiem, raz drugim. Ładnie. Chociaż teraz już wyraźnie czuje się, że to bardzo krótki odcinek. W Dębnie po dotarciu nad Jezioro Czorsztyńskie wybieramy - jedziemy północnym brzegiem albo południowym. Brzeg południowy to podstawowy wariant Velo Dunajec, północny - wariant, który powstał dość niespodziewanie, wybudowany przez samą gminę Czorsztyn i... niewątpliwie "pozamiatał" - zrobił furorę w zeszłym sezonie i spowodował, że statki i gondole kursujące między Czorsztynem a Niedzicą podobno czasami nie wyrabiały z liczbą chętnych. Bo właśnie za pomocą statku można pętlę wokół jeziora zamknąć w około 30 kilometrach, co jest dość przystępnym dystansem dla niedzielnych rowerzystów. Warto wspomnieć i naciskać na osoby odpowiedzialne, że paradoksalnie, w całej tej niesamowitości trasy, nie da się na wariant północny legalnie wjechać. Z jednej strony zakaz dla rowerzystów, z drugiej - barierka. W dodatku most był (jest?) w remoncie, więc pierwsze 600 metrów od mostu do bezpiecznego zjazdu zupełnie nie pasuje do całej reszty. Może to się już zmieniło? Za to od parkingu w Hubach (te 600 metrów od mostu plus zjazd nad jezioro) zaczyna się małe kilkanaście kilometrów rowerowego eldorado, przy którym, jak pisałem, chowa się nawet słynna droga rowerowa nad Gardą. To podobny przykład jak Kaszubska Marszruta w Chojnicach czy Żelazny Szlak Rowerowy w Jastrzębiu, gdy lokalny, nieduży samorząd pozyskuje środki z Unii Europejskiej i robi coś ogromnego rowerowego, czym zapewnia sobie ogromny dopływ turystów przez lata. (sieć Velo Małopolska też jest finansowana przez Unię Europejską, ale liderem przedsięwzięcia jest duży samorząd województwa) Wariantem południowym możemy wrócić - po przepłynięciu statkiem lub gondolą - z Niedzicy do Dębna, lub z Dębna jechać nim do Niedzicy i dalej do Nowego Sącza, omijając Czorsztyn i powyższe obrazki. To kilka zdjęć z południa: Nie jest brzydko, prawda? A to okolice podjazdu pod Falsztyn, które budzą największe obawy jadących. Właściwie podjazdy są dwa - z każdej strony , więc jakbyś nie jechał(a), swoje trzeba do Falsztyna zakręcić. ... a to ów podjazd nr 2, czyli słynny czerwony dywan - słynny z pierwszych zdjęć z Velo Dunajec. W rzeczywistości jest jak wiele "czerwonych" dróg rowerowych w Polsce. Prawdopodobnie wielu z Was spodziewa się, że naturalną konsekwencją jazdy wzdłuż Dunajca będzie przejazd przez przełom Dunajca, znaną szutrową drogą po słowackiej stronie rzeki. I pewnie by tak było, gdyby nie... pandemia. Nad Dunajcem byłem dokładnie w czasie czerwcowego lockdownu (między innymi), więc odbiłem się od zamkniętego mostu na Dunajcu w Sromowcach Niżnych. I całe szczęście. Bo po pierwsze odkryłem, że rzeczywiście flisacy chętnie (lub "chętnie") zabierają rowery, po drugie - że w ten sposób naprawdę można zobaczyć przełom Dunajca w dużo lepszy sposób, gdyż z zalesionej drogi rowerowej tak naprawdę widzimy bardzo niewiele. I teraz bardzo do tego zachęcam. Później odcinki dróg rowerowych tracą na atrakcyjności, albo po prostu po takich atrakcjach jak wyżej trudno już z czymś lepszym "wyskoczyć" W każdym razie obecnie do Nowego Sącza w większości, a wkrótce do Tarnowa (rok-dwa?), będzie można dojechać po większej liczbie tego typu dróg (to wybrane zdjęcia z odcinka Krościenko-Tarnów): Jednak tym, co na późniejszym odcinku, czyli między Krościenkiem a Nowym Sączem, bawi najbardziej, to... mosty. I to naprawdę coś wyjątkowego zdać sobie sprawę, że znalazł się w tym kraju ktoś, kto to wymyślił, potem ktoś, kto to wsparł w realizacji, inny ktoś dodał jakiś polityczny autorytet, potem następny zrobił wszystko, by była na to kasa z Unii... I tak piękne mosty rowerowe w zeszłym roku były dwa, a w budowie jeszcze (chyba) dwa kolejne, mniejsze. Tutaj konstrukcja z Łącka (na jego wysokości), wciąż nad Dunajcem: ... a tu z okolic Starego Sącza, gdzie jednak most stoi nie na Dunajcu, będącym już na tym odcinku całkiem sporą rzeką, a na jego dopływie - Popradzie. I jak już przy infrastrukturze jesteśmy, warto odnotować że Małopolska konsekwentnie buduje swoje MOR-y - naprawdę według mnie będące najlepszymi w Polsce, z których mam nadzieję, że inni będą brać przykład - jest nawet palenisko do grilla! ... a częścią rowerowej pętli dookoła Jeziora Czorsztyńskiego stały się także miejsca odpoczynku rowerzystów, które jednak jakością praktyczną od tych wcześniejszych mocno odstają i nie nadrabiają tego nawet oryginalnym, regionalnym designem. Ale - są. I jeszcze na koniec - może to zbieg okoliczności, a może nawet osoby znakujące szlaki rowerowe mają w Małopolsce wyobraźnię. Bo tabliczki Velo Dunajec często stoją w takich miejscach, że trudno się nie zatrzymać i nie robić im zdjęć... Tyle dla Was. O atrakcjach krajoznawczych i wielu innych wrażeniach, także czasem sprawach bardziej praktycznych, z mapą i oczywiście plikiem gpx do pobrania - na blogu. Serdecznie zapraszam 👉 Velo Dunajec. Najpiękniejszy szlak rowerowy w Polsce (Znajkraj) 👉 Velo Czorsztyn. Trasa rowerowa dookoła Jeziora Czorsztyńskiego (Znajkraj) Szy.
- 19 odpowiedzi
-
- 5
-
Hej, hej. O Wiślanej Trasie Rowerowej mówią, że to tylko nudna, szybka przelotówka z Oświęcimia do Krakowa. I coś w tym pewnie jest, bo jak wskoczysz na wały koło Oświęcimia, to rzeczywiście dużo mozna przejechać szybko, płasko i bez wielu urozmaiceń. I tak robi - co widać co chwilę na trasie - wielu na szosach. Ale. Wystarczy rozejrzeć się po mapie bardziej turystycznie, by dostrzec kilka ciekawych rzeczy wokół, w zwiedzaniu których pomoże właśnie WTR. Wiślana Trasa Rowerowa będzie wtedy głównym zarysem wycieczki, kręgosłupem od którego się odbija i zaraz wraca, a nie jej jedynym przebiegiem. W szczegółach oczywiście na blogu, zapraszam: Wiślana Trasa Rowerowa plus Rowerowy Szlak Doliny Karpia - Znajkraj W skrócie pomysł na dwudniowy pobyt w zachodniej Małopolsce wygląda tak: - pierwszy odskok do skansenu - Muzeum Zachodniej Małopolski w Wygiełzowie, - drugi - pętelka po Dolinie Karpia, po Rowerowym Szlaku Doliny Karpia, - trzeci - równoległy odcinek po drodze rowerowej nad Kanałem Łączańskim, zamiast po szosowej WTR. Czyli na mapie: A na fotach? Wiślana Trasa Rowerowa to dla mnie wciąż perełka. Małopolska wycisnęła maksa z dostępnych możliwości, drogi rowerowe po wałach Wisły są doskonałe, wystarczająco szerokie, by współużytkowali je i turyści, i szosowcy, a coraz częściej nawet rolkarze. Wały są wysokie, więc i perspektywa spojrzenia na okolice atrakcyjna. Wciąż wierzę, że za mojego życia zbuduje je również Mazowsze i pozostałe nadwiślańskie województwa. Jesienią zeszłego roku wyglądało to tak: Rowerowy Szlak Doliny Karpia to trasa w modelu 1.0, czyli zaplanowana z wykorzystaniem różnego rodzaju drożni, w tym publicznych. Więc są i zwykłe szosy między miejscowościami tej części Małopolski, są wały Wisły przed Spytkowicami, na których w 2025 roku pojawią się asfaltowe ddry szlaku Velo Skawa (kolejna trasa Velo Małopolska), ale są też świetne, bardzo przyjemne zwykłe drogi gruntowe między stawami rybnymi koło Zatora. I to jest kawał fajnego jeżdżenia, chociaż może szkoda, że te ostatnie to tylko kilka kilometrów. A po powrocie na WTR, po krótkim przejeździe po wiślanym ddrze przed Brzeźnicą, odbijamy na południe, na zupełnie nową drogę rowerową wzdłuż Kanału Łączańskiego. To już prawie Kraków, więc trasa stanowi nie tylko świetną, bezpieczną trasę wjazdową do dużego obszaru zurbanizowanego, ale również okazję do łatwej, przyjemnej przejażdżki rodzinnej w weekend. A na koniec klasyka - mostek nad Skawinką, wciąż skandalicznie zaniedbany przez miasto Kraków przejazd pod wzgórzem Grodzisko, dalej zwykle tłoczna spacerówka z Tyńca do Krakowa i piękny Wawel. To tak rowerowo, ale na trasie jeszcze m.in. skansen w Wygiełzowie, zamek Lipowiec, ciekawe Beskidzie Muzeum Rozproszone, nieczynny most kolejowy w Okleśnej... ... a także swojska, niedroga, smaczna restauracja Zachęta w Brzeźnicy Zachęcam, naprawdę przyjemna wycieczka do Małopolski i ze świetnym dojazdem pociągiem, co wspominam na blogu. Z pozdrowerem Szy.
