Skocz do zawartości

Gruby120

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    317
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Zawartość dodana przez Gruby120

  1. Przybijam high five, Iwan, jako że mam bardzo podobne poglądy. Tyle że używam 26" i jest mi z tym dobrze.
  2. Gruby120

    Ćwiartka na rozgrzewkę

    Przeor, opozycja jest okay, jeśli konstruktywnie krytykuje, nie na zasadzie "nie, bo nie". Dlatego podtrzymuję, że moje poradniki są w porządku dla lamerów. Podkreślam, dla lamerów. Rękawiczki pełne to może na wrzesień/październik, letnią porą bardzo pasują mi krótkie, a taki incydent to nie incydent. Chociaż... bolało:).
  3. Gruby120

    Ćwiartka na rozgrzewkę

    Dąbrowa to Zagłębie;). Cóż, potęga stereotypu. Wbrew pozorom Śląsk jest zielony.
  4. Dla mnie to najlepsza możliwa do pedałowania pogoda. Nie pocę się, nie męczę tak intensywnie, a i na drogach mniej rowerzystów, więc jeździ się wygodniej.
  5. Gruby120

    Ćwiartka na rozgrzewkę

    Zapraszam zatem na Pogorię i daj znać zawczasu - pokręcimy razem i pokażę Ci kilka ciekawych zakamarków. Co trening, to odkrywam coś godnego uwagi. Hm, temat wart rozpatrzenia, czekam na oferty;).
  6. Gruby120

    Ćwiartka na rozgrzewkę

    O, tak! W Dąbrowie Górniczej jest gdzie jeździć, mimo że na początku kariery obawiałem się o to. Tak to jest, jak większość życia spędza się na fotelu i kanapie, a wystarczy wydać kilka złotych na rower i czerpać radość z otaczającej rzeczywistości.
  7. Gruby120

