Skocz do zawartości

robertrobert1

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 213
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    18

Zawartość dodana przez robertrobert1

  1. Strasznie skomplikowane i zestaw mało skuteczny. Mój ssposób to dość luźna bielizna termiczna i zwykłe bojówki i można śmigać kilka długich godzin przy temperaturze oscylującej w okolicy zera.
  2. robertrobert1

    Trenażer 2.0

    Mnie także kręcenie w miejscu piekielnie nudzi. Jednak na jakiś targach dorwałem trenażer zintegrowany z jakimś ekranem. Kręcę korbą rower jedzie, skręcam kierownicą a obraz także się zmienia, na obrazie wjeżdżam w góry...opór na pedałach wzrasta. To mi się podobało i mnie bardzo wciągnęło. Myślę, że na takim trenażerze mógłbym więcej czasu spędzać niż w realu.
  3. 3 litry wody...ha! 3 litry wody można swobodnie wozić w bidonach W/w rowerek może być inspiracją jako rower ciężarowy.
  4. Najważniejsze, że nic nie lata i na mokrym skuteczny jest w 100 %.
  5. Swego czasu od zaprzyjaźnionego sklepu dostałem stary rower szosowy. W swoim garażu już takowy miałem więc ów postanowiłem przerobić pod rower miejski zwłaszcza, że zarówno widelec przedni jak i tylny posiadał stosowne otwory montażowe. Rozebrałem więc rower do gołej ramy i zacząłem składać rower budżetowy. Do tego celu użyłem części używanych. A oto efekt mojego majsterkowania. Trochę pojeżdziłem na tym cudaku. Kierownica miejska kompletnie mi nie podpasowała, prety siodełka pękły, piasta planetarna także padła. Rower znowu musiał poleżeć bezużyteczny. Wreszcie zainspirowany wątkiem o single speedach postanowiłem takowego złożyć. Zakupiłem stosowną piastę i zbudowałem na nowo koło tylne, kierownicę zastąpiłem prostą a także siodełko pojawiło się nowe/stare. Oto rezultat... Póki co odbyłem kilka jazd komunikacyjny, również z obciążeniem ponad 20 kg i wynik jest pozytywny. Oczywiście SS ma wiele ograniczeń ale są one do zaakceptowania. Geometria roweru nie pozwala na jazdę terenową typu CX ale też i nie pod taką jazdę rower był składany. Rower złożyłem w celach komunikacyjnych po dzielnicy i okolicach a jak daleko na nim zajadę... to czas pokaże.
  6. Podczas obciągania skórą należy pamiętać o takim detalu jak śruba naciągowa. Bez niej każda skóra będzie wisieć jak na anorektyczce. Ps Piękne te Brooksy ze sznytami!
  7. Ja także nie mam doświadczenia z oponami tłustymi. Moje zabawy zakończyły się na 26x2,25 . Jednak myślę, że mam olbrzymie doświadczenie w jeździe po śniegu i wszelkich jego odmianach. Podobno eskimosi potrafią rozpoznać i nazwać ponad 60 jego odmian. Ja nie jestem taki dobry. Moja wiedza kończy się na kilkunastu rodzajach. Przemilczę te rodzaje w których da się jeździć. Wyzwaniem są warunki nieprzejezdne lub słabo przejezdne. Do nich zaliczyłbym - czarny lód czyli sytuację kiedy to sucha droga pokrywa się cieniutką warstwą przezroczystego lodu. Praktycznie w takich warunkach można jeździć tylko na kolcowanych oponach a przy tym należy unikać podpierania się stopą. - śnieg przemielony przez koła samochodów pod którą jest warstwa lodu. Kolce nie sięgają lodu a śnieg jest tak miałki jak najbardziej drobny piasek - śnieg w czasie odwilży kiedy to jest bardzo nasiąknięty wodą ale jeszcze nie jest błotem pośniegowym. - zmrożone i przewiane koleiny śnieżne. Przeważnie na wiosnę kiedy to temperatura skacze mocno w okolicach zera. -Podczas jazdy na drogach pozaszlakowych najbardziej można doskwiera jego głębokość i warto poczekać aż po lekkiej odwilży przyjdą mrozy, które scepentują warstwę wierzchnią.
  8. Niestety zdjęcie nie było zrobione ani na wyprawie ani nawet na wycieczce tylko o poranku w drodze do pracy. Warszawa.
