-
Liczba zawartości
317 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
12
Typ zawartości
Profile
Forum
Galeria
Blogi
Kalendarz
Collections
Zawartość dodana przez Gruby120
-
Rowerowe szczęście na tym łez padole
Gruby120 dodał komentarz → Gruby120 wpis na blogu → Rowerowy lamer
Jak zawsze - dzięki:). -
Rowerowe szczęście na tym łez padole
Gruby120 dodał komentarz → Gruby120 wpis na blogu → Rowerowy lamer
:] -
Wygląda to nieźle na dłuższe trasy piknikowe. Jeździłeś może z pełnym obciążeniem (wypełnieniem)? Jak się pedałuje i jakie przełożenie ma waga na trakcję?
-
W minioną sobotę przypadkiem spotkałem kumpla, z którym umówiłem się na wspólną wycieczkę. Plan miałem ambitny, tj. przejechać 50 km. Co prawda w niedzielę większość ludzi nie potrafi zmotywować się do wyskoczenia z rozchełstanych pidżam, a co dopiero wyjścia z domu, ale ja z kumplem jesteśmy twardzielami. Takich trzech, jak nas dwóch, to nie ma ani jednego;). Niczym w westernie, wyruszyliśmy o godz. 12.00. Pogoda dopisywała - na godziny popołudniowe pogodynka zapowiadała deszcz, więc było umiarkowanie chłodno, w sam raz na dłuższą jazdę. Mając kilka godzin czasu, nigdzie się nie spieszyliśmy, tym bardziej że ja miałem 1,5 tygodnia przerwy w aktywnym jeżdżeniu (nie licząc wspomnianej soboty), a kumpel nie kręcił 3 tygodnie. Na stare lata trzeba się oszczędzać, hehe. Z miejsca zamieszkania udaliśmy się do parku Zielona (ścieżką rowerową), a stamtąd na podbój Pogorii IV, tj. dąbrowskiego Zalewu Kuźnica Warężyńska. Połowa trasy ciągnie się asfaltową ścieżką, a druga połowa to utwardzone dróżki, również w lesie. Ogólnie bardzo przyjemne i niewymagające doświadczenie, więc zapewniam, że można ów zalew zaliczyć rodzinnie. Co mnie jednak rozczarowało, to słabe oznaczenie trasy. Wiem, że w dobie GPS-ów to nie problem, jednak nie każdy zabiera ze sobą takie dobrodziejstwa, gdy wyskakuje na rowerową przejażdżkę, zresztą nie każdy dysponuje kieszonkową łącznością z satelitą. Pachołki wytyczające trasę rozstawione są zbyt rzadko i nie zawsze widoczne. W ostateczności zostaje jazda na orientację lub nadłożenie kilometrów, co w sumie tragedią nie jest. Poniżej garść fotek z tego etapu podróży. Z zalewu kierowaliśmy się na Pogorię II, którą objechaliśmy lasem. Ilekroć zasuwam tam, zawsze cieszy mi się japa. Ciasne ścieżki, stromy podjazd, zróżnicowana nawierzchnia, różne prędkości, hopki, dziurki, snake'i - rewelacja. Wreszcie dotarliśmy na Pogorię III w okolice molo. A tu proszę, regaty czy inne zawody. Masa ludzi, na wodzie od groma łódek, sporo pieszych. Tylko rowerzystów i rolkarzy mało, bo wietrznie było. Poniżej fotki. Zrobiło się "późno", a że złożyłem solenną obietnicę żonie, iż przyjadę skonsumować najlepszego kurczaka na świecie, po krótkim postoju na odpoczynek i uzupełnienie płynów, zebraliśmy się na chatę. Nie asfaltem, nie najkrótszą możliwą drogą, lecz bocznymi ścieżkami. Ok. 3 km od domu wreszcie dały o sobie znać nogi, lecz dzielnie pedałowałem. Kolega kręcił w miarę bezstresowo, ale to temat na inną historię (łapy drwala, nogi w łydce jak moje w udzie). Mimo wszystko, po wylądowaniu w okolicach domostw, wybraliśmy się na rundkę leśną - do miejsc, które w młodości odwiedzaliśmy wspólnie niemal codziennie, wyprawiając cuda na kiju. Ach, wspomnień czar. Jeszcze kawałek pod górkę i upragniony fajrant: picie, pogawędka, ustawka na kolejny wypad. Miało być 50 km, ale nie wyszło, bo zabrakło czasu. Może uda się kolejnym razem...? Przebytą przez nas trasę przedstawiam poniżej (Endomodo daje radę). Zatrzymam się na moment, aby omówić pokrótce wskazania