    Ćwiartka na rozgrzewkę

    Jesteś moim największym fanem:). Serce rośnie. Oj tam, z nikim się nie ścigam i nie mam zamiaru, ale okay - porównany stany pod koniec sezonu, tak z ciekawości.
  8. Jeśli nie stronisz od alkoholu, z pewnością kliknąłeś mimowolnie w nagłówek niniejszego wpisu. Nie o libacjach jednak będzie on traktował, lecz o tym, jak dzisiaj dzielnie pedałowałem. Napomknąć muszę zatem, że machnąłem dzisiaj bez problemu 41 km. Ćwiartka to z kolei 25 km, które wykręciłem z uśmiechem na twarzy i poczułem wówczas ogromną motywację do dalszej jazdy. Ot, rozgrzewka. Kilka tygodni temu byłoby to nie do pomyślenia! Nogi nie odmawiały posłuszeństwa, w terenie leśnym pedałowałem jak najęty, tchu mi nie brakowało. Jestem cholernie miło zaskoczony swoją kondycją, która rośnie w oczach, że się tak wyrażę. Dodam, że ok. 10 km z przebytego dystansu pokonałem w tzw. trudnym terenie - las, piasek, zjazdy i podjazdy. Z przyczyn obiektywnych zmuszony byłem zrobić kilkudniowy odpoczynek od roweru, więc obawiałem się, że zaliczę dzisiaj nie więcej, jak 10, może 15 km w ramach rozruszania mięśni, a tu taka niespodzianka. Było chłodno, więc warunki sprzyjały wytężonemu wysiłkowi, ale i wietrznie, co jazdę utrudniało. Szalałem na dąbrowskich Pogoriach. Kompleks akwenów jest o tyle fantastyczny, że - owszem - można jeździć asfaltówką wokół Pogorii III, ale wystarczy odrobina finezji, aby zjechać z głównego traktu i klucząc leśnymi ścieżkami doskonale się bawić. Tak, tak, moi mili, jazdę na rowerze począłem traktować w kategoriach dobrej zabawy. Dzięki zaprawie nie są mi już straszne podjazdy (oczywiście bez przesady, na Mount Everest nie podjadę, zresztą na Morskie Oko też bym się nie rzucił, hehe), większe dystanse, trudnego terenu wręcz szukam zamiast omijać, a las... No, do lasu to ja mógłbym się przeprowadzić. Szczególnie pożądane przeze mnie są błotniste sadzawki, w których uwielbiam brodzić. Takie rzeczy na stare lata, ech;)... Wracając do Pogorii, moje tournee zazwyczaj wygląda następująco: dojazd do Pogorii III, okrążenie, jazda do parku Zielona, następnie dojazd do tamy na Pogorii IV, stamtąd wzdłuż brzegu w kierunku Pogorii III, dojazd do III i odbicie na Pogorię II, pętla wokół II szeroko w lasach i powrót na III do linii startu/mety. Wariacji jest masa, po drodze - żeby nie poczuć znużenia - zaliczam krótkie lub dłuższe odcinki leśne czy szutrowe i jakoś się to kręci. Żałuję jeno, że mój kumpel nie może za często kręcić ze mną, ale takie jest życie. Jeszcze to nadrobimy. Poniżej kilka zdjęć prezentujących piękno podziwianych przeze mnie krajobrazów. Fotki wykonałem kilka dni temu, gdy sprzyjała aura. Dzisiejszy wypad uznałbym za kompletny, gdyby nie pewien szkopuł natury technicznej, mianowicie przed wyjazdem zapomniałem zatankować bidon, a i kasy nie zabrałem. Wprawdzie w Pogoriach wody nie brakuje, ale... chłeptanie słonej wody nikomu na zdrowie nie wyszło. Jeździłem więc z jęzorem wywalonym do korby, ale dałem radę. Po powrocie do domu, czym prędzej uzupełniłem płyny o pojemność bidonu - 0,7 l mineralki wciągnąłem jak wielbłąd. Ufff... Ponadto nie obyło się bez drobnej kontuzji. Otóż podczas leśnej przeprawy przejechałem ze sporą prędkością bardzo blisko krzaków i jakiś wredas pokiereszował mi lewą dłoń. Cholerstwo wbiło mi się pod skórę i za nic nie mogłem go wyciągnąć paznokciami oraz zębami. Trafił kilka cm poniżej uciętych palców rękawiczki. W domu wszystko stało się jasne - to był spory skurczybyk. Wprawdzie bolało podczas jazdy, ale dzielnie kręciłem, bo ból to poniekąd przyjaciel rowerzysty. Jak boli, to człowiek czuje, że żyje, prawda? Do następnego wpisu, pozdrower! Stan licznika: 350 km! Mój blog zaliczył już grubo ponad 5 tysięcy wyświetleń. Dziękuję i proszę o więcej.
  9. Moje opony są już nieźle wytarte, a mają na koncie zaledwie 300 km.
  10. To jest dowód na to, że rowerzysta powinien mieć pierwszeństwo;).
  11. Helhaim, damy radę. Kiedyś... Kolega Przeor jeździ nie od wczoraj.
  12. No, ja jakoś nie widzę zasuwania 2 x 45 km. Czasu szkoda, a i nikt nie wygląda dobrze w garniturze po pokonaniu takiego dystansu;).
  13. O paniach nie napisałem nic złego:). 100 km w jeden dzień... jak będzie czas i mój kolega będzie już w stanie tyle nakręcić. Ja machnąłem dzisiaj w pojedynkę niemal 40 km (w jednym podejściu, dumny jestem, że hej!), ale zrobiło się ciemno i generalnie nie miałem ochoty na więcej (spokojnie bym jeszcze pokręcił). Prędzej czy później porwę się na dłuższą trasę.
  14. Nie ustawiam kobiet w jednym rzędzie z menelami, po prostu wyliczam. Po co ta złośliwa nadinterpretacja? Dziecko mam, nie bój nic:). Lada dzień sprawię mu sprzęt jeżdżący:). Pozdrower!
  15. Staram się stretchować, ale jak widać za długo siedziałem przed kompem itd., żeby wszystko przeszło, jak ręką odjął.
  16. Gruby120

    Z tarczą, czy na tarczy?

