Skocz do zawartości

Gruby120

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    317
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Zawartość dodana przez Gruby120

  1. Gruby120

    Ćwiartka na mokro

    Jeśli śledzisz mój blog - wiesz, że kilka dni temu rozpocząłem nowy sezon, a za pierwszy trening zapłaciłem dużo. Za dużo. Dzisiaj, mimo paskudnej aury, ponownie wsiadłem na rower, tym razem z zamiarem delikatnego treningu mającego na celu rozmasowanie obolałego zadka. Po wskoczeniu na siodło czułem ból. Ból i w zasadzie nic innego. "Moja biedna dupka" - pomyślałem, kręcąc powoli. Zatrzymałem się po zaliczeniu 500 m, lekko zrezygnowany, lecz zacisnąłem zęby i ruszyłem przed siebie - z centrum Dąbrowy Górniczej nad Pogorię III. Podczas czesania pierwszej pętli lunęło z nieba, ale nie takie rzeczy robiło się ze szwagrem po pijaku, więc zasuwałem w najlepsze. 95% ludu uciekło, więc można było kręcić bezstresowo. Wkrótce dołączył do mnie kumpel (Bethon), z którym zawczasu umówiłem się na kręcenie (mamy wspólną motywację - sukcesywne pozbywanie się mięśnia piwnego). Mając stosunkowo niewiele czasu i - głównie po mojej stronie - argument w postaci obolałego dupska, nastawiliśmy się na lekką przebieżkę. Objechaliśmy Pogorię II (ach, cóż za wspaniałe, śmierdzące błoto!), pół PIII i ruszyliśmy do parku Zielona, a stamtąd, przez będzińską Syberkę, na chatę. Było niezwykle sympatycznie, pogadało się o pierdołach, a mój licznik odnotował przebyte 26 km. Bez spinki. Dupal wciąż boli, ale nieporównywalnie mniej intensywnie, powoli się przyzwyczaja. Mam nadzieję, że pod koniec przyszłego tygodnia będę się śmiał z tej dolegliwości. A zatem... tymczasem! Pomiary / wymiary / rozmiary - stan na dzień 11 maja 2013 r. Łącznie przejechane km w bieżącym sezonie: 61 Rowerowy lamer - blog do polubienia!
  2. Gruby120