GPS-u. Mój licznik zamontowany na rowerze wskazał przejechanych 40 km, a GPS zaledwie 36. Skąd ta różnica rzędu 10%? Otóż licznik rowerowy zlicza przebieg 1:1, a GPS liczy odcinki proste. Obrazowo, jeśli jedziesz długą ulicą machając slalom od krawężnika do krawężnika, pokonasz dłuższy dystans niż jadąc prosto. Ot, cała filozofia. Aha, moje zboczonko ponownie wzięło górę. Po rozstaniu z kumplem, pod chatą mój licznik wskazywał 39,7 km. Oczywiście machnąłem jeszcze 400 metrów, żeby czuć się lepiej i wpaść do domu z okrągłym wynikiem, hehe. Wczoraj, tj. w poniedziałek nie mogłem jeździć z przyczyn obiektywnych. Żałowałem, bo po niedzielnym wysiłku nogi dały czadu, konkretnie bolały. Dzisiaj wiele wskazywało na to, że również nie wskoczę na siodełko, lecz mimo wszystko wyrwałem się z domu o godz. 19.30, aby pojeździć w deszczu lejącym jak z cebra, w towarzystwie cholernego wietrzyska. Założenie było proste: rozruszać obolałe mięśnie, niekoniecznie machnąć spory dystans. Długo się nie zastanawiając, obrałem kurs na las. Dwa dni opadów zrobiły swoje - masa błota, kałuże, totalny syf. Jeździłem ciesząc się jak szczerbaty do sucharów, zaliczając wszystkie możliwe dziury, osiągając nirwanę podczas uślizgów tylnego koła. Woda spływała po mnie jak po kaczce dzięki porządnej kurtce. W tych niesprzyjających okolicznościach pokonałem 11,5 km - nogi udobruchałem, czuję się wyśmienicie, choć umorusany niczym górnik. Poniżej fotki z dzisiejszego wypadu. Oby padało jak najwięcej! Pozdrower!
-
Nowa, interesująca trasa - ośrodek wypoczynkowy w Kazimierzu Górniczym
Gruby120 dodał komentarz → Gruby120 wpis na blogu → Rowerowy lamer
Ogólnie na Śląsku są bardzo dobre drogi. Do tego obwodnice i jeździ się git. -
Nowa, interesująca trasa - ośrodek wypoczynkowy w Kazimierzu Górniczym
Gruby120 dodał komentarz → Gruby120 wpis na blogu → Rowerowy lamer
Opatrzność prosiłem, aby to dziewczę nie zorientowało się, że pstrykam od tylca;). -
Nowa, interesująca trasa - ośrodek wypoczynkowy w Kazimierzu Górniczym
Gruby120 dodał wpis na blogu → w Rowerowy lamer
Nowa jak nowa, po prostu dzisiaj po raz pierwszy wybrałem się na rowerze do Kazimierza Górniczego. "Wiater wiał", więc do wypadu podszedłem „z pewną taką nieśmiałością", jednak na dąbrowską Pogorię nie miałem ochoty. Trasa do Kazimierza wiodąca drogami publicznymi to straszna nuda - w większości płaski asfalt. Tuż przed Kazimierzem (jadąc od Dąbrowy / Strzemieszyc) wpada się w las, lecz wciąż na asfalcie. Po kolejnym kilometrze wyłania się pierwszy zjazd do lasu - skorzystałem z niego czym prędzej. Jako że w kazimierskim ośrodku wypoczynkowym są stawy, w dodatku obfitujące w ryby, jest to świetna miejscówka dla rybaków. Można więc podjechać samochodem, pośmigać na rowerze i później chwycić wędkę (w dowolnej kolejności). Miejsc parkingowych nie brakuje. Mnie jednak tak rozbudowana opcja nie interesowała - przybyłem tu po to, aby poszaleć na rowerze. Jazda w lesie, w którym mieści się park, daje ogromną przyjemność. Gdy na niebie świeci słonko, w parku zasuwa wiele rodzin, jednak ludzie poruszają się na bardzo ograniczonym terytorium (o czym kilka słów napiszę poniżej), natomiast rowerzyści mogą zapuścić się dalej i zasuwać w beztłocznych okolicznościach. Dlaczego, oprócz ryb, warto odwiedzić to miejsce? Ano dlatego, że w parku znajduje się mini-zoo. Nie jest to wprawdzie konkurencja dla chorzowskiego obiektu, bo znaleźć można raptem kilka wybiegów (sponsorowanych przez miasto Sosnowiec, z tego co wiem), ale zwierzęta są dosłownie na wyciągnięcie ręki i można je karmić. Znaleźć tu można strusie, kangury, lamy, egzotyczne ptactwo rosołowe, sarenki, kozice itp. Niektóre tak cuchną, że smród stanowi atrakcję samą w sobie, niemal wartość dodaną, hehe. Dla dzieciaków jest to zatem raj na ziemi. W sezonie pełno tu stoisk z balonikami, lodami, watą cukrową i innymi smakołykami, można też wychylić browar w knajpie. Jest i plac zabaw. Często organizowane są festyny, gra muzyka. 