Skocz do zawartości

Aganieszka8

Nowy użytkownik
  • Liczba zawartości

    4
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Zawartość dodana przez Aganieszka8

  1. Od marca jeżdżę codziennie rowerem do pracy. Moja trasa to 12 km w dni robocze, w weekend dużo zależy od pogody, więc minimum to 2 km . Nadmienie, że uwielbiam słodycze i próbuje się ograniczać....ale jedno ciasteczko, parę kostek czekolady, to moja codzienna dawka radości. No więc...próbowałam , ale nie dam rady rzucić, ze względu na nie- porażająca szkodliwość słodkości. W związku z tym, ze mam pracę siedzącą, do tego słodycze i efektem jest parę centymetrów więcej w bioderkach. Myślałam, że jak będę jeździła rowerem, to to zrzucę. Minął marzec i nic. Myślę, jeszcze zimno jest, duzo jem. W kwietniu sądziłam, że święta i nadmiar sernika są winne. Ale w maju się załamałam. Nic nie schudłam. Rozczarowałam się. Od końca maja jeżdżę na innym rowerze. Najpierw miałam UNion, duży rower z ogromnymi kołami. Teraz mam Capriolo z mniejszymi kołami. Unionem mknęłam przez drogi, raz dwa i już byłam w pracy. Jak go wprawiłam w dobrą szybkość, to sam jechał. A Capriolo.....nie miałam innego roweru. Czas przejazdu wydłużył mi się o 5 minut. Wpadałam zziajana do pracy, nogi mnie bolały, bo musiałam pedałowac i to zdrowo. Byłam niezadowolona, ale nie miałam wyboru. Przyjełam konieczność. Ale, kiedy do Polski przyszło lato, pod koniec czerwca, ze zdziwieniem odkryłam, że mam parę centymetrów w pasie mniej. Pewnie ma w tym duży udział pora roku, jem mniej kalorycznych potraw. Ale niewątpliwie zasługę ma również mój Capriolo z mniejszymi kołami.Wszystkim, którzy chcą zrzucić trochę z bioderek polecam małe kółeczka w rowerze i pedałowanie...Mi pomogło. Szerokich tras!
  2. Aganieszka8

    Miłość z rozsądku

    Co tu dużo pisać, użalam się nad sobą! Ale czasmi trzeba trochę czarnej krwi spuścić, żeby lżej sie zrobiło, bynajmniej chodzi o moją osobę. Przez 7 lat jeździłam zatłoczonym autobusem, więc rower w porównaniu z nim to komfort na skalę światową. Już wolę ten wiatr, niż ścisk i duchotę, a jak wychodziłam z autobusu to również byłam zmęczona, spocona i żadnej adrenaliny nie miałam w sobie, tak jak po jeździe rowerem. Wstyd mi teraz za tytuł postu, powinna zostać tylko miłość. A jezeli chodzi o auto, to brak wiary w swoje umiejetności i brak wiary w awaryjny samochód. Samochód jest awaryjny, bo jest stary i jak sie nim dużo jeździ, to normalne, że szybko psuje się. Jak kiedyś będe miała auto.....nie ...jak kiedyś będe miała pieniądze :-) i kupię lepszy samochód, to wygoda może zwyciężyc nad rowerem. Na razie hartuje się, wzmacniam ducha, zeby nie zawiódł, gdy pokusa nadejdzie.....pozdrawiam!
  3. Rower, to od marca mój stały kompan. Połączyła nas niechęć do samochodu. Jestem jedną z nielicznych osób, które nie lubią prowadzić samochodu. Dlaczego? Jakaś trauma pewnie, ale na razie nie będę się nią zajmować. Moja trasa to 11 km od poniedziałku do piątku do pracy i z powrotem. W weekendy wiele zależy od pogody, czasami zdarzy się jakaś większa trasa. Zaznaczam, że oprócz roweru i samochodu, nie mam innej możliwości dotarcia do pracy. Koniec świata, pomyślicie. Niby nie koniec, a środek, ale takie są nieliczne wady wiejskiego życia. Moja trasa biegnie cały czas drogą asfaltową, więc cywilizacja dotarła. Droga niestety jest wąska, ale za to 3 samochody mijające mnie na trasie, to tłum. Wyjeżdżam pomiędzy 7:00, a 7:10. Skąd ta różnicą? Że jednego dnia wstanę na czas, a drugiego zaśpię? Też się zdarza, ale to nie to. Wszystkiemu winien jest mój największy wróg, wiatr. Źle napisałam, wiatr to mój najczęstszy przeciwnik, najgorszym jest deszcz, burza z grzmotami i inne takie przyjemności. Cały marzec po wstaniu z łóżka, pierwsze co robiłam, to sprawdzenie kierunku wiatru. Wtedy już mogłam oszacować czy mam te pięć minut, czy „przeminęło z wiatrem”. Jadę najpierw na wschód ok.1,5 km, potem tyle samo na północ, potem znów wschód, a potem to się nie łapie, bo wjeżdżam w plątaninę ulic i zaczynają się budynki. A zapomniałam dodać, że te 4 km, to prawie szczere pole. Mijam jakieś zabudowania, ale nie wiele. Ogólnie bardzo polecam taką jazdę osobą, które lubią ekstremalne przeżycia. Musi być silny wiatr. Ile na godzinę nie powiem, nie umiem określić, ale autka hamuje, więc musi wiać nieźle. Jechać trzeba, po otwartym terenie np. między polami. Nie polecam robić tego wczesna wiosną i jesienią, bo dostaje się piachem w twarz.. A czasami to normalnie burza piaskowa. Raz takie cos przeżyłam i nie polecam. Ale wracając do jazdy pod wiatr, to jest normalnie ”jazda bez trzymanki”:-) . Włącza się adrenalina i myśl :”Ja nie dam rady?!!” . I dojeżdżam, zlana potem, zmęczona jak koń na kopalni, ale tak szczęśliwa! Jeżeli chodzi o deszcz, to wtedy nie mam wyjścia. I tak w pracy wyglądam po jeździe rowerem….cóż….ździebko rozwichrzona, a przy towarzystwie pana Opady Duże to jak zmokła kura, więc niestety wtedy trzeba pożyczyć autko. Tragedii nie ma, bo od 1 marca do dziś: raz zmoknęłam jadąc „z”. Dwa razy goniły mnie chmury, ale zdążyłam „dokręcić” J i uniknęłam spotkania pierwszego stopnia. W życiu staram się być realistką i wiem, że zbliżają się najbardziej deszczowe miesiące czyli lipiec, no i czerwiec pewnie też. I co tu zrobić? No więc będę wierzyła w „farta”, wystarczy że rano nie zmoknę. I może jednak zorientuję się, jak sobie radzą inni z deszczem, kiedy trzeba pedałować. Tyle na dziś. Szerokich dróg, deszczu tylko, gdy nie ma nas na trasie i mocnego ducha!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...