    Nowy sezon

    Raczej nie .
  3. Aaa, dziękować za miłe słowo. Dupsko podleczę i ruszam przed siebie .
  4. Wczoraj zainicjowałem sezon rowerowy 2013, tj. 9 maja. Zanim jednak przejdę do opisywania tych dramatycznych wydarzeń - na dobry początek retrospekcja. Mój poprzedni, a zarazem ostatni wpis w 2012 r., opublikowałem 30 czerwca. Mój rower to szmelc - opisałem, jak sypie się mój wehikuł, pożaliłem na oponę i złapałem za portfel. Zanim jednak pobiegłem do sklepu, następnego dnia na forum odezwał się do mnie dobroczyńca o ksywie Luxtorpeda, który przedstawił mi ofertę nie do odrzucenia: "Stary, mam dla Ciebie 2 opony Kendy, w świetnym stanie - bierz albo je wyrzucę". Mniej więcej tymi oto słowy kolega zaoferował mi bezinteresowną pomoc. Łaskawa opatrzność sprawiła, że miał on interes dosłownie 200 m od miejsca mojego zamieszkania, więc podjechał do mnie i przekazał opony. Wielkie dzięki, kolego (mimo że ze sporym poślizgiem). Niestety, brutalne życie sprawiło, że po założeniu opon nie było mi dane wsiąść na rower. Po pierwsze, zauważyłem, że tylna obręcz jest pokiereszowana, krzywa, dwie szprychy złamane itd., więc jazda skutkowałaby kolejnymi stratami. Po drugie, w moim życiu prywatnym szykował się mały przewrót, więc zamiast jeździć - zakasałem rękawy i pracowałem fizycznie od rana do wieczora, do domu wracałem wy**bany jak bęben Rolling Stonesów po koncercie. Trudno było mi się pogodzić z tą rowerową rozłąką, szczególnie że połknąłem bakcyla, ale nic poradzić nie mogłem. 2013 Jak nie urok, to przemarsz wojsk... Na początku maja kupiłem nową obręcz, w serwisie zamówiłem przekładkę kasety (groszowa sprawa, 9 zł) i wreszcie mogłem ruszyć w teren (wszystko trwało tydzień, ale mniejsza o to). Pamiętając o przebojach z poprzedniego sezonu, zaplanowałem delikatną rozgrzewkę na dystansie 10, góra 15 km, aby rozgrzać się, przypomnieć zastanym mięśniom oraz stawom, że powinny pracować na siebie. Wyruszyłem ochoczo nad dąbrowską Pogorię III. Po przejechaniu 2 km poczułem, że mięśnie pracują, lekko się zasapałem, ale nie odpuszczałem. Po zaliczeniu pętli nad akwenem miałem na liczniku 12 km i wówczas już wiedziałem, że powoli wypada kończyć, zwinąć się do domu i położyć lulu. Niestety, wraz z upływem lat nie przybyło mi rozumu, więc postanowiłem objechać Pogorię II. Troszkę się zmierzwiłem na tę myśl, bo ponoć kleszcze wysypały w tym roku bardzo obficie, a zaplanowana trasa wiedzie głównie przez las, jednak zacisnąłem zęby (i poślady) i ruszyłem przed siebie. Trochę wspinaczki, w końcu błocko tak gęste i powszechne, że modliłem się, aby nie zaliczyć gleby, którą przypłaciłbym totalnym umorusaniem. W błocie grzebałem się ze średnią prędkością rzędu 3-5 km/h, ale udało mi się przeprawić przez tę breję. No dobra, raz wpadłem w głęboki dół, więc usrałem się śmierdzącym szlamem konkretnie, ale gleby nie zaliczyłem. Objechawszy Pogorię II miałem na liczniku 20 km i w zasadzie powinienem był skierować się do domu, szczególnie że dupsko zaczęło mnie konkretnie pobolewać. Niestety, chora ambicja nie pozwoliła mi iść na łatwiznę, więc - mając sporo wolnego czasu - rzuciłem się na Pogorię IV. To był błąd. Gdy zaczęło się ściemniać, byłem na odludziu na drugim końcu miasta, bez oświetlenia i narzędzi (zapomniałem się spakować), z dwoma łykami wody w bidonie. Gdy się ściemniło, turlałem się na asfalcie z prędkością nieprzekraczającą 15 km/h, przeklinając swoją głupotę. To był ok. 25. km wyprawy. Dupsko odpadało z bólu, łapy bolały od uchwytów i operowania przerzutkami, plecy nawalały mnie jak po oberwaniu kijem golfowym, "achillesy" wysiadały, stopy drętwiały, mięśnie nóg odmawiały posłuszeństwa. Przeszywałem noc w nieoświetlonej okolicy, walcząc z samotnością oraz niedomagającym ciałem. Ostatkiem sił dowlokłem się do domu i mimo szczerych chęci - nie byłem w stanie popełnić niniejszego wpisu. Głupi, głupi, głupi... Zamiast odpuścić po 15 km i zwinąć się do domu, rzuciłem się na całkiem długą wyprawę, co było głupie tym bardziej z uwagi na fakt, iż spora jej część wiodła w nie najłatwiejszym terenie. Mając w pamięci mój ubiegłoroczny debiut (vide Lamerskie początki 35-latka), mimo wszystko jestem zadowolony. Minionej nocy spałem wprawdzie na brzuchu, bo obolałe dupsko nie pozwalało na inne rozwiązanie, czuję wszystkie mięśnie, nogi mnie bolą, ale taka tragedia to nie tragedia, no i rozdziewiczyłem "nowe" opony od dobrego człowieka. Mogło być gorzej. Nie pozostaje mi nic innego, jak odchorować i - jak dobrze pójdzie - jutro wsiąść na rower, aby pokonać... No właśnie, 20 km...? Pomiary / wymiary / rozmiary - stan na dzień 9 maja 2013 r. Waga ciała: 112 kg (trwale zrzucone 6 kg w stosunku do ubiegłego roku!) Łącznie przejechane km w bieżącym sezonie: 35 Do następnego wpisu, pozdrower!
  5. Ha, podobny scenariusz do mojego przypadku. Zajrzyj koniecznie na mój blog, aby wiedzieć, co Ci grozi. Pozdrower!
  6. Gruby120