  9. Podróżowanie z dziećmi. Na początku trzeba sobie uzmysłowić, że podróżowanie z dziećmi na rowerze daleko się różni od podróżowania "dorosłego". Widziałem parę, która podróżowała z niemowlakiem. Dziecko było przewożone w foteliku samochodowym w sprytny sposób umocowanym do bagażnika. Osobiście uważam jednak, że było na to stanowczo za wcześnie. Dziecko powinno pewnie siedzieć i trzymać główkę a wówczas mamy dwa sposoby do wyboru: fotelik lub przyczepkę dziecięcą. Osobiście polecam przyczepkę ze względu na wygodę dziecka, bezpieczeństwo a także ładowność. Jednak należy pamiętać, że przyczepka z dzieckiem waży nawet ponad 20 kg, więc dotychczasowe górki mogą być już nie do zdobycia. Jeśli już się zdecydujemy na podróżowanie z przyczepką to należy pamiętać, że dziecko szybko się nudzi trasą, więc będziemy musieli robić przerwy co 15-30 minut. Wiek 5-6 lat. Wiek 5-6 lat, to czas kiedy dziecko wyrasta z przyczepki więc najwyższa pora aby samo jeżdziło na rowerze ... na 2 kółkach. Najlepszym dla dziecka w tym wieku jest rower na kołach 20". Jednak przed pierwsza wyprawą polecam trochę w dziecku zaszczepić żyłkę sportowca. Dobrym na to sposobem jest udział w maratonach rowerowych na krótkich dystansach czyli 5-15 km. Po takim zahartowaniu możemy śmiało wybrać się na tygodniową wyprawę. I tu należy pamiętać o paru zasadach: - dziecko praktycznie nie może mieć żadnego ciężaru na rowerze. Wszelkie jego rzeczy musimy wieźć za niego. - tempo jazdy dostosowujemy do dziecka, a to będzie wynosić nie więcej niż 10 km/h - dystanse jakie będziemy pokonywać będą niewielkie. Zalecam co 2-5 km robić przerwy podczas jazdy urozmaicając je o różnego rodzaju atrakcje typu: lody, lokalne place zabaw, zabawy na plaży, zwiedzanie kapliczek, zamków i muzem. - polecam w czasie podróżowania nie patrzyć na licznik i na przejechane km. Najlepszą metodą na udane podróżowanie jest jazda na czas czyli np jazda od godz 9-10 do godz 18-19. Oczywiście nie mam na myśli jazdy non-stop. - ostatnią rzeczą o jakiej musimy pamiętać to fakt, że dziecko nie mając siły w nogach nie będzie wstanie podjeżdżać pod wzniesienia i górki. Dlatego właśnie na początku trzeba wybierać trasy możliwe płaskie. Wiek 9-11 lat W wieku 9-11 lat dziecko nabywa juz sił w nogach i kondycji. Jest to dobra pora aby dziecko zaczęło wozić małe sakwy. Możemy także zmienić rower na większy czyli na 24 calowych kołach. Także i pokonywanie trudności drogowych typu podjazdy czy kopny piach nie będzie już dziecku nastręczać większych trudności. Teraz jak już wiemy co dane dziecko potrafi możemy zaplanować trasę, a trasę należy planować tak aby: - nie poruszać się głównymi drogami gdyż na takich drogach ruch jest przerażliwie duży i szybki więc poruszanie się "czerwonymi" drogami ani nie będzie miłe ani bezpieczne. Także i drogi "żółte" nie nadają sią do turystyki z dziećmi. - poruszać się drogami lokalnymi, które nie prowadzą przez wsie i miasteczka. To zapewni nam niskie natężenie ruchu drogowego. W Polsce prawie każda gmina ma znakowane szlaki rowerowe. Niestety osoby znakujące je ani przez chwilę nie pomyślały o tym, że tymi szlakami będą się poruszać rowerzyści z sakwami w dodatku z dziećmi. Dlatego gdy zobaczymy ów szlak nie podążajmy nim na ślepo! Popatrzmy na mapę i prześledżmy jego trasę. Jeśli biegnie drogami lokalnymi to ok, jeśli jednak prowadzi drogami głównymi, przez duże miasta czy piaszystymi drogami przez pola i lasy to wówczas opracujmy alternatywną trasę. Zanim wyruszymy na pierwszą rodzinną wyprawę po Polsce dobrym pomysłem jest wyruszenie na tygodniową wyprawę po Bornholmie. Dlaczego? Bo ta wyspa jest stworzona do rodzinnej turystyki rowerowej! Małe miasteczka, niskie natężenie ruchu, uwaga kierowców, mnogość szlaków rowerowych i zróżnicowany teren daje okazję do poznania możliwości swoich własnych i swoich dzieci. Wiek 14-16 lat. To już nie dziecko lecz młodzież więc zmieniamy rower na 26 calowe koła i możemy śmiało go w pełni obciążać i pokonywać kilkudziesięcio kilometrowe trasy. Teraz dziecko już nie jest dzieckiem lecz jest partnerem. Tekst i zdjęcia: Robert Ostrowski
  10. Na takiej trasie nie ma zapewne jakiś wielki podjazdów typu 12 % podjazd na przełęcz ani też zjazdów DH. Zapewne pokonujesz tę trasę w ciągu 20 minut więc przy takiej trasie nie mam sensu kupować jakiś wyszukanych strojów. Bielizna termiczna, warstwa ocieplająca i warstwa przeciwwiatrowa powinny wystarczyć.
  11. Podlasie czyli Szlakiem Bocianich Gniazd. Jest sierpień 2008 czyli pełnia lata i sezonu wakacyjnego. Mając kilka dni urlopu i niechęć do odbywania dalekich wojaży wybrałem Podlasie i Nadbużański Park Krajobrazowy aby razem z rodziną doładować akumulatory przed szybko nadchodzącymi szarymi dniami. Gęsta sieć lokalnych dróg, małe nagromadzenie atrakcji turystycznych gwarantowało ciszę i spokój. Dzień 1. Trasa: Węgrów - Stara Wieś - Łochów Wstając skoro świt po 1,5 h jazdy samochodem dojechaliśmy do Węgrowa. Tam zostawiając samochód na parkingu obok kampingu udaliśmy się szlakiem rowerowym w kierunku wsi Popielów . Przez pierwsze km szlak prowadził pasem dla rowerów i lokalną mało ruchliwą drogą. W okolicy wsi Turna obraliśmy kierunek drogą przez łąki i zaznaczony na mapie mostek na Starą Wieś aby obejrzeć znajdujący się tam Pałac Radziwiłłów. Całe Mazowsze i Podlasie leży na piaskach więc poruszanie się gruntowymi polnymi drogami na jucznych roweruch nie należy do przyjemności. Do przyjemności nie należało także odkrycie, że mostku przez Liwiec nie ma. Nie pozostało nam nic innego jak jazda przez łąki do najbliższej przeprawy. Podążając przez wieś Borzychy łapiemy gumę. W trakcie naprawy odkryłem, że uszkodzenie jest w okolicy wentyla więc jest nienaprawialne...pierwsze straty. Po dojechaniu do Starej Wsi zastaliśmy odrestaurowany pałacyk zamknięty na cztery spusty. Szkoda bo architektura obiektu i potężny ogród gwarantowały mnóstwo wrażeń. Nie pozostało nam nic innego jak tylko opuścić niegościnne progi i udać się szutrową drogą do kolejnego celu czyli Nadbużańskiego Parku Krajobrazowego. Szutrami dojechaliśmy do asfaltu biegnącego przez wieś Żulin. Droga ta nie miała ani jednego zakrętu i nie poruszał się po niej ani jeden samochód. Było to bardzo dziwne. Wkrótce przekonaliśmy się dlaczego... asfalt się skończył a droga, nadal prosta, zamieniła się w malowniczą gruntówkę. Tą drogą dojechaliśmy do lasu, w którym to zrobiliśmy długi popas na jagody. Niestety w nieznanym lesie ciężko połapać się w sieci ścieżek leśnych więc błądzimy. Ratunkiem jest kolejna trasa terenowa do głośnej trasy samochodowej. Na szczęście koszmar poruszania się drogą krajową szybko mija i z powrotem wjeżdżamy na lokalne szutrowe drogi. Teraz już bez stresów podziwiając okolice nad Liwcem dojeżdżamy do Łochowa. W lokalnej knajpie jemy obiad. W trakcie posiłku jesteśmy zagadywani przez właściciela, który zaproponował nocleg na jego posesji. Ponieważ okolica knajpy była w centrum więc odmówiliśmy. Udaliśmy się na 3 km dalej położoną ustronną polankę nad Liwcem. Było uroczo! Statystyka dnia 1: dystans 41,3 km czas jazdy 4,04 h prędkość średnia 10,1 km/h temperatura max 29,9 st C temperatura min 11, 4 st C dzienna suma przewyższeń 107 m Dzień 2. Trasa: Łochów - Kamieńczyk - Szumin Dzień 2 rozpoczęliśmy od niecodziennej atrakcji a mianowicie zwiedzaniem Muzem Gwizdka w Gwizdałach. Dalsza marszruta to bezstresowe poruszanie się asfaltem przez Łazy do Kamieńczyka. Przed samym dojazdem robimy długi postój nad Liwcem. Dzieciaki mają frajdę brodząc w płytkiej rzece a my chłodzimy się po przypiekającym słońcu. Kamieńczyk w XV w. miał prawa miejskie więc zachowała się charakterystyczna zabudowa a także drewniana dzwonnica z 1885. Jemy obiad w lokalnym barze i w dalszą drogę. Niestety droga ta mimo, że prowadziła po oznakowanym szlaku turystycznym okazała się całkowicie nie przejezdna dla naszych rumaków. W poszukiwaniu przejezdnego szlaku docieramy nad Bug. Chwila jazdy po ciasnych leśnych ścieżkach i znowu lądujemy na nieprzejezdnym rowerowym szlaku. Docieramy do wsi Szumin i legalnego miejsca biwakowania. Niestety mimo licznych tablic proekologicznych teren był zanieczyszczony i zaniedbany. W dodatku brak jakiejkolwiek wody skłonił nas do dalszej wędrówki. I bardzo dobrze bo okazało się, że za kilka km czekała na nas odludna skarpa ze wspaniałym dojściem do wody. Kolejna kąpiel po upalnym dniu była wskazana. Rozbijamy się na noc. Statystyka dnia 2: dystans 38,4 km czas jazdy 3,2 h prędkość średnia 11,5 km/h prędkość max 33 km/h temperatura max 44,8 st C temperatura min 12,9 st C Dzień 3. Trasa: Szumin - Sadowne - Treblinka Pierwsza część trzeciego dnia to jazda przez podlaskie wsie, na których to można jeszcze spotkać tradycyjne pojazdy pociągowe... ... i tradycyjne wiejskie zabudowania. Także i okolica była malownicza. Docieramy do tablicy informującej o Szlaku Bocianich Gniazd. Nagle coś Piotra zainteresowało... Był to pierwszy bociek! Wiec tablicę nie postawiono na darmo... Ponieważ temperatura mocno daje się we znaki robimy w tym miejscu dłuższy postój. Zacienioną aleją udajemy się do miasteczka Sadowne, w którym to mamy w planie zjeść obiad i zwiedzić Muzeum Etnograficzne. Niestety istniejący na mapie hotel okazał się Domem Weselnym a istniejąca