Hej wszystkim,
To będzie mój pierwszy wpis tutaj. Zamierzam prowadzić ten blog o moich wycieczkach rowerowych w Alpach i jak moje dzieciaki dorosną to też w innych górach.
We wtorek 16 lipca siedziałem w pracy jak zwykle i dosyć się nudziłem. Wymyśliłem sobie wtedy, że czas zacząć znowu wspinać się w górach, bo jeżdże na razie rowerem tylko do i z pracy i w weekendy z familią po płaskim terenie. Pierwsze co zrobiłem to serwis www.climbbybike.com i ranking przełęczy w CH. Znalazłem podjazd na Rionda na granicy kantonów Valis i Vaud. Średnie nachylenie 11,2%, przewyższenie 1715m na odcinku 15km, dosyć ciężko, ale co tam, ja nie zrobie?, w końcu jeżdze z pracy pod dosyć stromą górkę a przez ostatnie 4 lata jeździłem troche po Alpach (m.in. Col de Sommeiller 3009m, Passo dello Stelvio 2757m i inne). Dzwonię do żony i informuję że w sobotę mnie nie ma i w zamian w niedziele zajmuję się dzieciakami cały dzień . Jest zgoda, jest super. W miare upływu minut w pracy i przeglądania profilu, pogody i dojazdu stwierdziłem, że ja nie będę czekał do soboty tylko pojade już następnego dnia w środę. Po tej genialnej myśli biegnę do szefa informuję go, że w środę mnie nie ma, bo zawijam na rower już jutro bo pogoda lepsza, bo nie takie duże słońce, itd...
Środa 17 lipca pobudka o 5.30, kakao z rana i w auto. 224km do punktu startowego i o 8.00 już jestem na miejscu. Zaczynam jazdę na górę. Początek ok. Lekkie chmury, nie ma słońca temperatura ok 20stopni na wysokości 442m. Jadę przez las drogą asfaltową, dosyć wąską. Auta sporadycznie jeżdżą i tylko wojskowe, bo gdzieś w połowie drogi jest jakaś ich baza. Jest ciężko, za ciężko, nachylenie cały czas powyżej 10%. Bardzo dużo serpentyn, więc już wiedziałem że zjadę nie za szybko, bo z zakrętu może wyskoczyć auto. 5km może mniej mija jestem na wysokości ok 900m i zaczynam odczuwać dosyć duże zmęczenie. Mała przerwa na banana i batonika. Ponad litr wody wypiłem i dalej jazda. Cały czas jadę przez las, więc nie ma słońca i wiatru. W końcu dotarłem do wioski Morcles na wysokości 1160m. Oglądam tą wioskę i dochodzę do wniosku, że ludzie, którzy tu mieszkają muszą mieć jakieś defekty w głowach, bo wyjazd do domu z dołu jest bardzo stromy i jeszcze chodzenie po uliczkach wioski jest też nie lada wyzwaniem (wszędzie stromo i schody), ale mają fajne widoki. Jadę dalej. Wysokość ok 1300m i pierwszy poważny kryzys, że nie dam rady. Las się skończył zaczynają się pastwiska, ale całe szczęście są chmury. Znowu przerwa. Chcę sobie usiąść na murku ale nie zauważyłem pastucha i mnie czepło że aż usiadłem na asfalcie. Myślę sobie, że to już koniec jazdy. Banan, batonik, woda i dalej pod górę. Zaczął śię problem z muchami. Spocony byłem to przylatywały do mnie zamiast do krów i drażniły jak nigdy, ale jadę. Wysokość ok 1600m i koniec asfaltu. Droga marna, nachylenie juz ponad 12%, chmury i brak słońca, więc jest plus. Kolejny kryzys i wielka chęć zjazdu w dól, zostało 500m w góre - trochę szkoda zjeżdzać. Powyżej 1800m nachylenie nawet 14,5%. Droga beznadziejna, złożona z odłamków skał, jakiegoś żwiru, wyszło słońce, drzewa się skonczyły całkowicie. Każde zatrzymanie roweru to problem z ruszeniem. Trzeba iść do serpentyny i tam probować ruszyć. Wychodzi brak pedałów spd lub nawet koszyków. Ostatnie kilometry to już na zmianę jazda i prowadzenie roweru. Dojeżdżam do wysokosci ok 2100 może ciut niżej i za zakretem droga zasypana przez snieg. Porażka na całej długości tuż przed metą. Jestem w adidasach z płaską podeszwą. Po śniegu trzeba przejsc ok 5-10m z rowerem na plecach. Ryzykować czy nie ? Rower w rękę i ide po śniegu, fajna przepaść w dół w razie pośliźnięcia, ale się udało. Radocha duża, bo już płasko a nawet powiedziałbym leciutko z górki, bo dojechałem do punktu na 2157m, a cel jest na 2156m. Jeszcze raz masa śniegu ale ze szparą miedzy śniegiem a skałą z wodą w środku. To juz nie problem najwyżej wpadnę do lodowadej wody, ale nie 1500m w dół . W końcu cel, zdjęcie pamiątkowe ze znakiem , gdzie jestem i jazda w dól. Na dole odczułem brak olejka do opalania, a co się działo w nocy to już nie bedę opisywał. Tylko tyle że piekło... Nie wiem gdzie następna wycieczka, ale już w sierpniu, bo teraz jade w odwiedziny do Wrocka i nie będę miał roweru ze sobą. Pozdrawiam
Poniżej kilka fotek: