Skocz do zawartości

Gruby120

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    317
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Zawartość dodana przez Gruby120

  1. Na tych oponach jeździ mi się dobrze. Na razie nie widzę potrzeby ich wymiany. Jak w przyszłości zmienię rower, pewnie w komplecie z czymś porządniejszym. Ja wolę zdjąć oponę, aby ją wywlec i dokładnie sprawdzić, czy wewnątrz nie zaczaiło się szkiełko, drut czy inny syf.
  2. To nie komplet, tylko dodawany gratis:). Tył to solidnie świecący badziew. Niemal z marszu urwałem badziewną obejmę, na szczęście w sklepie dostałem nową (za dużą, ale papierowa podkładka dała radę). Lampka ma kilka trybów pracy i w zasadzie spełnia swoją rolę. Skoro sprzedawca dorzuca za darmo, to można brać i robić użytek.
  3. Zapragnąłem być nie tylko widoczny na drodze, ale i cokolwiek widzieć podczas nocnych rajdów, na przykład sunąc lasem nocną porą. Na forum przeczytałem sporo wątków, na YT obejrzałem wiele filmów, w efekcie czego łapy mi opadły. Wyszło na to, że porządne oświetlenie kosztuje 3, może nawet 4 stówy. Póki co nie jestem takim pasjonatem, więc począłem zastanawiać się, jak znaleźć złoty środek. No i znalazłem. Na Allegro przejrzałem kilkadziesiąt aukcji i wreszcie znalazłem interesujący mnie egzemplarz - za 79 zł latarka LED z diodą firmy Cree o mocy 400 lm (X2000 Zoom Cree XP-G R5 400 lm XPG). Znawcą w tej tematyce nie jestem, natomiast specjaliści twierdzą, że deklarowana moc ma się nijak do rzeczywistych osiągów. Tak się złożyło, że dopiero dzisiaj mogłem udać się do lasu po zapadnięciu zmroku w celu przetestowania swojej zabawki. Mimo działających na wyobraźnię zdjęć towarzyszących aukcji, nie spodziewałem się cudów. Tym większe było moje zdziwienie, gdy - będąc już w czarnej d***e - uruchomiłem sprzęt. Poniżej zdjęcia. Przepraszam za ich jakość, ale mój aparat foto strzela focha w ciemnościach. Nie ma co się rozpisywać - jest dobrze, a nawet bardzo. Dla lamera wystarczy, zresztą nie bałbym się zasuwać z takim oświetleniem w bardziej wymagającym terenie. Za takie pieniądze efekt jest super. Zaletą latarki jest to, że można ją wypiąć w dowolnym momencie i zabrać do piwnicy czy też na biwak. Dzięki opcji regulacji ogniskowej, możliwe jest oświetlanie drogi stosunkowo blisko, ale szeroko, ew. skupić mały punkt światła bardzo daleko – do 250 m (ot, szperacz, w blokowiskach można komuś solidnie poświecić przez okno). Regulacja jest płynna, co wzorowo sprawdza się w akcji. Ja świecę "blisko i szeroko" - doskonałą widoczność oceniam na 20 m, a dalej też widać, lecz niewystarczająco mocno. Wystarczy jednak, żeby ominąć śpiącego niedźwiedzia. Latarka zasilana jest trzema "małymi paluszkami" (używam akumulatorków AAA o mocy 1800 mAh), a pracować może w trzech trybach: - pełna moc, - średnia moc, - pełna moc stroboskop. Do jazdy w czarnej d***e wrzucam pełną moc, a gdy pędzę osiedlowymi dróżkami - korzystam ze średniej mocy. Na pełnej mocy latarka powinna działać ok. 1 godz., na średniej 3 godz. Nie jeździłem tak długo, więc na razie nie potwierdzę tych danych, ponadto muszę kupić nowe baterie, aby "test" był w miarę obiektywny. Bajer zarówno estetyczny, jak i zwiększający widoczność rowerzysty na drodze, to kolorowa obręcz w okolicach głowicy. Świetnie to wygląda, a ponadto łatwiej zauważyć rower z boku. Światło emitowane przez tę obręcz malowniczo oświetla pobocze. Poniżej zdjęcia wykonane w mieszkaniu. Mam nadzieję, że ten mini-test pomoże niektórym z Was w podjęciu decyzji. Jeśli macie pytania - śmiało walcie poniżej, postaram się odpowiedzieć na wszystkie.
