Jeżdżę z grupą przyjaciół na MTB i co miesiąc jakaś mała kraksa się zdarza ale najczęściej bez większych konsekwencji. Niestety obecny sezon statystyki pogorszył. W maju w 6 osób pojechaliśmy na Sardynię. Na pierwszej wycieczce w dość trudnym terenie, końcówka pętli, rozluźnienie i prędkość na szutrze poszybowała moja żonka. Wybity bark, pęknięta kość śródręcza i koniec jazdy, została jej tylko plaża i wkrw. Przedostatnia wyprawa w kanion Gola Goroppu. Najtrudniejsze za nami, znów szuter i rozluźnienie, i znowu za duża prędkość i najstarszy kolega wpadł w skalisty rów. Wybity bark, zerwane mięśnie ramienia, helikopter na SOR.
Żonka wyrehabilitowała się w miesiąc ale w głowie jej zostało i teraz na szybkich prostych muszę na nią czekać bo się wlecze. Kolega we wrześniu dopiero wrócił na rower ale na razie tylko szosa, MTB odpuścił.
Moje historyczne kontuzje to najpoważniejsza złamany łokieć przy OTB na dużej prędkości na łące. Na lodzie raz przyziemiłem że pękło żebro, a w zeszłym sezonie sprasowałem kolano gdy własnym ciężarem przygniotłem między koło a ramę na takiej byle jakiej statycznej glebie. W tym roku jestem bez kontuzji, jedynie raz lekko wybity palec ale to tak lekko że się nie liczy. Podrapań od krzaków i cierni mnóstwo ale to też się nie liczy bo prawie z każdej wycieczki wracam pokrwawiony.