w nim restauracja była otwierana na co najmniej 100 osobowe grupy. Muzeum Regionalnego także nie udało się obejrzeć pomimo kontaktu telefonicznego z kustoszem. Od razu wykluczyliśmy dojazd do Broku gdyż to wiązałoby się z jazdą ruchliwą drogą krajową. Nie pozostało nam nic innego jak tylko kupić w lokalnym markecie makaron i klopsy w słoiku i przyrządzić strawę na łące po za niegościnnym miasteczkiem. Po posiłku skierowaliśmy się w kierunku Treblinki. Droga wiodła pośród malowniczych łąk, na których to czerwononogie ptaki przypominały nam, że w dalszym ciągu znajdujemy się na Szlaku Bocianich Gniazd. Koło miasteczka Prostyń mapa pokazywała 2 jeziorka z ewentualnie fajnym noclegiem. Niestety okazało się, że jedno jeziorko jest całkowicie zarośnięte a drugie nie oferuje żadnego dogodnego dostępu do wody. Ponieważ powoli się ściemniało stwierdziłem, że musimy udać się na Bug gdyż tam musi być dostęp do wody. Pędem pojechaliśmy przez Borowe i mijając pustą drogę krajową Małkinia-Sokołów Podlaski udaliśmy się nad rzekę. Tam czekało na nas miejsce biwakowe "pod krzyżem". Wieczorny posiłek spożywaliśmy przy czołówkach. Statystyka dnia 3: dystans 41,4 km czas jazdy 3,28 h prędkość średnia 11,9 km/h prędkość max 22,5 km/h temperatura max 40,3 st C temperatura min 15,7 st C dzienna suma przewyższeń 94 m Dzień 4. Trasa: Treblinka - Kosów Lacki - Seroczyn O poranku zapragnąłem wyjaśnić tajemnicę pustej drogi krajowej. I oto co odkryłem: a także ... W tej sytuacji poruszanie się drogą krajową było nadzwyczaj bezpieczne. W drodze do Treblinki i Muzeum Zagłady zatrzymaliśmy się na małe, zimne co nieco. Treblinka. Dojechaliśmy do kolejnej "atrakcji" turystycznej. Cały obóz został spalony i całkowicie zrównany z ziemią i tylko dzięki świadkom udało się odtworzyć jego istnienie. Oto co zobaczyliśmy: Symboliczną bocznicę kolejową i symboliczny obozowy mur... ...symboliczne komory gazowe i krematorium... ...symboliczny niemiecki bunkier... ...miejsce niewolniczej pracy... ...oraz miejsce po obozowych barakach. Z Treblinki, udaliśmy się pieszym szlakiem z powrotem do drogi krajowej prowadzącej na Kosów Lacki. W trakcie drogi złapał nas deszcz. Schroniliśmy się pod leśną wiatą pozostawiając rowery na deszczu. Mając sakwy Ortlieba można sobie pozwolić na taką beztroskę. Po dojechaniu do miasteczka okazało się, że są tylko dwie knajpy z czego jedna podaje niezbyt świeże jedzenie. Więc wyboru nie mieliśmy. W tym miasteczku zatankowałem benzynę do kuchenki wielopaliwowej NSR. Nie rozumiem dlaczego zawsze właściciele stacji dziwią się gdy pragnę zatankować metalową butlę-kanister o pojemności 0,75 l ? Z miasteczka udaliśmy się w kierunku Sterdyń-Osada mijając po drodze wiekowe wiatraki-młyny. Kolejny cel osiągnięty i ... ...kolejna porażka. Następny pałacyk zamknięty przed wścibskim okiem turystów. O zmierzchu dotarliśmy do wsi ------- gdzie w wiekowym parku, obok zabytkowych zabudowań rozbiliśmy się na noc. Statystyka dnia 4: dystans 46,7 km czas jazdy 4,07 h prędkość średnia 11,5 km/h prędkość max 35,5 km/h temperatura max 30,7 st C temperatura min 12,8 st C dzienna suma przewyższeń 25 m Dzień 5. Trasa: Seroczyn - Jabłonna Lacka - Drohiczyn Budzi nas ujadanie Rambo, psa-ratlerka gospodyni. Śniadanie i krótka trasa terenowa i długa, nudna lokalna szosa. Tę nudę przerywamy krótki popasem... ...na mirabelki...mniam! Okoliczny krajobraz coraz częściej potwierdzał, że to ostanie dni lata. Dojeżdżamy do Gródka. Kiedyś był tu hotel i restauracja. Teraz wszystko umiera. Kolejny cel podróży to Rezerwat Skarpa Mołożeska. Po dojechaniu na miejsce, że aby dotrzeć w to miejsce trzeba przejść przez rozległe pastwisko. Jednak udaje nam się dostrzec wspomnianą skarpę. W tym miejscu Bug tworzy urocze zakola i rozlewiska. W piekącym słońcu podążamy do kolejnej atrakcji: zabudowań zespołu poklasztornego, w którym aktualnie ulokował się Dom Opieki Społecznej. Zabudowania są na skarpie a w dole w dalszym ciągu malowniczo wije się Bug. W tym miejscu także napotykamy na legalne miejsce obozowania. Niestety pora była zbyt wczesna aby można było z tego zaproszenia skorzystać. W dalszą drogę udaliśmy się zacienioną aleją. Dojeżdżamy do głównej drogi łączącej Siemiatycze z Sokołowem Podlaskim. Tutaj usytuował sie hotel i restauracja. Korzystamy w pełni z wygód "cywilizacji". Po posiłku z pełnymi brzuchami zjeżdżamy na most przez Bug. Most jest drewniany ale na dechy położono asfalt co sprawia, że po każdym przejechanym Tirze powstają świeże ubytki w nawierzchni. Za mostkiem we wsi Tonkiele skręcamy i napotykamy na cmentarz. O zmierzchu docieramy do Drohiczyna. Rozbijamy się nieopodal miejskiej plaży. To było fatalne miejsce. Ciągłe samochodowe wycieczki i odgłosy z sąsiednich obozowisk nie pozwoliły w pełni się zrelaksować po męczącym dniu. Na szczęście w nocy