- 2 odpowiedzi
-
- 1
-
- oświęcim
- rowerowy szlak doliny karpia
- (i 8 więcej)
-
Cześć, zapraszam na przejażdżkę po Alpe-Adria, prawdopodobnie najbardziej atrakcyjnym, turystycznym szlaku rowerowym w Europie. Na to transalpejskie "naj" składa się wiele czynników, włącznie z genialnymi inwestycjami w odświeżenie starej infrastruktury i dopracowanymi usługami transportowymi. Na blogu wyszło tego aż ponad 50 tysięcy znaków i prawie 400 zdjęć: Szlak Alpe-Adria, czyli rowerem przez Alpy nad Morze Adriatyckie Warunki do turystycznej jazdy rowerem, czyli wygodne nawierzchnie, bezpieczeństwo, odsunięcie od ruchu samochodowego, atrakcyjność krajobrazowa - na naprawdę wysokim poziomie. Jeździmy właściwie po wszystkim, są i asfaltowe drogi rowerowe, i jakieś lokalne asfaltki między gospodarstwami dla rowerów i gospodarzy, sporo szutrów, ale zawsze twardych i przyjemnych, zdarzają się fragmenty trasy po zwykłych drogach publicznych, ale zawsze w przy bardzo niewielkim ruchu. Nie było momentu, gdzie jest wprost niebezpiecznie, chociaż jadąc z małym dzieckiem na kilku kilometrach w Austrii przed Werfen trzeba jednak uważać, podobnie jak na zjeździe z Mallnitz do Karyntii. Ogólny poziom satysfakcji - top , przy takiej pogodzie, ze wszystkimi atrakcjami, z włoskim żarciem, całą organizacją - naprawdę, perfekcyjny rowerowy urlop. Przy okazji - jedzie się około 7 dni, dojeżdża się około dwóch w każdą stronę, jakiś zapas na pogodę czy odpoczynek i wychodzi z tego 14-dniowy wyjazd. Uśmiechnięte pyski naszej ekipy mówią chyba same za siebie. Zapraszam do szybkiego przeglądu trasy , to początek, pierwsze 100 km z hakiem do Bad Gastein, oczywiście wybrane obrazki: Za Bad Gastein z solidnym podjazdem wpadamy na jeden z tych "czynników" pokazujących poziom organizacji szlaku. Ponieważ w tej okolicy przez Wysokie Taury, czyli najwyższe pasmo Alp w Austrii, nie prowadzi żadna droga (alternatywą jest przejazd przez słynny Hochtor i Grossglocknerstrasse, dwie doliny dalej), samochody i rowery przewożone są tunelem przez tzw. śluzę kolejową - 11-minutowe wahadłowe połączenie między stacjami Böckstein i Mallnitz. Pociąg ciągnie kilkanaście platform dla samochodów i kilka wagonów osobowych, w tym jeden całkowicie przystosowany na nasze, rowerowe potrzeby, który o tej porze (ok. 9 rano) był całkowicie wypełniony. Potem zjazd do Karyntii - najpierw szosa, serpentyny, potem zjeżdżamy na drogi rowerowe i jakieś lokalne drobiazgi. Jesteśmy trzeci rok pod rząd w Karyntii i trzeci rok cieszymy się przyjazdem. Cisza, spokój, widoczki, świetne turystyczne trasy rowerowe. Podobał mi się wyjazd z Villach - zanim dojechaliśmy na włoski, pokolejowy odcinek, jechaliśmy przez leśne okolice pod Villach, sprytnie wyprowadzeni z dość gwarnego obszaru: A potem jest ten odcinek, który dominuje w artykułach o Alpe-Adria, w prospektach czy reklamach biur podróży - 60 kilometrów po linii kolejowej z Tarvisio do okolic Carni, którą pod koniec XX wieku "przełożono" w nowy dwutorowy ślad, czasem na drugą stronę doliny, czasem w nowe, lepsze tunele. Ze starej infrastruktury zostały budynki, dworce, mosty, tunele, którymi teraz cieszą się rowerzyści. W dodatku w tym kierunku dzieje się to na delikatnym, 1-2%-owym zjeździe, więc przy dobrej pogodzie, przy dobrych widokach, to jest naprawdę chyba najlepsze co zrobiono dla turystyki rowerowej w Europie. Kilka obrazków (więcej w galerii na blogu): Prawie na końcu tego odcinka znajduje się stary dworzec w Chiusaforte, który pełni rolę miejsca spotkań rowerzystów - to chyba miejsce, gdzie spotkaliśmy największą grupę ludzi na rowerach na raz. Fajny rowerowy klimat, pełne stoliki ludzi, a na nich piwo, wino, espresso. Końcówka jest mniej efektowna, ale to nadal przyjemna jazda w zróżnicowanych warunkach po Nizinie Weneckiej - ddry, szutry, polne ścieżki, drogi lokalne, jakieś różne infrastrukturalne niespodzianki, ale cały czas wygodnie, twardo, równo. ... aż docieramy do końca, na 5-kilometrową groblę przez lagunę przed Grado: Na sam koniec jeszcze jedno rozwiązanie transportowe, jakie oferują lokalni przewoźnicy właśnie rowerzystom na Alpe-Adria - bezpośrednie połączenie autobusowe Grado-Salzburg z opcjonalnym przystankiem w Villach. Jest znacznie droższe od najtańszego pociągu (z kilkoma przesiadkami), niewiele droższe od najszybszego pociągu (z jedną przesiadką), ale nas do skorzystania z usług takiego przewoźnika skłoniły remonty na liniach kolejowych we Włoszech, przez które zamiast pociągów kursowały autobusy ze znacznie mniejszą (o ile w ogóle) liczbą miejsc dla rowerzystów. No i wylądowaliśmy w jednym z takich autobusów z budowaną na zamówienie przyczepą: Wśród wspominanych "czynników" jest jeszcze infrastruktura noclegowa - wszystkie z ośmiu miejsc, w których spaliśmy, posiadało swoje miejsce na rowery. Nigdzie recepcjonista nawet nie mrugnął słysząc pytanie, gdzie bezpiecznie zostawić rowery. Ale w jednym miejscu - B&B w Udine - była to tylko otwarta, chociaż monitorowana, wiata na terenie hotelu. A jak mowa o spaniu, to musi być też wspomnienie o jedzeniu... Powiem tylko, że wrzucając te foty sam przełykam ślinę. W końcu Włosi nie są narodem, który do jedzenia zniechęca Oczywiście na trasie są jeszcze ciekawe, krajoznawcze miejscówki, które robią za kolejny dobry, urozmaicający element wyprawy, ale o nich to już w szczegółach na blogu - zapraszam , tu tylko rzucam kilka obrazków: Z pozdrowerrrem Szy.
-
Cześć. Kilkanaście dni temu byliśmy, wczoraj opisaliśmy - wrażenia z Dolnośląskiej Krainy Rowerowej. W skrócie można by napisać tak: jeden z 4-5 najbardziej zaawansowanych szlaków-regionów w rozwijaniu rowerowej oferty. W Polsce, oczywiście. Niepozorna Dolina Baryczy i dwie osoby w biurze małego stowarzyszenia robią lepszą robotę dla naszej turystyki rowerowej niż "ekipy" z urzędów marszałkowskich we Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie. To co od lat jest nieosiągalne dla urzędników rowerowych z tych miast, od lat rozwija się w maleńkim Żmigrodzie i nieco większym Miliczu. W terenie to robota tej samej klasy co szlaki sieci Velo Małopolska czy Szlak wokół Tatr - z turystycznymi ddrami, z własnymi mapami, stroną internetową, własną siecią Miejsc Przyjaznych Rowerzystom. Tylko w innej, lokalnej skali. Dolnośląska Kraina Rowerowa na blogu, zapraszam: Dolnośląska Kraina Rowerowa w Dolinie Baryczy. Dolny Śląsk rowerem Oraz forumowo-rowerowo, również zapraszam Na początek najważniejsze - to, co mamy pod kołami. Jest tego pełen wachlarz, naprawdę. I ponieważ dla turysty rowerowego może brzmieć to w pierwszym momencie mrożąco, dodam, że na szczęście jest tak, że gradacja nawierzchni rowerowych jest mocno powiązana z popularnością i lokalną rangą szlaków. I tak, na pierwszym miejscu występuje zwykle "ścieżka rowerowa Ryszarda Szurkowskiego" - do 2021 roku o długości 23 kilometrów, a ostatnie dwa lata już 43-kilometrowa doskonała turystyczna droga rowerowa z Grabownicy na wschodzie przez Milicz do Żmigrodu i Prusic na zachodzie. Wszystko wybudowane w bardzo dobrym standardzie w śladach pruskich kolejek wąskotorowych, całosć odseparowana od ruchu samochodowego. Połowa (starsza) jest asfaltowo-szutrowa, ale ten szuterek (czy cokolwiek innego, ale w tym stylu) jest na tyle drobny, zwarty i równy, że jeżdżą po tym nawet szosowcy, a niektórzy z nich jeszcze ciągną szosami przyczepki. Całość pokolejowa, więc nie ma przewyszeń, a większość przebiegu to obrzeża miast i wiosek. Druga połowa to początek betonowy, stosunkowo nowy, bo z 2021, a końcówka asfaltowa, tradycyjna. Takie betonowe nawierzchnie kładzie się zwykle gdzieś na terenach podmokłych, nad rzekami, ale tutaj po betonie jedzie się po lesie. Mówi się, że to trudna nawierzchnia do kładzenia, bo w praktyce składa się z wielu mniejszych betonowych wylewek, które trzeba idealnie połączyć. Tutaj tak jest - jest świetnie, twardo, zielono dookoła, a z dawnego toru lokalnej wąskotorówki dzisiaj korzystają i turyści, i lokalsi. Nieco gorzej z nawierzchniami - dla turysty rowerowego - jest na pozostałych szlakach regionu. Tym głównym, biegnącym wzdłuż Baryczy ze wschodu na zachód jest Szlak Doliny Baryczy. Tu mamy standard "peteteka", ale na szczęście po dość rozsądnie dobranych drogach publicznych, leśnych, polnych. Piasek - małe kilka razy i na krótkich odcinkach, poza tym twardo i przejezdnie. Bardzo naturalnie, cicho i spokojnie, bo poza ścisłym centrum Doliny Baryczy biegnie zupełnymi regionalnymi opłotkami. Środkowy fragment przejeżdża się po powyższej, pierwszej części Szurkowskiego, co wraz z atrakcjami na trasie i przyzwoitymi nawierzchniami na reszcie trasy w naszch oczach robi z niego naprawdę fajną sprawę na weekendowe sakwowanie. Na trasie jest sporo miejsc odpoczynku, które mają jeden, spójny styl, nawiązujący do pruskich, kolejowych klimatów. Komuś tu naprawdę zależało, żeby to wszystko "wyglądało", żeby robiło przyjemny nastrój, żeby było estetycznie i atrakcyjnie. Jest - takich rowerowych przystanków nie widzieliśmy chyba nigdzie w Europie. I jeszcze otoczka - czyli sieć Miejsc Przyjaznych Rowerzystom. Jest tego kilkadziesiąt obiektów, które oferują te kluczowe usługi: nocleg na jedną noc, bezpieczne - zamykane miejsce do przechowania rowerów, narzędzia do naprawy, itp. W sklepie rowerowym (też MPR) dostaliśmy nawet bezpłatne mapy - nieskładane, wyrywane z ryzy, na słabszym papierze, więc takie "jednorazowe". Cała lista miejsc na stronie Dolnośląskiej Krainy Rowerowej, a tu kilka takich MPR-owych klimatów: Tyle o rowerach. Dolina Baryczy to również, a właściwie przede wszystkim :), słynne Stawy Milickie. Naprawdę piękne okolice i doskonała inspiracja do wycieczki czy krótkiej wyprawy rowerowej. Natura, zieleń, woda, ptaki, krajobrazy... Z rowerami to naprawdę doskonale się łączy i fantastycznie, że ktoś tam w Żmigrodzie i Miliczu potrafił tak doskonale "połączyć kropki" w region dla rowerzystów. Symboliczne kilka zdjęć takich klimatów: Naprawdę, doskonały wzór i sprawdzony know-how dla innych regionów w Polsce. Zapraszam po więcej 👇 https://www.znajkraj.pl/dolnoslaska-kraina-rowerowa-w-dolinie-baryczy-dolny-slask-rowerem Szy.
