Skocz do zawartości

Gruby120

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    317
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Wpisy na blogu dodane przez Gruby120

  1. Gruby120
    Jako laik przymierzający się do kupna roweru, trafiłem na forumrowerowe.org - bardzo je sobie chwalę, jednak podczas lektury tonąłem w natłoku informacji, skakałem z tematu na temat, terminologia mnie przerastała, a czytania było... No, opasłe tomy. Postanowiłem zebrać wszelkie najważniejsze informacje, jakich szuka POCZĄTKUJĄCY rowerzysta, wzorując się na własnych doświadczeniach, i spisać je łopatologicznie, prostym językiem, tak aby każdy lamer wiedział, czym się je kupno roweru, w co powinien maszynę doposażyć oraz jak ustawić najważniejsze elementy.
     
    Wciąż żaden ze mnie znawca, ale etap wyboru roweru i kupna najważniejszych elementów wyposażenia mam za sobą, więc niosę pomoc. Do kwestii rowerowania podchodzę ze zdrowym rozsądkiem, jak mi się wydaje, więc doradzam zdroworozsądkowo.
     
    Pragnę podkreślić szlaczkiem, że niniejszy poradnik przeznaczony jest dla początkujących rowerzystów, a wyrażone zostały opinie autora w oparciu o jego własne doświadczenia. Autor jest rowerowym lamerem - żółtodziobem, amatorem, który połknął bakcyla.
     
    WYBÓR ROWERU
    Temat trudny i rozległy. Zastanów się, gdzie będziesz jeździć i jak intensywnie, aby nie dokonać niewłaściwego wyboru. Kupno wypasionego roweru za 5 tys. zł to w pewnych przypadkach żaden problem, ale czy to ma sens, jeśli w sezonie przejedziesz 500 km? Rozważ cenę, osprzęt, wagę, a przede wszystkim rodzaj roweru. Rozmawiaj z ludźmi, gnęb sprzedawców (za porady nie każą sobie płacić), pisz na forum et cetera. Im więcej wiedzy przyswoisz przed dokonaniem zakupu, tym lepiej.
     
    PIERWSZA TRASA
    Nastał TEN dzień, w którym odbierasz rower. Planujesz zatem wsiąść na maszynę i rychło ruszyć w trasę, prawda? Jeśli kupujesz rower w sklepie stacjonarnym, będzie złożony i gotowy do jazdy. Jeśli jednak dokonasz zakupu drogą internetową, rower prawdopodobnie przyjdzie w paczce, częściowo rozłożony. Warto mieć zatem klucze (płaskie oraz imbusy), a także pompkę, no i troszkę wolnego czasu.
     
    WYJAZD NA DROGI PUBLICZNE
    Jeśli pragniesz jeździć po drogach publicznych, musisz spełniać podstawowy warunek: osoba pełnoletnia musi mieć przy sobie dowód osobisty, natomiast niepełnoletnia musi wylegitymować się kartą rowerową (w razie kontroli, rzecz jasna). Dorośli nie potrzebują więc prawa jazdy, czy czegokolwiek innego, ot, dowód wystarczy. Dziwna sprawa, ale nie czas i miejsce, aby o tym dyskutować. Kartę rowerową można wyrobić ukończywszy 10. rok życia, krótki kurs wieńczony jest egzaminem sprawdzającym wiedzę teoretyczną oraz umiejętności w jeździe rowerem. Egzaminy przeprowadzane są zazwyczaj "w szkołach". Jeśli nie ma takiej możliwości lub termin kolejnego egzaminu jest zbyt odległy, można udać się (ew. zadzwonić) do najbliższego posterunku policji, aby zasięgnąć wiedzy nt. organizowanych kursów.
     
    Zatem - młodzież musi mieć kartę rowerową, a dorośli dowód osobisty. To wszystko w temacie uprawnień, aby poruszać się po drogach publicznych.
     
    Nieco więcej obwarowań dotyczy roweru. Oto niezbędne wyposażenie:
     
    - lampka przednia emitująca światło stałe białe lub żółte. Mimo że - teoretycznie - lepiej widoczny jest stroboskop (opcjonalne ustawienie niektórych lampek/latarek), nie można go używać sunąc po drogach publicznych;
    - lampka tylna emitująca czerwone światło stałe lub pulsujące. Na zdrowy rozsądek, lepiej widoczne jest światło pulsujące;
     

     
    Oświetlenie nie musi być włączone za dnia, jedynie w nocy (no, powiedzmy, że tzw. szarówka to najwyższy czas na włącznie lampek, dla własnego bezpieczeństwa). Odblaski nie mogą być zamontowane niżej niż 35 cm ponad powierzchnią jezdni, a jednocześnie nie wyżej niż 90 cm. Światła powinny być na tyle jasne, aby można było je zobaczyć z odległości 150 cm. W oświetlenie warto zainwestować trochę kasy. Tanie lampki sprawiają, że rowerzysta jest widoczny na drodze, natomiast droższy sprzęt dodatkowo oświetla drogę, więc można uniknąć przykrych kontaktów z dziurami, krawężnikami czy innymi paszkwilami.
     