20 lat temu świetnie prosperował tu otwarty basen, ale zostało po nim tylko wspomnienie. Poniżej kilka fotek wykonanych dzisiaj - z uwagi na niesprzyjającą temperaturę było umiarkowanie pusto. Polecam tę miejscówkę zarówno rowerzystom, jak i pieszym. Jako że świat jest mały, w parku spotkałem starego kumpla, którego uwieczniłem na fotce, którą zamieszczam poniżej (akurat przy właściwym wybiegu;). Tak się złożyło, że kumpel ów jest zapalonym rowerzystą, więc... jutro ciśniemy 50 km. Pozdro, BTH! Pojeździłem, pstryknąłem kilka fotek i wróciłem na chatę przez Zagórze, wylewając sporo potu. Człowiek pedałuje pod górkę, ale wiejący wiatr sprawia, że niemal stoi w miejscu. Jako że czuję, iż cuchnę niczym zwierz z Kazimierza, czmycham pod prysznic. Pozdrower! Dzisiaj pękło 20 km. Stan licznika: 430 km (wiem, wiem, zaniedbałem, biorę się za kręcenie). Mój blog zaliczył już 8 tysięcy wyświetleń! Dzię-ku-ję!!! -
Petarda, nie każdy ma wyobraźnię, a internet jest od pomagania. Wymiana dętki to pikuś, ale skąd jak nie z netu dowiedzieć się, jak zrobić jakiś trik z kartami? To oczywiście przykład z głupia frant, ale pokazuje siłę netu. Umiesz wyregulować zawieszenie w samochodzie na gwintach albo ustawić gaźnik? To straszna łatwizna...
-
No, nie wiem... Naklejanie łatki zajmuje mi 2 minuty i raczej się nie brudzę podczas tej czynności. Ja dętkę i zestaw do łatkowania wożę już ze sobą. Nie chcę pluć sobie w brodę, gdy wyruszę w dłuższą trasę, zresztą nawet 10 km od domu to nic dobrego z buta, szczególnie prowadząc bike'a, hehe.
-
Dobre hamulce - in plus.
-
Normalnie wziąłbym się za łatanie, ale wczorajsze zmulenie wzięło górę i wolałem wracać na chatę z przerwami na pompowanie:).
-
Minionej nocy targały mną różne myśli, postanowiłem ponadto nadrobić nieco zaległości z dziedziny popkultury, w efekcie czego oddałem się w ramiona Morfeusza ok. godz. 3.30. Snu wiele nie zaznałem, więc mijający dzień miałem niezbyt udany. Jak się człowiek nie wyśpi, to jest niemrawy, niezbyt pozytywnie nastawiony do świata, wręcz zmulony. Tak, "zmulony" to najlepsze określenie. Mimo tak fatalnego nastroju i chwilowo kiepskiej kondycji fizycznej (wydajność oceniam na 50%, w porywach), ok. godz. 19.00 wsiadłem na rower, aby naszarpać kilka kilometrów, niczym pies spuszczony z łańcucha. A to wszystko z powodu przymusowej pauzy w pedałowaniu oraz kolejnych treningów z moim podciepem:). "Basta, dzisiaj jeżdżę sam!" - pomyślałem i tak się stało. Opalając się w słonecznym cieniu na balkonie sądziłem, że panuje piękna pogoda, więc wyskoczyłem bez bluzy, jedynie w t-shircie. Po kilometrze kręcenia zrozumiałem, że popełniłem błąd, ale zacisnąłem zęby. Wietrzysko wiało tak intensywnie, że momentami trudno było mi osiągnąć prędkość 20 km/h. Po dotarciu na Pogorię podjechałem do sklepiku, aby kupić wkład do bidonu. Podczas schodzenia z roweru narobiłem bajzlu, potykając się i lądując na stoliku. Na szczęście ludzi nie było za dużo, więc obeszło się bez pośmiewiska. Uzmysłowiłem sobie, że faktycznie jestem słaby, zmęczony i rower to nie był dobry pomysł. No, ale skoro błąd już popełniłem, chciałem czerpać jego przyjemne konsekwencje:). Wyruszyłem do parku Zielona, na miejscu cień