Skocz do zawartości

adamsmaster

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    129
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez adamsmaster

  1. Bardzo fajny i bardzo przydatny poradnik
  2. adamsmaster

    Tu i tam

    Fajnie jest znaleźć blisko domu miejsca do jazdy. Ja mam tak samo. W odległości do 10 km od domu mogę po lesie przejechać 50 km i się ani razu nie powtórzyć
  3. adamsmaster

    Siemanko

    A możesz sprecyzować pytanie. Bo brzmi ono trochę jakbyś chciał przerobić rower MTB na rower MTB. Napisz jaki rower, jaka specyfikacja, wiek roweru itp.Napisz gdzie chcesz jeździć i ile chcesz jeździć. I jak to wszystko będzie to spróbujemy coś zaradzić
  4. Witam wszystkich, Niby obiecywałem ostatnio, że następny (czyli ten) wpis będzie o jakiś wycieczkach, które miały nastąpić ale wpisu nie będzie. Z trzech powodów. Pierwszy powód, to brak czasu na wyjazdy - może zabrzmi to dziwnie, ale czasem udaje mi się pracować, ostatnio jakby częściej. Drugi to pogoda, która uwzięła się chyba na mnie i za każdym razem jak już sobie zaplanuję i jak wszystko jest przygotowane, to leje jakby się wściekło. A że wścieka się często, to w lesie jest bajoro do kwadratu, a że ja jestem wygodny i nie lubię się uwalić jak świnia (to znaczy lubię, ale nie jak dzika świnia, tylko taka zwykła, z chlewa) to po prostu nie jeżdżę. Trzeci powód to szacunek dla Waszego czasu - nie będę Wam pisał elaboratów o godzinnej wycieczce na najbliższą górkę (akurat wtedy kiedy się nie wściekało, ale nie było czasu na więcej), bo takie wycieczki to się kończą tak szybko, że nawet nie zdążę wyjąć aparatu, a już w domu jestem . Poza tym w moim rowerowym życiu dzieje się wiele innych fajnych wydarzeń. A więc... ... postanowiłem poczekać. Moja żona mogła się zarzekać, że rower to jest to co jest jej do życia potrzebne i niezbędne, ale o 174 parach butów, 265 nowych ubraniach słyszałem to samo. W końcu kobieta zmienną jest a jej zmienność jej niemierzalna . Tak na marginesie to moja ukochana pierwsza żona, zarzeka się, że ona w ogóle szmat nie kupuje, ale jak podsumowałem roczne wydatki na ciuchy, to wyszło, hmm, kurde to wyszło, że co roku nowa Reba i to tak bez bólu. Ale wróćmy do zmienności. Moje czekanie trwało 3 dni kiedy znowu wzięła mój rower i pojechała i znowu wróciła zgrzana i szczęśliwa. Ale o rowerze już nie przebąkuje. Czyli jednak wyszło, że chwilowe albo gach, ale nie. Mężu, oznajmiła, potrzebuję rower. Potrzebuję mieć swoje dwa pedały abym mogła na nich śmigać i uciekać przed zbójcami którzy na cnotę mą czaić się mają w zwyczaju. Idź proszę do sklepu i poszukaj dla mnie czegoś co spełni moje wymagania. Więc ja już mimo wszystko szczęśliwy, że nie gach postanowiłem ruszyć na poszukiwania. Na początek, bo ja leniwiec jestem, alledrogo. Szukam i szukam i niby nawet coś znalazłem, ale najlepiej to wiadomo, dotknąć, przymierzyć i wtedy kupić. Wiedząc, że, jak to mówi tytuł pewnego filmu, baby są jednak jakieś inne padło na to, że rower ma być z damską konfiguracją. Postanowiłem owego poszukać u lokalesów w sklepie. Lokalesi powitali, wysłuchali i zaczęli pokazywać różne takie rowery, zachwalając ich niesamowitość i piękno i w ogóle tłumacząc, że u innych lokalesów to co najwyżej można taczki kupić i to tylko ogrodowe. Ale lokalesi mojej czujności nie uśpili i nie udało im się wyciągnąć mojego portfela. A wszystko przez to, że zrobiło mi się wtedy żal kobiet. Bo producenci