    - oprócz oświetlenia, rower musi być wyposażony w szkła odblaskowe, białe z przodu, czerwone z tyłu (nie mogą być w kształcie trójkąta). Na szprychach można ponadto - a nawet zalecane jest - zastosować odblaski w kolorze pomarańczowym, nie więcej niż jeden odblask na koło (unikaj zatem choinkowych zestawów). Odblaski mogą być zamontowane również na pedałach;
     
    - dzwonek lub sygnał dźwiękowy o "nieprzeraźliwym dźwięku" (tak definiują to przepisy);
     
    - przynajmniej jeden sprawny hamulec.
     
    Tak wyposażonym rowerem możesz poruszać się po drogach publicznych. Kask nie jest obligatoryjny (w opcji ochraniacze), natomiast dla własnego bezpieczeństwa warto zainwestować w takowy. Głową muru nie przebijesz...
     
    AKCESORIA I FATAŁASZKI
    Mając skompletowane wyposażenie obowiązkowe, czas przystąpić do kompletowania akcesoriów. Mogłoby się wydawać, że to zbędne bajery, ale prędzej czy później zapragniesz mieć pod ręką kilka rzeczy.
     
    Okulary. Z pewnością widząc rowerzystę w okularach zastanawiasz się, czy to jakiś lans, czy rewia mody? Nic z tych rzeczy, okulary są niezbędne podczas jazdy. Chronią nie tylko przed rażącym słońcem, ale i komarami (np. gdy jeździsz sporo w okolicach akwenów wodnych), wścibskimi gałęziami (w lasach, parkach), pyłem czy też kamykami. Kierowcy wiedzą, że kamyk wystrzelony spod opony może spowodować pęknięcie szyby samochodu, więc można sobie wyobrazić, co się stanie, gdy trafi w oko.
     
    Sakwa. Montowana pod siodełkiem lub trójkątna na ramie. W zasadzie element niezbędny. Do sakwy schowasz np. telefon, mapę, baterie, chusteczki, dokumenty i pieniądze, lecz przede wszystkim najważniejsze narzędzia. Wyobraź sobie, że jesteś 20 km od domu w lesie i poluzowało Ci się siodełko, wyskoczył pedał, zerwał łańcuch lub złapałeś, Czytelniku, gumę. Boli na samą myśl, prawda? Przydadzą się następujące elementy:
    - pompka,
    - zapasowa dętka i łatki do sklejania,
    - klucz do spinania łańcucha,
    - klucze imbus,
    - klucze płaskie.
     
    Ja wybrałem sakwę montowaną na ramie, bowiem mogę do niej sięgać podczas jazdy, pewnie trzymając kierownicę.
     
    Bidon. Rzecz niezwykle przydatna w trasie, szczególnie na względnym odludziu. Prędzej czy później kasa za bidon + koszyk zwróci się. W zależności od zapotrzebowania na płyny, można dobrać pojemność bidonu. Ja chłeptam z baniaczka o poj. 0,7 l i tyle wystarczy mi na 30-kilometrowe wyprawy.
     

     
    Licznik rowerowy. Wprawdzie nie jest to rzecz niezbędna, ale sugeruję taki zakup, bowiem motywuje on do jazdy i daje poczucie ogarniania sytuacji, że się tak wyrażę. Podczas konfiguracji licznika należy wpisać obwód opony. Można to zrobić manualnie lub skorzystać z niniejszego zestawienia. Parametry swoich opon znajdziesz zapisane na nich.
     

     
    Reszta zależy do Twojej wyobraźni. Zapięcie (podręczny zestaw antykradzieżowy), chlapacze czy bagażnik - wybór należy do Ciebie.
     
    Świadomie nie sugeruję konkretnych produktów. Wybór akcesoriów jest ogromny, sporo zależy od zasobności portfela. Podpowiadam tylko, że tanie akcesoria nie zawsze są złe.
     
    Co się tyczy ciuchów, oczywiście możesz ubrać się od stóp do głów jak zawodowiec, ale na dobry początek sugeruję umiar. Przyjdzie pora na dedykowane spodenki, oddychające koszulki czy specjalistyczne buty. Pamiętaj tylko, że jeżdżenie w spodniach dżinsowych to tragedia - to jest niewygodne, że o "wietrzeniu" nie wspomnę. W krótkich spodenkach dodatkowo opalisz nogi. Jak na mój gust, niezbędnym akcesorium ciuchowym są rękawiczki rowerowe (baz palców). Po pierwsze, jeśli intensywnie pocą Ci się dłonie, problem zniknie, bo pot wsiąknie w materiał. Po drugie, skoro pot wsiąknie, to będziesz pewniej trzymać suchą kierownicę. Po trzecie, unikniesz otarć o rączki (uchwyty) kierownicy, szczególnie gdy masz na wyposażeniu manetki do zmiany biegów typu grip (obrotowe). Po czwarte wreszcie, w przypadku ewentualnej gleby człowiek odruchowo broni się dłońmi, więc unikniesz przykrych widoków zdartej skóry.
     