  4. Oj tam, płaci się frycowe za niewiedzę. No, ale praktyka czyni mistrza.
  5. Spoko, jeżdżę rozważnie, nie zarzynam się jak świnia. Pedałuję od 40 min do 2 godz. dziennie i żądam efektów;). Niestety biegać nie lubię i nie mogę, ew. nie mogę i nie lubię. O zmianie diety faktycznie mogę pomyśleć. Mój cel to zrzucenie 8 kg.
  6. Mogę śmiało napisać, że dużo nie jem, a mimo to waga stoi w miejscu. No nic, poczekam dłużej na efekty. Niemniej to będzie załamka, jak po sezonie, powiedzmy pod koniec września, nic nie zrzucę.
  7. Cześć Zastanawiam się, jakie macie doświadczenia w temacie spadku masy ciała dzięki jeździe na rowerze? Ja pedałuję zawzięcie ponad 2 tygodnie, ale wskazówka na wadze ani drgnie. Oczywiście po takim czasie nie spodziewam się cudów, ale liczyłem, że choć 1 kg zrzucę, bo potu wylałem sporo (ważę 118 kg). Codziennie zasuwam ok. 10 - 30 km i nie jest to jazda z podziwianiem widoków w roli głównej. Jak to jest, czy można zrzucić wagę takim pedałowaniem? Nie mam zamiaru stosować diety, biegać czy pływać. Chodzi mi o prostą zależność między kręceniem a odchudzaniem. Jeśli komuś się udało, będę wdzięczny za wskazówki.
  8. Gruby120

    Lamerskie początki 35-latka

    To będzie można orzec po zaliczeniu sezonu.
  9. Zgadza się. W kolejnym podejściu - przed zamontowaniem FULL PRO łatki, tak właśnie zrobiłem, tj. wymacałem dokładnie oponę, wręcz wywlokłem ją "na drugą stronę".
  10. Przed przystąpieniem do pisania ja również nie wiedziałem:). A raczej przed przystąpieniem do wymiany. Dzięki za miłe słowo.
  11. Te wszystkie poradniki są okay, ale zobaczcie, jak dętkę wymienia MacGyver!
  12. Cholera, złapałem kolejny raz gumę, tym razem na przednim kole. Jak na 2-tygodniowy staż, zerwanie łańcucha i 2 kapcie to spore zamieszanie, nieprawdaż? Pech, złośliwa opatrzność, zemsta bóstwa, rowerowa laleczka voodoo? Mniejsza o to. Chociaż we wtorek chciałem machnąć 50 km, na rower mogłem wyskoczyć dopiero późnym wieczorem, więc skończyło się na 15 km wokół osiedla, w lesie etc. Bez spinki, za to w trudnym, pofałdowanym terenie. Gdy zapragnąłem wrócić na chatę (było już kompletnie ciemno, coś ok. godz. 21.00), licznik wskazywał 14 km, a że nie lubię niezaokrąglonych przebiegów (hehe), postanowiłem dobić jeszcze 1 km. Pech chciał, że w ciemnościach zjechałem z małego, ale stromego zbocza i trafiłem wprost na kikut drzewa. Spadłem z siodełka, rower stanął dęba, jednak dzięki swoim długim przeszczepom nie przeleciałem przez kierownicę. Rączka zatrzymała się jednak na moich udzie, co zaowocowało bolesnym obtarciem. Może to był znak, abym jednak kupił kask...? Teoretycznie wszystko pasowało, więc ruszyłem przed siebie, kołując w stronę domu. W windzie postawiłem rower na sztorc w ten sposób, że przednie koło miałem nieopodal twarzy. Gdy usłyszałem charakterystyczne syczenie, wszystko stało się jasne. "Szlag by to..." - pomyślałem, wspominając bliskie spotkanie z kikutem. Wczoraj zapragnąłem zostać bohaterem swojego roweru, więc postanowiłem, że dętkę wymienię sam. A co, w końcu koło w samochodzie potrafię wymienić. Ponadto wyszedłem z założenia, że lepiej ćwiczyć w domowych warunkach niż - będąc przymuszonym - na łonie natury, z dala od domu. Długo się nie zastanawiając, ruszyłem z buta do zaprzyjaźnionego sklepu rowerowego, gdzie nabyłem dętkę. 