przeszła potężna burza, która szybko zredukowała ilość "turystów". Statystyka dnia 5: dystans 39 km czas jazdy 3,32 h prędkość średnia 11,2 km/h prędkość max 47 km/h temperatura max 42 st C temperatura min 16,2 st C dzienna suma przewyższeń 24 m Dzień 6. Trasa: Drohiczyn -Bujaki - Siemiatycze. Nad ranem przekonaliśmy się o jej skutkach. Na zwiedzanie nie poświęciliśmy zbyt wiele czasu gdyż ten dzień był dniem świątecznym i całą uwagę poświeciliśmy na zdobywaniu pożywienia. Droga przez Bujaki okazała się kolejną drogą bez ani jednego samochodu zarówno na asfalcie... ... jak i na szutrze... Docieramy do ... Siemiatycz, kolejnej cywilizacyjnej oazy. W poszukiwaniu knajpy objechaliśmy cale miasteczko ale wszystko było zajęte przez śluby i wesela. Jedynie liczne budki z lodami stały dla nas otworem. Wizyta w Siemiatyczach miała także cel komunikacyjny. Chciałem się posiłkować usługami PKP. Niestety dziennie z tego miasta odjeżdżały 2 pociągi i w dodatku w idiotycznych godzinach I znowu musimy opuszczać kolejne niegościnne miasteczko. W poszukiwaniu oazy spokoju docieramy nad Bug. Pomimo, że już zakończyliśmy dzienną marszrutę to nie był to koniec atrakcji. W nocy rozpętała się niesamowita burza. Falami naszymi namiotami targały niesamowicie silne porywy wiatru by po chwili niebo wylało na nas chyba całą wodę z pobliskiego Bugu. A wszystko to przy akompaniamencie piorunów i grzmotów. Co chwila sprawdzałem co się dzieje z naszym dobytkiem a także co się dzieje z naszymi dziećmi. O dziwo... dzieci cały czas spały snem kamiennym a dobytek nie odniósł najmniejszego uszczerbku. Gdy ucichło mogłem dopiero zasnąć. Statystyka dnia 6: dystans 28,9 km czas jazdy 2,38 h prędkość średnia 10,8 km/h prędkość max 25,8 km/h temperatura max 32,8 st C temperatura min 19 st C dzienna suma przewyższeń 213 m Dzień 7. Trasa: Siemiatycze - Korczew - Konaty Poranek to suszenie rzeczy po nocnej burzy ale tylko tych rzeczy, które nie były umieszczone w wodoodpornych sakwach Ortlieb'a. Szukamy skrótu przez las. Poszukiwania zakończyły sie na kanale nie do pokonania więc trzeba było zawrócić. Jedziemy do wsi i dzięki pomocy miejscowych chłopów odnajdujemy mostek pozwalajacy zaoszczędzić kilka km drogi. Teraz czeka nas sprint drogą krajową by za Bugiem zjechać z powrotem na spokojne wiejskie drogi. Dopiero teraz mogliśmy podziwiać siłę zniszczenia niedawnej burzy. Mimo to nadal jest gorąco więc odpoczynki były dość częste. Kompletnie wykończeni docieramy do Korczewia. Parę lat temu byliśmy w tym miejscu więc z zaciekawieniem oglądaliśmy wszelkie zmiany. Od razu spostrzegliśmy wyremontowaną elewacje pałacu a także muru otaczającego tę posiadłość. W środku też uczyniono znaczny postęp i co najważniejsze udostępniono do zwiedzania. O niezwykłości tego miejsca świadczą wiekowe, oryginalne drewniane kolumny. Uszkodzenia celowo pozostawiono aby pokazać z jak unikalnego drewna są zrobione. Uszkodzenia powstały w czasie II wojny światowej kiedy to wojsko rosyjskie próbowało je porąbać na opał. Posiadłość w Korczewie otacza ogromny park w którym to warto było poszukać cienia. I tutaj widzimy niszczycielskie dzieło burzy. Mając w pamięci przeżycia zeszłej nocy i niszczycielskie obrazy z wielką obawą spoglądaliśmy w niebo. Pogoda pozwoliła nam jedynie dojechać do wsi ----. Pośpieszne rozbijanie namiotów i oczekujemy "powtórki z rozrywki" Burza przyszła szybko więc wszyscy we czwórkę siedzimy w jednym namiocie. Statystyka dnia 7: dystans 40 km czas jazdy 3,22 h prędkość średnia 11,9 km/h prędkość max 56,5 km/h temperatura max 43 st C temperatura min 13,6 st C Dzień 8. Trasa: Konaty - Węgrów. O poranku powitał nas gospodarz terenu wypytując się czy nic się nam nie stało. Następnie poczęstował nas warzywami ze swej ziemi. Było miło. Oględziny dobytku wykazały, że mając sakwy Ortlieb'a żadna burza nie jest straszna. Miło nie było gdy odkryłem gumę w rowerze córki. Szybka naprawa i w drogę by móc znowu "podziwiać" niszczycielską siłę natury. Wybieram jak najkrótszą drogę aby jak najszybciej znależć się w Węgrowie. Co chwila napotykamy na naturalne utrudnienia. Podziwiamy typowe podlaskie zabudowania... co chwila patrząc z niepokojem w niebo... W pewnym momencie tuż przed nami przeleciał bociek. Czyżby na pożegnanie? Podsumowanie. Wyprawa trwała 8 dni podczas których pokonaliśmy ponad 300 km tak więc tempo było lajtowe. Zobaczyliśmy wiele pałaców i posiadłości ziemskich. Szkoda, że niektóre były niedostępne dla turystów. Niedostępna okazała sie także bardzo i tak skąpa sieć gastronomii. Można mieć także pretensje do kilku szlaków turystycznych poprowadzonych albo piaszczystymi drogami albo ruchliwymi drogami bez poboczy. Na szczęście pogoda, przyroda i ludzie zrekompensowały nam w/w niedostatki. Uczestnicy: Ada lat 6, Piotr lat 10, Dorota moja żona i Robert czyli ja.