     
    ZACZYNASZ SEZON? BĘDZIE BOLAŁO!
    Jeśli wsiądziesz na rower po dłuższej rozłące (w moim przypadku ponad 20 lat!), przygotuj się na odrobinę cierpienia. Po pierwszym treningu, nazajutrz będą Cię bolały mięśnie (nie tylko nóg), być może stawy, dłonie, nadgarstki, a na pewno tyłek. Choćbyś miał najlepsze siodełko, ból "siedzenia" ustanie po przejechaniu ok. 100 km. Norma i nie ma na to siły. Dla złagodzenia tego niemiłego efektu, możesz wyposażyć się w specjalne spodenki z "pampersami", czyli wkładami amortyzującymi. Wszelkie niedogodności miną wraz z przejechanymi kilometrami, a jeśli nie - kombinuj w kwestii dobrania optymalnej postawy na rowerze, regulując wysokość siodełka i kierownicy.
     
    Wysokość siodełka. Po kilku próbach udało mi się dobrać optymalne ustawienie. Najważniejsza rzecz, to wyprostowanie nóg. Na załączonym poniżej zdjęciu zaznaczyłem, jak powinny być ułożone nogi w pozycji, w której pedał jest w najniższej pozycji. Dotykając pedału piętą, nogi powinny być niemal zupełnie wyprostowane, tzn. zgięte delikatnie. Jest wiele teorii na ten temat, ale w moim przypadku jest to najlepsze rozwiązanie. W takiej opcji wsiadanie na rower i schodzenie z niego jest nieco utrudnione, ale najważniejsza jest postawa podczas kręcenia.
     

     
    Jako początkujący rowerzysta nie forsuj organizmu. Pierwsze trasy powinny być krótkie (30 min) i niewymagające większego wysiłku. Stawy i mięśnie muszą się stopniowo przyzwyczaić do nowego rodzaju aktywności. Z treningu na trening będzie coraz lepiej - doświadczyłem tego organoleptycznie. Przed jazdą warto wykonać kilka serii prostych ćwiczeń, jak skłony, przysiady czy pompki, aby rozgrzać mięśnie.
     
    Mam nadzieję, że spisane porady okazały się przydatne. Zachęcam do komentowania. Pozdrower!
     
    Zapraszam do śledzenia mojego lamerskiego blogu.
  2. Gruby120
    Śląsk przeżył dzisiaj popołudniowy atak pięknej pogody, więc - jako że każdy pretekst jest dobry - wsiadłem na swojego aluminiowego rumaka. Nosiłem się z zamiarem machnięcia ok. 10 km w kniejach, ale po ok. 6 kilosach brodzenia w błocie postanowiłem uderzyć na dąbrowską Pogorię III (a co!). Znów zastałem tam sporo ludzi i piękne widoki. Proszę bardzo, poniżej fotki przedstawiające piękne okoliczności przyrody oraz jeden z moich butów, cierpiących wskutek błotnych przepraw.
     

     

     

     
     
    Podczas jazdy mam sporo czasu dla siebie (a to dobre, co?), więc myślę. O tym i o tamtym. Na przykład zapragnąłem wyposażyć rower w bidet, bo zazwyczaj po machnięciu 10 km mam pragnienie niczym Smok Wawelski (wiesz, lubię wypić. Po powrocie na chatę wskoczyłem na Alle i czym prędzej wstukałem hasło "bidet"... No tak, skojarzenie miałem dobre, ale bidet i bidon to prawie tak, jak erupcja i erekcja, hyhy! W każdym razie, kupiłem bidon 0,7 l z uchwytem, a także - jak szaleć, to szaleć - sakwę trójkątną. Wciąż mam w pamięci tę przygodę, więc pragnę ustrzec się w przyszłości przed podobnymi atrakcjami, szczególnie z dala od domu. Nie pozostaje nic innego, jak doposażyć sakwę w podstawowe narzędzia. Prawdopodobnie jutro dostanę uprzednio zamówione oświetlenie Cree 400 lm, więc już zacieram swe kosmate łapska na nocne przeprawy.
     
    Łącznie machnąłem dzisiaj 23 km, więc założenia dot. dystansu legły w gruzach. I dobrze mi z tym. Licznik rowerowy, choćby najprostszy, to obowiązkowy zakup dla każdego rowerzysty. Pomaga się zdyscyplinować, motywuje do kręcenia, daje poczucie ogarniania sytuacji. I w tym miejscu kolejna dygresja na temat mojego narastającego zboczonka. Otóż zauważyłem, że nie lubię takich nijakich przebiegów, jak np. dzisiejsze 23 km. Chciałem dociągnąć do okrągłego wyniku (25), ale sił mi zabrakło (jednak walka w lesie w błocku zrobiła swoje, nogi manifestowały). To jak, ja jestem dziwny czy większość rowerzystów tak ma?
     
