Kurczę robicie jakąś filozofię z prostych rzeczy.
Wsiadamy na rower i robimy 50km cztery razy w tygodniu w nocnym tempie. Jemy co lubimy i tyle ile organizm przyjmuje, nie napychamy się pod korek tak żeby czuć przejedzenie. Unikamy dodatkowych porcji cukrów typu słodycze, słodkie napoje gazowane, soki owoców. Strzelamy jedno piwko dziwnie i podziwiaj efekty.
Pierwszy rok -10kg
Drugi rok - 10kg
Przez kolejne 3 lata -2kg
Start 98kg przy 181cm wiek 40 obecnie 76-77, wzrost się nie zmienił, wiek 45.
Dla zdrowego osobnika to wystarczy, dla chorego i z problemami to wizyta u specjalisty.
Po tych pięciu latach organizm tak się wyregulował, że gdy z jakiegoś powodu nie jeżdżę kilka dni to jem mniej bo nie czuje głodu. Jak zaczynam jeździć to otwiera mi się drugi żołądek i jem jak głupi.
Ktoś pisał o 7 zamiast 10 pierogach hmmmm... Taka ilość to nas przystawkę przed obiadem może by starczyło. 20 to minimum. A ostatnio zaobserwowałem, że pojawia się zaczątek definicji rzeźby.