Skocz do zawartości

Gruby120

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    317
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    12

Zawartość dodana przez Gruby120

  1. Mistrzostwem świata jest odpowiedź "muzyka" lub "podróże", przy założeniu, że taka osoba po prostu słucha hitów z radia, a podróże to wycieczka do Egiptu czy Chorwacji:).
  2. Zdecydowanie nie kładę się jeszcze pod ziemię, ale obserwując otoczenie wyciągnąłem taki oto wniosek: widzę mało rowerzystów powyżej 25. roku życia. Właśnie wówczas zaczynają się poważne przygody ze ślubem, dzieckiem, kredytami, a na rower czy inne hobby czasu i kasy brakuje.
  3. Apeluję o czytanie ze zrozumieniem. Wydałem 700 zł na swojego Krossa i wobec tego jestem z niego zadowolony. Napisałem również, że niskie modele tego producenta to jednak niższa półka. Absolutnie nie przekreślam marki jako takiej, wszak w przyszłym roku mogę kupić "wysokiego" Krossa. Dzięki wszystkim za sprostowanie w temacie Tajwanu.
  4. Zgadza się, laik jest z góry skazany na porażkę, jeśli nie ma u boku sensownych pomocników. Wystarczy sobie przypomnieć kupno pierwszego auta;).
  5. Iza, naturalnie większość producentów spawa w Chinach, natomiast tam też spawają lepiej lub gorzej, używając lepszych materiałów lub gorszych. Z tego co wiem, wyższą półkę produkuje się w Tajlandii. Proszę o korektę, jeśli się mylę.
  6. Co się tyczy marki jako takiej - nie dyskutuję. Przecież nie twierdzę, że to szajs. Dla lamera Kross to świetny wybór. Co się tyczy łatania - owszem, będę się uczył. Lada dzień dostanę sakwę, to i jej wyposażenie dokupię.
  7. Nie napisałem, że Kross to tania marka, ale jak ktoś zamierza zasuwać 30 km dziennie (a propos, właśnie wróciłem z wyprawy - 30 km zaliczone, zgodnie z optymistycznym planem), nie tylko po asfalcie, to przyda mu się porządniejszy sprzęt. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, dlatego podtrzymuję, że dokonałem słusznego wyboru. Co się tyczy składania roweru na własną rękę, to nie wykluczam takiego manewru w przyszłości. Będę szperał, ale to dopiero w przyszłym sezonie.
  8. Oczywiście, że szef handluje rowerami porządniejszymi, z wyższej półki (1500+ zł), więc zniechęcanie klientów to jego chleb powszedni, ale jako świadomy konsument (za takiego się uważam) mam swój rozumek i potrafię rozróżnić zło od dobra. W związku z tym, wiem, że na Hexagona V2 nie będę wyrywał lasek;) i chętnie słucham opinii doświadczonych ludzi, szczególnie że z moim rowerem nie jestem związany emocjonalnie. Ot, pierwszy rower lamera. Nie ma co ukrywać i zaklinać rzeczywistości, niskie modele Krossa to po prostu... niskie modele. W sam raz dla lamerów:).
  9. Nieszczęścia chodzą parami. Dosłownie kilka dni po kupnie nowego roweru strzelił mi łańcuch, ale nie zraziłem się tym faktem. Po pierwsze, swoje ważę, a po drugie - popełniłem karygodny błąd podczas wjazdu na stromą górę (głupie ustawienie przerzutek "po skosie" oraz stanięcie na pedałach w całej swej okazałości, bez zbicia biegu "na sucho"). Spoko, sypnąłem groszem na spinkę i po problemie. Serwis mam niedaleko od chaty, więc spacerek z maszyną u boku nie szkodzi. Jednak na zerwanym łańcuchu nie koniec atrakcji. Przedwczoraj ok. godz. 21.00 wybrałem się na testowanie nowego oświetlenia. Niestety nie naładowałem odpowiednio baterii, bo ładowarka kończy swój żywot w męczarniach (czym prędzej