Delikatny włóczykij mi się załączył : wpadło spontaniczne 86 km leśno - dojazdowe (w tym kilka km po końskim szlaku - kto jeździł, ten wie o co chodzi - Janusz z Grażyną by płakali) Czyli tragedii nie ma, choć 2 tygodnie temu po 37 km niby było OK, ale wieczorem wewnętrzna strona czworogłowego się odezwała, mimo godzinnej przerwy po drodze (na być może nowe hobby) Podczas jazdy wypiłem niecałe 0.7 l wody, i po 68 km zjadłem prasowankę daktylową, którą teoretycznie powinno się zjeść do końca listopada 2022 Całość z trzema kilkuminutowymi przerwami (odcedzanie kartofli, smarki i jedzenie batonika) zajęła 4.5 g. - kiedyś bym się załamał, a teraz nam wywalone, i jeżdżę jak mi pasuje, a nie że muszę
Bonusy : 3 sarny przebiegające w popłochu pożarówkę - tzn. 2 zdążyły, a 3 -cia (chyba młody kozioł) nie, i biegł przez jakiś czas równolegle, potem zniknął. Później na granicy pól jedna się pasła.
Niestety na ostatnich 2 km dwa incydenty - najpierw tatuś jadący na mini rowerku dziecięcym, oglądający się za siebie i zjeżdżający na środek ; potem baba z psem na 5 m smyczy, z telefonem przy uchu - ja "uwaga na psa !", a ta się obruszyła "co uwaga ?", więc byłem niemiły...
PS nawigacja miejscami po słońcu