- 24 odpowiedzi
-
- 9
-
- milicz
- dolina baryczy
- (i 7 więcej)
-
Cześć, po wrażeniach z Pomorza Zachodniego przyszedł czas na EuroVelo 10 w Pomorskiem, czyli odcinek Ustka-Elbląg przez Łebę, Puck, Trójmiasto i Nowy Dwór Gdański. Jeśli ktoś jechał po poprzedniku - szlaku R10 - jeszcze kilka lat temu, to na nowym EuroVelo 10 poczuje się prawie jak na nowym szlaku. Sukcesywnie znikają najtrudniejsze odcinki - zmieniają się przebiegi lub nawierzchnie. Już jest łatwo, a będzie jeszcze łatwiej. To w końcu trasa turystyczna, rekreacyjna, rodzinna, część europejskiej sieci EuroVelo. A ich założeniem jest wysoka dostępność społeczna. Na EuroVelo nie ma już Kluk - szlak biegnie przesuniętym na południe nowym wariantem. Nie ma terenowej Mierzei Sarbskiej - pięknej, ale trudniej, piaszczystej i korzeniowej. Nie ma leśno-piaszczystej drogi na północnym brzegu Gardna - teraz jedziemy południowym brzegiem, gdzie stare płyty wkrótce zmienią się w szutrową nawierzchnię. Zmienił się również cały układ szlaku w okolicach Trójmiasta. Kiedyś po R10 jechaliśmy na Hel. Teraz jeszcze przed Karwią odbijamy na kolejową drogę rowerową Krokowa-Swarzewo, a jeśli chcemy dojechać do Helu, musimy zjechać na jeden z kilku szlaków łącznikowych, które nazwano... R10. Jeden R10 mamy na Mierzei Helskiej, drugi R10 na Mierzei Wiślanej. Są jeszcze łącznikowe R10 z Pruszcza Gdańskiego i Słupska. Zapraszam, chyba drugi najbardziej obszerny wyprawowy artykuł na blogu 👇 EuroVelo 10 w Pomorskiem. Rowerem wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego A tu przegląd nawierzchni i rowerowych drobiazgów, ale najpierw kilka obrazków z Orzechowa i Poddąbia, czyli świetny klimat stworzony przez mgłę adwekcyjną, którą akurat przez te 2-3 dni zalegała nad wąskim pasem wybrzeża. Rowery w tej aurze tajemniczości wypadły dość wdzięcznie No i drogi - stare i nowe drogi nowego EuroVelo 10. Okolice Ustki to sama dobra infrastruktura. Jeszcze wjeżdżając do województwa pomorskiego z zachodu, jedziemy po nowych ddrach wzdłuż lokalnych szos i większej krajówki. Za Ustką pierwsza z nowości - tego- lub zeszłoroczny betonowy odcinek z Zapadłego do Wytowna, potem taki sam przed Poddąbiem oraz budowany chyba jeszcze obecnie za Poddąbiem, jeszcze przed Rowami. Z bardzo naturalnych leśnych dróg robią się leśne autostrady - wyłączony ruch inny niż pieszy i rowerowy: Między Poddąbiem a Rowami mamy do czynienia z pewną osobliwością - pasem rowerowym wymalowanym tylko w jednym kierunku. Na szczęście w tym, w którym jedzie chyba 90% rowerzystów. Właściwie nie wiem nawet, czy to oznaczony pas rowerowy, czy bardziej pobocze tylko "w domyśle" rowerowe? W każdym razie pomaga i zwraca uwagę na rowerzystów, a na tym odcinku jest rzeczywiście spory ruch samochodów. Za Rowami zaczyna się Słowiński Park Narodowy, a w nim objazd jeziora Gardno od południowej strony. Niestety, prawie cały czas płyty z niewielką przerwą w okolicach Gardny Wielkiej. Gdy jesteś pełnym sił człowiekiem, jedziesz na takim rowerze - nie ma dramatu, jasne. Ale z przyczepką dziecięcą chociażby - słabo to widzę. Ten odcinek zmieni się w nową, szutrową drogę w kolejnym lub jeszcze następnym roku - prace ma prowadzić Słowiński Park Narodowy. I w tym momencie na starym R10 zaczynała się magia - kiedyś szlak prowadził na "Kluki", czyli bagienny odcinek przez Ciemińskie Bagno, fragment rezerwatu Bagna Izbickie. Teraz ze Smołdzina odbijamy na południe, na lesny odcinek w kierunku Główczyc. Komfort jazdy - bez porównania. Zamiast kilku kilometrów, które przy braku szczęścia (czytaj: suchej pogody) rower prowadziło się przez błota, bagna w towarzystwie much, komarów, gzów, mamy niezłą drogę - najpierw nowe, gładkie płyty, potem szeroka szutrówka, w części piękną aleją. Na pewno wielu będzie tych emocji żałowało, na pewno Kluki będą za grzęznącymi rowerzystami tęskniły ;), ale jeśli dostępność jest priorytetem, Kluki mogą być tylko opcją specjalną. Za to emocji nie braknie wciąż między Gacią a Żarnowską. Pięć kilometrów z wieloma piaszczystymi przystankami to najgorsze co w tym momencie zostało na całym polskim odcinku EuroVelo 10. Na oponach 2,15'' mogliśmy niektóre z tych fragmentów przejechać, ale na zwykłym trekkingowym 1,4-1,6'' w piachu stają wszyscy. Na szczęście i to ma się wkrótce zmienić - tu też Słowiński Park Narodowy (to wciąż teren Parku) ma położyć szuter w miejscu dzisiejszych piachów. Za Łebą chyba najmniej ciekawy fragment trasy - trochę nowej szutrowej, leśnej autostrady, trochę asfaltu, trochę piachu, na koniec nowa droga rowerowa z Sasina do Osetnika (Stilo). Za to za Osetnikiem z latarnią Stilo zaczyna się kilka kilometrów jednego z najładniejszych fragmentów szlaku - las między Kopalinem a Osetnikiem. Centralną część tego obszaru zajmie za kilkanaście lat elektrownia jądrowa Kopalino-Lubiatowo, a prace przygotowawcze - archeologia i wycinka lasu - planowano wstępnie już na ten rok. To dość naturalny, choć utwardzany czymś ciemnym, odcinek z przyjemnym, sosnowym lasem. Tu zwykle jeździ dużo osób, bo do jadących szlakiem na dużym dystansie dołączają ci, którzy rowerami jadą na te naturalnie szerokie, najpiękniejsze plaże na polskim wybrzeżu. Za Kopalinem nadal las, ale już mieszany, wszystkiego po trochu, trochę zrębów, ale nadal świetna, szybka jazda do celu. I wciąż dużo ludzi, bo na tutejsze plaże to tylko rowerem albo pieszo. W końcu to ten najdzikszy odcinek wybrzeża. I to właśnie "przyciągnęło" elektrownię jądrową. Potem nieco "kurortowych" klimatów - Dębki, Karwieńskie Błota, a szlak nas wyprowadza po krótkim odcinku szutrowej drogi na niedawno odremontowaną drogę rowerową po zlikwidowanej linii kolejowej z Krokowej do Swarzewa. To szybki, przyjemnie widokowy odcinek z kilkoma dworami do zobaczenia wokół. Łącznie około 17 kilometrów po nowej nawierzchni, bez samochodów, tylko z kilkoma wsiami po drodze. Dość przyjemnie jest jeszcze między Puckiem a Gdynią. Najpierw płyty, które wkrótce mają zmienić się w coś bardziej zjadliwego, koło rezerwatu Beka, potem Mostowe Błota - nowa droga rowerowa i jeszcze jedna za chwilę za Mechelinkami. Trójmiasto to dużo dobrej infrastruktury, włącznie z doskonałą trasą nadmorską - doskonałą poza sezonem, oczywiście , bo w sezonie to czasem trudno szpilkę wcisnąć. Różnych dróg, rozwiązań jest tak wiele, że... przelatujemy od razu na Żuławy, gdzie nad Tugą, już przed Nowym Dworem Gdańskim lądujemy na świetnej, choć znów plytowej, drodze rowerowej na małym wale przeciwpowodziowym. Potem już tylko starą siódemką do Elbląga. Jak widać, na pomorskim EuroVelo 10 nie ma tylu fajerwerków jak na Pomorzu Zachodnim, które czaruje pomostami, promenadami, mierzejami... W Pomorskiem jest chyba jednak spokojniej, bez tylu nadmorskch miejscowości, bez tego szumu i zgiełku lata. Ale wcale nie mówię, że któraś część jest lepsza - obydwie są po prostu inne. W Pomorskiem nietrudno nie zauważyć jednolitych miejsc postojowych dla rowerzystów, których ma być nawet kilkadziesiąt. Rzeczywiście, widać je, dobrze służą, niektóre nawet posiadają toaletę, co wydaje się już wejściem na wyższy poziom, choć... powinniśmy na nim być już dawno, wszędzie. I jeszcze jedno polecenie krajoznawcze na koniec - Kłanino. Kiedyś był tu stary dwór rodziny von Grass. Kupił go kilkanaście lat temu młody właściciel firmy produkującej maszyny do lodów, pięknie wyremontował, zamienił w hotel, sprowadził nawet zabytkowe schody z Gdańska, aby odtworzyć dawne niemal identyczne wyposażenie, jakie wywieziono do... Gdańska, a teraz jeszcze w dawnych budynkach gospodarczych dworów stworzył Muzeum Pancerne, gdzie wystawia własną kolekcję militariów. Wszystko pięknie estetyczne, i dwór, i militaria. Ma człowiek i łeb do interesów, i pasję, i zmysł estetyczny. Kłanino - bardzo ciekawy przystanek przy wyżej wspomnianej kolejowej trasie. To nasz pierwszy materiał z nowymi kogami, ale im poświęcę chyba osobny wątek Zapraszam do lektury całego artykułu 👇 https://www.znajkraj.pl/eurovelo-10-w-pomorskiem-rowerem-wzdluz-wybrzeza-morza-baltyckiego Szy.
