Skocz do zawartości

marvelo

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    2 785
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Zawartość dodana przez marvelo

  1. A którą kość konkretnie miała złamaną i w którym miejscu? Co innego jest uruchamiać staw, który był uszkodzony i unieruchomiony, a co innego, gdy tylko był unieruchomiony z powodu np. urazu trzonu kości czy drugiego stawu. W 2011 roku, też po otb (w terenie) rozerwałem więzozrost barkowo-obojczykowy (3-ci stopień). Też opinie lekarzy były podzielone. Ten na SOR-ze, że to trzeba operacyjnie, bo będzie pan miał problemy z tą ręką. Inny (z Lublina), że nie poleca operacji, bo jest dużo powikłań. Jeszcze inny (bardzo znany ortopeda z Chełma), że w Lublinie się nie znają, chrzanią operacje i dlatego odradzają. Ostateczne na operację się nie zdecydowałem, ale mnie zagipsowali ze zgiętą ręką przy tułowiu, na sześć tygodni. Gips zdjąłem po trzech, bez żadnej konsultacji z lekarzem, nożycami do blachy. Już nie mogłem wytrzymać. Tu nie było większego problemu z uruchomieniem łokcia, no ale tam przecież urazu nie było. Jednak traz, przy podobnej kontuzji, nawet bym sobie nie dał założyć gipsu. Więzadła i tak się nie zrosły i szkoda zachodu. Ale bark funkcjonuje całkiem dobrze. Wiadomo, że to już nie to samo, ale przywykłem i właściwie też w niczym mnie to nie ogranicza.
  2. Na pewno warto szukać i nie polegać tylko na jednej opinii. W czerwcu 2017 roku miałem otb na rowerze (na szosie). Walnąłem twarzą w asfalt, złamałem nos, obiłem szczękę (wszystkie zęby bolały mnie ponad miesiąc, ale na szczęście żadnego nie straciłem). Na SOR-ze prześwietlili mi głowę i powiedzieli, że mam szczęście, bo tylko nos złamany. Bolący łokieć lekarz skwitował tym, że potłuczony, to musi boleć. Nie prześwietlał. Następnego dnia rano (piątek) do lekarza rodzinnego po zwolnienie. Ten dał skierowanie do chirurga, ale numerków już nie było i tylko z daleka (gdy udało mi się wcisnąć na chwilę między pacjentami, by zapytać) zapytał, czy ręka złamana i co pan chce ode mnie, przecież ma pan zwolnienie (miałem w ręku zielony kwitek na złamany nos od rodzinnego). Robić okłady, a jak będzie dalej boleć to w poniedziałek przyjść. W poniedziałek się udało, był inny chirurg, a ręka w łokciu była już bardzo spuchnięta i praktycznie nie mogłem jej już zginać. Ten skierował na prześwietlenie, powrót do gabinetu i doktor, patrząc w komputer powiedział: "Katastrofa. Złamał pan głowę kości promieniowej. Może pan tej ręki już nigdy nie wyprostować". Kazał pielęgniarce założyć gips i powiedział, że mam nosić cztery tygodnie. Jakoś ta perspektywa niewyprostowania ręki mi się nie podobała i stwierdziłem, że może odwiedzę jeszcze jednego lekarza. Udało się jeszcze tego samego dnia, w prywatnej przychodni. Był to młody chirurg w trakcie robienia specjalizacji z ortopedii. Zobaczył prześwietlenie i powiedział, że to klasyczne złamanie, ale bez przemieszczenia. Jak każde złamanie w stawie może grozić ograniczeniem ruchomości, ale nie musi. Najbardziej ucieszyło mnie to: "Ale ten gips to góra dziesięć dni i zdejmujemy. Chodzi o to, aby to się tylko trochę zalało kostniną. Pan się nie boi, to nie wypadnie. Tam są więzadła pierścieniowe i trzymają to w kupie". Gips zdjąłem dokładnie po dziewięciu dniach od założenia, a po trzynastu od wypadku. Prześwietlenie kontrolne (nie było już nawet widać szczeliny po złamaniu) i już dalej tylko temblak i powolne uruchamianie stawu. Oczywiście ręka była już dwa razy chudsza i prawie wcale się nie zginała. A to tylko dziewięć dni w gipsie. Co by było, gdybym posłuchał tego pierwszego lekarza i nosił gips cztery tygodnie? Zacząłem powoli ćwiczyć zgodnie z zaleceniami zaraz po zdjęciu gipsu. Parę dni później zacząłem biegać (lekarz pozwolił). Oczywiście ręki nie obciążałem, nie prowadziłem samochodu (trochę ponad miesiąc), a pierwszy raz na rower wsiałem gdzieś w szóstym tygodniu (biegać już dalej nie mogłem, bo achillesy i piszczele mi wysiadły - nie biegałem ładnych parę lat i za ostro zacząłem). Oczywiście ręka bolała, wciąż