    Jeśli popylasz po Dąbrowie Górniczej, szczególnie w okolicach Pogorii, daj znać - chętnie pobujam się z Tobą. W grupie raźniej.
  3. Gruby120
    Chodź, opowiem Ci bajkę, jak kot palił fajkę...
     
    Jeszcze tydzień temu założenie blogu rowerowego uznałbym za przejaw skrajnego lamerstwa. Jest przecież tyle pięknych rzeczy na świecie, szczególnie dla 35-letniego faceta... Niniejszy blog zakładam po to, aby uświadomić ludzi - np. zniechęconych do życia lub narzekających na obrastanie tłuszczem - że warto wskoczyć na rower, bo daje to niesamowitą satysfakcję. Ponadto, dzisiaj w mojej przygodzie z pedałowaniem (hm...) nastąpił przełom. Zanim to opiszę, pokrótce wyłożę swoją filozofię i proces przygotowywania się do kupna maszyny. Przez moment będą więc smęty...
     
    Mam niemal 35 lat, a ostatni rower, jaki miałem, dostałem na komunię. Z prostego rachunku wynika więc, że było to 26 lat temu. Nie pamiętam, jak długo na nim jeździłem, ale czyniłem to intensywnie. Jubilat 2 - tak się zwał. Nie był to sprzęt zbyt wytrzymały, więc przyjmuję, że służył mi 4 lata. To z kolei pozwala mi przyjąć, że na siodle nie brykałem ok. 22 lata. Większość tego czasu spędziłem "siedząc". Komputer, konsola, TV, szkoła, praca, samochód...
     
    Do kupna roweru przymierzałem się od kilku lat, ale zawsze było coś ważniejszego. Rodzina, sprzęt elektroniczny, zobowiązania, bla, bla... Wreszcie się zawziąłem, odłożyłem szmal i postanowiłem dowiedzieć się, co w trawie piszczy. O rowerach wiedziałem bowiem tyle, że składają się głównie z ramy, 2 kół, pedałów i kierownicy. Niniejsze forum śledzę od końcówki marca br., a przyswajane informacje okazały się bardzo pomocne podczas wybierania sprzętu.
     
    Wybór roweru
    Często zdarza się, że coś sentymentalnie wspominasz, np. smak czy zapach z dzieciństwa, więc sięgasz po to jako dorosły człowiek i czujesz rozczarowanie. Właśnie dlatego wyszedłem z założenia, że mój pierwszy rower po tak długiej rozłące z jeżdżeniem będzie względnie tani - chciałem uniknąć przeinwestowania, potencjalnego niezadowolenia i w efekcie odstawienia roweru w kąt. Byłbym wściekły wydając kilka tysięcy na sprzęt, który zbierałby kurz w piwnicy. „Jeśli mi się spodoba, to za rok czy dwa zmienię maszynę na porządniejszą” - oto cała filizofia.
     
    Sprytnie wymyśliłem, że kupię używany sprzęt renomowanej (w moim odczuciu) firmy, tak aby zmieścić się w 1000 zł. Na aukcjach śledziłem głównie rowery Giant oraz Scott, interesujące mnie egzemplarze kosztowały ok. 7 - 8 stówek, lecz miały na karku ok. siedmiu, ośmiu lat. W takim okresie rower może doznać sporo złego, więc ostatecznie odpuściłem i zdecydowałem się na kupno nowej sztuki z gwarancją. Niestety za tysiaka niewiele można zwojować (za 2 znacznie więcej), ale uparłem się, że nie wydam więcej (vide poprzedni akapit). Przeczytawszy cały internet;), w końcu wybór padł na rower Kross Hexagon V2 lśniący nowością. W ofercie pewnego sklepu znalazłem ten model za niespełna 700 zł! Więcej na ten temat...
     
    Pierwszy trening
    Rower przyjechał do mnie 18 kwietnia. Z miejsca zabrałem się za jego skręcanie i po godzinie - dumny jak paw - wyskoczyłem na przejażdżkę. Po przejechaniu jednego kilometra zatrzymałem się zasapany, nie wierząc w to, co dzieje się z moim ciałem, szczególnie nogami... Ledwo je czułem. Z osiedla wpadłem do lasu, tam pokręciłem minutę i zdechłem. Nieopatrznie wybrałem trasę powrotną wiodącą głównie pod górę, licząc na to, że jakoś sobie poradzę. Poradziłem sobie z dwoma postojami, do domu wróciłem po 35 minutach - z podkulonym ogonem, niby szczęśliwy, ale pełen obaw o swoją rowerową przyszłość. Mózg miałem wytrzepany od wertepów, nawet jazda po płaskim terenie sprawiała mi drobny problem. Obawiałem się, że następnego dnia nie będę mógł wstać z łóżka z uwagi na zakwasy, lecz nic z tych rzeczy. Następnego dnia, zamiast nóg czy stawów, niesamowicie bolało mnie d u p s k o, ponadto czułem lekki ból w plecach, szczególnie w odcinku lędźwiowym (mam z nim drobne problemy), a także w pozostałościach po "motylach".
     