15 zł to nie majątek, a jeździć się chce. Dla pewności, zapytałem ekspedienta, czy powinienem zwrócić szczególną uwagę na cokolwiek podczas wymiany dętki. Gdy popatrzył na mnie jak na kosmitę z innego wymiaru, wszystko wiedziałem. W domu przystąpiłem do wymiany dętki. Proces ten skrzętnie dokumentowałem, więc dla lamerów mojego pokroju przygotowałem Szybki Kurs Wymiany Dętki. Oczywiście to nie wszystko, zalecam kontynuować lekturę. Odkręć śruby i zaczepy trzymające widelec na kole. Wypnij hamulec. Jeśli to klasyczny V-brake, ściągnij szczęki do siebie i wyciągnij fajkę. Szczęki rozjadą się szeroko. Teraz koło wyjmiesz bez problemów. Odkręć wentyl. Jeśli w dętce zostało zbyt dużo powietrza, spuść jego nadmiar. Dokonasz tego wciskając, np. śrubokrętem, charakterystyczny cycek wewnątrz wentylu. Zdejmij oponę i dętkę z obręczy. Uwaga! Ta część wymaga włożenia w zabawę odrobiny siły fizycznej. Do podważania opony służą specjalne łyżki, ale lamerzy nie posiadają specjalnych łyżek. Jeśli jesteś w trasie, użyj np. płaskiego śrubokrętu, który wozisz w sakwie. Wozisz takowy, prawda? Uwaga! Śrubokręt to rozwiązanie kryzysowe. Podważając w ten sposób oponę z dętką, możesz je uszkodzić, a także wyszczerbić rant obręczy. W przyszłości może się to zemścić. Warto więc wyposażyć się w łyżkę i wozić ją w sakwie. Do założenia dźwigni dobrze służą również różne wynalazki, jak łyżka stołowa czy połówka spinacza do prania. Pomysłowość ludzka nie zna granic - dzięki za propozycje wrzucane w komentarzach. Gdy podważysz oponę z dętką tak, jak przedstawiłem na zdjęciu zamieszczonym powyżej, komplet ogumienia ściągniesz z obręczy bez problemu. Edit: Przy okazji jednej z plenerowych akcji powstał krótki instruktaż wideo, jak poradzić sobie ze zdjęciem opony w polowych warunkach. http://www.youtube.com/watch?v=zeZdBuBGFgo Wyjmij starą dętkę, lecz nie wyrzucaj jej, bo może przydać się w przyszłości. W starej dętce namierzyłem dziurkę. No cóż, pech. Sprawdź oponę. Skoro przedziurawiłeś dętkę, jest wielce prawdopodobne, że w oponie utkwił winowajca - szkło, drut, plastik, cokolwiek. Dokładnie obejrzyj powierzchnię opony, powoli ją obracając. Jeśli nic nie znajdziesz, włóż palce do opony od wewnętrznej strony i powoli przesuwaj je, szukając psotnika. Dla pewności wywlecz oponę "na drugą stronę" i jeszcze raz przeskanuj swym wnikliwym wzrokiem jej powierzchnię. Ja w ten sposób znalazłem malutkie szkiełko, które było ledwo widoczne, a zafundowało mi łącznie 3 kapcie! Czas założyć nową dętkę. W tym celu, nową sztukę delikatnie podpompuj, aby łatwiej włożyć ją do opony. Nie przedobrz, delikatnie to znaczy delikatnie. Lekko napompowaną dętkę włóż do opony. Następnie przymierz obręcz do opony i wsuń wentyl przez otwór w obręczy. Następnie wciśnij oponę tak, aby jej ranty znajdowały się wewnątrz obręczy. Innymi słowy, włóż oponę do obręczy, aby nie wystawała poza nią. Jeśli wcześniej napompowałeś dętkę zbyt obficie - nie uda Ci się ta sztuka, więc upuść nieco powietrza. Opona musi wejść do obręczy na całym jej obwodzie. Zacznij pompować dętkę. Jeśli wszystko zrobiłeś zgodnie ze sztuką, dętka nabierając powietrza zacznie wypychać oponę, która odpowiednio się usadowi w obręczy. Oczywiście opona nie może wyskoczyć z obręczy. W ten sposób możesz napompować dętkę wg uznania. Jeśli nie masz pompki z manometrem, napompuj koło "tak na oko", a regulacji dokonaj u mechanika czy w serwisie rowerowym. Gdy skończysz, dokręć wentyl, załóż koło na rower i zepnij hamulec. To wszystko. Oklaski. Dumny jak paw, ruszyłem w trasę. Jako człowiek doświadczony życiowo i stosujący zasadę ograniczonego zaufania nawet do samego siebie, przyjąłem, że będę poruszał się w okolicach domu, aby w razie ewentualnej wtopy nie drałować zbyt daleko. Jako postanowiłem, tak też uczyniłem. Po przejechaniu 5 km nie działo się nic nienormalnego, więc Operację Wymiany Dętki uznałem za zwieńczoną sukcesem. Moja radość nie trwała jednak długo, bo 3 km dalej, wybierając z pokaźną prędkością ciasny łuk, niemal nie zaliczyłem gleby. Straciłem przyczepność, co podświadomie zrzuciłem na karb niskiego ciśnienia w przedniej oponie. Zatrzymałem się, dziękując opatrzności za uniknięcie