  12. Fajne miejsce do parkowania roweru. Można śmiało każdy element roweru zabezpieczyć osobnym zapięciem. Rower jest typowy, słabo rozpoznawalny więc sukcesu w odnalezieniu nie wróżę.
  13. Te tereny polecam miłośnikom wielkich przestrzeni i odludnych miejsc.
  14. Licznik z podświetleniem... zbytek. Miałem, używałem. Podświetlenie jest na kilkanaście sekund i się wyłącza samoczynnie. Szczerze mówiąc to nocą lepiej oglądać drogę niż licznik.
  15. Ta mniejsza kulka zacznie pracować dopiero jak pozostałe kulki osiągną jej rozmiar.
  16. Pamiętajmy, że przeważnie rower dla złodzieja jest tyle wart za ile go później może sprzedać więc kieruje się głównie estetyką. Nawet niektóre sklepy rowerowe także kierują się wyglądem. Mój rower jest najlepszym przykładem. Rower ma wygląd złomu, pomalowany byle jak, połamane błotniki, siodło Brooksa i inne dodatki a wszystko na osprzęcie xt i xtr. I tak od 16l lat rower zostawiam byle gdzie nawet na kilkanaście godzin i rower ciągle mi wiernie służy. Dlatego jeśli mamy i rower a nie obraz to nie bójmy się go zeszpecić a wówczas będziemy pewni, że zawsze na nim wrócimy do domu.
  17. Ja ci proponuję THULE 9503 RideOn Bagażnik platformowy jest przystosowany do przewożenia rowerów o różnych rozmiarach i o różnych ramach.
  18. Podlaski sprint, jesień 2014 Pomysł wypadu na Podlasie zrodził się przy okazji weekendowego wypadu rowerowej grupy TTX. Ich celem było zwiedzanie Białegostoku i okolic. Ja postanowiłem ów wypad nieco rozszerzyć. Moje plany były nie sprecyzowane. A oto co z tego wynikło. Dzień 1 ... dojazd. Trasa...Małkinia - Zaręby kościelne - Wysokie Mazowieckie Do Małkini dojeżdżam pociągiem. Szybka przekąska w lokalnym barze i startuję na żółtą drogę. Jest mało ciekawie więc odbijam na lokalne drogi. Ruch zdecydowanie słabnie ale widoki wcale się nie poprawiają mimo, że teren zaczął nieznacznie falować. Okolica jest nastawiona na produkcję bydła więc większości to same łąki. Tylko raz udało mi się zawiesić oko na kwitnącym rzepaku. Planowałem dojechać aż pod Narew ale krótki jesienny dzień sprawił, że tuż za Wysokim Mazowieckim słońce w bardzo szybkim tempie chowało się za horyzont. Byłem na łąkach więc groziła mi poranna rosa. Chcąc uniknąć pakowania mokrego namiotu schroniłem się do małego składziku na tyczki. Tyczki od pomidorów na niekończącej się łące? Dziwne. Pomachałem trochę siekierką i mogłem walnąć się do wyra. Dzień 2... jazda dookoła własnego cienia. Trasa... Wysokie Mazowieckie - Białystok - Święta Woda - Czarna Białostocka - Supraśl Temperatura w chatce szybko osiągnęła temperaturę jaka była na zewnątrz ale przynajmniej wszystko było suche zwłaszcza, że o poranku lekko siąpiło. Rezygnuję z jazdy w deszczu aż do samego Białegostoku i posiłkuję się koleją. W Białymstoku było nie wiele lepiej. Na rynku szukam czynnego baru mlecznego i zajadam olbrzymią jajecznicę. Po posiłku snuję się białostockich uliczkach i grubo przed czasem zajeżdżam na stacje po resztę ekipy. Pojawia się słońce i zaczyna od razu przypiekać jak w lecie. Ponownie zajeżdżam na rynek, który w porannym słońcu zdecydowanie lepiej się prezentuje niż podczas deszczu. Trochę zwiedzania. Tu mamy Pałac Branickich. Z Białegostoku przewodnik-organizator prowadzi po DDRach wzdłuż głównych arterii wylotowych miasta. Koszmar! Próbuje negocjować nad zmianą trasy na jakąś bardziej lokalną ale pozostał niewzruszony. Dojeżdżamy planowo do Świętej Wody. A póżniej kręcimy się w kółko lokalnymi szutrowymi drogami. Czarna Wieś Kościelna. Zajeżdżamy z wizytą do kowala, który już dawno przerzucił się z kowalstwa użytkowego na kowalstwo artystyczne. Starzec z długą siwą brodą okazał się rubasznym gadułą więc płeć piękna była lekko zażenowana. Nad lokalnym zalewem koło Czarnej Białostockiej. Ciekawostką jest fakt, że swego rodzaju estrada znajduje się na wielkim molo na dość dużej części jeziora. W planie była także wizyta do łyżkarza ale zmotoryzowani nas ubiegli. Alternatywą był rajd po lokalnych kościołkach. W trakcie szybkiego