rowerów traktują je naprawdę zło tego świata (a może i słusznie). Ich oferta sprowadza się do dwóch możliwości. Albo kobieto jesteś typową kobietą więc mamy dla Ciebie typowe wozidło po bułki do sklepu bez specjalnych możliwości rozwoju tegoż wozidła (np. brak na ramie i amorze możliwości montażu hamulców tarczowych) albo jesteś kobieto Mają Włoszczowską i owszem mamy dla Ciebie rower, ale zapłać za niego tyle, że przez najbliższe pięć lat wyprzedaż w szmateksie jedna rzecz za 1 zł będzie dla Ciebie za droga. Nie wiem skąd taka polityka - pewnie producenci rowerów też oglądali ten film na tytuł którego ja się powołałem i wzięli sobie ów tytuł do serca. W każdym razie od lokalesów wróciłem na tarczy. Żona moja rzekła do mnie: mężu nie musi być nowy rower i nie musi być damski, wszak Twoja Kona jest całkiem wygodna i już się przyzwyczaiłam i jeździ się bardzo miło i zajmij się Młodą bo ja idę na rower. Szukam na alledrogo używanych i nawet znalazłem. I tutaj popełniłem błąd. Bo zapytałem się Was moi współforumowicze czy warto go kupić, to nie dość, że nikt mi nie odpowiedział, to jeszcze zostałem tak przelicytowany, że następne trzy dni nic nie jadłem i reagowałem krzykiem na dzwonek od drzwi. Gdy już doszedłem do siebie, to nagle mnie olśniło. Przecież z racji posiadania młodej Młodej nie ma możliwości żebyśmy razem gdzieś pojechali więc dzielenie się Koną jest całkowicie możliwe. Czyli mam czas na wybór roweru do marca 2015 roku. Uff, odetchnąłem, ale nie na długo. Mój brat, który postanowił zamieszkać pod Lublinem przyjechał do mnie i na kolanach przede mną łkał mniej więcej w ten sposób: bracie mój wspaniały. Ty co posiadasz dwa rowery, błagam Cię, pożycz mi swoją Konę abym i ja mógł doświadczyć obcowania z pedałami, gdy wrócę z pracy i smucę się bom samotny i źle mi tam na obcej ziemi. A Kona Twoja będzie dla mnie jak żona rodzona. Będę o nią dbał i będę ujeżdżał tak często jak tylko będę mógł. Szkoda mi się chłopaka zrobiło więc stwierdziłem, że dam mu ów rower. I dałem choć w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że z marca 2015 zrobił się lipiec 2014. A w portfelu pustka. Trzeba coś koniecznie wymyślić i to na szybko. Wieczorem w ostatnią niedzielę, pojechałem do mamy. Zrobiłem co miałem i poszedłem coś sprawdzić do garażu. Stoję pomiędzy tym co kiedyś, gdy ja rządziłem garażem, było bałaganem a teraz gdy rządzi moja mam jest rozpierduchą (jakby to powiedziała moja babcia, jeszcze tylko n@srać trzeba i będzie komplet) i szukam inspiracji. I nagle spojrzałem do góry. Nie wiem czy to przez ten tik którego się nabawiłem gdy żona mnie zaskoczyła swoją miłością do pedałowania czy też to ingerencja Najwyższego ale spojrzałem do góry. A tam po dachem na haku wisi sobie On. On, który kiedyś był własnością Dużego Kuby (jakieś 60 kilogramów temu). On kupiony przeze mnie za 50 zł bo mi było smutno że Duży Kuba rower na złom chce wyrzucić. On, który za rok będzie pełnoletni. On czyli Trek 800 Sport. Stary poczciwy Trek w złotym kolorze, na stalowej ramie. Brudny, uszkodzony, ale jest. Zdjąłem go z haka, trochę przetarłem z kurzu. Przegoniłem pająki, które niezbyt chętnie ale opuściły rower choć ostatni groził mi, że teraz przeniosą się do wnętrza auta. Mojego. Napompowałem koła i zawlokłem do siebie aby żonie pokazać i zapytać się czy możemy na tym coś dla niej zbudować. Żona przyszła, siadła na siodełku, objęła kierownicę w dłonie i... nie nie odjechała, bo rower nie ma łańcucha . Ale powiedziała, że pozycja może być (akurat ta pozycja jej pasuje, a jak jej ostatnio wieczorem zaproponowałem podobną to się popukała w głowę i z fochem poszła spać - i zrozum tu kobiety) i że jeżeli zamknę się w kwocie 400 zł to mogę jej ten rower przygotować. Więc chciałem wszystkim zakomunikować, że będę przywracał do życia Treka. Będą zdjęcia, będą pytania i mam nadzieję, że będzie zadowolenie mojej pierwszej żony, bo jak nie, to ona już wtedy na pewno znajdzie sobie gacha