    Jazda
    Po pierwszym treningu zanurzyłem się w lekturze i nastąpiły kolejne przejażdżki, zacząłem modyfikować ustawienia, dłubać przy hamulcach, siodełku. Hamulce podkręciłem, aby poprawić ich skuteczność, siodło podniosłem. Swoją drogą, nóg nadal nie mam wyprostowanych podczas kręcenia, ale nie chcę przegiąć. W tym miejscu proszę o podpowiedź. Poniżej zdjęcie roweru i pytanie: Jeśli podniosę siodełko jeszcze 5 cm, czy będzie to optymalna pozycja, czy będę zbyt zgarbiony?
     

     
    Zadurzenie
    Jeżdżąc codziennie, nawet po 2 razy w sesjach 40-minutowych, zauważyłem, że z dnia na dzień robię postępy. Nogi wytrzymują coraz więcej, organizm przyzwyczaja się do wysiłku, mniej się pocę (choć wciąż bardzo intensywnie, ale to już moja genetyczna przypadłość). Zawsze jednak kończyłem po ok. 40 minutach, po drodze robiąc 2 krótkie przystanki na odpoczynek. Dzisiaj dostałem jednak oświecenia, powoli zaczynam łykać bakcyla. Pragnę podkreślić, że mowa o zaledwie 5-dniowym przedziale czasu!
     
    Umówiłem się z kumplem na spotkanie, wyszedłem z domu o godz. 18.20, dotarcie na miejsce zajęło mi 15 minut. Kumpel się spóźniał, więc jeździłem wokół wyznaczonej miejscówki, aby nie tracić kontaktu z rowerem (zaczynam świrować?). Kumpel podjechał, pogadaliśmy kwadrans i zebrałem się, bo zaczęła się "szarówka", a nie mam oświetlenia. Założyłem, że droga powrotna zajmie mi 15 minut i dodatkowo machnę kilka okrążeń wokół bloku, czyli zmieszczę się w normie czasowej.
     
    Blisko miejsca zamieszkania skręciłem jednak do lasu i w tym momencie zaczęło kropić z nieba. Pojedyncze krople, ale miałem na sobie kurtkę przeciwdeszczową, więc olałem temat. W lesie, zamiast wydeptaną ścieżką, poruszałem się po błocku i głębokiej wodzie (umorusałem się konkretnie). Zdążyłem już "rozkminić" działanie przerzutek, więc nie było problemu. Inna sprawa, że gdybym się zatrzymał, wylądowałbym po kostki w mokrym i gęstym syfie, hehe. Deszcz dawał o sobie znać coraz śmielej, więc zapiąłem kurtkę pod szyję i śmigałem dalej. Bez postoju, raz z górki, raz pod górkę. "Jeszcze tylko jedna rundka wokół parku i wracam na chatę" - pomyślałem i tak też uczyniłem. Będąc pod domem zapragnąłem przejechać się jeszcze kawałek... Zanim się spostrzegłem, minęło 1,5 godziny, a ja zasuwałem po ciemku bez oświetlenia, w strugach deszczu, a co najważniejsze - bez postojów!
     
    Szok. Nie jestem Terminatorem, więc się męczę, ale zauważyłem, że kręcąc pod górkę, po zbiciu przerzutek na ustawienie "jadę wolno, ale kręcę bez wysiłku" odpoczywam. Może brzmi to kretyńsko, ale mimo wszystko odpoczywam - nie muszę się zatrzymywać, a po wjechaniu na szczyt mogę już wbić biegi z większymi oporami i pruć dalej. Jestem przeszczęśliwy, bo - mimo że wyjściowo w to powątpiewałem - moje nogi odzyskują "power". Błoto, trawniki, podjazdy i zjazdy, głębokie kałuże, błoto, błoto, błoto, głębokie kałuże... Jak dobrze, że kupiłem MTB!!!
     
    Gdy człowiek się zadurza, czuje się wyjątkowo. Ja po dzisiejszym treningu właśnie tak się czuję.
     