zmierzania na obrado-kolację w Supraślu udało mi się jeszcze uchwycić ostatnie chwilę zachodzącego słońca. Po posiłku grupa ląduje pod dachem a ja obieram kurs na lokalne pole namiotowe. Tuż po wyjechaniu z miasta od razu błogosławię moje super mocne oświetlenie przednie. Bez najmniejszego trudu poruszam się po leśnych drogach odnajdując szeroką polankę. Czekam kilkanaście minut aż okolicznych krzaków wyjadą dymanko-samochodziki i rozbijam się. Dzień 3 ... w poszukiwaniu przestrzeni. Trasa ... Supraśl - Surażkowo- Kopna Góra - Szudziałowo - Krynki - Studzianka Noc była chłodna ale mój zimowy śpiwór sprawował się wyśmienicie. Poranek oczywiście przywitał mnie gęstą mgłą i wielką rosą. W oczekiwaniu na pierwsze promienie słońca zrobiłem sobie w klapeczkach pieszy tour po okolicy. Oglądam cudny wschód słońca nad Supraślą. Po śniadanku, pieczona kiełbasa z ogniska, zebrałem się ruszyłem na objazd Supraśla. Ekipa jakiś czas temu pojechała więc ja udałem się swoją drogą po okolicznych lasach. Kręte drogi i kopne piachy nie dawały najmniejszej satysfakcji z jazdy. Surażkowo. Dojechałem do wsi zabitej dechami...dosłownie. Tuż za nią otworzył się widok na bagienny rezerwat przyrody. ..i dopływ Supraśli. Koło Arboretum w Kopnej Górze spotykam oto taki dziwny znak. Strach się bać??? Spotykam ekipę, witam się i zarazem się z nią żegnam. Jazda szlakiem, którym właśnie przejechałem nie bardzo mnie interesuje. Dalej jadę lokalną nitką asfaltową. Koło niej spotykam polującego w ściernisku lisa. Wierzchlesie. Po wyjechaniu na szutry można było się wreszcie rozpędzić a teren zaczynał lekko falować. Otworzył się surowy jesienny wiejski krajobraz. Dojeżdżam do miejscowości Krynki. Jedyna knajpa była zarezerwowana więc głód zaspokoiłem nieśmiertelnym kebabem. Trochę zwiedzania i dalej w trasę. Planowałem jechać asfaltem do Bohonik ale pomyliłem trasę i wylądowałem na szerokich szutrach prowadzących obrzeżami Puszczy Knyszyńskiej. I dobrze bo ruch na nich był praktycznie żaden. . Dojeżdżam do wątpliwej atrakcji. Od razu klimat zaczął się psuć. . Popsuła się także jakość dróg. Na godzinę przed zmierzchem spostrzegam ambonkę. Okna, drzwi i ławeczka! Super! Takiej okazji nie mogłem przepuścić. . Rozgaszczam się na noc. . Dzień 4 ...samotność sakwiarza. Trasa... Gródek - Jałówka - Siemianówka - Narewka - Białowieża O świcie, standard...Pojawiają się mgły. Silne promienie słońca szybko je jednak rozpraszają i mogę cieszyć się kolorami jesieni. . Humor wyraźnie mi się poprawił tak samo jak poprawiła się nawierzchnia drogi. Mijam drogę Białystok-Bobrowniki i ponownie ląduję na lokalnych asfaltach prowadzących do mieściny o nazwie Gródek. . Chyba tylko na Podlasiu można spotkać taką symbiozę chrześcijaństwa i prawosławia. Zjeżdżam z asfaltu i kieruję w okolicy wsi Straszewo na szlak pieszy. Prowadzi niesamowicie prostym i malowniczym duktem leśnym. I znowu czuję ogrom przestrzeni mimo iż cały czas jestem w lesie. . Lokalne nadleśnictwo dba o dziką zwierzynę. . Dojeżdżam do kolejnej wsi. Znajduję pozostałą starą drogę brukową. Jadę nią wzdłuż starych zabudowań. . Zaskoczyła mnie ogrom przestrzeni jaka znajdowała się po za nikłym drewnianym płotkiem . Trochę kluczenia po polach i ponownie jestem na szerokich leśnych szutrach prowadzących do Jałówki. . Po drodze jeszcze odbijam zobaczyć kolejną zabytkową cerkiew. W Jałówce zatrzymuje mnie Straż Graniczna. Kilka szybkich pytań o pobyt, trasę i noclegi. Udzielam ogólnikowych odpowiedzi. W zamian jednak otrzymuję szczegółową informację jak trafić do ruinek w Jałówce. Pojechałem tam. Wycofując się z Jałówki tuż przy samym rynku wpadam na piękną zabytkową cerkiew. . Kiedyś w Jałówce był hotelik w którym można było się posilić. Niestety po nim pozostały tylko wspomnienia. Najbliższa knajpa była w Michałowie oddalonej wiele km. Chwila zastanowienia. Nie! Nie po drodze. Wyjmuję maszynkę i na tarasie przy remizie robię sobie obiad ze słoiczka. Posilony jadę w kierunku zalewu Siemianówka. . Na drodze napotykam