zamówiłem nową), więc z testowania oświetlenia nici, niemniej nie odmówiłem sobie pyknięcia 10 km w osiedlowych realiach. Wczoraj zapragnąłem dosiąść rumaka, ale okazało się, że nigdzie nie pojadę, bo podczas nocnej wyprawy przebiłem dętkę. Nie jestem majsterkowiczem, więc przerażony wizją niemożności jeżdżenia podczas majowego weekendu (piątkowe popołudnie, a ja w czarnej d**ie) złapałem za telefon, aby upewnić się, że serwis mi pomoże. Ufff, udało się, rower pod pachę i sunąłem do serwisu. Nowa dętka, opaska, usługa, wynegocjowane 30 zł za obsługę. Na zdjęciu piękny flaczek przed serwisowaniem (niewiele widać, cóż...) Z przyczyn obiektywnych obsługiwał mnie nie pracownik serwisu, lecz jego właściciel. Człowiek-żyła, pasjonat z krwi i kości. Spojrzał na mój rower, zmarszczył czoło i upewnił się, czy aby nie jestem kolesiem z przerośniętym ego. Gdy zapewniłem go, że chcę usłyszeć prawdę nt. marki Kross, zaczęło się... Kross to firma kojarzona jako polska, ale jej rowery produkowane są zagranicą (Chiny, opony tajwańskie, do tego tani osprzęt Shimano, byle jaki amortyzator itd.), natomiast montowane są w Polsce. Niestety często zdarza się, że komponenty dobierane są nieudolnie, co utrudnia lub wręcz eliminuje możliwość późniejszego ich rozbudowywania. Montaż przebiega byle jak. Spakować i wysłać do klienta = po problemie. Mój egzemplarz okazał się kompletnie nieprzygotowany do jazdy (np. hamulce - manetki, ustawienie klocków i szczęk), co zresztą czułem laickim nosem. Jak to ujął szef, amortyzator będzie działał dłużej niż 2 miesiące tylko dlatego, że sporo ważę, więc będzie się kłaniał wbrew temu, co ma "zaprogramowane". Gdybym ważył 70 kg, prędzej czy później miałbym sztywny widelec. I tak dalej. Gdy przymierzałem się do kupna roweru, na niniejszym forum odradzano mi wybór Krossa, argumentując, że to szajs - wprawdzie znacznie lepszy od makrokeszówek rozpadających się po sezonie, ale warto sypnąć groszem i zainwestować w coś lepszego. Uparłem się jednak, że nie wydam większej kwoty (więcej na ten temat) i - uwzględniając wszelkie okoliczności - mimo wszystko nie żałuję swojego wyboru. Wychodzi na to, że będę pedałował zawzięcie, więc na Hexagonie V2 przejadę bieżący sezon (z wirtualną literą L na wirtualnym dachu), a w przyszłym rozejrzę się za konkretniejszym sprzętem. Jako rower "testowy", ten służy mi wyśmienicie, a że z pewnością jeszcze nie raz odmówi posłuszeństwa - wliczam to w koszty. Wczoraj machnąłem 19 km, w efekcie czego licznik wskazuje już 91, a po doliczeniu kilku dni pedałowania bez licznika, mogę obwieścić światu, że pyknąłem już łącznie ponad 100 km (110, może 120). Jak na lamera z 10-dniowym stażem, nie jest źle, prawda? Dzisiaj na Śląsku panuje piękna pogoda, więc zanosi się na 20, może nawet 30 km kręcenia. Nogi bolą mnie coraz mniej, a d u p s k o przyzwyczaiło się do siodła (praktycznie zero bólu). Kilka razy czytałem, że poślady potrzebują ok. 100 km do przyzwyczajenia się do siodła i w moim przypadku teoria pokrywa się z praktyką wręcz podręcznikowo. Podsumowując, rowery Kross konsekwentnie polecam rowerowym lamerom. Jest to świetny kompromis między ceną a jakością, doskonały sprzęt do sprawdzenia swoich sił i potencjalnego zainteresowania rowerowaniem. Ja już wiem, że będę jeździł, a lepszy rower kupię za rok. Życzę sobie jak najmniejszej liczby awarii. Dziękuję.
  10. Gruby120