- 5 odpowiedzi
-
- 4
-
- żuławy wiślane
- trójmiasto
- (i 10 więcej)
-
Cześć! Bardzo nam się rowerowo pozmieniało nad Bałtykiem w ostatnich latach. Z jednej strony Pomorze Zachodnie, z drugiej Pomorskie - obydwa regiony znacząco odświeżyły swoje połowy nadmorskiej trasy rowerowej. Za "trzecią połowę" nikt się nie bierze - sensowne ogarnięcie tematu niestety przekracza możliwości Warmińsko-Mazurskiego. Kiedyś symbol R10 mówił wszystko - słońce w oczy, piach na szlaku, smażona flądra i przepocone koszulki. Dzisiaj symboli R10 już nie spotyka się często, świezo malowane widziałem tylko za Świnoujściem, czyli tam, gdzie europejska inwestycja jeszcze nie doszła do skutku, a jakoś szlak znakować w końcu trzeba. Na reszcie szlaku malowane na drzewach R10 zastępują "drogowe", pomarańczowe tabliczki z europejskimi symbolami EuroVelo 10 (i 13, bo "dycha" biegnie tędy razem ze Szlakiem Żelaznej Kurtyny nr 13). I dobrze, bo nareszcie całość zaczna wygląda na cywilizowaną trasę. O EuroVelo 10 na Pomorzu Zachodnim napisałem właśnie sporo na blogu, zapraszam 👇 Velo Baltica. Szlak rowerowy EuroVelo 10 na Pomorzu Zachodnim A Was, tutaj, zapraszam do przeglądu tych znaczących, najważniejszych rowerowych odcinków trasy, bo pod tym względem zadziało się najwięcej właśnie na Pomorzu Zachodnim. Te najbardziej efektowne, nawet spektakularne - w dalszej części, proszę przewijać cierpliwie Start w Świnoujściu - tu szlak nie biegnie bezpośrednio plażą, ale wśród polecanych miejsc do zobaczenia jest Stawa Młyny, której bez wejścia na plażę nie zobaczysz. Jesienią było twardo, bardzo przejezdnie nawet na kółeczko 1.6, a z paskiem Gatesa to nawet piachu się nie boję Potem przykry moment, kiedy z właściwego przebiegu na awaryjny kieruje blokada przed budową gazoportu koło Świnoujścia: I lądujemy w lesie. Nie jest najgorzej, a poza czymś bardzo kamienistym, ale krótkim, naprawdę nie ma dramatu. A potem już leśny odcinek do Międzyzdrojów, ten, gdzie jeszcze europejski powiew świeżości i nowoczesności nie dotarł - jest swojsko i naturalnie. Potem pierwszy z nowych, efektownych kawałków szlaku - około 2,5 kilometra szutrowej drogi rowerowej do Międzyzdrojów, tuż przy plaży: Potem Woliński Park Narodowy - naturalna, ale twarda, wystarczająca nawierzchnia i świetny klimat wokół: Po wyjeździe, zmieniony przebieg szlaku i zamiast szosami jak stary R10, wpadamy na nowe drogi rowerowe wybudowane własnie w ramach inwestycji EuroVelo: Okolice Łukęcina, na chwilę wracamy do lasu - bardzo przyjemny kawałek, chociaż niedługi: Okolice Trzęsacza i Rewala to znów nieco nowej infrastruktury: A w Niechorzu wjeżdżamy na kilka kilometrów drogi rowerowej do Pogorzelicy wzdłuż Nadmorskiej Kolei Wąskotorowej: Potem znów nowe drogi rowerowe - tych nawet nie zamieszczam wszystkich, jest ich tak znacząco wiele. Bardzo, bardzo mało jedzie się w ruchu ogólnym - świetnie dla dostępności turystyki rowerowej. Za Dźwirzynem znajduje się jeden ze szlakowych "fajerwerków" czyli kilkusetmetrowa drewniana kładka pieszo-rowerowa, oddzielająca Dźwirzyńską Patelnię od plaży i morza: Rowerowo daje radę Kołobrzeg. Ewidentnie ludzie przyjeżdżający tu z rowerami na urlop i ci, ktrórzy przejeżdżają tylko jednodniowo po EuroVelo 10, wymusili budową infrastruktury i długiej nadmorskiej promenady dla pieszych i rowerzystów. A potem kolejna z pocztówek z EuroVelo 10, czyli kilka kilometrów nadmorskiej trasy do Ustronia Morskiego, z punktem centralnym na drewnianym pomoście między Ekoparkiem Wschodnim (i Solnym Bagnem) a Morzem Bałtyckim - miejsce piękne, nie z drona również Kolejny dzień to jeszcze jeden z ładnych odcinków, choć krótkich, z Gąsek do Sarbinowa - tu uwaga na samochody, które skracają sobie dystans miedzy miejscowościami: Las koło Mielna z kilkoma miejscami do rzucenia okiem po drodze, między innymi dwa niemieckie bunkry i łódź, ciekawie prezentująca się w środku lasu: Bardzo mi się podoba przejazd nad Jamnem, chociaż remont nawierzchni jest miejscami więcej niż pilny: Potem nieco z dala od morza, między miejscowościami, po drodze rowerowej wzdłuż płytowej drogi dla samochodów, więc widok auta na ddr znowu nie jest rzadki: Na koniec jeszcze jeden cukiereczek, czyli mierzeja między jeziorem Kopań a Bałtykiem - warunki do budowy czegoś nowego są trudne, pewnie za trudne i zbyt ryzykowne, więc kilka kilometrów jedzie się po płytach, ale czy komuś to tutaj przeszkadza? Przed Jarosławcem jeszcze jedna droga rowerowa - szeroka, wygodna, bo będąca również pieszym dojściem na plaże: Na sam koniec, przed wyjazdem w Pomorskie, jeszcze coś, co pokazuję w moich prezentacjach o dobrych praktykach, a o czym nie wiedziałem, że jest na R10/EuroVelo 10, czyli szosa "2+1" - dwa pasy rowerowe po bokach i jeden dla samochodów na środku, fajne: Podsumowując - mnóstwo świetnej roboty. Kiedyś mocno przygodowy szlak, z dużą liczbą piaszczystych miejsc, czasem naprawdę trudno dostępny dla słabszych rowerzystów, robi się bardziej przejezdny, po prostu - łatwiejszy. Na pewno nie wszystkich to ucieszy, ale jednak zadaniem turystyki rowerowej jest jednak wyciągać szerokie rzesze rowerzystów na rower, także w rodzinnych konfiguracjach, a nie być torem treningowym dla ambitniejszych rowerzystów. A dodam jeszcze, że bardzo zwiększył się poziom organizacji szlaku. Nierzadkie są takie widoczki jak niżej, gdzie "rozmawia się" z turystą, podsuwa lepsze objazdy latem, czy komunikuje w sprawie utrudnień i objazdów - świetnie, naprawdę. Nareszcie na rowerze można poczuć się jak człowiek pierwszej kategorii . I jeszcze zwracam uwagę na spójną estetykę tych komunikatów, które drukuje się jak w formie graficznej zbliżonej do tablic szlaku. Lubię! A po mapę, szczegółowy i bardzo aktualny ślad, wrażenia krajoznawcze, estetyczne - niestety, jakieś drobne polecenia (i zniechęcenia) gastronomiczne i inne sprawy zapraszam do artykułu na blogu Velo Baltica. Szlak rowerowy EuroVelo 10 na Pomorzu Zachodnim Z pozdrowerem Szy.