    No, stary, garda wysoko, głowa nisko i napieraj!
  17. Po krótkiej przerwie, spowodowanej bólem mięśni ud, wróciłem do kręcenia. Zrobiłem sobie 2 dni odpoczynku, bo uda tak mnie nawalały, że musiałem przystopować. Giry mi urosły (po 3 tygodniach jeżdżenia!), wręcz napuchły, ledwo wciskałem się w spodnie. Przez moment czułem się niczym zielony Hulk. Dzisiaj, wsiadając na bicykl, wciąż czułem ból, lecz po przejechaniu 25 km ustał. Może nie jak ręką odjął, ale - gdyby posłużyć się 10-stopniową skalą ocen - z wyjściowych 10 punktów obecnie zostały 2, może 3. Zrobiłbym znacznie więcej kilometrów, ale musiałem podjechać do serwisu. Tak, tak, moich przygód ciąg dalszy. Po 3-krotnym złapaniu kapcia w tym samym kole, pora przyszła na złamany pedał oraz problem z łańcuchem. Pedał, jak to seryjny, tandetny, plastikowy pedał, nie wytrzymał naporu moich hulkowych supermięśni. Czułem pod stopami, że "pływa", więc przyjrzałem mu się bliżej. Bingo! Długo się nie zastanawiając, pognałem do sklepu, aby dokonać zakupu kompletu nowych, stalowych "nakręcaczy". Sporo się naczytałem, że z takimi cudeńkami jeździ się znacznie bardziej komfortowo, lecz żadnych różnic nie odczułem. No, może poza komfortem psychicznym - mam pewność, że nie strzelą w najmniej oczekiwanym momencie. Nowe sztuki są metalowe, a na rantach powleczone gumą. Stopa z nich nie zjeżdża, jestem zadowolony. Łańcuch również chciał mi spłatać figla. Mam tzw. wolnobieg, na wysokich przełożeniach łańcuch charakterystycznie "strzelał", tak jakby miał przeskoczyć na inny bieg, lecz nie przeskakiwał, a szarpnięcie co kilka obrotów było strasznie wkurzające. Do dyspozycji zostawały mi jedynie niskie biegi, które działały gładko, lecz taka jazda to nie jazda, a widok wyprzedzających mnie matek pchających wózki przysparzał o nerwicę (na blacie ok. 15 km/h). Facet w serwisie wskoczył na moją maszynę, przejechał się na niej 100 m i szybciutko zdiagnozował, że łańcuch jest suchy. Wyciągnął tajemniczy olejek, posmarował łańcuch, pogrzebał przy przerzutkach i... problem zniknął. Przy okazji przestrzegł mnie, że seryjny łańcuch jest za krótki i odradza mi stosowanie biegów 1-3 (Kross Hexagon V2, prawa manetka), bo może się to skończyć przykro dla mojej kieszeni. Wróciłem grzecznie do domu, po odczekaniu 2 godz. łańcuch przetarłem, zgodnie z zaleceniami, a o posiadaniu niskich biegów powoli zapominam. We dwoje raźniej Gdy kupiłem rower i zajawiłem się na kręcenie, do kupna takiej zabawki namawiałem kumpla. Biedaczysko złapał sporo sadła i podobnie jak ja zapomniał, że istnieje coś takiego jak kondycja. W miniony weekend kupił wreszcie cacko (ładny i solidny Rockrider), więc w niedzielę wybraliśmy się na wspólną przejażdżkę. Nawet nie przypuszczałem, że we dwoje jeździ się wprost proporcjonalnie przyjemniej, niż w pojedynkę. Kolejne kilometry trzaskały jak z bicza strzelił, zwiedzaliśmy rejony miasta, o istnieniu których zapomnieli już nawet