gleby (na liczniku miałem ok. 35 km/h, więc zabolałoby) i obejrzałem oponę, którą godzinę wcześniej wymieniłem. Flak. "Nie może być" - pomyślałem, licząc, że to wentyl (hm...) popuścił. Złapałem czym prędzej za pompkę, lecz po chwili, usłyszawszy donośne syczenie, zrozumiałem, że to koniec jeżdżenia. Byłem nieopodal domu (przezorny zawsze ubezpieczony, jak mówią najstarsi górale), więc po kilku minutach dotoczyłem się do niego z maszyną. Dzisiaj był dzień wolny (3 maja, ech...), więc sklep rowerowy był zamknięty, a ja chciałem wyskoczyć na trening. Jako że nie kupiłem kolejnej zapasowej dętki, zdesperowany postanowiłem zrobić użytek ze starej dętki. Ponownie zdjąłem koło, wypatroszyłem dętkę (no tak, znów mała dziurka), a starą rozciąłem. Zrobiłem łatkę. Jednak łatka, jaką zrobiłem... No, takiej łatki to chyba nikt jeszcze nie zrobił. Chamsko wyciąłem kawałek starej, przetarłem nową, przetarłem "łatkę" i złapałem je supermocnym klejem Kropelka. Sam się śmieję, gdy to piszę, ale jak majsterkować, to na całego. Oto niezbyt estetyczny efekt mojej przeprofesjonalnej operacji:). Po nałożeniu kleju odczekałem 10 minut, aby solidnie złapał gumę, po czym koło napompowałem. Dzielnie nasłuchiwałem syczenia, lecz nic nie piszczało. Zamontowałem koło i nieśmiało przejechałem ok. 5 km w okolicach domu. Co ciekawe, powietrze nie uszło i mam nadzieję, że tak zostanie. To się okaże jutro. Niemniej jutro zasuwam do sklepu rowerowego po dętkę, którą będę woził w sakwie. Tej jakoś nie ufam, hehe. Na zakończenie, żeby nie było lipy, wjechałem w psie łajno. Usytuowane w centralnej części szerokiego pasażu. Przednim kołem uskoczyłem, ale tylne zaliczyło kupę. Nie mam chlapaczy, więc kolejny kilometr jechałem bardzo wolno, wręcz dostojnie... Do przeczytania! ::::: AKTUALIZACJA ::::: Po wspaniałym uzdrowieniu dętki, następnego dnia (czyli wczoraj) zapragnąłem sprawdzić efekt w akcji. W oponie nie brakowało powietrza, na pierwszy rzut oka wszystko grało. Machnąłem 3 km i udałem się do sklepu rowerowego, aby - zgodnie z planem - kupić zapasową dętkę. Na wszelką wszelkość kupiłem również łatki. Za komplet wydałem 22 zł, więc ucieszony wsiadłem na rower i ruszyłem w okolice chaty, wciąż nie ufając założonej dzień wcześniej łatce. Moje przeczucia zmaterializowały się - po przejechaniu kolejnych 2 km zauważyłem, że z przedniego koła powoli schodzi powietrze. Tym razem nie byłem zaskoczony, więc kołowałem czym prędzej w kierunku domu. Koło zdjąłem i wypatroszyłem. Wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że stara łatka trzyma się dzielnie, natomiast zlokalizowałem kolejną dziurkę w dętce. Stało się dla mnie jasne, że w oponie tkwi jakiś syfek, który regularnie dziurawi dętkę, tym bardziej że zauważyłem, iż dziurki pojawiają się na tej samej "wysokości" na dętce. Po dokładnych oględzinach (nie spieszyłem się, oj nie) znalazłem paszkwila - małe szkiełko tkwiące w oponie. W ramach praktykowania spróbowałem nakleić łatkę (wszak kupiłem zestaw), a nową dętkę zachować na później. Poniżej fotki przedstawiające zestaw do szybkiego łatania dętki. W zestawie znajdują się: - kilka łatek o zróżnicowanych kształtach i rozmiarach, - klej, - malutki blok papieru ściernego. Naklejenie łatki to rzecz banalna. Należy wyczyścić papierem ściernym okolice dziury w dętce, rozprowadzić klej, odczekać minutę i nakleić w tym miejscu łatkę, chwilę ją dociskając. Po odczekaniu kilku minut koło można zamontować i ruszać w trasę. Przy okazji objechałem starą łatkę dedykowanym klejem z zestawu (Kropelka zdawała się już kruszyć). Wszystko wyglądało spoko, więc wyruszyłem w nocną trasę, aby przy okazji machnąć materiały do wpisu Dobre oświetlenie za rozsądną cenę. Tym razem obyło się bez kapcia. Operacja udana. Chyba...