bardzo słabo się prostowała, ale jakoś już kierownicę mogłem trzymać. Jeździłem tylko na szosie, rowerem crossowym, nocą (nie chciałem aby znajomi z pracy mnie widzieli, bo przecież byłem na zwolnieniu). Ćwiczyłem sam, bez formalnej rehabilitacji. Cały czas pracowałem nad ruchomością, zginaniem, prostowaniem i obrotem dłoni (bo "wierzchem dłoni to sobie można co najwyżej nos obetrzeć", jak powiedział mój lekarz), a potem już z lekkim obciążeniem (najpierw same gryfy od sztangielek i sztangi, potem już lekkie ciężarki). Najgorzej było uzyskać ostatnie kilkanaście stopni wyprostu. Nie wiem dokładnie, kiedy mi się to udało, ale pomogło wieszanie się na drążku. Na zwolnieniu byłem prawie trzy miesiące (choć mogłem ciągnąć dłużej, bo po takich złamaniach niektórzy ponoć pół roku siedzą, zwłaszcza jak pracę mają fizyczną, a moja zasadniczo taka jest). Potem od razu miesiąc zaległego urlopu (w zamian za skrócenie zwolnienia, a zależało mi, żeby jeszcze ładną pogodę załapać). W połowie wrześnie (czyli 3 i pół miesiąca po wypadku) pojechałem z rowerem w Bieszczady i już w zasadzie normalnie mi się jeździło, nawet w terenie, choć wciąż lekkie kłucie w łokciu czułem. Do pracy wróciłem po czterech miesiącach od wypadku i przez jakieś dwa tygodnie wyraźnie łokieć się odzywał, ale bylem w stanie pracować (a muszę przerzucić czasem kilkanaście ton towaru na zmianie). Dziś mam pełną ruchomość w stawie łokciowym (nawet lekki przeprost), włącznie z pełną rotacją przedramienia i w zasadzie jest tak, jakby się nic nie stało (no, czasem coś zaboli albo chrupnie w łokciu, bo powierzchnia stawowa w miejscu złamania jest wypełniona tkanką włóknistą, czy jakoś tak), ale w zasadzie w niczym mnie to nie ogranicza. Wbrew temu, co mówią niektórzy po złamaniach, zmian pogody w łokciu nie wyczuwam. Jestem wdzięczny temu drugiemu lekarzowi, że mną dobrze pokierował i nie spełniła się przepowiednia tego pierwszego. Wydałem parę stówek na prywatne wizyty, ale było warto. Do państwowej przychodni chodziłem tylko po zwolnienie i na koniec po papier o zakończeniu leczenia. Wiem, że to nie noga, ale może moje doświadczenia komuś się przydadzą.
  3. Ja to się chyba muszę do tej Norwegii przeprowadzić. Helene Bøksle - Bifröst Heiemo og nykkjen
  4. Helene Bøksle - Hugtatt Sissel - Titanic Overture (+ Castle In The Sky (live))
  5. Jeśli chodzi o aerodynamikę, to poniżej parę ciekawostek: Do typowej turystyki wybrałbym bagażnik i sakwy, ale gdy liczy się prędkość na szosie, odpowiednio rozmieszczony bagaż na całym rowerze (a nawet odpowiednie błotniki) mogą dać całkiem spore korzyści aerodynamiczne. Dość problematyczne są jednak takie większe torby w ramie czy duże, sięgające wysoko torby pod(a raczej za-) siodłowe, bo przeszkadzają w pedałowaniu (ja często zaczepiam kolanami nawet o małą torbę w ramie, bo mam długie uda i dość krótkie ramy) i wsiadaniu, więc komfortowe to raczej nie jest.
  6. marvelo

    [Opony] Gravel

    Ja polecam te (w rzeczywistości mają 38-39 mm szerokości): https://allegro.pl/oferta/continental-at-ride-opona-28-x-1-6-42-622-zwijana-8910908133
  7. Oryginalny utwór The Moody Blues (komp. M. Pinder): I dwa świetne, "czarne" covery:
  8. Mam takie rękawice i do jazdy rowerem bardzo dobrze się nadają, tak gdzieś do +5C, poniżej już zimno. Skóra miękka, łatwo się układa i z czasem idealnie dopasowuje. Jak się dobrze dobierze rozmiar (długość palców) to manetki obsługuje się w nich wygodnie, z łatwym wyczuciem. Szkoda że nie czarne, bo łatwo się brudzą, ale za tą cenę i tak są super. Co sobie inni bikerzy myślą zupełnie mnie nie obchodzi, i tak jeżdżę sam. W swoich przyciąłem nieco naddatek skóry od wewnątrz w którymś palcu, ale wykonanie nie jest siermiężne. Powiedziałbym, że wręcz luksusowe. https://www.obi.pl/rekawice-robocze/lahti-pro-rekawice-ze-skory-koziej-czerwone-rozm-9/p/2962835
  9. Są setki wykonań tego utworu w różnych językach. Wybrałem te dwa, gdyż szczególnie mnie wzruszają (przy okazji, Kuba Badach pochodzi z Krasnegostawu, pamiętam go z osiedla i ze szkoły, chociaż jest parę lat młodszy).