urzędnicy, tj. dąbrowski park Zielona (polecam, świetny teren do jazdy) oraz tamę na Pogorii 4. Pogadaliśmy o życiu, co sił w płucach komentowaliśmy mijane dziunie, wymądrzaliśmy się na temat swoich rowerów, obgadaliśmy pół miasta etc. Normalnie gadka, jak regularnie przy wódce. Co mnie rozbawiło, to fakt, że kumpel nie mógł za mną nadążyć i co kilka chwil musiał mnie powstrzymywać, natomiast na podjazdach oglądał moje piękne poślady, a i tak z daleka. Nie to, że się przechwalam, lecz po 3 tygodniach regularnego jeżdżenia widzę na swoim przykładzie, że trening czyni mistrza. Mam nadzieję, że po bieżącym, pierwszym sezonie będę się czuł niczym młody bóg, a spodnie to będę kupował z lampasami;). Tak czy inaczej, wspólne jeżdżenie jest świetną rzeczą i mam nadzieję, że proza życia pozwoli nam na więcej takich wypadów. Niech no się tylko kolega Adam "rozjeździ", a będziemy wspólnie rzeźniczyć. Zresztą okazało się, że moja świetna, zwichrowana kumpela (hi there, Ewelina!) również popyla namiętnie na rowerze, aczkolwiek nieregularnie, niemniej pokonuje jednorazowo spore dystanse. No, ale jako że znam jej temperament i siłę do pewnych rzeczy, to się nie dziwię. Tak, tak, z nią również jestem umówiony na wspólne kręcenie. Oświecenie Jeżdżąc po osiedlu czuję na sobie wzrok moich rówieśników, którzy dogorywają na ławkach czy z pomocą grawitacji wypadają z pubów. Widzę dziewczęta, do których dawno, dawno temu startowałem, pchające wózki z pociechami. Widzę wreszcie blade brzuszyszka na balkonach, zgarbione sylwetki, ludzi włóczących nogami, żuli polujących pod monopolowym oraz młodzież, która nie wie, co ze sobą zrobić. Patrzę, patrzę i duma mnie rozpiera, że zdecydowałem się wsiąść na rower. Rzekłem.
  18. Aktualnie borykam się z taką właśnie przypadłością. Po 3 tygodniach jeżdżenia, uda spuchły mi niesamowicie, z umiarkowanych flaków zrobiły się twarde jak skała i wyraźnie zyskały na objętości. Czuję permanentny ból i musiałem zrobić sobie 2 dni przerwy. Wciąż pobolewają, ale dzisiaj Hulk wsiada na rower.
  19. Dzięki za sprostowanie, człowiek uczy się całe życie.
  20. Taaa, złośliwość rzeczy martwych. Bardziej wredni są tylko niektórzy ludzie;).
  21. Co kraj, to obyczaj. Ja wolę zupełnie zdjąć oponę, bo mogę ją wówczas dokładnie obejrzeć, również od wewnętrznej strony.
  22. Info poszło na PW. A ja mam akumulatorki o poj. 1800 mAh:). Widocznie Chińczycy naklejali takie etykiety, bo poszła trefna seria;).
  23. Zapewniam Cię, że czerwona obramówka w niczym nie przeszkadza - nie razi. Podczas jazdy rowerzysta nie zwraca na nią uwagi. Tylnego koła jeszcze nie miałem okazji ratować, ale jak będzie trzeba - z pewnością opiszę, co i jak. Póki co rzuć okiem tutaj - materiał zaktualizowałem:).
  24. Wpis zaktualizowałem, uwzględniając Wasze uwagi. Dzięki za ich podrzucanie! Ponadto dopisałem co nieco, bo przygoda dętkowa miała kontynuację.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...