- 4 odpowiedzi
-
- 9
-
- znajkraj
- wycieczki rowerowe
- (i 10 więcej)
-
Hej, Uckermark to najbardziej na północ położony powiat Brandenburgii, przecinają go wszyscy jadący samochodem ze Szczecina i Berlina. I dokładnie ten region (i austrostradę A11) przecina dwukrotnie Uckermärkische Radrundweg, czyli szlak rowerowy dookoła Uckermarku - po polsku Marchii Wkrzańskiej. Uckermark to również jeszcze jeden przyjemny, bliski Polsce, kawałek świata, gdzie można podejrzeć, jak dobrze można rozwijać turystykę rowerową. Cześć Uckermarku to rezerwat biosfery Schorfheide-Chorin, czyli chroniony obszar o wielkości podobnej do Borów Tucholskich. A część rezerwatu Schorfheide-Chorin to las Grumsin - nazywany jednym z ostatnich obszarów lasów "pierwotnych" w Europie. O Uckermarku piszę już na blogu 👇 Brandenburgia na rowery: Uckermark, czyli Marchia Wkrzańska Całą Uckermärkische Radrundweg przejechaliśmy w 4 dni, objeżdżając cały powiat i zaliczając wszystkie pięć miast Uckermarku: Schwedt, Prenzlau, Templin, Angermünde i Lychen: Najlepszym odcinkiem jest ten leśny fragment od Angermünde do Lychen - to niemal cały czas leśna droga rowerowa przez często gęste, ciemne lasy liściaste, rzadziej sosnowe. I to naprawdę doskonały przykład, jak można na stosunkowo dużej odległości prowadzić turystę po doskonałych nawierzchniach z dala od... wszystkiego. Zaczyna się w rezerwacie przyrody - dawnym gospodarstwie rybackim, wykupionym niemiecki odpowiednik Ligi Ochrony Przyrody: A potem kilkadziesiąt kilometrów drogą rowerową przez las: Zwracam uwagę na świetny sposób na wydzielenie przestrzeni dla rowerzystów i zwolnienie ruchu samochodów na odcinkach drogi publicznej, którą samochody dzielą z rowerami: Drugim bardzo długim fragmentem odseparowanej infrastruktury rowerowej na szlaku wokół Uckermarku jest droga rowerowa w Dolinie Dolnej Odry, czyli odcinek wspólny ze szlakiem Odra-Nysa. Prawie 30 kilometrów przejeżdżamy z widokiem na dolinię Odry z przystankiem w Schwedt i Criewen z centrum informacyjnym Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Pozostała część szlaku to mieszanka cichych dróg lokalnych i krótszych dróg rowerowych w różnych okolicach (między innymi dawna linia kolejowa czy dłuższy kawałek ddr nad jeziorem Unteruckersee, itp.). Na północy wyjeżdżamy na chwilę z Brandenburgii do Meklemburgii i tam jest kilka kilometrów dramatu - po fatalnym szutrze, nawet bruku - na szczęście to nie trwa długo. Atrakcją szlaku wokół Uckermarku są na pewno miasta. Wszystkie to dawne historyczne założenia Brandenburgii, z których najprzyjemniej jest w Angermünde i Templinie. Szczególnie to pierwsze robi fajne wrażenie z ocalonym oryginalnym układem urbanistycznym miasteczka, w drugim też oglądać można zachowane centrum, ratusz, mury miejskie. Prenzlau i Schwedt też mają swoje przyjemne akcenty, a najlepszym jest pensjonat dla rowerzystów w zrewitalizowanej, gotyckiej wieży bramnej. Świetne klimatyczne wnętrze, wyjątkowa lokalizacja i pomieszczenie na rowery na parterze. Fajnie! Zaskoczeniem dla nas był również zamek w Boitzenburgu i właściwie cały niewielki Botzenburg. Zaskoczeniem, bo to prawdopodobnie najbliższy nam niemiecki zamek, z którego istnienia mało kto z polskiej turystyczno-krajoznawcznej braci - tak sądzę - zdaje sobie sprawę. Całkiem spory obiekt, a w miasteczku (wsi) jeszcze ruiny klasztoru i odtworzony klasztorny młyn. Podsumowując, Uckermark to jeszcze jedna fajna miejscóweczka na wiosenny lub jesienny długi weekend, kiedy szukacie wygody i bezpieczeństwa na rowerowy wyjazd. Dobry dojazd pociagiem z zachodniej Polski, a ze Szczecina do Prenzlau to nawet ledwie godzina drogi pociągiem. Samochodem - chyba najlepiej zrobić jak my, czyli zacząć i skończyć w Schwedt. Szy.
-
- 4
-
- znajkraj
- turystyka rowerowa
- (i 7 więcej)
-
Hej, kolejne z rowerowych marzeń odhaczone - przejechaliśmy szlak rowerowy Loary we Francji. A dokładniej jego środkową część, biegnącą przez odcinek Doliny Loary, który został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To zaledwie około 380 kilometrów - tyle wynosiła nasza trasa, z około 800 kilometrów dlugości całego szlaku Loary od źródeł do ujścia rzeki. Te niecałe 400 kilometrów to tydzień jazdy, w sam raz więc, by się nacieszyć klimatem, nieco zrozumieć, poznać trochę nowości i wyjeżdżać nie z przesytem, ale raczej z pewnym niedosytem, dzieki któremu dobrze w niektóre miejsca się później wraca. Szlak rowerowy Loary to formalnie produkt turystyczny o nazwie Loire à vélo, czyli dosłownie "Loara na rowerze". I to doskonały przykład, jak stworzyć taką rowerową ofertę dla aktywnych mas ze świata. Jest i fajna infrastruktura, i odpowiedni poziom informacji i komunikacji z gościem, są miejsca przyjazne rowerzystom - hotele, kempingi, restauracje, bistra, serwisy rowerowe, itp. W całej Francji jest ich aż około 7 tysięcy, więc stawiam, że nad Loarą przynajmniej grube kilkaset, może okolice tysiąca. Szlak Doliny Loary ma nawet swój pociąg! 🤯 Ale Loara w praktyce to jednak przede wszystkim zamki, pałace i rezydencje. I w sumie to było dziwne uczucie, gdy - mając na liście kilkanaście wybranych obiektów do zobaczenia i zwiedzenia - obok wielu innych po prostu przejeżdżaliśmy, bo nie byliśmy w stanie zobaczyć wszystkiego. To trochę tak, jakby w szczycie dobrego sezonu grzybowego iść na grzyby i zostawiać w lesie dorodne kozaki wiedząc, że i tak kosze wypełnimy prawdziwkami I warto też wiedzieć, ze to nie jest jedna z tych wymuskanych, wyasfaltowanych od początku do końca tras rowerowych. Nie, zupełnie nie. Dla jednych to oczywiście zaleta, dla innych wada, w każdym razie warto sobie zdawać sprawę, że ta marka szlaku bierze się z połączenia wszystkiego, z czym tu mamy do czynienia, a nie z jakości samych tras rowerowych, bo te tutaj są... zwykłe. Poprawne - w sensie świetnie przejezdne, twarde, gładkie, ale jednak często po prostu szutrowe lub naturalne, także znacząco często biegnące w ruchu ogólnym. Mimo to, jest bezpiecznie. Przyjaźnie. Wystarczająco komfortowo, by na wyprawy tutaj jeździły całe rodziny z dzieciakami w przypczepkach i już "luzem". Na pewno cieszyć się można duzym szacunkiem ze strony kierowców. Do tego stopnia, że wielokrotnie pozdrawiali nas... kierowcy przejeżdżających samochodów, co w innych europejskich krajach naprawdę nie jest standardem. Bardzo przyjemne i bardzo dużo mówiące o serdeczności mieszkańców regionu właśnie wobec rowerzystów. Natomiast ta "całość" to i warunki do rowerowej podróży, i naprawdę wspaniałe zamki i pałace, i smaczna, bardzo osadzona w lokalnych klimatach, kuchnia, i wszystkie te nadrzeczne tradycje, ślady po dawnych szlakach handlowych, ale też historia Francji, która pisana była właśnie nad Loarą. To tu narodziła się legenda Joanny d'Arc. Marka i magnes Loary to właśnie to unikalne połączenie wszystkiego w całą "konsumowaną" tu masowo turystyczno-krajoznawczą ofertę. Tyle tytułem wstępu, jaki ma być zachętą do reszty mojego artykułu, na jaki zapraszam na blog: Zamki i pałace w Dolinie Loary. Francja na rowerze W forumowej pigule zaś... Najpierw rowery i ten wspomniany wcale-nie-tylko-asfaltowy charakter szlaku. Takich obrazków było naprawdę wiele - to świetne, szutrowe, gładkie, przyjemne drogi rowerowe, którymi przejechaliśmy całkiem dużą część trasy: Ale było też asfaltowo. Przeważnie po wałach, którymi prowadziły albo zwykłe szosy - drogi publiczne, albo lokalne, boczne, drogi z naprawdę niemal zerowym ruchem, gdzie niby dozwolony był ruch samochodów, ale i tak nikt po nich nie jeździł: Trzeba przyznać, że przyjemnie jeździ się rowerem po miasteczkach nad Loarą. Albo ruch jest rzeczywiście akceptowalny i jeździ się w ruchu ogólnym, w którym nie jesteś zwierzyną do upolowania ;), albo zdarzały się drogi rowerowe. Czasem nawet charakterystyczne, dwukierunkowe, ale ta pierwsza to nie jest rozwiązanie ani przyjemne, ani bezpieczne, szczególnie przy tych krzaczorach wchodzących na ddr. Tak zorganizowana trasa powoduje, że przyjeżdżają tu takie piękne rowerowe ekipy: Teraz kilka ilustracji z miejsc przyjaznych rowerzystom, które tu naprawdę widać. Niemal wszystkie miejsca eksponowały tabliczki o przynależności do oferty szlaku Loara na rowerze i krajowej sieci Accueil Velo zaraz przy wejściu, często przy tablicy z oficjalną klasyfikacją gwiazdkową, co świadczy o randze produktu rowerowego w regionie. W jednym z tych miejsc, w hotelu Chaptal w Amboise, trafiamy do pomieszczenia na rowery, które okazuje się wszystko mającą rowerownią. Miejsce na rowery gości i do wypożyczenia, regał do ładowania baterii, skrzynka z narzędziami i podstawowymi częściami zamiennymi, zaaranżowana przebieralnie i wieszak by zostawić na nim mokre ciuchy, a do tego wszystko dostępne prosto z ulicy po specjalnym podjeździe. Do recepcji wchodzimy przejściem widocznym za regałem - przebrani, tylko z sakwami. Z innych ciekawostek związanych z Accueil Velo - sposób na miejsce na rowery, gdy masz niewielki hotel w środku miasta i organizacja rowerowni przerasta Twoje możliwości powierzchniowe i praktyczne. Co robisz? Wynajmujesz garaż na sąsiedniej ulicy i przyjeżdżających turystów prosisz o zostawienie sakw w recepcji/lobby hotelu i zaparkowanie rowerów w garażu. Proste? Ciekawe rozwiązanie jeszcze funkcjonuje w Angers, na końcu naszej podróży. To "rowerowa portiernia", czyli miejscówka, gdzie w boksach mozna przechować rower podczas zwiedzania lub noclegu. To szczególnie przydatne, gdy nocujemy np. w jakimś apartamencie, moze Airbnb i możemy mieć problemy z przechowaniem roweru. Dwukrotnie trafialiśmy na roboty drogowe prowadzone tak, że przejazd szlakiem rowerowym był niemożliwy. Nie było problemu - dwukrotnie znaki objazdu wskazywały nam drogę. Tak, rowerzysta ma swoje potrzeby, takie same jak kierowca samochodu, więc to zupełnie normalne, że informuje się w ten sam sposób: Ale czymś fantastycznym był pociąg, jaki obsługuje szlak rowerowy Doliny Loary. W sezonie wozi aż 83 rowery i trzykrotnie przejeżdża główny (ten "nasz") odcinek szlaku tam i z powrotem. Niezwykła jest też obsługa - rowery zabiera steward/stewardessa i ustawia w uchwytach w niedostępnym dla pasażera przedziale. W ten sposób wracaliśmy z końca szlaku na początek, do samochodu. I tyle rowerowych smaczków. Zamkowych jest wiele więcej, ale po nie zapraszam już na strony bloga Napiszę tylko, że przez tydzień zwiedziliśmy kilkanaście zamków, zameczków, pałacyków, ale z żadnego nie wychdziliśmy znużeni. Wszystkie są inne, w różnym stanie wewnątrz, z różną historią, w różnym stanie ocalone, itp. Nie jestem nałogowym zamkowym zwiedzaczem, ale tam nad Loarą było w powietrzu coś, co sprawiało, że się chciało, że się z przyjemnością zajeżdżało pod kolejny zamek i wchodziło do środka. Istotne jest też, że w kilku miejscach są specjalne tablety z informacjami - histopady, także z językiem polskim. Więc zwiedzasz jak chcesz, co chcesz, ile chcesz - po polsku. No i tylko tytułem zajawienia kwestii zamkowych, kilka ujęć tego, po co się przyjeżdża nad Loarę: I jeszcze ten bardzo specjalnie udekorowany Orlean: Zapraszam do pełnej lektury na blogu 👇 https://www.znajkraj.pl/zamki-i-palace-w-dolinie-loary-francja-na-rowerze Z pozdrowerem Szy.
