Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'Bug' .
-
Podlasie czyli Szlakiem Bocianich Gniazd. Jest sierpień 2008 czyli pełnia lata i sezonu wakacyjnego. Mając kilka dni urlopu i niechęć do odbywania dalekich wojaży wybrałem Podlasie i Nadbużański Park Krajobrazowy aby razem z rodziną doładować akumulatory przed szybko nadchodzącymi szarymi dniami. Gęsta sieć lokalnych dróg, małe nagromadzenie atrakcji turystycznych gwarantowało ciszę i spokój. Dzień 1. Trasa: Węgrów - Stara Wieś - Łochów Wstając skoro świt po 1,5 h jazdy samochodem dojechaliśmy do Węgrowa. Tam zostawiając samochód na parkingu obok kampingu udaliśmy się szlakiem rowerowym w kierunku wsi Popielów . Przez pierwsze km szlak prowadził pasem dla rowerów i lokalną mało ruchliwą drogą. W okolicy wsi Turna obraliśmy kierunek drogą przez łąki i zaznaczony na mapie mostek na Starą Wieś aby obejrzeć znajdujący się tam Pałac Radziwiłłów. Całe Mazowsze i Podlasie leży na piaskach więc poruszanie się gruntowymi polnymi drogami na jucznych roweruch nie należy do przyjemności. Do przyjemności nie należało także odkrycie, że mostku przez Liwiec nie ma. Nie pozostało nam nic innego jak jazda przez łąki do najbliższej przeprawy. Podążając przez wieś Borzychy łapiemy gumę. W trakcie naprawy odkryłem, że uszkodzenie jest w okolicy wentyla więc jest nienaprawialne...pierwsze straty. Po dojechaniu do Starej Wsi zastaliśmy odrestaurowany pałacyk zamknięty na cztery spusty. Szkoda bo architektura obiektu i potężny ogród gwarantowały mnóstwo wrażeń. Nie pozostało nam nic innego jak tylko opuścić niegościnne progi i udać się szutrową drogą do kolejnego celu czyli Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Szutrami dojechaliśmy do asfaltu biegnącego przez wieś Żulin. Droga ta nie miała ani jednego zakrętu i nie poruszał się po niej ani jeden samochód. Było to bardzo dziwne. Wkrótce przekonaliśmy się dlaczego... asfalt się skończył a droga, nadal prosta, zamieniła się w malowniczą gruntówkę. Tą drogą dojechaliśmy do lasu, w którym to zrobiliśmy długi popas na jagody. Niestety w nieznanym lesie ciężko połapać się w sieci ścieżek leśnych więc błądzimy. Ratunkiem jest kolejna trasa terenowa do głośnej trasy samochodowej. Na szczęście koszmar poruszania się drogą krajową szybko mija i z powrotem wjeżdżamy na lokalne szutrowe drogi. Teraz już bez stresów podziwiając okolice nad Liwcem dojeżdżamy do Łochowa. W lokalnej knajpie jemy obiad. W trakcie posiłku jesteśmy zagadywani przez właściciela, który zaproponował nocleg na jego posesji. Ponieważ okolica knajpy była w centrum więc odmówiliśmy. Udaliśmy się na 3 km dalej położoną ustronną polankę nad Liwcem. Było uroczo! Statystyka dnia 1: dystans 41,3 km czas jazdy 4,04 h prędkość średnia 10,1 km/h temperatura max 29,9 st C temperatura min 11, 4 st C dzienna suma przewyższeń 107 m Dzień 2. Trasa: Łochów - Kamieńczyk - Szumin Dzień 2 rozpoczęliśmy od niecodziennej atrakcji a mianowicie zwiedzaniem Muzem Gwizdka w Gwizdałach. Dalsza marszruta to bezstresowe poruszanie się asfaltem przez Łazy do Kamieńczyka. Przed samym dojazdem robimy długi postój nad Liwcem. Dzieciaki mają frajdę brodząc w płytkiej rzece a my chłodzimy się po przypiekającym słońcu. Kamieńczyk w XV w. miał prawa miejskie więc zachowała się charakterystyczna zabudowa a także drewniana dzwonnica z 1885. Jemy obiad w lokalnym barze i w dalszą drogę. Niestety droga ta mimo, że prowadziła po oznakowanym szlaku turystycznym okazała się całkowicie nie przejezdna dla naszych rumaków. W poszukiwaniu przejezdnego szlaku docieramy nad Bug. Chwila jazdy po ciasnych leśnych ścieżkach i znowu lądujemy na