  5. Będę to miał na uwadze
  6. Miało być o wycieczce, ale będzie niedługo. Wiecie jak to jest z żonami. Wyciągnąć taką na rower graniczy z cudem. A bo pogoda nie taka, a bo się źle czuje, a bo spodnie nie te, albo że serial, albo albo albo. I jeszcze jedno albo, a w ogóle to miałeś wynieść śmieci i się na ciebie obrażam i mam focha i mnie przeproś. Kto ma żonę ten wie, kto ma dziewczynę ten też pewnie wie. A kto nie ma ani żony ani dziewczyny to niech się cieszy rowerową wolnością . Więc moja żona była przez ostatnie kilka (naście) lat ze mną parę razy na rowerze, ale to nigdy nie było jakieś ambitne jeżdżenie, góra, dwa, trzy kilometry od domu. Aż tu nagle.... Kilka dni temu moja żona, po położeniu naszej córy spać (ta będzie jeździć na rowerze, już ja ją zmuszę) podchodzi do mnie i swoim najwspanialszym głosem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła: "idę na rower". Z niedowierzania upuściłem książkę. Patrzę na zegarek 20:30, patrzę na żonę, zegarek, żona, zegarek, żona i pytam czy wszystko OK. Ona mówi, że tak i gdzie ona może się przejechać, żeby jej zbójcy nie napadli i cnoty nie zabrali (ha zbójcy, pierwszy byłem ) No to w tym swoim szoku, mówię jej że nie jedź na sosenki, bo tam na pewno są zbójcy, a w inne miejsca jedź bo tam są lampy i ścieżki rowerowe (jedna), a zbójcy mają jakąś alergię na światło i na pewno tam nie będą czaić się na Twoją cnotę (ani mój rower - bo moja żona roweru nie posiada, to znaczy posiada, ale został u rodziców i nadaje się tylko do sprzedania na złom). Więc pojechała. Będąc cały czas w szoku, zastanawiam się gdzie nastąpiła zmiana, cóż takiego się dokonało, albo czy przypadkiem nie ma gacha . Półtorej godziny później wpada do domu, zziajana, czerwona na twarzy (czyli może jednak gach) i oznajmia: "Mężu musisz mi kupić rower". Tym razem nie dałem po sobie poznać, że jestem w szoku, chyba dlatego, że siedziałem i wcześniej dla ostrożności odłożyłem książkę. Mówię jej ok, pogadamy o tym jutro. Dla ciekawych roweru szukam. Szok już powoli mijał, moja żona brała rower co chwilę, aż do wczorajszego dnia. Wracam 17:50 z pracy, piwko w ręku, kolega już czeka, zaraz Niemcy-Portugalia, a moja żona do mnie mówi w ten sposób: nakarmię córeczkę i muszę szybko pojechać do mamy, bo mnie potrzebuje. No dobra, jakoś pooglądam meczyk jedną ręką bawiąc Młodą, a drugą pijąc piwko. Dałem radę. Żona wróciła przed 20 czerwona, szczęśliwa i od razu wzięła Młodą do kąpania. Po 20:30 pytam się co jej mama chciała. A ona do mnie, robiąc te swoje maślane oczka, mówi, że mnie okłamała, bo ona się chciała przejechać na rowerze, bo ją to odpręża i relaksuje i dzięki temu czuje się bardzo dobrze. I że mam jej kupić rower, bo ona chce coraz więcej jeździć. W szoku jestem do tej pory. Nastąpiła niesamowicie pożądana ewolucja w stronę żony roweroholiczki, żony która nie stroni od pedałów . Jestem szczęśliwy i dumny z mojej połowicy. No chyba że ma gacha....