-
Hej, hej, na blogu wylądowała znajkrajowego lata część kolejna, tym razem druga odsłona kilku dni spędzonych w Szwajcarii. Zapraszamy na szwajcarską Jurę i prowadzący po niej Szlak Jury - jeden z dziewięciu głównych szlaków rowerowych Szwajcarii. Przez cztery dni przejechaliśmy niecałe 300 kilometrów, ale... biorąc pod uwagę trudną trasę, której zdecydowanie nie doceniłem przez wyjazdem, te cztery dni to wyraźnie za mało, by Szlak Jury przejechać w turystyczny sposób. Lepsze byłoby pięć, a nawet sześć dni, dzięki czemu można by jeszcze zajrzeć w dwa-trzy ciekawe miejsca blisko przebiegu trasy. Zapraszam na blog po pełen tekst, komplet zdjęć, ślad i mapę: Rowerowy Szlak Jury. Wakacyjna wycieczka po zachodniej Szwajcarii (Znajkraj) Generalnie rzadko zdarza mi się niewłaściwie ocenić region do którego jedziemy i źle się do niego przygotować. Tym razem jednak tak się zdarzyło - szwajcarska Jura mnie zmyliła, zaskoczyła, wystrychnęła na dudka (nie wiem, czy dudki żyją na Jurze?). Przede wszystkim, źle oszacowałem poziom trudności trasy. Planując przejazd Szlakiem Jury zaraz po Szlaku Jezior w Alpach opisywanym wcześniej... ... zupełnie nie przyszło mi do głowy, by szlak rowerowy na Jurze miałby być trudniejszy niż właśnie przeanalizowany szlak w Alpach Szwajcarskich. I z automatu zaplanowałem noclegi i dystanse na Jurze w podobny sposób jak w Alpach. Nie zwróciłem uwagi, że o ile w Alpach Szwajcarskich jeździliśmy głównie dolinami rzek i jezior, którymi dość jednak łagodnie podjeżdżaliśmy pod przełęcze, to na Jurze podjazdy prowadziły prosto pod główne grzbiety i właściwie zawsze w większości mieściły się w przedziale 10-15 procent. A to już nie jest górka, na której redukuje się dwa czy trzy przełożenia i jedzie dalej... Gdy dodać do tego trwające upały i charakterystyczny dla Jury brak wody w górach... Wyglądało to mniej więcej tak, jak tu - nocleg tam w dole, w dolinie lub poza głównym łańcuchem Jury, a potem codzienny powrót w góry 5-10 kilometrowym, solidnie nachylonym podjazdem: A gdy już wkręciliśmy tam na górę, również było inaczej, niż się spodziewałem. To była zupełnie inna "jura" niż polska, którą mimo wszystko, gdzieś podświadomie w sobie, chciałem zobaczyć. Bo Jura w Szwajcarii to regularny łańcuch górski, prawdziwe góry, nie żadna wyżynna "popierdółka" jak w Polsce. Dość powiedzieć, że w Polsce na Jurze jeździ się gdzieś w okolicach 300 metrów n.p.m., a w Szwajcarii właściwie nawet tysiąc metrów wyżej, średnio po wysokościach gdzieś między Jakuszycami a Śnieżką. Na naszej Jurze spotyka się ludzi, miejscowości, jakieś obiekty. A Jura w Szwajcarii to piękne, ciche odludzia, spokojne drogi bez samochodów biegnące wzdłuż głównych grzbietów, czasem po drodze mijając jakieś osady pasterzy bydła lub niewielkie schroniska. Wszędzie są kamienne murki oddzielające pastwiska i "rurowe" przejazdy przez granice pastwisk, zatrzymujące krowy przed migracją . I jak widzicie, na Jurze w Szwajcarii wcale nie ma tylu "jurajskich" klimatów, co na naszej. W Szwajcarii bardzo mało jest wapiennych ostańców, skalistych urwisk, jakichś skalnych bram czy obiektów jak nasza Maczuga Herkulesa. Żadnego "orlego gniazda" nie znajdziecie również. Szwajcarska Jura ma jednak inne atrakcje - to region, gdzie rozwinęło się słynne szwajcarskie zegarmistrzostwo. I niesamowite jest to, że pierwszymi zegarmistrzami byli tutaj rolnicy, który pracę przy produkcji części do zegarków traktowali początkowo jako drugie po rolnictwie zajęcie, które wypełniało im wolny czas zimą. Jura to też miejsce, gdzie wymyślono absynt - to tutaj powstała pierwsza receptura. W Dolinie Travers jest dzisiaj Dom Absyntu - muzeum i degustatornia, a także kilkunastu producentów absyntu, którzy nadal produkują "zieloną wróżkę". Co ciekawe, dopiero od 2005 roku legalnie, bo od 1910 roku produkcja była zakazana i ścigana. W tej samej okolicy możecie też zjeść szynkę pieczoną w gorącym asfalcie - tradycyjne barbórkowe danie tutejszych górników, wydobywających naturalny asfalt z miejscowych kopalni. Są też piękne historyczne miasteczka, z których bezpośrednio na szlaku znajduje się jedno - Saint-Ursanne. Podsumowując - spokojna, sielankowa trasa o przyjemnym górskim charakterze na rowerowe wakacje w samym centrum Europy - byle tylko na więcej niż cztery dni jazdy ;). Drogi i nawierzchnie - zapomniałem wspomnieć wcześniej - niemal wszystko w asfalcie, w zdecydowanej większości po górskich i bardzo lokalnych drogach, gdzie tylko rowery i lokalni gospodarze. Szuter - na jednym dłuższym odcinku, dla nas zjeździe, gdzie udało nam się obydwóm wylądować na glebie ;). No i pozornie bez fajerwerków, jednak bo bliższym przyjrzeniu się, to górskie klimaty, zegarmistrzowskie dziedzictwo Szwajcarii czy absyntowe tradycje robią robotę - nadają wyjazdowi wystarczająco sporo ciekawej treści krajoznawczej i atrakcyjnego charakteru. Szy.
-
Hej, Do Łódzkiego w zeszłym roku trafiłem jesienią - między innymi do Sieradza, Uniejowa i Poddębic. W tym roku, już z Olą, spędziliśmy dwa dni w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego - nad Zalewem Sulejowskim, a potem w dolinie Pilicy. W niepozornej okolicy, jaką setki razy mijałem samochodem jadąc z Gdańska na południe, a także którą często mija wielu z Was jadąc gierkówką z Warszawy w kierunku Piotrkowa, spędziliśmy dwa fajne dni na pustych, cichych rowerowych szlakach. Miejscem centralnym były Smardzewice, skąd pierwszego dnia zrobiliśmy trasę na południe - dookoła zalewu, a drugiego na północ, w większości po lasach Spalskiego Parku Krajobrazowego. Ciekawe miejsca? Sporo: opactwo cystersów w Sulejowie z efektownym, zaraz 1000-letnim kościołem, Tomaszowska Okrąglica - czyli Skansen Rzeki Pilicy, Groty Nagórzyckie i Niebieskie Źródła, robiący wrażenie bunkier hitlerowskich pociągów specjalnych w Konewce, czy olimpijska Spała, która ma sporo więcej do pokazania, niż olimpijczyków. I olimpijki Całe nasze rowerowe Łódzkie w ostatnim numerze Rowertouru i na naszych blogowych stronach, zapraszam: http://www.znajkraj.pl/parki-krajobrazowe-nad-pilica-lodzkie-na-rowerze W fotoskrócie: Bardzo "owocna" była jazda - jeżyn do oporu: I grzybów trochę: Trzymaliśmy się zielonego szlaku "ścieżki rowerowej Zbigniewa Goliata", która w najlepszym razie wyglądała tak - idealnie: Ale też czasem tak: Lub tak: Generalnie zawsze przejezdnie, choć czasem z przyczepką to pewnie byłoby trochę walki. Miejsca na trasie - opactwo cystersów w Sulejowie-Podklasztorzu - romański kościół... ... z barokowym wystrojem. Fantastyczne schronienie przed skwarem, a potem na piwo do hotelu w d. klasztorze. Przyjemne wrażenia pozostawia Tomaszkowska Okrąglica - zebrane w jeden projekt trzy miejsca koło Tomaszowa: Groty Nagórzyckie... ... rezerwat przyrody Niebieskie Źródła... ... i skansen Pilicy - z wieloma różnymi eksponatami związanymi z terenami nad Pilicą. Potem była Spała, która okazała się także rezydencją carów i prezydentów RP, ze wspaniałą drewnianą Kaplicą Prezydentów właśnie: No i niezły historyczny smaczek - bunkier niemieckich pociągów specjalnych w Konewce: Ze sklepem spożywczym w synagodze w Inowłodzu na koniec: Dwa kółka wyszły nam na koło 150 kilometrów, idealnie na sympatyczny rowerowy weekend. Dokładna trasa - na blogu. Z pozdrowerem Szy.
