Witam. Jest 23 lipca, mam przejechane 4120km. Chcę przejechać 7000km a najlepiej to by było pokonać rekord sezonu i zrobić co najmniej 7500km. Takie mam założenia. Kilometry robię głównie jadąc do pracy i z powrotem mam ich 28. Często w jedna stronę wydłużam sobie drogę.Jak mam wolne to raczej mało pedałuję. Urlop czerwcowy spędziłem na rowerze i remoncie tarasu więc nie miałem za dużo czasu na rower choć około 550km zrobiłem. I teraz zastanawiam się jak to będzie z motywacją bo ta zazwyczaj mi spada przekraczając 5000. Nie długo zrobi się chłodniej , rano jak wyjeżdżam o 4:30 ciemno i ponuro a teraz będę miał głównie 1 zmiany. Rano jest najgorzej ,zaspany do tego ta aura, choć mamy 23 lipca to nawet dziś zmarzłem bo nie doceniłem pogody i za lekko się ubrałem. A jak już będzie wrzesień to taka pogoda z rana to normalka. Wtedy może mi przyjść z pomocą kolej i tak w jedną stronę pociągiem ale odbije się to na dystansie, który będzie trzeba nadrobić w drugą stronę. Druga sprawa deszcz, na razie jest słonecznie i jest git. Nie powiem jestem przygotowany na deszczową pogodę , mam dobrą nie przemakalną kurtkę , rezerwowe ubranie jakby nie wyschło a ostatnio kupiłem pokrowce na buty accenta ale jakoś nie mam okazji ich sprawdzić.
Marudzę trochę ale muszę powiedzieć że jak z wyjściem na rower jest nie kiedy ciężko to jak już zaczynam kręcić to wszystko wraca do normy i pojawia się uśmiech na twarzy.
Co do formy to zauważyłem że po tych 5000 trochę spada i już nie zawsze chcę się wysilać. Teraz bez problemu jadę ze średnia 30-33km/h .Niższe temperatury sprawiają że ta prędkość trochę spada a z tym i chęci do cięższej pracy. Podobno to normalne , taki okres roztrenowania przed zakończeniem sezonu.
Mam nadzieję że starczy mi tej motywacji żeby zrobić przynajmniej te 7000km, z moich wyliczeń wychodzi że będę musiał na ten dystans jeździć co najmniej do połowy października , chyba że się wezmę i zacznę teraz jeszcze więcej zasuwać.
Jeżdżę sam , kiedyś był kolega z okolicy ale zamienił rower na auto. Może jak by się znalazł chętny z okolic Piaseczna to w weekendy by się jakieś dłuższe dystanse porobiło a tak samemu to się nie chcę dupy ruszyć, choć odpoczynek też ważny by się nie spalić jak wiecie o czym mówię.
Nie kiedy pojawiają się zakwasy i zmęczenie w nogach , wtedy trzeba z 2 dni odpocząć. 300 km w 5 dni robi swoje i praca na nogach nie raz cały dzień zasuwam i nie ma czasu usiąść. Praca fizyczna - mechanik samochodowy.
I tak jadę dalej , piątkę przekroczę około 10-15 sierpnia zobaczymy co dalej , urlop się zacznie to wyjadę z Żonką gdzieś na tydzień a potem na rowerek kochany i doginamy , i nie ma że boli - to musi boleć bo bez bólu nie ma wyników. I takie powiedzenie na koniec: zesraj się a nie daj się.
Nie zrozumcie mnie źle, Ja uwielbiam ten sport tylko czasem brakuje motywacji i pewnie nie którzy z was też tak mają.
P.S jak jest to mało składnie napisane to przepraszam , jest to mój drugi post a nigdy nie byłem dobry w wypracowaniach.
Właśnie dobiłem do 60000 km. Parę ładnych lat mi to zajeło . Wiele potu przy tym wylałem. Było ciężko ale przyjemnie bo wiadomo że ROWER. Zużyłem co najmniej 6 par opon , 10 kaset ,30 łańcuchów , 8 kół. Jak tak pomyślę to niezła kasa na to poszła ale jedno powiem WARTO było. Ten sezon już pomału się kończy ale następny przyjdzie.