  7. http://www.e-gory.pl/index.php/Mapy-online/Pogorza-Karpackie-Compass/Pogorze-Przemyskie-Gory-Sanocko-Turczanskie-czesc-zachodnia.html Tutaj masz mapę naszego regionu- Znajdź sobie w Sanoku Białą Górę i tam jest szlak czerwony. Możesz nim jechać jak długo chcesz, aż do serpentyn i dalej. Opisywany tutaj przeze mnie pierwszy przejazd w terenie kończył się zjazdem szlakiem zielonym na Sobień (aż za serpentynami). Choć powiem, że łatwo go przegapić, bo jest praktycznie nieuczęszczany i jego szerokość wynosi jakieś 25 cm - i te półtora metrowe pokrzywy siekające po mordzie , a odbić nie ma gdzie. Super sprawa jest taka, że co chwilę da się skręcić z czerwonego w jakąś drogę na południowych stokach i wrócić do Sanoka, a niektóre zjazdy i miejsca są wręcz bajeczne (np droga idąca potokiem )
  8. Błoto było ble. Teren też był ble. W ogóle to prawie wszystko było ble. Ale do rzeczy. Swój pierwszy rower górski - Over the top dostałem w piątej klasie podstawówki. Pamiętam jak mi sprzedawca w sklepie mówił, że na tych rowerach jeździli po Himalajach, bo na siodełku był znaczek K2 I człowiek głupi uwierzył i chwalił się na prawo i lewo jaki to ma wypaśny rower, bo na K2 nim wyjechali, bo tak napisali na siodełku . Ale ja nie byłem na K2 - nawet nie byłem na Orlim Kamieniu - w zasadzie nigdzie nie byłem (nigdzie poza asfaltem).Bo jak napisałem na początku teren był ble. I tak mi życie szło. Na studiach podzieliłem rowerzystów na cztery kategorie: 1) Miejskie leszcze - czyli wszyscy Ci co jeździli na starych rowerach po Krakowie z modnymi szalikami i w lansiarskich okularach (osobną podgrupę stanowili goście na ostrym kole - ja tego fenomenu do dzisiaj nie mogę pojąć). 2) Wariaci na kolarkach - goście którzy jeździli mnóstwo kilometrów na tych cienkich jak wacek kitacja oponach. 3) Wszelkiej maści wariaci jeżdżący w terenie - goście od XC, DH, MTB (gościówy też) - tych to już w ogóle nie mogłem zrozumieć, po co oni to robią. Po co jeździć po lesie przecież to jest nudne, nie męczące, poza tym rower się brudzi, trzeba go czyścić. 4) Ostatnia grupa, to była ta jedyna słuszna - to byli Ci którym można było rękę uścisnąć - goście (gościówy) jeżdżący na trekkingach, na rowerach MTB, na oponach 1,5 cala. To była dla mnie elita. Prawdziwi rowerzyści. I tak sobie jeździłem po okolicach Krakowa, Sanoka. Jak cudownie było robić po 70-80 km na trekkingu. Wygodnie, względnie szybko. Super. Ale przyszedł taki dzień... ... taki dzień miał miejsce w maju 2013 roku. Mój kolega, wychowany na nizinach, po przeprowadzeniu się do Sanoka kupił sobie rower po to by jeździć w terenie. Popatrzyłem na niego jak na wariata, bo przecież ja go cały czas namawiałem na przynależność do grupy 4 rowerzystów. Ale on uparty nie dał się przekonać. Kiedyś przyjechał do mnie i mówi mi tak: weź rower swojego brata (Trek 4500 - dwuletni rower kupiony za 1000 zł bo gość pilnie kasy potrzebował) i pojedźmy do lasu czerwonym szlakiem. Jak Ci się spodoba to ok, a jak nie, to więcej się nie będę odzywał. Pomyślałem i mówię OK. Raz mogę zbrukać swój honor i pobrudzić się trochę. Pojechaliśmy - trasa w sumie niespecjalnie długa - 25 km z czego w terenie koło 11. Początek asfaltowy, podjazdy, trochę było mi ciężko, bo opony z 1,5 urosły do 2,1 a i ciśnienie spadło trochę. Ale jedziemy. Dojechaliśmy do lasu i tu nagle przeżyłem pierwszy szok - średnio nachylony gliniasty podjazd okazał się męką nie z tej ziemi. Poczułem się jakby mnie ktoś butem kopnął w klatkę. Pomijam już dumę - gościa który nigdy na podjazdach roweru nie prowadził. Boże jak ciężko, jak trudno. Rower myszkuje, przednie koło ucieka do góry, tył się ślizga. WTF. Przecież ja, ja nigdy, ja przecież najlepiej, ja wiem jak się wyjeżdża, że po prostu się jedzie. Cóż, zatrzymałem się i prowadzę rower, klnąc na wszystko i wszystkich. Potem co chwile lekkie podjazdy, lekkie zjazdy, rower dalej ucieka, ale już się przyzwyczaiłem - bo taka natura terenu. Na sam koniec był zjazd. Przyzwyczajony do tego, że na długich zjazdach z reguły marznę żałowałem, że nie mam bluzy, kurtki lub czegokolwiek żeby się w to ubrać. A tu zonk. Cholera, zjazdy po lesie są niesamowicie męczące. Człowiek cały czas musi ostro pracować, żeby rower utrzymał się w torze jazdy. Do tego zakręty, hamowania. Wow. Przyznałem wtedy, że to było coś. Że to było fajne i przyjemne. I że może kiedyś, dla zabawy jeszcze to powtórzyć. Następny dzień okazał się kluczowy dla mojej ewolucji. Wstaję rano i od razu mam myśl: o ja pier....