- 3 odpowiedzi
-
- Spała
- Smardzewice
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cześć. Forteczna Trasa Rowerowa istnieje już chyba prawie 10 lat, ale w ostatnich latach znacznie zmieniła swój charakter dzięki odnowionym wybranym fortom Twierdzy Przemyśl. I odrobinie nowego asfaltu gdzieniegdzie. O samym szlaku za wiele nie można napisać od strony infrastruktury - to poprowadzona po publicznych, polnych i leśnych drogach trasa przede wszystkim o wybitnych walorach krajoznawczych i krajobrazowych. Specjalnie zbudowanej infrastruktury tutaj nie znajdziecie. Poza stojakami rowerowymi pod fortami, o których m.in. piszę zachwycając się "szatą estetyczną" wykonanej rewitalizacji: http://www.znajkraj.pl/podkarpacie-twierdza-przemysl-i-forteczna-trasa-rowerowa Te walory krajoznawcze to kilkadziesiąt mniejszych i większych, zwykle zniszczczonych, czasem zachowanych obiektów fortyfikacyjnych Twierdzy Przemyśl. Temat tak ogromny i tak ciekawy, że naprawdę jazdę po Fortecznej Trasie Rowerowej warto zacząć od wizyty w którymś z muzeum Twierdzy. Nie wiem czy dla każdego to szokujące, ale na mnie zrobiło wrażenie, że budowana kilkadziesiąt lat Twierdza służyła zaledwie przez niecałe 9 miesięcy, od października do maja. I została zniszczona przez... samych budowniczych - Austriaków, którzy... odbili ją już dwa miesiące po wysadzeniu w powietrze jej obiektów. Ufff! Te ładniejsze miejsca wyglądają tak - zwróćcie uwagę na zadbane otoczenie, wykoszoną trawę, jednolite tablice, płoty, ławki... Fort Łętownia: Fort Duńkowiczki: Fort Borek: A te bardziej zniszczone: Obydwie pętle Fortecznej Trasy Rowerowej przecina podkarpacki odcinek Green Velo - jeśli ktoś ma dużo czasu, to zdecydowanie warto zatrzymać się na pętelkę dla urozmaicenia. Kto wie, jak długo utrzyma się piękna oprawa fortów za unijne fundusze... Zdjęcia wykonałem we wrześniu 2017 roku - mam nadzieję, że wciąż jeszcze jest tak efektownie? Z pozdrowerem Szy.
-
- 2
-
- szlaki rowerowe
- forteczna trasa rowerowa
- (i 9 więcej)
-
Hej, rowerowe remanenty - grudniowy weekend na... Łódzkim Szlaku Konnym. Bo kto powiedział, że konne szlaki nie mogą być inspiracją dla rowerzysty? :-) Właściwie miałem wrażenie, że w Łódzkiem lepiej się traktuje koniarzy niż rowerzystów. Bo podobnego szlaku to chyba nie macie tam dla rowerów? Tablice informacyjne, miejsca postojowe, wypożyczalnie - koni!, stajnie - wszystko to robi wrażenie przyjemnie zorganizowanego przedsięwzięcia dla miłośników podróży w siodle. Drogi są bardzo różne i raczej niespójne. Tzn. ani głównie dla MTB, ani na szosę - wydaje mi się że jest i tych, i tych po połowie. Za to zdecydowana większość przyzwoita jeśli chodzi o ruch - to rzeczywiście jakieś małe, ciche drogi na uboczu. Mapa szlaku, katalog obiektów powiązanych ze szlakiem na oficjalnej stronie szlaku na www.wsiodle.lodzkie.pl. Więcej wrażeń, fragment szlaku na mapie, trochę zdjęć: http://www.znajkraj.pl/dolina-warty-po-lodzkim-szlaku-konnym-aktywne-lodzkie Drogi wyglądają tak: Piękne i zupełnie nieoczekiwane klimaty nad Wartą - trzeba się kawałek wznieść w górę, by zobaczyć jak Warta meandruje w pobliżu Działoszyna, a czasem jak mroczne, jesienne klimaty dodają specyficznego nastroju: A najciekawszy na trasie na pewno Wieluń. Pięknie prezentujący się z powietrza, chociaż... niestety, widać, jak bardzo poszkodowany przez II wojnę światową. Z ciekawym ratuszem i ocalalą Bramą Krakowską i wieloma obiektami sakralnymi. I Muzeum Ziemi Wieluńskiej z wielkimi fotografiami miasta zniszczonego podczas wybuchu wojny. Bardzo sympatycznie. A latem, ze względu na pogodę, musi być jeszcze przyjemniej. Z noworocznym pozdrowerem Szy.
-
Hej, na początku jesieni spędziłem weekend na polsko-słowackim pograniczu - trochę Beskidu Żywieckiego i więcej słowackich Beskidów Kisuckich - czy może raczej Kisuc ogólnie, po słowackie Beskidy oglądałem z dolin. Z całej wycieczki podrzucę Wam dwie dobre rowerowe trasy o których warto pamiętać wybierając się w tamte regiony. Jest ich tam wiele więcej oczywiście, ale te dwie ładnie wpasowują się w weekendową pętlę o której piszę na blogu: http://www.znajkraj.pl/beskid-zywiecki-i-kisuce-rowerem-po-pograniczu-polsko-slowackim Mapa poglądowa tras rowerowych regionu Mała Fatra i Kisuce: Pierwsza ze wspomianych tras to Bystrzycka Magistrala Rowerowa - od czerwonej strzałki gdzie stoi mapa ze zdjęcia aż do sztucznego zbiornika Nowa Bystrzyca układającego się w literę "C" na prawo od strzałki - czerwona linia. Trasę poprowadzono po śladzie nieużywanej od wielu lat leśnej kolejki wąskotorowej. Ma długość około 25 kilometrów, prowadzi cały czas w oddali od wsi i zabudowań - wzdluż rzeki Bystrrzyca. Po drodze zdarzają się miejsca odpoczynku, tablice informacyjne o mijanych wsiach i miejscowościach, kilka drewnianych mostków. Wszystko w świetnym, turystycznym standardzie. Początek w Kraśnie nad Kisucą: Specjalna kładka pod mostem na Bystrzycy: Most miłości pełen kłódek - obok trasy Tablica z historią leśnej kolejki i historią powstania rowerowej trasy. Dolna część po polsku - zawsze! Pozostałości II wojny światowej: Przeciętny widok z trasy: Oddalenie od cywilizacji widać na ujęciach z góry: Dużo ludzi na trasie - rodzin, lokalsów, szosowców, górali... Bliżej rzeki - czasem pojawiają się bariery: Ale nie zawsze: Są niewielkie mostki nad schodzącymi do rzeki potokami: Oznaczenia okolic: Trasa wiedzie południowym brzegiem rzeki, więc właściwie cały czas naprzeciw mamy przyjemne widoki na słowackie Beskidy: Są efektowne, drewniane mosty: I naprawdę nietrudno o innych rowerzystów - nawet wpięknie wpasują się w ustawianą samokę Koniec jednej trasy oznacza początek drugiej - to rowerowa trasa wokół zalewu Nowa Bystrzyca - czarna linia na mapie na pierwszym zdjęciu. Z góry prezentuje się tak: Na początku na wysokości zapory to jeszcze jakieś przebłyski starego asfaltu: Potem robi się terenowo, chwilami mocno terenowo - koleiny po leśnym sprzęcie, jednak generalnie jest dość przyjaźnie nawet z sakwami: Bardzo przyjemny klimat, zupełne odludzie, efektowne widoki: Ślad wycieczki, więcej wrażeń, ciekawe miejsca - na blogu, adres na początku posta Z pozdro Szy.
-
Cześć, naszego podróżowania rowerem po Niemczech część kolejna. Były góry - Harz, były trasy nadrzeczne - Wezera, trochę Haweli, Łaby, były trasy bardzo leśne - Tour Brandenburg na północy, ale nigdy jeszcze nie było morza. Padło więc w tegoroczną majówkę na niemieckie Morze Wschodnie, czyli polskie Morze Bałtyckie Dodatkową motywacją był start projektu EuroVelo 10, jakie w Polsce realizować będą Pomorze Zachodnie i Pomorskie. Móc zobaczyć, jak wygląda niemiecka trasa, by wiedzieć czego wymagać od polskich samorządów - dla mnie świetna sprawa. Niemcy wzdłuż swojego wybrzeża puścili Ostseeküsten-Radweg, która pokrywa się z przebiegiem EuroVelo 10. W większości to drogi rowerowe lub ciągi pieszo-rowerowe, rzadko drogi publiczne o małym ruchu, czasem miejskie promenady nad morzem. To piąta-szósta najpopularniejsza turystyczna trasa rowerowa w Niemczech według ADFC. Zaczęliśmy w Lubece, skąd dojechaliśmy nad Bałtyk, a potem pięc kolejnych dni posuwaliśmy się na wschód, do Stralsundu. Po drodze Wismar i Rostock. Wszystkie cztery miasta to dawna potęga Hanzy. Nie zobaczyć ciekawego muzeum Hanzy na początek - niemożliwe. Niestety, trzeba było wyjść po trzech godzinach, by jednak trochę pokręcić tego dnia. Szkoda, bo właściwie można tam spędzić cały dzień. Lubeka klimatem przypominała mi bardzo Gdańsk. Ta sama gotycka dusza, te same powojenne plomby. Tylko można sobie wyobrażać, w jakim innym świecie żylibyśmy - i w Polsce, i w Niemczech, gdyby nie bombardowane miasta. Po Lubece był ciekawy Wismar, który - dzięki nieosiągalnej w Lubece ciszy i spokojowi - podobał nam się chyba najbardziej. Dalej mniej porywający Rostock, za to ze świetnym rejsem do Warnemunde, a na koniec Stralsund - z kolorowym kościołem św. Mikołaja i fajnym Ozeaneum (oceanarium), ciekawym chyba dla każdego. Na trasie sporo ciekawostek, które sprawiają, że jest naprawdę ciekawie. Ot, podnoszony most drogowy w Lubece - naprawdę robi wrażenie, gdy nagle staje przed Tobą kilkanaście pięter asfaltu. Albo to, że Lubeka jest stolicą.. marcepanu. I wiele więcej. Gdyby udało się taki produkt stworzyć w Polsce, byłoby wyśmienicie. Trochę się obawiam pójścia na skróty w wielu przypadkach, prowadzenia szlaku w Polsce po po prostu zwykłych szosach, zamiast inwestowania w separowane trasy na uboczu. Ale - może? Nasza relacja na blogu, zapraszam: http://www.znajkraj.pl/szlakiem-wybrzeza-morza-baltyckiego-rowerem-po-niemczech Wybrane momenty: Tak bardzo często wygląda trasa - asfaltowy dywanik, wybrzeże. Tu chyba dwie foty z półwyspu przed Stralsundem, gdzie chyba był najdłuższy pojedynczy, ciekawy odcinek trasy: Takich obrazków "z katalogu" było mnóstwo. Okazuje się, że to właśnie w Rostocku zbudowano pierwszy taki charakterystyczny kosz plażowy: Bułka z rybą (do wyboru mnóstwo gatunków) do dostania w każdej z miejscowości. To jak podają - klasa. Pycha! To niemieckie spojrzenie na wojnę - nie pamiętam jednego miejsca w Polsce, gdzie stoi ruina kościoła. Tu zostawia się ślady, zarysy budynków, itp. jako pomniki wojny. Tu dzwony, które upadły podczas bombardowania w 1942 i tak leżą do dziś. Cała Lubeka fajna. Może to Gdańsk nas nauczył takiego sentymentu do nadmorskich miast. Takie widoki - uwielbiamy! Bardzo polecamy. Dotrzeć do Lubeki można bezpośrednio regionalnym połączeniem ze Szczecina. Szy.