    Błoto i dekolty

    Wygląda na to, że rowerzyści pilnie się obserwują, hehe. Ja tam jeżdżę bez kasku, ale kto wie, może kiedyś założę takowy?
  11. Uuu, no to słabo. Spróbuj porządnym kluczem dokręcić, w sumie niewiele masz do stracenia;).
  12. Gruby120

    30 km z przygodami

    Non stop mieszam przerzutkami i nic tego nie zmieni. Przecież do tego są.
  13. Gruby120

    Błoto i dekolty

    O, właśnie! Ja również w wyobraźni dopasowuję elementy tej układanki:). A wy, dziewczęta, oglądacie uważnie ciacha?
  14. Gruby120

    30 km z przygodami

    Co to znaczy "skosić"?
  15. W sumie dopiero na tej fotce zauważyłem zadarty nos - idealnie styka się z linią wody:). Niemniej ustawię siodło w poziomie. Helhaim, a to niby dlaczego? Wystarczy mocno dokręcić, Ameryki nie odkrywając.
  16. Śląsk przeżył dzisiaj popołudniowy atak pięknej pogody, więc - jako że każdy pretekst jest dobry - wsiadłem na swojego aluminiowego rumaka. Nosiłem się z zamiarem machnięcia ok. 10 km w kniejach, ale po ok. 6 kilosach brodzenia w błocie postanowiłem uderzyć na dąbrowską Pogorię III (a co!). Znów zastałem tam sporo ludzi i piękne widoki. Proszę bardzo, poniżej fotki przedstawiające piękne okoliczności przyrody oraz jeden z moich butów, cierpiących wskutek błotnych przepraw. Podczas jazdy mam sporo czasu dla siebie (a to dobre, co?), więc myślę. O tym i o tamtym. Na przykład zapragnąłem wyposażyć rower w bidet, bo zazwyczaj po machnięciu 10 km mam pragnienie niczym Smok Wawelski (wiesz, lubię wypić. Po powrocie na chatę wskoczyłem na Alle i czym prędzej wstukałem hasło "bidet"... No tak, skojarzenie miałem dobre, ale bidet i bidon to prawie tak, jak erupcja i erekcja, hyhy! W każdym razie, kupiłem bidon 0,7 l z uchwytem, a także - jak szaleć, to szaleć - sakwę trójkątną. Wciąż mam w pamięci tę przygodę, więc pragnę ustrzec się w przyszłości przed podobnymi atrakcjami, szczególnie z dala od domu. Nie pozostaje nic innego, jak doposażyć sakwę w podstawowe narzędzia. Prawdopodobnie jutro dostanę uprzednio zamówione oświetlenie Cree 400 lm, więc już zacieram swe kosmate łapska na nocne przeprawy. Łącznie machnąłem dzisiaj 23 km, więc założenia dot. dystansu legły w gruzach. I dobrze mi z tym. Licznik rowerowy, choćby najprostszy, to obowiązkowy zakup dla każdego rowerzysty. Pomaga się zdyscyplinować, motywuje do kręcenia, daje poczucie ogarniania sytuacji. I w tym miejscu kolejna dygresja na temat mojego narastającego zboczonka. Otóż zauważyłem, że nie lubię takich nijakich przebiegów, jak np. dzisiejsze 23 km. Chciałem dociągnąć do okrągłego wyniku (25), ale sił mi zabrakło (jednak walka w lesie w błocku zrobiła swoje, nogi manifestowały). To jak, ja jestem dziwny czy większość rowerzystów tak ma? Jeśli popylasz po Dąbrowie Górniczej, szczególnie w okolicach Pogorii, daj znać - chętnie pobujam się z Tobą. W grupie raźniej.
  17. Odzyskuję power...

  18. Gruby120

    Błoto i dekolty

    Po wczorajszej przygodzie, dzisiaj czym prędzej udałem się do serwisu, aby naprawić łańcuch. Spece uporali się z nim w 3 minuty, więc miałem chwilkę, aby obejrzeć ofertę sklepu, w którym ów serwis funkcjonuje. Mając na uwadze rzeczoną wtopę i wszelkie inne potencjalne zagrożenia, powoli myślę o zakupie zestawu survivalowego w sakwie zintegrowanej z chwytakiem na bidon, czy w dowolnej innej konfiguracji. O ile 1,5 km z buta to pikuś, o tyle wizja awarii z dala od domu, np. w środku lasu, nie jawi mi się w różowych barwach. Mając sprawny rower, nie mogłem sobie odmówić treningu. Z chaty wyskoczyłem ok.19.30, więc ściemniało się, ale i tak machnąłem 13 km (bez przystanków, yupi!). Dzisiaj było trochę asfaltu, podjazdów i sporo błota. Uwielbiam brodzić w takim syfie. Kurtka zapięta pod szyję i jazda! Żeby nie było jałowo, wspomnę, że zaczynam się niepokoić o siebie. Otóż oglądam się za rowerzystami. Nie jest dobrze. Gdy mijam się z jakimś osobnikiem na bicyklu, biegam wzrokiem po jego maszynie, sprzęcie i ciuchach. Ja chyba wariuję. Też tak macie? Oczami wyobraźni widzę jednak ogromną zaletę tego narastającego skrzywienia: latem dziewczęta jeżdżą pochylone, z głębokimi dekoltami... Kończę tym optymistycznym akcentem, wrrr!
  19. Gruby120