  10. Ależ ja wcale nie zarzucam Ci, że odpuściłeś jazdę w takich warunkach, tylko że będąc takim entuzjastą cudownych właściwości pedałów zatrzaskowych w ratowaniu przed poślizgiem (może nagraj jakiś tutorial jak to się robi, bo wciąż nie wiem) rozważasz w końcu zakup opon z kolcami na zimę. Przyczepność opony to przyczepność opony, nic jej nie zastąpi. A opony z kolcami po prostu na zimę są najbezpieczniejsze. Nawet takie konstrukcje DIY całkiem dobrze sobie radzą, choć przy wąskiej, przełajowej szerokości trudniejsze do wykonania niż przy typowej oponie mtb z dużymi klockami, które łatwo zakolcować. No i ilość miejsca w ramie często ogranicza długość wkrętów, bo mogą ocierać. Ja w każdym razie kolce na zimę gorąco polecam. No ale będąc "platformersem gorszego sortu" to co ja się mogę na tym znać. Przecież jeżdżę tylko po bułki lub na niedzielne przejażdżki z dziadkami w tempie spacerowym.
  11. To co? Kliki już nie wystarczają do ratowania się przed uślizgiem? Jak nie wiesz jak się ratować klikami przed uślizgiem to sorry ale nie złapiemy nici porozumienia, bo wygląda, że nie bardzo czujesz bluesa. Jako podpowiedź powiem ci że podobnie jak wtedy jak koło Ci wejdzie w szynę. Opony z kolcami się średni sprawdzają jak masz oszronioną drogę wiec ten wywód jest bez sensu. Poza tym nie zawsze mają sens. ładnych kilka zim bez kolców przejeździłem i jakoś da się.
  12. Naprawdę warto. Dobre lampki otwierają ogromne możliwości nocnej eksploracji lasów, a na bocznych szosach w późnych godzinach (ja często jeżdżę między 22:00 a 00:00, nawet po północy się zdarzało) jest znikomy ruch. Oczywiście w lesie, zwłaszcza samotnie (a jeżdżę wyłącznie sam), jakieś ryzyko jest (np. wypadek z utratą przytomności na mrozie), ale cóż, całe życie jest ryzykiem. Ja mam lampkę Convoy S2+ (2.8A, OP, barwa neutralna biała) i w terenie jest wystarczająca (praktycznie cały czas w średnim trybie), a na szosie też jakoś kierowcy mi nie mrugają długimi, choć trochę pewnie oślepia. Zwłaszcza na wąskich uliczkach, gdy mijamy się blisko siebie, to kierowcy mocno zwalniają. No i sami już z daleka zmieniają na krótkie. Gdy widzę pieszych na chodniku to staram się opuszczać lampkę nieco w dół, bo ci częściej reagują w stylu "Zmień pan na krótkie". Gdy już przywykniemy do jazdy po zmroku to mamy większą swobodę do ustalania godziny treningu, bo czas nas nie goni. Ja np. po pracy na pierwszej zmianie dopiero pod wieczór nabieram chęci na kolejny wysiłek (pracę mam wyczerpującą fizycznie), a poza sezonem letnim to już jest ciemno. Czasem po drugiej zmianie też wychodzę jeszcze na rower (przed pracą nie lubię, bo jestem nocnym markiem i długo się rozkręcam). Jak pisał KrisK urokiem nocnych jazd jest taki niepowtarzalny kontakt z naturą. Las nocą jest zupełnie inny, a niektóre zwierzęta można zobaczyć praktycznie tylko nocą (np. borsuka, nocne ptaki drapieżne). Widywałem już nocą łosie, bobry, wydry, no i oczywiście dziki, sarny, lisy, zające. Dziś też nocna jazda (góralem): szosą 5 km do lasu, kilka podjazdów, trochę skrajem lasu i polami, i znów kawałek szosą. Wyszło tego 22 km, średnia coś koło 17 km/h. Temperatura około 0 st.C, ale było mi ciepło. Tylko że ja ubieram się grubo jak na kolarza. Na rękach miałem cztery warstwy, a na tułowiu pięć (bo kamizelka). Na głowie kominiarka (nie zasłaniająca nosa i ust - nigdy nie zasłaniam, nawet na dużych mrozach), opaska na uszy i jeszcze jedna czapka na wierzch. Kasku nie używam. Wdychanie