    Nowy sezon

    Hm, czuję się jak gwiazda jakaś...
  7. Gruby120

    Nowy sezon

    Tak jest, no i niczym niedźwiedziowi - kilka kilogramów przybyło. Cóż, zimą i tak jeździć nie mogę, bo wiele czynników na to nie pozwala, ale ciepłe miesiące mi uciekły w poprzednim sezonie. Nie podaruję.
  8. Gruby120

    Nowy sezon

    Czołem! Cholera, na majowy luz nie wyrobiłem się z naprawą, więc najbliższe dni spędzę za kółkiem zamiast na kółkach, ale nic to - wkrótce będę nadrabiał. Ach, ależ ja będę nadrabiał!!!
  9. Gruby120

    Nowy sezon

    Honey, I'm home! Zginąłem, przepadłem, zgrzeszyłem. Poprzedni sezon skończyłem brutalnie i bez ostrzeżenia, sytuacja życiowa zabrała mi możliwość bujania się na rowerze - musiałem zadbać o ważniejsze rzeczy, przygniótł mnie ogrom pracy, obowiązków etc. Na domiar złego mój szmelc odmówił posłuszeństwa, więc tym bardziej straciłem zapał. Było, minęło, wracam do gry. Na dniach zamówię tylne koło, które uległo zniszczeniu, założę je i mam zamiar odbębnić pierwsze 100 km z przepisowym bólem dupska, a później bujać się w wolnych chwilach. W bieżącym sezonie na bank nie zmienię roweru, ale w przyszłym rzucę się na porządną maszynę. Zainteresowanych - jak zwykle - zapraszam do śledzenia moich wypocin.
  10. Gruby120

    Mój rower to szmelc

    Kolego, jest kilka czynników, które decydują o tym, że mój rower nie wytrzymuje. Głównym czynnikiem jest - jak sądzę - mój rozmiar. Jestem nieskromnych gabarytów, delikatnie mówiąc:). Gdyby na moim Krossie jeździł 70-kilowiec, rower posłużyłby mu znacznie dłużej. 29era mam na celowniku, zbieram kasę, aby w przyszłym sezonie strzelić sobie takie cacko. Nie widzę innej opcji.
  11. Gruby120

    Mój rower to szmelc

    Właśnie to chodzi mi po głowie.
  12. Gruby120

    Mój rower to szmelc

    Taaa, celowo przestawiłem, żeby okłamać samego siebie.
  13. Gruby120

    Mój rower to szmelc

    Na końcu wpisu dodałem fotkę, która pokazuje (hm...), że klocki nie zawiniły.
  14. Gruby120