    30 km z przygodami

    Dzisiaj na Śląsku panowała piękna pogoda, więc postanowiłem - a jakże! - wsiąść na rower i trochę pokręcić. Niesiony na fali wczorajszego szaleństwa, postanowiłem rzucić się na głębszą wodę, a w zasadzie tuż obok wody - w Dąbrowie Górniczej jest bowiem gdzie jeździć, mianowicie wybrałem się nad zalew Pogoria. Dodatkową motywację stanowił fakt, że dzisiaj dotarł do mnie licznik rowerowy, który czym prędzej zainstalowałem i skonfigurowałem. Z chaty na Pogorię wybiło 4,8 km, to była rozgrzewka - trochę pod górkę, trochę z górki, głównie płaski teren. Gdy doturlałem się na miejsce, wziąłem głęboki oddech i pojechałem zaliczyć rundkę wokół zbiornika wodnego. Jako że wokół ciągnie się ścieżka rowerowa, jazda to czysta przyjemność. Masa ludzi na rowerach, rolkach, biegaczy, spacerowiczów, "nordiców" i innych zakochanych par. Wiedziałem, że trasa liczy ok. 6 km (uściślając, licznik wskazał 6,2 km), więc sądziłem, że się porządnie spocę. Nie, nic z tych rzeczy, Pogorię objechałem bez zająknięcia, roniąc kilka kropli potu i połykając kilka komarów. Podbudowany tym małym osiągnięciem, jako lamer z krwi i kości przystąpiłem ochoczo do zaliczenia drugiego, a następnie trzeciego okrążenia! Dałem radę bez problemów, a nawet zbaczałem z głównej trasy, aby tuż przy brzegu powściekać się w głębokim błocie zalanym wodą, klucząc między drzewami. Jak ja to lubię! Powtórzę się, ale MTB to był dla mnie najlepszy możliwy wybór. Po zaliczeniu 2 okrążeń postanowiłem zmienić miejscówkę - pobujać się w lesie w okolicach domu. Zamiast pędzić prosto, odbiłem jednak na dąbrowski park (okolice Nemo) i... zdarzyła się tragedia. Podczas próby wjazdu na bardzo stromą górkę, gdy wstałem z siodła - strzelił łańcuch. Kląłem pod nosem, bo jeżdżę dosłownie kilka dni na nowiutkim rowerze, a tu taki pech. Widocznie to jest cena, jaką muszę płacić za swoją masę ciała. Łańcuch przerzuciłem przez ramę i ruszyłem z buta na chatę. Na szczęście połowa drogi była z górki, więc wskakiwałem na siodło i zjeżdżałem, bo hamulce się nie zerwały:). Tak oto skończył się dla mnie ten rowerowo piękny dzień. Gdyby nie niespodziewana awaria, zaliczyłbym pewnie dodatkowe 10 kilosów, a skończyło się na 29, co i tak uważam za niesamowity sukces. Jutro zapylam (z buta, hehe) do serwisu, aby dogadać się z łańcuchem. Do przeczytania!
  20. Chodź, opowiem Ci bajkę, jak kot palił fajkę... Jeszcze tydzień temu założenie blogu rowerowego uznałbym za przejaw skrajnego lamerstwa. Jest przecież tyle pięknych rzeczy na świecie, szczególnie dla 35-letniego faceta... Niniejszy blog zakładam po to, aby uświadomić ludzi - np. zniechęconych do życia lub narzekających na obrastanie tłuszczem - że warto wskoczyć na rower, bo daje to niesamowitą satysfakcję. Ponadto, dzisiaj w mojej przygodzie z pedałowaniem (hm...) nastąpił przełom. Zanim to opiszę, pokrótce wyłożę swoją filozofię i proces przygotowywania się do kupna maszyny. Przez moment będą więc smęty... Mam niemal 35 lat, a ostatni rower, jaki miałem, dostałem na komunię. Z prostego rachunku wynika więc, że było to 26 lat temu. Nie pamiętam, jak długo na nim jeździłem, ale czyniłem to intensywnie. Jubilat 