  13. Mogę też ciągnąć za sobą minicysternę albo poprosić kumpla o pilotowanie samochodem pełnym napojów;). A tak serio pisząc, 0,7 l wystarczy mi na 30-kilometrowe przebieżki.
  14. Jak kogoś stać jak cholera i wydanie 5 tys. zł jest dla niego kichnięciem, to nie widzę problemu. Świat należy do bogatych. Natomiast jak ktoś mało jeździ, nie widzę sensu w przeinwestowaniu.
  15. Zatem wszystko jasne, proponuję ramę 21". Na zbyt małej zawsze coś będzie Ci przeszkadzać, a w efekcie nabawisz się bólu.
  16. Wychodzi na to, że masz za małą ramę. Ja mam 194 cm wzrostu i jeżdżę na ramie 21", a zgodnie ze sztuką powinienem mieć 23". Wybrałem jednak mniejszą, bo - jak zasłyszałem - 23" nie radzą sobie dobrze z dużą masą ciała (ważę 118 kg). Innymi słowy, rama (rower?) do wymiany. Jest jeszcze opcja kupna dłuższej "rury", ale w granicach rozsądku, żeby się nie złamała.
  17. Jako laik przymierzający się do kupna roweru, trafiłem na forumrowerowe.org - bardzo je sobie chwalę, jednak podczas lektury tonąłem w natłoku informacji, skakałem z tematu na temat, terminologia mnie przerastała, a czytania było... No, opasłe tomy. Postanowiłem zebrać wszelkie najważniejsze informacje, jakich szuka POCZĄTKUJĄCY rowerzysta, wzorując się na własnych doświadczeniach, i spisać je łopatologicznie, prostym językiem, tak aby każdy lamer wiedział, czym się je kupno roweru, w co powinien maszynę doposażyć oraz jak ustawić najważniejsze elementy. Wciąż żaden ze mnie znawca, ale etap wyboru roweru i kupna najważniejszych elementów wyposażenia mam za sobą, więc niosę pomoc. Do kwestii rowerowania podchodzę ze zdrowym rozsądkiem, jak mi się wydaje, więc doradzam zdroworozsądkowo. Pragnę podkreślić szlaczkiem, że niniejszy poradnik przeznaczony jest dla początkujących rowerzystów, a wyrażone zostały opinie autora w oparciu o jego własne doświadczenia. Autor jest rowerowym lamerem - żółtodziobem, amatorem, który połknął bakcyla. WYBÓR ROWERU Temat trudny i rozległy. Zastanów się, gdzie będziesz jeździć i jak intensywnie, aby nie dokonać niewłaściwego wyboru. Kupno wypasionego roweru za 5 tys. zł to w pewnych przypadkach żaden problem, ale czy to ma sens, jeśli w sezonie przejedziesz 500 km? Rozważ cenę, osprzęt, wagę, a przede wszystkim rodzaj roweru. Rozmawiaj z ludźmi, gnęb sprzedawców (za porady nie każą sobie płacić), pisz na forum et cetera. Im więcej wiedzy przyswoisz przed dokonaniem zakupu, tym lepiej. PIERWSZA TRASA Nastał TEN dzień, w którym odbierasz rower. Planujesz zatem wsiąść na maszynę i rychło ruszyć w trasę, prawda? Jeśli kupujesz rower w sklepie stacjonarnym, będzie złożony i gotowy do jazdy. Jeśli jednak dokonasz zakupu drogą internetową, rower prawdopodobnie przyjdzie w paczce, częściowo rozłożony. Warto mieć zatem klucze (płaskie oraz imbusy), a także pompkę, no i troszkę wolnego czasu. WYJAZD NA DROGI PUBLICZNE Jeśli pragniesz jeździć po drogach publicznych, musisz spełniać podstawowy warunek: osoba pełnoletnia musi mieć przy sobie dowód osobisty, natomiast niepełnoletnia musi wylegitymować się kartą rowerową (w razie kontroli, rzecz jasna). Dorośli nie potrzebują więc prawa jazdy, czy czegokolwiek innego, ot, dowód wystarczy. Dziwna sprawa, ale nie czas i miejsce, aby o tym dyskutować. Kartę rowerową można wyrobić ukończywszy 10. rok życia, krótki kurs wieńczony jest egzaminem sprawdzającym wiedzę teoretyczną oraz umiejętności w jeździe rowerem. Egzaminy przeprowadzane są zazwyczaj "w szkołach". Jeśli nie ma takiej możliwości lub termin