    Zapraszam do śledzenia mojego blogu szczególnie lamerów – osoby, które podobne jak ja zaczynają swoją przygodę z rowerowaniem lub przymierzają się do tego. Warto, oj, warto wskoczyć na rower!
  4. Gruby120
    Po wczorajszej przygodzie, dzisiaj czym prędzej udałem się do serwisu, aby naprawić łańcuch. Spece uporali się z nim w 3 minuty, więc miałem chwilkę, aby obejrzeć ofertę sklepu, w którym ów serwis funkcjonuje. Mając na uwadze rzeczoną wtopę i wszelkie inne potencjalne zagrożenia, powoli myślę o zakupie zestawu survivalowego w sakwie zintegrowanej z chwytakiem na bidon, czy w dowolnej innej konfiguracji. O ile 1,5 km z buta to pikuś, o tyle wizja awarii z dala od domu, np. w środku lasu, nie jawi mi się w różowych barwach.
     
    Mając sprawny rower, nie mogłem sobie odmówić treningu. Z chaty wyskoczyłem ok.19.30, więc ściemniało się, ale i tak machnąłem 13 km (bez przystanków, yupi!). Dzisiaj było trochę asfaltu, podjazdów i sporo błota. Uwielbiam brodzić w takim syfie. Kurtka zapięta pod szyję i jazda!
     

     
    Żeby nie było jałowo, wspomnę, że zaczynam się niepokoić o siebie. Otóż oglądam się za rowerzystami. Nie jest dobrze. Gdy mijam się z jakimś osobnikiem na bicyklu, biegam wzrokiem po jego maszynie, sprzęcie i ciuchach. Ja chyba wariuję. Też tak macie? Oczami wyobraźni widzę jednak ogromną zaletę tego narastającego skrzywienia: latem dziewczęta jeżdżą pochylone, z głębokimi dekoltami...
     
    Kończę tym optymistycznym akcentem, wrrr!
  5. Gruby120
    W minioną sobotę machnąłem 30 km, wczoraj odpocząłem, a dzisiaj wpadło kolejne 30 kilosów. Mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że już się "rozjeździłem". Stawy, poślady, kręgosłup, mięśnie - nic nie boli, aczkolwiek uda dają o sobie znać, co nie powinno dziwić w świetle pokonywanych odległości. Nie wiem czy to dobre tempo, czy nie, ale na płaskiej drodze utrzymuję prędkość w przedziale 23 - 26 km/h. Jak przycisnę, licznik wskazuje 30 km/h, ale to raczej hardkor i długo tak nie wytrzymuję. Nie jestem więc, jak sądzę, ani Szybkim Billem, ani nie ślamazarzę się niczym żółw. Ot, dla mnie jazda w sam raz. Kupując MTB nie nastawiałem się na bicie rekordu prędkości.
     
    Piękna pogoda i dni wolne od pracy dla wielu Polaków, to doskonała okazja, aby ruszyć się z domu. Dzisiaj na dąbrowskiej Pogorii III było tłoczno, masa ludzi wylegiwała się na plaży, zażywając kąpieli słonecznej, a najtwardsi zawodnicy pluskali się w wodzie.
     

     

     

     
    Na rowerach jeździ coraz więcej osób, momentami robi się tłoczno na ścieżce, no i zdecydowanie jest już co podziwiać (fotek z tej kategorii nie robię podczas jazdy, aż tak zwichrowany nie jestem. Jeszcze:). W tak pięknej scenerii aż chce się pedałować. Szkoda tylko, że wielu spacerowiczów nie kojarzy, jakie jest przeznaczenie ścieżki rowerowej.
     
    Pod koniec treningu zazwyczaj czuję, że mam jeszcze sporo siły i mógłbym machnąć kolejne 10 czy 20 km (inna sprawa, że po zejściu z roweru mam nogi z waty). Dzisiaj, w drodze powrotnej do domu, mając na liczniku 28 km, postawiłem sobie wyzwanie: podjechać pod stromą górę (ul. 3-go Maja w Dąbrowie Górniczej).
     

     
    Co prawda podołałem wyzwaniu, ale na szczycie zdechłem. Po prostu zdechłem, niemal na śmierć. Takie zagrania są wciąż ponad moje siły. Mam nadzieję, że w końcu będę wciągał nosem takie podjazdy, z uśmiechem na ustach.
     
    Z ciekawostek, tędy przejeżdża Tour de Pologne (Dąbrowa Górnicza, osiedle Mydlice). W bieżącym roku niestety trasa ominie Dąbrowę, jeden z odcinków rozpocznie się w Będzinie, a zakończy w Katowicach.
     

     
    Dzisiaj zamontowałem sakwę oraz bidon, z których zrobiłem użytek. 0,7 l wody mineralnej zeszło podczas treningu jak z bicza strzelił. Co jak co, ale bidon to podstawa, szczególnie w tak upalne dni. Rower z osprzętem wygląda tak jakby dostojniej, poważniej, bardziej pro. A może się mylę...?
     