2 - tak się zwał. Nie był to sprzęt zbyt wytrzymały, więc przyjmuję, że służył mi 4 lata. To z kolei pozwala mi przyjąć, że na siodle nie brykałem ok. 22 lata. Większość tego czasu spędziłem "siedząc". Komputer, konsola, TV, szkoła, praca, samochód... Do kupna roweru przymierzałem się od kilku lat, ale zawsze było coś ważniejszego. Rodzina, sprzęt elektroniczny, zobowiązania, bla, bla... Wreszcie się zawziąłem, odłożyłem szmal i postanowiłem dowiedzieć się, co w trawie piszczy. O rowerach wiedziałem bowiem tyle, że składają się głównie z ramy, 2 kół, pedałów i kierownicy. Niniejsze forum śledzę od końcówki marca br., a przyswajane informacje okazały się bardzo pomocne podczas wybierania sprzętu. Wybór roweru Często zdarza się, że coś sentymentalnie wspominasz, np. smak czy zapach z dzieciństwa, więc sięgasz po to jako dorosły człowiek i czujesz rozczarowanie. Właśnie dlatego wyszedłem z założenia, że mój pierwszy rower po tak długiej rozłące z jeżdżeniem będzie względnie tani - chciałem uniknąć przeinwestowania, potencjalnego niezadowolenia i w efekcie odstawienia roweru w kąt. Byłbym wściekły wydając kilka tysięcy na sprzęt, który zbierałby kurz w piwnicy. „Jeśli mi się spodoba, to za rok czy dwa zmienię maszynę na porządniejszą” - oto cała filizofia. Sprytnie wymyśliłem, że kupię używany sprzęt renomowanej (w moim odczuciu) firmy, tak aby zmieścić się w 1000 zł. Na aukcjach śledziłem głównie rowery Giant oraz Scott, interesujące mnie egzemplarze kosztowały ok. 7 - 8 stówek, lecz miały na karku ok. siedmiu, ośmiu lat. W takim okresie rower może doznać sporo złego, więc ostatecznie odpuściłem i zdecydowałem się na kupno nowej sztuki z gwarancją. Niestety za tysiaka niewiele można zwojować (za 2 znacznie więcej), ale uparłem się, że nie wydam więcej (vide poprzedni akapit). Przeczytawszy cały internet;), w końcu wybór padł na rower Kross Hexagon V2 lśniący nowością. W ofercie pewnego sklepu znalazłem ten model za niespełna 700 zł! Więcej na ten temat... Pierwszy trening Rower przyjechał do mnie 18 kwietnia. Z miejsca zabrałem się za jego skręcanie i po godzinie - dumny jak paw - wyskoczyłem na przejażdżkę. Po przejechaniu jednego kilometra zatrzymałem się zasapany, nie wierząc w to, co dzieje się z moim ciałem, szczególnie nogami... Ledwo je czułem. Z osiedla wpadłem do lasu, tam pokręciłem minutę i zdechłem. Nieopatrznie wybrałem trasę powrotną wiodącą głównie pod górę, licząc na to, że jakoś sobie poradzę. Poradziłem sobie z dwoma postojami, do domu wróciłem po 35 minutach - z podkulonym ogonem, niby szczęśliwy, ale pełen obaw o swoją rowerową przyszłość. Mózg miałem wytrzepany od wertepów, nawet jazda po płaskim terenie sprawiała mi drobny problem. Obawiałem się, że następnego dnia nie będę mógł wstać z łóżka z uwagi na zakwasy, lecz nic z tych rzeczy. Następnego dnia, zamiast nóg czy stawów, niesamowicie bolało mnie d u p s k o, ponadto czułem lekki ból w plecach, szczególnie w odcinku lędźwiowym (mam z nim drobne problemy), a także w pozostałościach po "motylach". Jazda Po pierwszym treningu zanurzyłem się w lekturze i nastąpiły kolejne przejażdżki, zacząłem modyfikować ustawienia, dłubać przy