zimnego powietrza nigdy nie stanowiło dla mnie problemu, kiedyś nawet biegałem przy -18 st.C. Ale zatoki i głowę chronię, dlatego kominiarka się sprawdza w temperaturach już poniżej 5 st.C, bo dobrze chroni skronie, uszy i kości policzkowe. Tu przewianie odczuwam szybko. Oczywiście z nosa cały czas na mrozie coś się sączy, ale to normalka. W tym roku tylko w styczniu chorowałem (może to już był ten Covid, bo kaszel miałem niemiłosierny). Jeżdżę cały rok już od jakichś dwudziestu lat, jedynie w mrozy poniżej -12 st.c już raczej odpuszczam, ale to głównie ze względu na stopy i dłonie, bo tu nie jestem w stanie utrzymać temperatury. No i w mrozy raczej uciekam do lasu, dłuższych jazd szosą unikam. Na szosie w miarę komfortowo do dłuższych jazd (znaczy ponad godzinę) czuję się tak przy + 3 st.C. No i jak jest śnieg i lód to zakładam do górala opony z kolcami (DIY). Po śniegu to jest dopiero frajda. P.S. Mam wprawdzie jeszcze czwórkę z przodu, ale nie ma co tu kryć, to już jest z górki.
  13. Pozwolę sobie na taki wywód. Za połową, czyli jak śpiewał Laskowik "to już jest z górki". A przecież na rowerze z górki zawsze łatwiej. Więc nie ma co się bać starości na rowerze.
  14. Spam? Nie wydaje mi się. https://pl.wikipedia.org/wiki/Spam Nazwa działu brzmi "Muzyka - czego słuchacie". Odbiorcą są ci, którzy tu dobrowolnie wchodzą. Nikomu nie wysyłam prywatnych wiadomości z muzyką. Można tu zamieszczać treści bez pytania o zgodę pozostałych użytkowników. Chyba żadnego punktu regulaminu nie łamię. No i na pewno moje konto nie powiększyło się nawet o jeden grosz z powodu promowania tu twórczości Sissel. Po prostu uważam, że piękno i kunszt jest wartością i należy to bezinteresownie promować. Mam nadzieję, że niektórych zachęcę do przełamania pewnej niechęci do niektórych gatunków muzycznych, które przekreślali z założenia i pomogę wyrobić większą wrażliwość muzyczną. Ja tu nikogo nie chcę przekonać do "swojej" muzyki, ale do szerszego otwarcia się na muzykę w ogóle. Zresztą prezentowałem tu przecież różnych wykonawców i różne gatunki muzyczne, choć przyznam, że im jestem starszy, tym bardziej ciągnie mnie w stronę łagodności, subtelności, spokojniejszych klimatów. Oczywiście o gustach (muzycznych też) się nie dyskutuje i każdego porusza coś innego, ale jednak są pewne uniwersalne cechy dobrej muzyki. Muzyka, choć służy do przekazu emocji, też musi trzymać się pewnych reguł, praw i występują w niej wręcz matematyczne zasady. Choć w dzisiejszych czasach coraz bardziej te zasady się łamie a i tak odbiorcy się znajdują. Kilka ciekawych kwestii związanych z odbiorem muzyki, rozwojem wrażliwości i oddziaływaniem emocjonalnym muzyki poruszył Zdzisław Beksiński w tym ciekawym wywiadzie. A jako dopełnienie tego wywiadu utwór Marca Almonda z przeglądem twórczości malarskiej Beksińskiego. Takiej muzyki też słucham.
  15. Bogactwo twórczości Sissel jest tak duże, że wrzucam tu coraz coś innego a wciąż zasoby doskonałej muzyku będącej jej udziałem się nie wyczerpują i znajduję coś nowego, w różnych stylach, z różnymi wykonawcami. Nie wiem jak Wam, ale mi się nie nudzi.
  16. I jeszcze dwa teksty Tuwima w gustownej oprawie muzycznej:
  17. Inny wielki polski poeta (z dedykacją dla tych z Wiejskiej, z nielicznymi wyjątkami):
  18. Za chwilę będzie muzyka, ale najpierw tytułem wstępu, parę ciepłych słów od Sissel, z pieskami, w pięknych okolicznościach norweskiej przyrody.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...