kolejnego egzaminu jest zbyt odległy, można udać się (ew. zadzwonić) do najbliższego posterunku policji, aby zasięgnąć wiedzy nt. organizowanych kursów. Zatem - młodzież musi mieć kartę rowerową, a dorośli dowód osobisty. To wszystko w temacie uprawnień, aby poruszać się po drogach publicznych. Nieco więcej obwarowań dotyczy roweru. Oto niezbędne wyposażenie: - lampka przednia emitująca światło stałe białe lub żółte. Mimo że - teoretycznie - lepiej widoczny jest stroboskop (opcjonalne ustawienie niektórych lampek/latarek), nie można go używać sunąc po drogach publicznych; - lampka tylna emitująca czerwone światło stałe lub pulsujące. Na zdrowy rozsądek, lepiej widoczne jest światło pulsujące; Oświetlenie nie musi być włączone za dnia, jedynie w nocy (no, powiedzmy, że tzw. szarówka to najwyższy czas na włącznie lampek, dla własnego bezpieczeństwa). Odblaski nie mogą być zamontowane niżej niż 35 cm ponad powierzchnią jezdni, a jednocześnie nie wyżej niż 90 cm. Światła powinny być na tyle jasne, aby można było je zobaczyć z odległości 150 cm. W oświetlenie warto zainwestować trochę kasy. Tanie lampki sprawiają, że rowerzysta jest widoczny na drodze, natomiast droższy sprzęt dodatkowo oświetla drogę, więc można uniknąć przykrych kontaktów z dziurami, krawężnikami czy innymi paszkwilami. - oprócz oświetlenia, rower musi być wyposażony w szkła odblaskowe, białe z przodu, czerwone z tyłu (nie mogą być w kształcie trójkąta). Na szprychach można ponadto - a nawet zalecane jest - zastosować odblaski w kolorze pomarańczowym, nie więcej niż jeden odblask na koło (unikaj zatem choinkowych zestawów). Odblaski mogą być zamontowane również na pedałach; - dzwonek lub sygnał dźwiękowy o "nieprzeraźliwym dźwięku" (tak definiują to przepisy); - przynajmniej jeden sprawny hamulec. Tak wyposażonym rowerem możesz poruszać się po drogach publicznych. Kask nie jest obligatoryjny (w opcji ochraniacze), natomiast dla własnego bezpieczeństwa warto zainwestować w takowy. Głową muru nie przebijesz... AKCESORIA I FATAŁASZKI Mając skompletowane wyposażenie obowiązkowe, czas przystąpić do kompletowania akcesoriów. Mogłoby się wydawać, że to zbędne bajery, ale prędzej czy później zapragniesz mieć pod ręką kilka rzeczy. Okulary. Z pewnością widząc rowerzystę w okularach zastanawiasz się, czy to jakiś lans, czy rewia mody? Nic z tych rzeczy, okulary są niezbędne podczas jazdy. Chronią nie tylko przed rażącym słońcem, ale i komarami (np. gdy jeździsz sporo w okolicach akwenów wodnych), wścibskimi gałęziami (w lasach, parkach), pyłem czy też kamykami. Kierowcy wiedzą, że kamyk wystrzelony spod opony może spowodować pęknięcie szyby samochodu, więc można sobie wyobrazić, co się stanie, gdy trafi w oko. Sakwa. Montowana pod siodełkiem lub trójkątna na ramie. W zasadzie element niezbędny. Do sakwy schowasz np. telefon, mapę, baterie, chusteczki, dokumenty i pieniądze, lecz przede wszystkim najważniejsze narzędzia. Wyobraź sobie, że jesteś 20 km od domu w lesie i poluzowało Ci się siodełko, wyskoczył pedał, zerwał łańcuch lub złapałeś, Czytelniku, gumę. Boli na samą myśl, prawda? Przydadzą się następujące elementy: - pompka, - zapasowa dętka i łatki do sklejania, - klucz do spinania łańcucha, - klucze imbus, - klucze płaskie. Ja wybrałem sakwę montowaną na ramie, bowiem mogę do niej sięgać podczas jazdy, pewnie trzymając kierownicę. Bidon. Rzecz niezwykle przydatna w trasie, szczególnie na względnym odludziu. Prędzej czy później kasa za bidon + koszyk zwróci się. W