podejrzeń padł na przednie koło, które zdawało się lekko sflaczeć. Wszak jeżdżę od dłuższego czasu na sztukowanej dętce. Jestem twardzielem, więc nie zwracając uwagi na pierdoły ruszyłem dalej. Dotarłem na tamę na Pogorii z lekko wywalonym jęzorem. Musiałem zmagać się ze zmęczeniem i dmącym wiatrem. Jak się okazało kilka chwil później, dodatkowe wyzwanie stanowił flak. Tak, cholera, flak. Oczywiście powietrze zeszło z koła, gdy byłem w punkcie najbardziej oddalonym w linii prostej od domu. Tak na oko 10 km, tak z buta też 10 km:). Autobusu nie uświadczysz, a dyliżans spóźnia się średnio o 2 tygodnie. Mając na wyposażeniu pompkę, zestaw do łatania dętki oraz narzędzia, w pierwszej chwili pomyślałem o wybebeszeniu koła i zrobieniu porządku z dętką. Niestety, górę wzięło zmulenie, więc wyciągnąłem pompkę z nastawieniem na powrót do domu w systemie ratalnym. Skończyło się na spokojnym pedałowaniu do domu z dwoma dodatkowymi postojami na pompowanie. Lekko wymarznięty i wyrąbany jak koń po westernie padłem na krzesło obrotowe i wstukałem niniejszy tekst. W pizdu... Na pocieszenie, na Pogorii pstryknąłem jedną fotkę - nie mogłem się oprzeć (masa ptactwa, ledwo widocznego na zdjęciu). Do następnego, a teraz... dobranoc.
-
Dobry wybór. Jak na moje, to będziesz zadowolony z tego modelu jak cholera.
-
Spokojnie 21" będzie z nawiązką. Ja mam 194 cm wzrostu, a rama 21" wciąż jest dla mnie okay.
-
Dzisiaj zaliczyłem pierwszy trening z synem - pękło 13 km bez forsowania. Jestem cholernie dumny z lamera-juniora, bo dał radę. Cóż za wypas! Więcej info puszczę wkrótce.
-
Do takich gabarytów idealnie pasuje 21".
-
V2 nie jest szczególnym osiągnięciem Krossa, więc jak masz kasę, śmiało inwestuj w V6.
-
Przy okazji, młody już pokręcił pod moim czujnym okiem - krople potu spływające po twarzy dobitnie świadczyły, że mu się spodobało. To jest dobry prognostyk.
-
O, super, pokażę żonce:). Jeśli długo nie pojawię się z kolejnym wpisem, pamiętajcie o mnie, hyhy!
-
Heh, wszystko na to wskazuje:).
-
Stało się! Mój syn ma już za sobą I Komunię Świętą. Feta była na 102, a młodzieniaszek zgarnął co nieco gotówki. W związku z tym klamka zapadła, a kobyła u płota - kupujemy dla niego rower. Oczywiście zdroworozsądkowo, bo nie wiadomo, czy połknie bakcyla. A skoro zdroworozsądkowo, tatuś wybrał dla niego maszynę Kross Hexagon X2. Stary będzie zasuwać na V2, a syn na X2? Niesprawiedliwe. Jak dobrze pójdzie, wkrótce w maszynę wyposażę żonę i będziemy kręcić całą rodziną. Później to już chyba nie zostanie nic innego, jak doczepić do samochodu dedykowany bagażnik i ruszyć z rowerami z okazji nadchodzących - krokami butnymi niczym pracownik gazowni - wakacji w siną dal. Tymczasem uciekam, bo trzeba odebrać ze sklepu "zaklepany" rower. Młody już przebiera nóżkami, więc być może wyjedziemy jutro na pierwszą wspólną przejażdżkę. Mnie już skręca, bo powodowany przedkomunijną bieganiną zmuszony byłem pazuować przez tydzień. Uda nie bolą, więc czuję się dziwnie;). Hm, może jednak wyskoczę na rundkę wieczorem...? To się okaże. Kolejny, obszerniejszy wpis popełnię niebawem. Do przeczytania!
-
Może jednak przyda Ci się przedni amortyzator?
- 3 693 odpowiedzi
-
- do wyboru
- Dla wysokiego i ciężkiego
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Helhaim, obiecuję, że jeśli będę szukał menadżera, zgłoszę się do Ciebie:). Pozdro!
-
Ja napawam się się każdym kamykiem, kałużą czy innym snake'iem, nawet przez myśl mi nie przeleci, aby się spieszyć. Radocha przede wszystkim.
-
Masz wybaczone, bo niesnaski między Zagłębiem i Śląskiem latają mi koło wentyla;).