-
Hej, jesienią, po wycieczce po Beskidzie Śląskim, przejechałem się jeszcze dookoła Tatr. W końcu. Zmotywowała mnie do tego nowa trasa rowerowa, jaką budują wokółtatrzańskie gminy. Ale potraktowałem to też jako fajne, porównawcze tło przed czekającą mnie i pewnie wielu z Was jazdą po Green Velo. Warto wiedzieć, jak taki sam szlak robi się na Podhalu. Po wrażenia turystyczno-krajoznawcze (między innymi po piękną inwersję termiczną w Szczyrbskim Plesie) jak zawsze zapraszam na strony bloga... Rowerowa wycieczka dookoła Tatr - Znajkraj. Blog podróżniczy ... a tutaj będzie tylko o tym, jak wygląda nowy "Historyczno-Kulturowo-Przyrodniczy szlak wokół Tatr". Wygląda naprawdę nieźle. Pierwszy odcinek został poprowadzony śladem dawnej linii kolejowej z Nowego Targu do Trsteny na Słowacji. To 40-50 kilometrów ciągłej jazdy, gładkim asfaltem. Niestety, z powodu różnic poziomu gruntu wokół szlaku - dawnego nasypu kolejowego, zdarzają się rzędy barierek, w dodatku dość agresywnie malowanych. Jest wiele miejsc, gdzie poustawiane na siłę wokół przejazdów i w miastach... męczą. Ale jak męczą barierki, to dają odetchnąć widoki. Dawna trasa kolejowa, jak to zwykle bywa, biegnie z dala od szos i jedzie się naprawdę świetnie, z polami, lasami wokół i widokami na góry. Obawiam się, że to będzie coś, czego właśnie najbardziej będzie brakowało na Green Velo, gdzie tak wiele szlaku pociągnięto po prostu po szosach. Infrastruktura - super. Jeśli jedziecie sobie szlakiem i nagle zaczyna majaczyć gdzieś w lesie wiata, z paleniskiem, mnóstwem miejsca wokół, gdzie nawet do środka wejdzie namiot w przypadku jakiegoś większego kryzysu pogodowego, specjalnie wybudowana właśnie dla Was... Jeśli kawałek dalej przez Czarny Dunajec jedzie starym mostem kolejowym, wyremontowanym właśnie dla Was, a po drodze mijacie wciąż porządne, stylowe, po prostu ładne wiaty z ławkami... Chce się jeździć, naprawdę. Brakuje toalety w takim miejscu, ale może za szybko chciałbym ją widzieć, tam wciąż trwały prace budowlane. Wielkie pytanie o przyszłość. Bo w tej chwili z coś koło 300-kilometrowej trasy wybudowano kilkadziesiąt kilometrów z Nowego Targu, kilkanaście kmów gdzieś na Słowacji, w okolicach Popradu, kawałek koło Liptowskiego Mikułasza. Nie wiem, czy trwają kolejne prace budowlane, przetargi, projekty? Ciekawe, nawet fajne, że szlak nie ma prowadzić najkrótszą pętlą, a szeroko, dolinami, obchodzić całe Tatry aż po (chyba) Pieniny. Może ktoś z Was wie, co słychać w sprawie kolejnych fragmentów? Genialne, że trasa zimą będzie wykorzystywana na biegówki. Już zeszłej zimy udało się raz wyratrakować (!) ją z Nowego Targu aż do Orawic. To dokładnie tak powinno działać! Foty. Początek w lesie koło Nowego Targu: Między Nowym Targiem a Czarnym Dunajcem: Most nad dopływem Czarnego Dunajca: Tak się odpoczywa: Takie różne kombinacje słupkowe: Wzdłuż szosy do Nowego Targu: Świetna wiata z paleniskiem: Rowerowy most: W okolicach granicy PL-SK: Już po stronie słowackiej: Plus kilka nierowerowych zdjęć z trasy - więcej na stronie. Pozdrower! :] Szy.
- 44 odpowiedzi
-
- Turystyka rowerowa
- Tatrzańska Łomnica
- (i 8 więcej)
-
Cześć, pierwsza część rowerowych wakacji w tym roku - Jura Krakowsko-Częstochowska. Trasa krótka - po śląskiej części, bo jeszcze czekały inny miejsca. Auto zostaje w Częstochowie, na rower i powrót pociągiem z Zawiercia. Nie byłem na Jurze kilka lat, a na rowerze - ze 25. Mnóstwo rzeczy się zmienia. W większości na dobre, choć czasem ręce człowiekowi opadają gdy widzi, jak wygląda spędzanie wolnego czasu w Polsce. No cóż, wymagać by wszyscy jeździli podczas urlopu na rowerze to jednak za dużo Najfajniejsza rowerowa zmiana na Jurze - około 20-30 kilometrów regularnych, "europejskich" dróg rowerowych wokół Żarek - Żarki, Ostrężnik, Przewodziszowice, Mirów. Prawdziwe, asfaltowe trakty przez lasy, z miejscami postojowymi, z których kilka może być i biwakowymi - w spokojnych miejscach na uboczu. Oczywiście wyznakowane że tylko dla rowerów, ale i tak lokalne patafiany robią sobie skróty samochodami. Szkoda, bo jeśli na jednym kilku krętych zjazdów spotkać się wyjeżdżającym z zakrętu autem... Trzeba będzie mieć szczęście, dużo szczęscia, by wyjść z tego cało. Jednak drogi są, proszę jeździć dużo i głośno o tym mówić, by lokalne samorządy widziały, że zrobiły coś wyjątkowego. Bo zrobiły! Droga chyba ma jakiś istotny status, że stawia się na niej tablicę z nazwą miejscowości? Poza tym szlaki na Jurze są mocno "klasyczne". Tu jakaś gruntówka, tam kawałek przez las - taka zwyczajowa polska turystyka rowerowa. Większosć odcinków bardzo w porządku, klimatyczne odcinki po jurajskich lasach, czy nad Wartą, zaraz koło Częstochowy... ... choć czasem jest i tak, i tak: Nie są to na szczęście odcinki kilometrowe, ale czasem człowiekowi chodzą po głowie myśli, że trzeba mieć było sporo fantazji byakurat tam prowadzić trasę, podczas gdy niedaleko prowadzi rozsądny gruntowy objazd. A może to po prostu cisza przed kolejnymi inwestycjami i nie ma sensu już mieszać w dawnej rowerowej materii? Mam nadzieję. Generalnie cisza, spokój, także lokalne puste asfalty, szerokie szutrówki. Mimo niewątpliwej popularności regionu to wciąż takie okolice, że można sobie stanąć na środku drogi, wyciągnąć bidon i bezstresowo odetchnąć pełną piersią. Na Jurę jedzie się oczywiście po zamki. Tych jest sporo, nie ma co Wam tutaj przewodnika pisać, bo podejrzewam że Jura jest w topie tego typu wydawnictw. Więc tylko historia taka, która nam bardzo się podobała: zamek w Bobolicach. Kupił dawną, piękną ruinę człowiek - tę ze stojącą jedną ścianą z oknami, na pewno znacie. Nie było dawnych planów, wskazówek jak odbudować. Więc chyba tak trochę po swojemu zbudowali takie coś: Jak to w Polsce - jednych oburza, drugich mniej, a takich nas - w ogóle. Nam się podoba. Trudno nam widzieć w tym "disneyland", jak gdzieś czytaliśmy. Dla nas to rzeczywiście pobudzająca wyobraźnię próba przywrócenia historii. Gdyby tak odbudować więcej pałętających się po Polsce zrujnowanych zamków? I jest coś jeszcze wokół - jakaś minimalna klasa. Nie ma dziesiątek straganów, zapiekanek i hot-dogów. Jest elegancka kawiarnia, kawałek dalej hotel. Życzyłbym sobie więcej takiego miłego tchnienia Europy jak w Bobolicach. Z miłych nam akcentów jeszcze... jedzenie. Po raz kolejny na Jurze rowerową marszrutę wytyczały nam między innymi "Śląskie Smaki" - śląski smak kulinarny. I tak trafiliśmy do hodowli ryb w Sygontce, na północ od "właściwej" Jury, za Złotym Potokiem. Na talerzach rosół z jesiotra, a potem pierogi z pstrągiem i suszonymi pomidorami. Wyjazdowo miejsce kompletne - siadasz na słoneczku, na stole pyszne żarcie, obok piwko i wiesz, że u góry czeka na Ciebie łóżko. I że już naprawdę nic dzisiaj nie musisz... Następne takie rybne miejsce jest w Złotym Potoku. Z Sygontki, z której wyjeżdżaliśmy, to było ledwie kilka kilometrów, a że nie przywykliśmy takich miejsc opuszczać, więc rybę na obiad mieliśmy na śniadanie. Cały Złoty Potok ciekawy, z pałacem, dworem, Bramą Twardowskiego, wspomnianą hodowlą, fajnym szlakiem rowerowym lasem, zamiast przejazdu ruchliwą trasą, o, między innymi tutaj, nad stawem "Amerykan": To co nam się jeszcze wyraźnie rzuciło w oczy, to projekt unijny który przyniósł na Jurę dziesiątki miejsc postojowych jak to - tu w okolicach Zawiercia: Stawiane rzeczywiście przy szlakach rowerowych wyglądają efektownie, może skromnie, ale bardzo przyjemnie "eko". Gdyby jeszcze trochę podciągnąć w górę standard rowerowych tras i z piaszczystych, naturalnych zrobić je chociaż utwardzanymi szutrami. Jak w Borach Tucholskich, na Kaszubskiej Marszrucie? Byłby następny rowerowy hicior. I tyle rowerowo w pigułce. Więcej krajoznawczo, więcej wrażeń, 150 zdjęć i cały ślad trasy jak zawsze na blogu, zapraszam www.znajkraj.pl/szlakiem-orlich-gniazd-slaskie-na-rowerze Z pozdrowerem Szy.