    PS Po tygodniu mój blog zaliczył niemal 2 tysiące wyświetleń. To jest woda na mój młyn, żywe dyskusje w "komentarzach" to jest to, co lubię. Dziękuję, to mnie motywuje do stukania w klawiaturę.
  6. Gruby120
    Nieszczęścia chodzą parami. Dosłownie kilka dni po kupnie nowego roweru strzelił mi łańcuch, ale nie zraziłem się tym faktem. Po pierwsze, swoje ważę, a po drugie - popełniłem karygodny błąd podczas wjazdu na stromą górę (głupie ustawienie przerzutek "po skosie" oraz stanięcie na pedałach w całej swej okazałości, bez zbicia biegu "na sucho"). Spoko, sypnąłem groszem na spinkę i po problemie. Serwis mam niedaleko od chaty, więc spacerek z maszyną u boku nie szkodzi. Jednak na zerwanym łańcuchu nie koniec atrakcji. Przedwczoraj ok. godz. 21.00 wybrałem się na testowanie nowego oświetlenia. Niestety nie naładowałem odpowiednio baterii, bo ładowarka kończy swój żywot w męczarniach (czym prędzej zamówiłem nową), więc z testowania oświetlenia nici, niemniej nie odmówiłem sobie pyknięcia 10 km w osiedlowych realiach. Wczoraj zapragnąłem dosiąść rumaka, ale okazało się, że nigdzie nie pojadę, bo podczas nocnej wyprawy przebiłem dętkę. Nie jestem majsterkowiczem, więc przerażony wizją niemożności jeżdżenia podczas majowego weekendu (piątkowe popołudnie, a ja w czarnej d**ie) złapałem za telefon, aby upewnić się, że serwis mi pomoże. Ufff, udało się, rower pod pachę i sunąłem do serwisu. Nowa dętka, opaska, usługa, wynegocjowane 30 zł za obsługę.
     
    Na zdjęciu piękny flaczek przed serwisowaniem (niewiele widać, cóż...)

     
    Z przyczyn obiektywnych obsługiwał mnie nie pracownik serwisu, lecz jego właściciel. Człowiek-żyła, pasjonat z krwi i kości. Spojrzał na mój rower, zmarszczył czoło i upewnił się, czy aby nie jestem kolesiem z przerośniętym ego. Gdy zapewniłem go, że chcę usłyszeć prawdę nt. marki Kross, zaczęło się...
     
    Kross to firma kojarzona jako polska, ale jej rowery produkowane są zagranicą (Chiny, opony tajwańskie, do tego tani osprzęt Shimano, byle jaki amortyzator itd.), natomiast montowane są w Polsce. Niestety często zdarza się, że komponenty dobierane są nieudolnie, co utrudnia lub wręcz eliminuje możliwość późniejszego ich rozbudowywania. Montaż przebiega byle jak. Spakować i wysłać do klienta = po problemie. Mój egzemplarz okazał się kompletnie nieprzygotowany do jazdy (np. hamulce - manetki, ustawienie klocków i szczęk), co zresztą czułem laickim nosem. Jak to ujął szef, amortyzator będzie działał dłużej niż 2 miesiące tylko dlatego, że sporo ważę, więc będzie się kłaniał wbrew temu, co ma "zaprogramowane". Gdybym ważył 70 kg, prędzej czy później miałbym sztywny widelec. I tak dalej.
     
    Gdy przymierzałem się do kupna roweru, na niniejszym forum odradzano mi wybór Krossa, argumentując, że to szajs - wprawdzie znacznie lepszy od makrokeszówek rozpadających się po sezonie, ale warto sypnąć groszem i zainwestować w coś lepszego. Uparłem się jednak, że nie wydam większej kwoty (więcej na ten temat) i - uwzględniając wszelkie okoliczności - mimo wszystko nie żałuję swojego wyboru. Wychodzi na to, że będę pedałował zawzięcie, więc na Hexagonie V2 przejadę bieżący sezon (z wirtualną literą L na wirtualnym dachu), a w przyszłym rozejrzę się za konkretniejszym sprzętem. Jako rower "testowy", ten służy mi wyśmienicie, a że z pewnością jeszcze nie raz odmówi posłuszeństwa - wliczam to w koszty.
     
    Wczoraj machnąłem 19 km, w efekcie czego licznik wskazuje już 91, a po doliczeniu kilku dni pedałowania bez licznika, mogę obwieścić światu, że pyknąłem już łącznie ponad 100 km (110, może 120). Jak na lamera z 10-dniowym stażem, nie jest źle, prawda? Dzisiaj na Śląsku panuje piękna pogoda, więc zanosi się na 20, może nawet 30 km kręcenia. Nogi bolą mnie coraz mniej, a d u p s k o przyzwyczaiło się do siodła (praktycznie zero bólu). Kilka razy czytałem, że poślady potrzebują ok. 100 km do przyzwyczajenia się do siodła i w moim przypadku teoria pokrywa się z praktyką wręcz podręcznikowo.
     