zależności od zapotrzebowania na płyny, można dobrać pojemność bidonu. Ja chłeptam z baniaczka o poj. 0,7 l i tyle wystarczy mi na 30-kilometrowe wyprawy. Licznik rowerowy. Wprawdzie nie jest to rzecz niezbędna, ale sugeruję taki zakup, bowiem motywuje on do jazdy i daje poczucie ogarniania sytuacji, że się tak wyrażę. Podczas konfiguracji licznika należy wpisać obwód opony. Można to zrobić manualnie lub skorzystać z niniejszego zestawienia. Parametry swoich opon znajdziesz zapisane na nich. Reszta zależy do Twojej wyobraźni. Zapięcie (podręczny zestaw antykradzieżowy), chlapacze czy bagażnik - wybór należy do Ciebie. Świadomie nie sugeruję konkretnych produktów. Wybór akcesoriów jest ogromny, sporo zależy od zasobności portfela. Podpowiadam tylko, że tanie akcesoria nie zawsze są złe. Co się tyczy ciuchów, oczywiście możesz ubrać się od stóp do głów jak zawodowiec, ale na dobry początek sugeruję umiar. Przyjdzie pora na dedykowane spodenki, oddychające koszulki czy specjalistyczne buty. Pamiętaj tylko, że jeżdżenie w spodniach dżinsowych to tragedia - to jest niewygodne, że o "wietrzeniu" nie wspomnę. W krótkich spodenkach dodatkowo opalisz nogi. Jak na mój gust, niezbędnym akcesorium ciuchowym są rękawiczki rowerowe (baz palców). Po pierwsze, jeśli intensywnie pocą Ci się dłonie, problem zniknie, bo pot wsiąknie w materiał. Po drugie, skoro pot wsiąknie, to będziesz pewniej trzymać suchą kierownicę. Po trzecie, unikniesz otarć o rączki (uchwyty) kierownicy, szczególnie gdy masz na wyposażeniu manetki do zmiany biegów typu grip (obrotowe). Po czwarte wreszcie, w przypadku ewentualnej gleby człowiek odruchowo broni się dłońmi, więc unikniesz przykrych widoków zdartej skóry. ZACZYNASZ SEZON? BĘDZIE BOLAŁO! Jeśli wsiądziesz na rower po dłuższej rozłące (w moim przypadku ponad 20 lat!), przygotuj się na odrobinę cierpienia. Po pierwszym treningu, nazajutrz będą Cię bolały mięśnie (nie tylko nóg), być może stawy, dłonie, nadgarstki, a na pewno tyłek. Choćbyś miał najlepsze siodełko, ból "siedzenia" ustanie po przejechaniu ok. 100 km. Norma i nie ma na to siły. Dla złagodzenia tego niemiłego efektu, możesz wyposażyć się w specjalne spodenki z "pampersami", czyli wkładami amortyzującymi. Wszelkie niedogodności miną wraz z przejechanymi kilometrami, a jeśli nie - kombinuj w kwestii dobrania optymalnej postawy na rowerze, regulując wysokość siodełka i kierownicy. Wysokość siodełka. Po kilku próbach udało mi się dobrać optymalne ustawienie. Najważniejsza rzecz, to wyprostowanie nóg. Na załączonym poniżej zdjęciu zaznaczyłem, jak powinny być ułożone nogi w pozycji, w której pedał jest w najniższej pozycji. Dotykając pedału piętą, nogi powinny być niemal zupełnie wyprostowane, tzn. zgięte delikatnie. Jest wiele teorii na ten temat, ale w moim przypadku jest to najlepsze rozwiązanie. W takiej opcji wsiadanie na rower i schodzenie z niego jest nieco utrudnione, ale najważniejsza jest postawa podczas kręcenia. Jako początkujący rowerzysta nie forsuj organizmu. Pierwsze trasy powinny być krótkie (30 min) i niewymagające większego wysiłku. Stawy i mięśnie muszą się stopniowo przyzwyczaić do nowego rodzaju aktywności. Z treningu na trening będzie coraz lepiej - doświadczyłem tego organoleptycznie. Przed jazdą warto wykonać kilka serii prostych ćwiczeń, jak skłony, przysiady czy pompki, aby rozgrzać mięśnie. Mam nadzieję, że spisane porady okazały się przydatne. Zachęcam do komentowania. Pozdrower! Zapraszam do śledzenia mojego lamerskiego blogu.