    Mój rower to szmelc

    Dzięki za odpowiedź, Iza. Jak to mówią - sprawiłaś, że mój dzień jest lepszy. Natomiast co się tyczy rozbierania, to nie usprawiedliwiam facetów z bebechem po kolana czy kłakami na plecach.
  15. Nastał weekend, więc sobotnia wycieczka zaplanowana została zawczasu. Tym razem, do mnie i BTH dołączył kumpel z zamierzchłych czasów, Bartek. Chłopak regularnie biega, ale nie jeździ na rowerze. Zgłosił się na ochotnika, aby wspólnie z nami polamerzyć na dwóch kółkach, więc zaplanowaliśmy spokojną, niezbyt długą trasę, gdzieś wokół dąbrowskich Pogorii, aby w razie ewentualnego braku sił witalnych u Bartka, nie zostać w lesie. Mieliśmy wystartować o 10.00, lecz Bartek spóźnił się, bagatela, 30 minut. No nic, zdarza się nawet najlepszym, a co dopiero jemu... W czasie rzeczywistym ustaliliśmy, że objedziemy Pogorię III i - korzystając z wyśmienitej pogody - zażyjemy kąpieli. Luźno licząc, 17 km - miało być w sam raz dla kolegi na pierwszy raz. No to jedziemy. Po przejechaniu 3 km zaniepokoiło mnie dziwne szarpanie w tylnym kole. Wczoraj również to czułem, ale w znacznie mniejszym stopniu. Dzisiaj czułem każdy obrót koła, lekko podskakując na siodełku. Po dojechaniu na Pogorię zsiadłem z roweru, zakręciłem korbą i... O zgrozo, koło chodzi na boki jak szalone. Myślałem, że poluzowała się śruba, więc ją dokręciłem, ale to nie było to. Moje opony są już łyse po przejechaniu niepełna 900 km, więc cień podejrzeń padł na nie. Po chwili, przyglądając się oponom dokładniej, namierzyłem niepokojące zjawisko - w kilku miejscach była ona przetarta blisko obręczy. Co jest powodem tego defektu? Albo opona poddała się pod wpływem pokonanego dystansu, albo skrzywiłem obręcz i zadziałała fizyka. Co prawda na rowerze nie wyprawiałem nic głupiego, ale człowiek nigdy nie wie. Wystarczy niefortunnie wybrany krawężnik czy inny snake. Cokolwiek się stało, wiedziałem, że z telepiącym się kołem nie ujadę daleko. Na szczęście koledzy nie porzucili mnie na pastwę losu, lecz towarzyszyli w niedoli - jechaliśmy wokół Pogorii III wolno, majestatycznie. Wreszcie namierzyliśmy kawałek wolnej, dzikiej plaży, więc zeskoczyliśmy z rowerów i popluskaliśmy się. Ach, cóż za ulga! Tytułem dygresji, nad wodą kobiety rozbierają się żwawo. Niestety, wszystkie. Po 20-minutowym postoju ruszyliśmy przed siebie, a raczej - z mojego powodu - w drogę powrotną. Wolno, majestatycznie. Wjechawszy na osiedle, z tylnego koła rozległ się świst. Wyrwa przy obręczy powiększyła się na tyle, że puściła. Widocznie wskutek turbulencji oberwało się również dętce. Jak by na to nie patrzeć, szykuję się na wydatki. Do domu nie miałem daleko - rozstałem się z kumplami i ruszyłem z buta. Czy to normalne, że opony zdzierają się do cna po zaliczeniu 900 km? Fabryczne, tanie - to fakt, ale wydaje mi się, że to przesada. Mój rower to szmelc, ale tak to jest, jak się kupuje model budżetowy. Wycieczka miała być dłuższa, a i pod wieczór planowałem samotny wypad, aby pstryknąć kilka fotek z XVIII Międzynarodowego Pikniku Country. Dupcia zbita. Jeśli masz taką możliwość, pędź na Pogorię III - jest tam masa ludzi, a impreza będzie po zbóju! Pozdrower! Aktualizacja Zdjęcia defektu są mylące - perspektywa sugeruje, że klocek ocierał o oponę, ale nic z tych rzeczy. Sprawdziłem organoleptycznie. Zrobiłem nawet fotkę. Jakość kiepska, bo aparat w moim telefonie nie lubi pstrykać z bliska. Podsumowując, klocki ustawione są idealnie.
  16. Myślę, że na prostej cisnę 24 - 30 km/h i powoli chudnę. Prędkość rzędu 15 km/h to spacerek, od takiej jazdy raczej niczego nie ubędzie.
  17. Lato wszędzie, piękna pogoda, chce się żyć. A zapowiadane są upały, więc dla rowerzystów gratka. Wczoraj machnąłem 27 km, dzisiaj wpadło okrągłe 30. Kręcąc w okolicach dąbrowskiej Pogorii III zauważyłem, że przygotowuje się tam nie byle jaką fetę, mianowicie w dniach 30 czerwca - 1 lipca br. (sobota - niedziela) odbędzie się XVIII edycja Międzynarodowego Pikniku Country. Przyjeżdżajcie, jeśli tylko możecie, bo - jak zwykle - będzie się sporo działo! Na zdewastowanym do tej pory parkingu przed Pogorią wylano asfalt - wreszcie! Nawierzchnia jest gładka jak tafla szkła, rolkarze przeżywają orgazm. Przed parkingiem zebrały się kampery - zjechało się ich całe mnóstwo. Parking, na którym odbędzie się impreza, jest w budowie. Ustawiana jest scena, a budki z fast foodem prężą już muskuły. Jutro na dobre zacznie się o godz. 16.30, ale warto przyjechać wcześniej, choćby po to, żeby zaliczyć kąpiel czy też rundkę honorową wokół Pogorii. Odradzam przyjazd samochodem, bo będzie prawdziwy Meksyk, chyba że zaparkujecie gdzieś dalej i przybędziecie z buta. Impreza zawsze jest huczna, więc tym razem nie może być inaczej. Więcej informacji o imprezie znajdziecie tutaj. Pozdrower!
  18. Wzrost - 194 cm. Waga 114 (wyjściowo było ok. 118,8). Dzisiaj i jutro jeżdżę, więc mam nadzieję, że pojawi się 113:).
  19. Po dwóch miesiącach jeżdżenia mam 5 kg mniej! Zero diety, tylko jazda (do tej pory 850 km). Jeśli do końca sezonu zbiję kolejne 5 kg, wypiję z tej okazji dużą flachę.
  20. Oł sieeet... Dzięki za info, było niebezpieczniej, niż sądziłem.
  21. Gruby120