wygrzewającego się padalca. Mam nadzieję, że nie podzieli losu kilku innych, które zginęły pod kołami z rzadka jeżdżących samochodów. Po drodze oglądam tradycyjne wiejskie drewniane chałupy, które powoli są zastępowane przez murowane klocki. Przez łąki dojeżdżam do zalewu. Zastanawiam się czy go objechać i czy pokonać groblą? Dookoła już raz jechałem więc pora na jazdę groblą. . Dojeżdżam do linii kolejowej i spotykam wolno sunący skład towarowy na Białoruś. Pomiędzy torowiskiem położonym na wysokim nasypie a brzegiem zalewu biegnie droga gruntowa. Mogłaby być to malownicza trasa ale spotykam wiele śladów bytności po tubylcach. Przy każdym ognisku walały się puszki, butelki i wszelki niepotrzebny sprzęt wędkarski. MASAKRA! Świadomość ekologiczna tubylców nie bardzo różni się od ludów Afryki. Tuż koło mostu spotykam kolejną straż graniczną. Tradycyjne pytania, tradycyjne odpowiedzi i ... troska pograniczników. Miałem się spodziewać zimnych nocy. Ha, ha...Te noce już miałem za sobą. Wjeżdżam na most i .... . .... jestem w kolejnej krainie. Krainie żubra. . Do Narewki dojeżdżam po mało uczęszczanych asfaltach. Robię szybkie zakupy w lokalnym markecie i ponownie jestem na szerokich szutrach. Tym razem jestem w Puszczy Białowieskiej. Zbliża się powoli zmierzch więc zaczynam się rozglądać za jakimś miejscem noclegowym. Nie widzę ani ambonki ani fajnej polanki. Nagle tuż obok drogi wyłania się miejsce postoju z wielka wypasionym domkiem. Jest to raczej wiata bo nie posiadała drzwi. . Rzut oka do środka i widzę, że będzie to mój hotelik na tę noc. Na belkach stropowych układam porozrzucane deski i mam piękne legowisko. . W obawie przed zwierzyną wszelkie jadło także ląduje na górze. Tymczasem tuż po zapadnięciu zmroku nadjeżdża samochód, wyłania się para kieruje swe kroki na bzykanko. Szybko robię rumor. Odnoszę sukces. Kobiecina w popłochu krzyczy, że to jakiś zwierz grasuje i czym prędzej umyka do autka. Koleś nieco sie waha ale też daje nura do swojej bryki. Mam chatkę tylko dla siebie. Dzień 5 ...o krok od sąsiada. Trasa ... Białowieża - Topiło - Wygon - Policzna Noc była zadziwiająco spokojna. Żaden zwierz nie zakłócił mi spokoju. Dojeżdżam do Białowieży. Na granicy miasteczka dostrzegam skansen więc kieruję swoje kroki do środka. . Następnie kieruję się na objazd miasteczka w tym zabytkowej stacji w której to ulokowała się ekskluzywna restauracja. Właścicielowi było mało więc otworzył hotel...hotel urządzony w zabytkowych wagonach. Każdy wagon do osobny pokój o naprawdę wysokich standardach. Jem wczesny obiad, ale w innej, lokalnej restauracji i ponownie zagłębiam się w las. Kieruję się nadal na południe. . Puszcza Białowieska to rezerwat lasów naturalnych więc wszelkie bagienka to norma. Gdyby nie grobla to bardzo ciężko byłoby się po tych lasach przemieszczać. Wzdłuż torów pozostałych po kolejce wąskotorowej dojeżdżam do wsi Topiło. Ponownie jestem na szlaku ale coś mnie tchnęło i zjeżdżam ze szlaku prosto ku najbardziej odległej wsi wciśniętej tuż pod granicą Białoruską. Jestem we wsi Wygon. Tu niespodzianka ...napotykam na wielką osobliwość galerię leśną. Tuż za Wygonem jest kolejna zapomniana wieś ...Nikiforszczyzna. Mijam ją i jestem w kolejnej wsi o 5-6 osadach. Cudownie! Jeżdżąc tak wzdłuż granicy odkrywam wiele takich zapomnianych wsi oraz wiele ciekawych dróg. Tuż przez zachodem słońca rozglądam się za noclegiem. Spostrzegam daleko pod lasem ambonę. Podążam do niej nieco dookoła po wyjeżdżonej łące gdy wtem pod lasem dostrzegam kolejną ambonkę. Jest ona świeżo postawiona z widoczną jeszcze wiechą. Oczywiście tej nocy jest to moje lokum. Zbieram nieco chrustu i długo siedzę przy ognisku posilając się kiełbasą i sącząc złocisty napój. Dzień 6 http://www.forumrowerowe.org/blog/333/entry-950-podlaski-sprint-dzien-6/
  19. A jeżdziłeś już po terenie z obciążeniem np 2 l coli, jakaś kurtka, kanapki etc? Ile kg kukurydzy przewiozłeś w bocznych kieszeniach i na jakim dystansie?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...