  18. No proszę, jaki pozytywny człowiek! Energia wręcz boje z Twojego komentu. Widzę, że połknąłeś bakcyla, ja chyba też. Jeżdżę niespełna 2 tygodnie, ale to jest to! Temat kaset jest mi póki co obcy (nie zgłębiłem jeszcze wiedzy, aby rozszyfrować Twoje zaklęcia;), bo nie miałem takiej potrzeby, ale wiele wskazuje na to, że w przyszłym sezonie będę się rozglądał za czymś porządniejszym. Temat kaset pewnie wtedy rozszyfruję. Na koncie mam ok. 180 km, ale to się szybko zmieni. Jak dobrze pójdzie, jutro machnę gruby rekord (50 km?), bo noszę się z takim zamiarem. Howgh!
  19. Gdybym miał większy bidon, też dałbym radę, bo - jak już pisałem - lubię wypić. No, ale nie jeżdżę z plecakiem, więc muszę się zadowolić 0,7 l. Z kumplami zazwyczaj też robimy 0,7 na głowę, hehe.
  20. Hehe, nie jetem niepoważny, wspomniany podjazd to w zasadzie buła z marmoladą, ale po przejechaniu 28 km stanowił wyzwanie. Na sucho, bez podkładu, wjechałbym z palcem w nosie. Moje pierwsze treningi były bardzo delikatne, a i tak nie dawałem rady. Postępy widzę ogromne - mięśnie pracują.
  21. W minioną sobotę machnąłem 30 km, wczoraj odpocząłem, a dzisiaj wpadło kolejne 30 kilosów. Mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że już się "rozjeździłem". Stawy, poślady, kręgosłup, mięśnie - nic nie boli, aczkolwiek uda dają o sobie znać, co nie powinno dziwić w świetle pokonywanych odległości. Nie wiem czy to dobre tempo, czy nie, ale na płaskiej drodze utrzymuję prędkość w przedziale 23 - 26 km/h. Jak przycisnę, licznik wskazuje 30 km/h, ale to raczej hardkor i długo tak nie wytrzymuję. Nie jestem więc, jak sądzę, ani Szybkim Billem, ani nie ślamazarzę się niczym żółw. Ot, dla mnie jazda w sam raz. Kupując MTB nie nastawiałem się na bicie rekordu prędkości. Piękna pogoda i dni wolne od pracy dla wielu Polaków, to doskonała okazja, aby ruszyć się z domu. Dzisiaj na dąbrowskiej Pogorii III było tłoczno, masa ludzi wylegiwała się na plaży, zażywając kąpieli słonecznej, a najtwardsi zawodnicy pluskali się w wodzie. Na rowerach jeździ coraz więcej osób, momentami robi się tłoczno na ścieżce, no i zdecydowanie jest już co podziwiać (fotek z tej kategorii nie robię podczas jazdy, aż tak zwichrowany nie jestem. Jeszcze:). W tak pięknej scenerii aż chce się pedałować. Szkoda tylko, że wielu spacerowiczów nie kojarzy, jakie jest przeznaczenie ścieżki rowerowej. Pod koniec treningu zazwyczaj czuję, że mam jeszcze sporo siły i mógłbym machnąć kolejne 10 czy 20 km (inna sprawa, że po zejściu z roweru mam nogi z waty). Dzisiaj, w drodze powrotnej do domu, mając na liczniku 28 km, postawiłem sobie wyzwanie: podjechać pod stromą górę (ul. 3-go Maja w Dąbrowie Górniczej). Co prawda podołałem wyzwaniu, ale na szczycie zdechłem. Po prostu zdechłem, niemal na śmierć. Takie zagrania są wciąż ponad moje siły. Mam nadzieję, że w końcu będę wciągał nosem takie podjazdy, z uśmiechem na ustach. Z ciekawostek, tędy przejeżdża Tour de Pologne (Dąbrowa Górnicza, osiedle Mydlice). W bieżącym roku niestety trasa ominie Dąbrowę, jeden z odcinków rozpocznie się w Będzinie, a zakończy w Katowicach. Dzisiaj zamontowałem sakwę oraz bidon, z których zrobiłem użytek. 0,7 l wody mineralnej zeszło podczas treningu jak z bicza strzelił. Co jak co, ale bidon to podstawa, szczególnie w tak upalne dni. Rower z osprzętem wygląda tak jakby dostojniej, poważniej, bardziej pro. A może się mylę...? PS Po tygodniu mój blog zaliczył niemal 2 tysiące wyświetleń. To jest woda na mój młyn, żywe dyskusje w "komentarzach" to jest to, co lubię. Dziękuję, to mnie motywuje do stukania w klawiaturę.
  22. Iza, o gustach się nie dyskutuje. Ludzie zbierają znaczki pocztowe, kapsle, puszki po piwie... Wiesz, jak jest;).
×
×
  • Dodaj nową pozycję...