    Dorotka zaliczona

    No ba, się wie! Człowiek ma od razu więcej pałera i zaciska zęby;).
  22. Gruby120

    Dorotka zaliczona

    Dzisiaj mam za sobą wspaniałą przejażdżkę - w liczniejszym niż zazwyczaj towarzystwie zaliczyłem będzińską Dorotkę. Brzmi nieźle, prawda? Spokojnie, Dorotka to góra w Będzinie, która jest na wyciągnięcie ręki z Dąbrowy Górniczej, a raczej w zasięgu wzroku. Z mojego okna prezentuje się następująco. Oprócz mojego stałego kompana (BTH), tym razem do stawki dołączyła fajna laska - Ewelina to zapalona rowerzystka, której górki nie są straszne. O godz. 11.00 stawiliśmy się w umówionym miejscu i z Dąbrowy ruszyliśmy do parku Zielona, a stamtąd ścieżką rowerową do Będzina. W Będzinie obejrzeliśmy słynny zamek oraz przylegający do niego kościółek, aby ruszyć przed siebie. Nie ujechaliśmy daleko, bowiem obok będzińskiej "nerki" odbywała się jakaś impreza rajdowa. Samochody wyły jak szalone, więc wygrał samczy instynkt - podjechaliśmy obejrzeć to widowisko. Maszyny wściekle wyły i paliły gumy. http://www.youtube.com/watch?v=XW0b35FN3aY Czas ruszyć dalej. Nieopodal zamku znajduje się uroczy pałac. Przed pałacem, w ogrodzie odbywały się targi rękodzieła, więc przeciskaliśmy się w tłumie na swoich stalowych rumakach, gdyż nie mogło nas tam zabraknąć. Będąc nieopodal góry, nie wygląda ona strasznie. Wjazd na Dorotkę jest ani trudny, ani łatwy, że tak się wyrażę. U podnóża góry ciągnie się zwykła droga asfaltowa o małym kącie nachylenia. Następnie przychodzi zmierzyć się z asfaltową alejką. Jest stromo, ale to zaledwie 500 m do podjechania. Po chwili żarty się kończą. Z asfaltu zjeżdża się na udeptaną ścieżkę - jest tak stroma, że nie dałem rady pod nią podjechać. Po pierwsze, łyse tylne koła buksowały. Po drugie, gdy już złapałem przyczepność, na rowerze "stawałem dęba". W trosce o swe kości, rower podprowadziłem 50 m, po czym wsiadłem nań, bo - choć stromo - można było już jechać. Najlepsze jest to, że ja i Ewelina oboje spadliśmy z rowerów górskich, a kumpel wjechał pod tę stromiznę na swojej miejskiej maszynie. Po zaliczeniu tego newralgicznego punktu jedzie się przez moment po bardzo przyjemnej ścieżce. Widok z Dorotki na Zagłębie. Po chwili pojawia się kolejny średnio stromy podjazd - 200 m i już ląduje się na szczycie Dorotki. A tam piękna polana i ustawiony pośrodku kościół. Tak wygląda góra z lotu ptaka. Tablica informacyjna obok kościoła. Pyknęliśmy kilka fotek, moment odpoczęliśmy, uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy dalej. A przecież po męczarni czas odebrać nagrodę - zjazd z góry, łącznie kilka km. Z Dorotki pędziliśmy spokojnie do parku Zielona w Dąbrowie Górniczej, a stamtąd na Pogorię III. Po raz pierwszy w bieżącym sezonie widziałem tak wiele foczek, które wypełzły na plażę. W wodzie też roiło się od amatorów kąpieli. Z tej okazji powstała fotka grupowa:). Kumpel dołączył do plażującej się żony, a ja z Eweliną zaliczyliśmy rundkę honorową wokół Pogorii i wróciliśmy do punktu wyjścia. Ciekawostki dropsa. Kumpel kupił uchwyt na telefon komórkowy. Tani (30 zł), zwykły, brzydki jak noc, ale spełnia swoją rolę, niemniej kolega obawia się o kondycję swojego cacka podczas zjazdów - ponoć nie trzyma telefonu wystarczająco mocno. Swoją drogą, przymierzam się do kupna tabletofonu Samsung Galaxy Note, a że nie oszczędzam sprzętu, będę woził go na rowerze. Czy ktokolwiek wozi takiego bydlaka? Jeśli tak, będę wdzięczny za rekomendację uchwytu rowerowego. Z planowanych 30 km zrobiły się 42. Taki dystans to świetna zabawa, rowerowy lamer nie zmęczy się za bardzo, a i może po wycieczce normalnie funkcjonować przez resztę dnia. 70 km to za dużo dla lamera. No dobra, Dorotka zaliczona, w przyszły weekend porwiemy się na kolejną trasę. Kompanom dziękuję za tę wycieczkę. Pozdrower! Dzisiaj pękło: 42 km Stan licznika: 771 km Rowerowy lamer - blog do polubienia!
  23. Gruby120