nieprzejezdnym rowerowym szlaku. Docieramy do wsi Szumin i legalnego miejsca biwakowania. Niestety mimo licznych tablic proekologicznych teren był zanieczyszczony i zaniedbany. W dodatku brak jakiejkolwiek wody skłonił nas do dalszej wędrówki. I bardzo dobrze bo okazało się, że za kilka km czekała na nas odludna skarpa ze wspaniałym dojściem do wody. Kolejna kąpiel po upalnym dniu była wskazana. Rozbijamy się na noc. Statystyka dnia 2: dystans 38,4 km czas jazdy 3,2 h prędkość średnia 11,5 km/h prędkość max 33 km/h temperatura max 44,8 st C temperatura min 12,9 st C Dzień 3. Trasa: Szumin - Sadowne - Treblinka Pierwsza część trzeciego dnia to jazda przez podlaskie wsie, na których to można jeszcze spotkać tradycyjne pojazdy pociągowe... ... i tradycyjne wiejskie zabudowania. Także i okolica była malownicza. Docieramy do tablicy informującej o Szlaku Bocianich Gniazd. Nagle coś Piotra zainteresowało... Był to pierwszy bociek! Wiec tablicę nie postawiono na darmo... Ponieważ temperatura mocno daje się we znaki robimy w tym miejscu dłuższy postój. Zacienioną aleją udajemy się do miasteczka Sadowne, w którym to mamy w planie zjeść obiad i zwiedzić Muzeum Etnograficzne. Niestety istniejący na mapie hotel okazał się Domem Weselnym a istniejąca w nim restauracja była otwierana na co najmniej 100 osobowe grupy. Muzeum Regionalnego także nie udało się obejrzeć pomimo kontaktu telefonicznego z kustoszem. Od razu wykluczyliśmy dojazd do Broku gdyż to wiązałoby się z jazdą ruchliwą drogą krajową. Nie pozostało nam nic innego jak tylko kupić w lokalnym markecie makaron i klopsy w słoiku i przyrządzić strawę na łące po za niegościnnym miasteczkiem. Po posiłku skierowaliśmy się w kierunku Treblinki. Droga wiodła pośród malowniczych łąk, na których to czerwononogie ptaki przypominały nam, że w dalszym ciągu znajdujemy się na Szlaku Bocianich Gniazd. Koło miasteczka Prostyń mapa pokazywała 2 jeziorka z ewentualnie fajnym noclegiem. Niestety okazało się, że jedno jeziorko jest całkowicie zarośnięte a drugie nie oferuje żadnego dogodnego dostępu do wody. Ponieważ powoli się ściemniało stwierdziłem, że musimy udać się na Bug gdyż tam musi być dostęp do wody. Pędem pojechaliśmy przez Borowe i mijając pustą drogę krajową Małkinia-Sokołów Podlaski udaliśmy się nad rzekę. Tam czekało na nas miejsce biwakowe "pod krzyżem". Wieczorny posiłek spożywaliśmy przy czołówkach. Statystyka dnia 3: dystans 41,4 km czas jazdy 3,28 h prędkość średnia 11,9 km/h prędkość max 22,5 km/h temperatura max 40,3 st C temperatura min 15,7 st C dzienna suma przewyższeń 94 m Dzień 4. Trasa: Treblinka - Kosów Lacki - Seroczyn O poranku zapragnąłem wyjaśnić tajemnicę pustej drogi krajowej. I oto co odkryłem: a także ... W tej sytuacji poruszanie się drogą krajową było nadzwyczaj bezpieczne. W drodze do Treblinki i Muzeum Zagłady zatrzymaliśmy się na małe, zimne co nieco. Treblinka. Dojechaliśmy do kolejnej "atrakcji" turystycznej. Cały obóz został spalony i całkowicie zrównany z ziemią i tylko dzięki świadkom udało się odtworzyć jego istnienie. Oto co zobaczyliśmy: Symboliczną bocznicę kolejową i symboliczny obozowy mur... ...symboliczne komory gazowe i krematorium... ...symboliczny niemiecki bunkier... ...miejsce niewolniczej pracy... ...oraz miejsce po obozowych barakach. Z Treblinki, udaliśmy się pieszym szlakiem z powrotem do drogi krajowej prowadzącej na Kosów Lacki. W trakcie drogi złapał nas deszcz. Schroniliśmy się pod leśną wiatą pozostawiając rowery na deszczu. Mając sakwy Ortlieba można sobie pozwolić na taką beztroskę. Po dojechaniu do miasteczka okazało się, że są tylko dwie knajpy z czego jedna podaje niezbyt świeże jedzenie. Więc wyboru nie mieliśmy. W tym miasteczku zatankowałem benzynę do kuchenki wielopaliwowej NSR. Nie rozumiem dlaczego zawsze właściciele stacji dziwią się gdy pragnę zatankować metalową butlę-kanister o pojemności 0,75 l ? Z miasteczka udaliśmy się w kierunku Sterdyń-Osada mijając po drodze wiekowe wiatraki-młyny. Kolejny cel osiągnięty i ... ...kolejna porażka. Następny pałacyk zamknięty przed wścibskim okiem turystów. O zmierzchu dotarliśmy do wsi ------- gdzie w wiekowym parku, obok zabytkowych zabudowań rozbiliśmy się na noc. Statystyka dnia 4: dystans 46,7 km czas jazdy 4,07 h prędkość średnia 11,5 km/h prędkość max 35,5 km/h temperatura max 30,7 st C temperatura min 12,8 st C dzienna suma przewyższeń 25 m Dzień 5. Trasa: Seroczyn - Jabłonna Lacka - Drohiczyn Budzi nas ujadanie Rambo, psa-ratlerka gospodyni. Śniadanie i krótka trasa terenowa i długa, nudna lokalna szosa. Tę nudę przerywamy krótki popasem... ...na mirabelki...mniam! Okoliczny krajobraz coraz częściej potwierdzał, że to ostanie dni lata. Dojeżdżamy do Gródka. Kiedyś był tu hotel i restauracja. Teraz wszystko umiera. Kolejny cel podróży to Rezerwat Skarpa Mołożeska. Po dojechaniu na miejsce, że aby dotrzeć w to miejsce trzeba przejść przez rozległe pastwisko. Jednak udaje nam się dostrzec wspomnianą skarpę. W tym miejscu Bug tworzy urocze zakola i rozlewiska. W piekącym słońcu podążamy do kolejnej atrakcji: zabudowań zespołu poklasztornego, w którym aktualnie ulokował się Dom Opieki Społecznej. Zabudowania są na skarpie a w dole w dalszym ciągu malowniczo wije się Bug. W tym miejscu także napotykamy na legalne miejsce obozowania. Niestety pora była zbyt wczesna aby można było z tego zaproszenia skorzystać. W dalszą drogę udaliśmy się zacienioną aleją. Dojeżdżamy do głównej drogi łączącej Siemiatycze z Sokołowem Podlaskim. Tutaj usytuował sie hotel i restauracja. Korzystamy w pełni z wygód "cywilizacji". Po posiłku z pełnymi brzuchami zjeżdżamy na most przez Bug. Most jest drewniany ale na dechy położono asfalt co sprawia, że po każdym przejechanym Tirze powstają świeże ubytki w nawierzchni. Za mostkiem we wsi Tonkiele skręcamy i napotykamy na cmentarz. O zmierzchu docieramy do Drohiczyna. Rozbijamy się nieopodal miejskiej plaży. To było fatalne miejsce. Ciągłe samochodowe wycieczki i odgłosy z sąsiednich obozowisk nie pozwoliły w pełni się zrelaksować po męczącym dniu. Na szczęście w nocy przeszła potężna burza, która szybko zredukowała ilość "turystów". Statystyka dnia 5: dystans 39 km czas jazdy 3,32 h prędkość średnia 11,2 km/h prędkość max 47 km/h temperatura max 42 st C temperatura min 16,2 st C dzienna suma przewyższeń 24 m Dzień 6. Trasa: Drohiczyn -Bujaki - Siemiatycze. Nad ranem przekonaliśmy się o jej skutkach. Na zwiedzanie nie poświęciliśmy zbyt wiele czasu gdyż ten dzień był dniem świątecznym i całą uwagę poświeciliśmy na zdobywaniu pożywienia. Droga przez Bujaki okazała się kolejną drogą bez ani jednego samochodu zarówno na asfalcie... ... jak i na szutrze... Docieramy do ... Siemiatycz, kolejnej cywilizacyjnej oazy. W poszukiwaniu knajpy objechaliśmy cale miasteczko ale wszystko było zajęte przez śluby i wesela. Jedynie liczne budki z lodami stały dla nas otworem. Wizyta w Siemiatyczach miała także cel komunikacyjny. Chciałem się posiłkować usługami PKP. Niestety dziennie z tego miasta odjeżdżały 2 pociągi i w dodatku w idiotycznych godzinach I znowu musimy opuszczać kolejne niegościnne miasteczko. W poszukiwaniu oazy spokoju docieramy nad Bug. Pomimo, że już zakończyliśmy dzienną marszrutę to nie był to koniec atrakcji. W nocy rozpętała