hamulcach, siodełku. Hamulce podkręciłem, aby poprawić ich skuteczność, siodło podniosłem. Swoją drogą, nóg nadal nie mam wyprostowanych podczas kręcenia, ale nie chcę przegiąć. W tym miejscu proszę o podpowiedź. Poniżej zdjęcie roweru i pytanie: Jeśli podniosę siodełko jeszcze 5 cm, czy będzie to optymalna pozycja, czy będę zbyt zgarbiony? Zadurzenie Jeżdżąc codziennie, nawet po 2 razy w sesjach 40-minutowych, zauważyłem, że z dnia na dzień robię postępy. Nogi wytrzymują coraz więcej, organizm przyzwyczaja się do wysiłku, mniej się pocę (choć wciąż bardzo intensywnie, ale to już moja genetyczna przypadłość). Zawsze jednak kończyłem po ok. 40 minutach, po drodze robiąc 2 krótkie przystanki na odpoczynek. Dzisiaj dostałem jednak oświecenia, powoli zaczynam łykać bakcyla. Pragnę podkreślić, że mowa o zaledwie 5-dniowym przedziale czasu! Umówiłem się z kumplem na spotkanie, wyszedłem z domu o godz. 18.20, dotarcie na miejsce zajęło mi 15 minut. Kumpel się spóźniał, więc jeździłem wokół wyznaczonej miejscówki, aby nie tracić kontaktu z rowerem (zaczynam świrować?). Kumpel podjechał, pogadaliśmy kwadrans i zebrałem się, bo zaczęła się "szarówka", a nie mam oświetlenia. Założyłem, że droga powrotna zajmie mi 15 minut i dodatkowo machnę kilka okrążeń wokół bloku, czyli zmieszczę się w normie czasowej. Blisko miejsca zamieszkania skręciłem jednak do lasu i w tym momencie zaczęło kropić z nieba. Pojedyncze krople, ale miałem na sobie kurtkę przeciwdeszczową, więc olałem temat. W lesie, zamiast wydeptaną ścieżką, poruszałem się po błocku i głębokiej wodzie (umorusałem się konkretnie). Zdążyłem już "rozkminić" działanie przerzutek, więc nie było problemu. Inna sprawa, że gdybym się zatrzymał, wylądowałbym po kostki w mokrym i gęstym syfie, hehe. Deszcz dawał o sobie znać coraz śmielej, więc zapiąłem kurtkę pod szyję i śmigałem dalej. Bez postoju, raz z górki, raz pod górkę. "Jeszcze tylko jedna rundka wokół parku i wracam na chatę" - pomyślałem i tak też uczyniłem. Będąc pod domem zapragnąłem przejechać się jeszcze kawałek... Zanim się spostrzegłem, minęło 1,5 godziny, a ja zasuwałem po ciemku bez oświetlenia, w strugach deszczu, a co najważniejsze - bez postojów! Szok. Nie jestem Terminatorem, więc się męczę, ale zauważyłem, że kręcąc pod górkę, po zbiciu przerzutek na ustawienie "jadę wolno, ale kręcę bez wysiłku" odpoczywam. Może brzmi to kretyńsko, ale mimo wszystko odpoczywam - nie muszę się zatrzymywać, a po wjechaniu na szczyt mogę już wbić biegi z większymi oporami i pruć dalej. Jestem przeszczęśliwy, bo - mimo że wyjściowo w to powątpiewałem - moje nogi odzyskują "power". Błoto, trawniki, podjazdy i zjazdy, głębokie kałuże, błoto, błoto, błoto, głębokie kałuże... Jak dobrze, że kupiłem MTB!!! Gdy człowiek się zadurza, czuje się wyjątkowo. Ja po dzisiejszym treningu właśnie tak się czuję. Zapraszam do śledzenia mojego blogu szczególnie lamerów – osoby, które podobne jak ja zaczynają swoją przygodę z rowerowaniem lub przymierzają się do tego. Warto, oj, warto wskoczyć na rower!
  21. Kross Hexagon V2 - za psie pieniądze, dla laika, a daje wystarczająco dużo radochy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...