    One way ticket

    Ogólnie lusterka to fajna rzecz, ale jako kierowca z doświadczeniem mam odruch bezwarunkowy i non stop kręcę głową. Czy takie lusterka wydają się na tyle solidne, że w razie gleby wyjdą bez szwanku?
  24. Minionej nocy spałem zaledwie 4 godziny, podczas dnia miałem niezły mętlik z uwagi na załatwianie pewnych formalności, do tego doszedł cholerny zaduch - tak oto wygląda recepta na trudny dzień. Obiad pochłonąłem o godz. 18.00 i w zasadzie, z czystym sumieniem, mógłbym wywalić się przed telewizorem, aby z czasem wpaść w objęcia Morfeusza. Zapragnąłem jednak wyskoczyć na rower, bowiem w bieżącym tygodniu zaliczałem tylko krótkie trasy z synem. Nastawiałem się na 20 km w dobrym towarzystwie, ale kumple dali ciała. "Jadę sam" - postanowiłem. Udałem się na Pogorię III w celu podlansowania. Zanim wjechałem w okolice molo, spotkałem kumpla. Uwaga, będzie ciekawie. Przybył na miejsce odebrać rower kumpla, który kilkanaście minut wcześniej miał wypadek. Jego kolega jeździł na "ostrym kole" i nie zdążył wyhamować w jakiejś dziwnej sytuacji - aby uniknąć staranowania dzieciaka, przywalił w drzewo. Złamał obojczyk, przyjechała po niego karetka, połamał się również rower - rama i kierownica. No, dzwon musiał być konkretny. Wracaj do zdrowia! Z kumplem pogadałem 10 minut i już miałem ruszać, gdy z nieba poczęły spadać krople deszczu. "W to mi graj!" - pomyślałem i ruszyłem przed siebie. Po przejechaniu 1,5 km sytuacja była dramatyczna, widoczność spadła do 500 m, lało jak z cebra. Normalnie bym się nie przejął, ale miałem na nogach nowe buty, więc chcąc uniknąć w nich gnoju, zajechałem pod zadaszenie - przystań wielu rowerzystów w tym patowym momencie. Deszcz był bardzo intensywny, lecz po 10 minutach zza chmur wyłoniło się słońce i... piękna tęcza. Objechałem Pogorię, a mój umysł domagał się kolejnego okrążenia bez odpoczynku. Tak też zrobiłem. Drugie okrążenie wciągnąłem noskiem, a następnie pojechałem do Parku Zielona. Ot, rutyna. Tam spotkałem swojego rowerowego superbohatera. Facet zatrzymał się obok mnie i spytał o drogę. Odpowiadając uprzejmie, tłumiłem emocje, choć korciło mnie, aby rozwinąć rozmowę. Co wyjątkowego było w tym rowerzyście? Spójrz sam, czytelniku. Pokrzepiający widok. Temu gościowi należy się szacunek. Zamiast planowanych 20 km, pod domem licznik wskazał zaliczone 27 kilosów. Zero zmęczenia, zero bólu, zero zadyszki mimo wykańczającego dnia. Czuję, że żyję. Pozdrower! Rowerowy lamer - blog do polubienia!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...