    Podsumowując, rowery Kross konsekwentnie polecam rowerowym lamerom. Jest to świetny kompromis między ceną a jakością, doskonały sprzęt do sprawdzenia swoich sił i potencjalnego zainteresowania rowerowaniem. Ja już wiem, że będę jeździł, a lepszy rower kupię za rok. Życzę sobie jak najmniejszej liczby awarii. Dziękuję.
  7. Gruby120
    Dzisiaj na Śląsku panowała piękna pogoda, więc postanowiłem - a jakże! - wsiąść na rower i trochę pokręcić. Niesiony na fali wczorajszego szaleństwa, postanowiłem rzucić się na głębszą wodę, a w zasadzie tuż obok wody - w Dąbrowie Górniczej jest bowiem gdzie jeździć, mianowicie wybrałem się nad zalew Pogoria. Dodatkową motywację stanowił fakt, że dzisiaj dotarł do mnie licznik rowerowy, który czym prędzej zainstalowałem i skonfigurowałem.
     
    Z chaty na Pogorię wybiło 4,8 km, to była rozgrzewka - trochę pod górkę, trochę z górki, głównie płaski teren. Gdy doturlałem się na miejsce, wziąłem głęboki oddech i pojechałem zaliczyć rundkę wokół zbiornika wodnego. Jako że wokół ciągnie się ścieżka rowerowa, jazda to czysta przyjemność. Masa ludzi na rowerach, rolkach, biegaczy, spacerowiczów, "nordiców" i innych zakochanych par.
     

     

     

     
    Wiedziałem, że trasa liczy ok. 6 km (uściślając, licznik wskazał 6,2 km), więc sądziłem, że się porządnie spocę. Nie, nic z tych rzeczy, Pogorię objechałem bez zająknięcia, roniąc kilka kropli potu i połykając kilka komarów.
     
    Podbudowany tym małym osiągnięciem, jako lamer z krwi i kości przystąpiłem ochoczo do zaliczenia drugiego, a następnie trzeciego okrążenia! Dałem radę bez problemów, a nawet zbaczałem z głównej trasy, aby tuż przy brzegu powściekać się w głębokim błocie zalanym wodą, klucząc między drzewami. Jak ja to lubię! Powtórzę się, ale MTB to był dla mnie najlepszy możliwy wybór.
     

     

     

     
    Po zaliczeniu 2 okrążeń postanowiłem zmienić miejscówkę - pobujać się w lesie w okolicach domu. Zamiast pędzić prosto, odbiłem jednak na dąbrowski park (okolice Nemo) i... zdarzyła się tragedia. Podczas próby wjazdu na bardzo stromą górkę, gdy wstałem z siodła - strzelił łańcuch. Kląłem pod nosem, bo jeżdżę dosłownie kilka dni na nowiutkim rowerze, a tu taki pech. Widocznie to jest cena, jaką muszę płacić za swoją masę ciała. Łańcuch przerzuciłem przez ramę i ruszyłem z buta na chatę.
     

     
    Na szczęście połowa drogi była z górki, więc wskakiwałem na siodło i zjeżdżałem, bo hamulce się nie zerwały:). Tak oto skończył się dla mnie ten rowerowo piękny dzień. Gdyby nie niespodziewana awaria, zaliczyłbym pewnie dodatkowe 10 kilosów, a skończyło się na 29, co i tak uważam za niesamowity sukces. Jutro zapylam (z buta, hehe) do serwisu, aby dogadać się z łańcuchem.
     
    Do przeczytania!
  8. Gruby120
    Lato wszędzie, piękna pogoda, chce się żyć. A zapowiadane są upały, więc dla rowerzystów gratka. Wczoraj machnąłem 27 km, dzisiaj wpadło okrągłe 30. Kręcąc w okolicach dąbrowskiej Pogorii III zauważyłem, że przygotowuje się tam nie byle jaką fetę, mianowicie w dniach 30 czerwca - 1 lipca br. (sobota - niedziela) odbędzie się XVIII edycja Międzynarodowego Pikniku Country. Przyjeżdżajcie, jeśli tylko możecie, bo - jak zwykle - będzie się sporo działo!
     
    Na zdewastowanym do tej pory parkingu przed Pogorią wylano asfalt - wreszcie! Nawierzchnia jest gładka jak tafla szkła, rolkarze przeżywają orgazm. Przed parkingiem zebrały się kampery - zjechało się ich całe mnóstwo.
     

     

     
    Parking, na którym odbędzie się impreza, jest w budowie. Ustawiana jest scena, a budki z fast foodem prężą już muskuły.
     

     

     

     

     
    Jutro na dobre zacznie się o godz. 16.30, ale warto przyjechać wcześniej, choćby po to, żeby zaliczyć kąpiel czy też rundkę honorową wokół Pogorii. Odradzam przyjazd samochodem, bo będzie prawdziwy Meksyk, chyba że zaparkujecie gdzieś dalej i przybędziecie z buta. Impreza zawsze jest huczna, więc tym razem nie może być inaczej. Więcej informacji o imprezie znajdziecie tutaj. Pozdrower!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...