się niesamowita burza. Falami naszymi namiotami targały niesamowicie silne porywy wiatru by po chwili niebo wylało na nas chyba całą wodę z pobliskiego Bugu. A wszystko to przy akompaniamencie piorunów i grzmotów. Co chwila sprawdzałem co się dzieje z naszym dobytkiem a także co się dzieje z naszymi dziećmi. O dziwo... dzieci cały czas spały snem kamiennym a dobytek nie odniósł najmniejszego uszczerbku. Gdy ucichło mogłem dopiero zasnąć. Statystyka dnia 6: dystans 28,9 km czas jazdy 2,38 h prędkość średnia 10,8 km/h prędkość max 25,8 km/h temperatura max 32,8 st C temperatura min 19 st C dzienna suma przewyższeń 213 m Dzień 7. Trasa: Siemiatycze - Korczew - Konaty Poranek to suszenie rzeczy po nocnej burzy ale tylko tych rzeczy, które nie były umieszczone w wodoodpornych sakwach Ortlieb'a. Szukamy skrótu przez las. Poszukiwania zakończyły sie na kanale nie do pokonania więc trzeba było zawrócić. Jedziemy do wsi i dzięki pomocy miejscowych chłopów odnajdujemy mostek pozwalajacy zaoszczędzić kilka km drogi. Teraz czeka nas sprint drogą krajową by za Bugiem zjechać z powrotem na spokojne wiejskie drogi. Dopiero teraz mogliśmy podziwiać siłę zniszczenia niedawnej burzy. Mimo to nadal jest gorąco więc odpoczynki były dość częste. Kompletnie wykończeni docieramy do Korczewia. Parę lat temu byliśmy w tym miejscu więc z zaciekawieniem oglądaliśmy wszelkie zmiany. Od razu spostrzegliśmy wyremontowaną elewacje pałacu a także muru otaczającego tę posiadłość. W środku też uczyniono znaczny postęp i co najważniejsze udostępniono do zwiedzania. O niezwykłości tego miejsca świadczą wiekowe, oryginalne drewniane kolumny. Uszkodzenia celowo pozostawiono aby pokazać z jak unikalnego drewna są zrobione. Uszkodzenia powstały w czasie II wojny światowej kiedy to wojsko rosyjskie próbowało je porąbać na opał. Posiadłość w Korczewie otacza ogromny park w którym to warto było poszukać cienia. I tutaj widzimy niszczycielskie dzieło burzy. Mając w pamięci przeżycia zeszłej nocy i niszczycielskie obrazy z wielką obawą spoglądaliśmy w niebo. Pogoda pozwoliła nam jedynie dojechać do wsi ----. Pośpieszne rozbijanie namiotów i oczekujemy "powtórki z rozrywki" Burza przyszła szybko więc wszyscy we czwórkę siedzimy w jednym namiocie. Statystyka dnia 7: dystans 40 km czas jazdy 3,22 h prędkość średnia 11,9 km/h prędkość max 56,5 km/h temperatura max 43 st C temperatura min 13,6 st C Dzień 8. Trasa: Konaty - Węgrów. O poranku powitał nas gospodarz terenu wypytując się czy nic się nam nie stało. Następnie poczęstował nas warzywami ze swej ziemi. Było miło. Oględziny dobytku wykazały, że mając sakwy Ortlieb'a żadna burza nie jest straszna. Miło nie było gdy odkryłem gumę w rowerze córki. Szybka naprawa i w drogę by móc znowu "podziwiać" niszczycielską siłę natury. Wybieram jak najkrótszą drogę aby jak najszybciej znależć się w Węgrowie. Co chwila napotykamy na naturalne utrudnienia. Podziwiamy typowe podlaskie zabudowania... co chwila patrząc z niepokojem w niebo... W pewnym momencie tuż przed nami przeleciał bociek. Czyżby na pożegnanie? Podsumowanie. Wyprawa trwała 8 dni podczas których pokonaliśmy ponad 300 km tak więc tempo było lajtowe. Zobaczyliśmy wiele pałaców i posiadłości ziemskich. Szkoda, że niektóre były niedostępne dla turystów. Niedostępna okazała sie także bardzo i tak skąpa sieć gastronomii. Można mieć także pretensje do kilku szlaków turystycznych poprowadzonych albo piaszczystymi drogami albo ruchliwymi drogami bez poboczy. Na szczęście pogoda, przyroda i ludzie zrekompensowały nam w/w niedostatki. Uczestnicy: Ada lat 6, Piotr lat 10, Dorota moja żona i Robert czyli ja.