ę. Ale mnie mięśnie bolą. Przecież to było tylko 25 km. Przecież takie coś to się robi, nawet nie czując. A tutaj wszystko mnie boli, łydki, uda, ramiona, dłonie. Siedzę sobie w domu i myślę, że chyba głupi byłem. Że przecież to jest tak naprawdę istota jeżdżenia. Dużo techniki, jeszcze więcej zmęczenia. Taaaaaaaak. Ja chcę jeszcze, ja chcę więcej i to już natychmiast, zaraz... ała.... no może jutro - dzisiaj nie mogę chodzić . Nie minął miesiąc a w garażu stał mój Cube, na kołach 29. I odkryłem rower na nowo, zafascynowałem się terenem - po prostu coś pięknego. Od tego pamiętnego momentu minął już rok, a ja dalej nie mogę się nadziwić jak bardzo potrafi zmęczyć teren i jak cudownie jest jeździć tam, gdzie ludzie nawet nie chcą spacerować. A podział rowerzystów wygląda teraz tak: 1) wszyscy jeżdżący na rowerach miejskich, na rowerach szosowych, na rowerach trekkingowych - grupa zasługująca na szacunek, bo każdy z nich może mieć drugi rower do jeżdżenia w terenie. 2) oszołomy kupujący rowery z hamulcami tarczowymi, z amortyzacją 100 mm, montujący opony 1,2 czy 1,5 i jeżdżący po asfalcie. Tych, jak Macierewicza, zrozumieć nie mogę. Tyle na dziś. Następnym razem mam nadzieję, wrzucić foto relację z wycieczki, która ma się odbyć za chwil parę. Pozdrawiam serdecznie, Adams.
  9. Mam pytanie o ten rowerek. Żonie bym chciał kupić. http://allegro.pl/rower-everest-renegade-osprzet-shimano-xt-roz-18-i4324335377.html
  10. Pięknie, mam dwie żony. Jak wrócę, to sprawdzę, która z żon jest właściwa.
  11. Tu żona! Widzę mężu, że masz za dużo czasu wolnego, że na pisanie Cię wzięło. Pomyślimy, razem z Marysią, jak temu zaradzić. A na razie wiedz, że żona dopiero zacznie naprawdę krzyczeć
  12. Witajcie, W zasadzie to nie wiem czy zacząć od tego, żeby napisać kim jestem czy jednak od wytłumaczenia dlaczego chce pisać. Chyba zacznę od wymienienia powodu - dlaczego?, bo wszyscy piszą. Kuba pisze, Marek pisze i nawet Iza pisze. A nie Iza akurat nie pisze, ale wstawia zdjęcia. No więc i ja postanowiłem, że od czasu do czasu, jak mnie najdzie ochota, to napiszę parę słów o tym gdzie byłem, co robiłem i dlaczego to zrobiłem. Także zapraszam do lektury, mam nadzieję, że Wam się spodoba. O autorze słów kilka: Jak się urodziłem, to rodzice stwierdzili, że dadzą mi na imię Paweł. W sumie może być, tylko dlaczego w większości gier komputerowych musiałem być Pawel? Widocznie taka moja uroda. Aktualnie po wielu bojach, błędnych decyzjach, dziwnych wyborach zajmuje się zawodowo ubezpieczeniami, do tego jestem ojcem malutkiej Marysi (i przez nią nie mogę w nocy spać myśląc bo będzie lepsze Cubie 120 czy Kelly's Kite 12 - a ona ma dopiero 4 miesiące). W wolnych chwilach porywam swojego 29er'a i jadę gdzie mnie koła poniosą - z reguły blisko domu, bo żona krzyczy że i tak mnie nie ma. Dobrze, że tutaj gdzie mieszkam jest mnóstwo miejsc gdzie można pojeździć. No ale o tym w następnych wpisach.... tymczasem idę wycierać rzygi Marysi
  13. Ten zjazd to ostanie jakieś 50 metrów ze zjazdu 400 metrów. A gość który robił zdjęcie zjechał do końca Ale on nie jest normalny
  14. Zależy od której strony wjazd. Ten którą myśmy jechali polegał na wyniesieniu roweru
  15. Witam wszystkich. Mam na imię Paweł i mieszkam w Sanoku. Na rowerze jeżdżę od zawsze (a przynajmniej odkąd pamiętam), a w terenie MTB od roku. Pozdrawiam i zapraszam w moje tereny. Jest gdzie się pomęczyć
×
×
  • Dodaj nową pozycję...