- Czytaj więcej..
- 4 komentarze
- 796 wyświetleń
-
Liczba zawartości
98 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
4
Typ zawartości
Profile
Forum
Galeria
Blogi
Kalendarz
Collections
Wpisy na blogu dodane przez Grendel
-
Mimo zaklejenia mikrofonu 2 warstwami grubej taśmy montażowej, najbardziej denerwujące odgłosy nie ustały - wnioskuję więc że to drgania przenoszone z roweru bezpośrednio na obudowę aparatu i dalej do mikrofonu. Jedynym sposobem rozwiązania byłoby stworzenie jakiegoś uchwytu który nie trzymałby aparatu przy pomocy śruby lecz na przykład jakieś okładziny filcowe, żelowe czy coś w tym stylu. Drugie rozwiązanie (które dość śmiesznie by chyba wyglądało) jest przymocowanie aparatu u szczytu kasku. Rozwiązanie to ma dwa zauważalne plusy - obracając głową filmujemy dokładnie to co widzimy (szczególnie istotne gdy np. zauważymy coś ciekawego przy ścieżce ) ponadto kamera znajduje się wyżej i bliżej perspektywy rowerzysty. Po drugie, głowa jest dość dobrze stabilizowana przez ciało. To chyba naturalny i wrodzony odruch naszego organizmu, który dba o mózg. Dlatego zupełnie nieświadomie nasze ciało stabilizuje drgania - po jeździe najczęściej bolą nas stopy, kolana, dłonie, nadgarstki i tyłek (bo to one przyjmują na siebie drgania) głowa chyba nigdy (nie wliczam tu wypadków ). W moim kasku jest na szczycie szczelina w którą od biedy można by wsadzić śrubę i przykręcić aparacik... Sprawa do przemyślenia...
-
Do podtrzymywania roweru w pionie raczej nie. Zwłaszcza w terenie innym niż asfalt/parking. Po n-tej wywrotce roweru w czasie postoju, postanowiłem wykorzystać stopkę do czegoś bardziej pożytecznego... Obejrzałem śrubki, płytki i wsiadłem na rower... W czasie jazdy układałem niecny plan zamordowania stopki, czego skubana się nie spodziewała...
Kolejnym motywatorem by coś zrobić, był fakt, że średnio raz na pół godziny wpada nam pod koła jakaś sarna, zając itd... Zanim człowiek zlezie z roweru, wyciągnie aparat itd... To już zwierzaka dawno nie ma. A tak, jakby aparat był na wyciągnięcie ręki, albo nawet cały czas filmował... Kiepeła pracuje... Na następnym postoju odkręciłem wszystkie śruby a następnie kombinowałem jak obejmę zamocować do kierownicy... Nie dało się, bo kierownica okazała się za gruba... Ale korzystając z tego że miałem na niej niewykorzystywany zazwyczaj uchwyt do lampki, włączył mi się tryb "pomysłowego Dobromira wymieszanego z Adamem Słodowym". Po 10 minutach kombinowania wyszło mi to co widać na zdjęciu, reszta części wylądowała w pobiskim koszu (z wyjątkiem śrubek które mogą się jeszcze do czegoś przydać)... Największy stres był przy przykręcaniu aparatu bo a. nie byłem pewien czy skok gwintu ten sam b. jak coś nie spasuje to aparacik pójdzie się paść. Ale dla pewności okręciłem "wrist strap" wokół kierownicy, dokręciłem śrubkę do oporu i przystąpiłem do jazdy testowej. Wyszło całkiem nieźle, tylko podobnie jak na wszystkich dostępnych w sieci filmach, pojawia się dziwny dźwięk. Myślę że mikrofon jest dziwnie wyczulony na zakres częstotliwości dźwięku wydawany przez łańcuch, bo dźwięk był nieznośny a na dodatek niezidentyfikowany - nie było to nic co normalnie się słyszy. Następnym razem spróbuję zakleić mikrofon i ew. dołożyć jakąś miniaturową gąbeczkę.
- Czytaj więcej..
- 3 komentarze
- 1 091 wyświetleń
-
Drugi dzień na spd, drugi upadek... Tym razem już poważniej, bo przy większej prędkości - okazało się że brat który wcześniej używach tych pedałów, "skręcił" je na max. Pedały fajne, sztywne, ale przy upadku nie wypięły się - ani wczoraj ani dziś... łapa spuchnięta, kolano obite z obu stron... Z jednej strony spd fajne, bo noga pracuje znacznie efektywniej, palce u nóg nie drętwieją, ale z drugiej strony jeszcze kilka takich upadków i stracę zdolność do jazdy Nauczka do głowy przez zadek... Usiadłem na ścieżce i poluzowałem pedały.
- Czytaj więcej..
- 5 komentarzy
- 1 132 wyświetleń
-
Po roku względnej wolności od objawów choroby, znów atakują mnie bakterie. Borelioza wraca z nową siłą, dziś znów miałem problem by poruszać palcami... Znów stawy stają się ciepłe i czerwienieją... Here we go again... Czym prędzej muszę znaleźć lekarza który w ramach kontraktu NFZ podejmie się leczenia antybiotykami w kroplówkach i zastrzykach, bo powrotu do tabletek nie ma - ostatnie 5 serii kosztowały mnie zmaltretowaną wątrobę i nerki. Poprzednia terapia kosztowała mnie coś z tysiąc złotych. następna -kroplówkoowa kosztowałaby drugie tyle. Wszystko przez genialnych gryzipiórków z NFZ którzy nie raczą refundować pewnych leków, jak na złość - koniecznych do wyleczenia.
Mam dziś odebrać rower z serwisu po przeglądzie i regulacji (centrowanie kół, smarowanie łożysk i inne pierdółki) i jechać na rower do Rud... Nie wiem czy w tej sytuacji w ogóle mi się chce
- Czytaj więcej..
- 3 komentarze
- 863 wyświetleń
-
Polak to dziwny twór... Żeby coś od niego uzyskać, trzeba zażądać czegoś uzpełnie przeciwnego - wtedy nam na złość zrobi to czego chcemy.
Wiele lat temu wprowadzono przepisy o obowiązku używania pasów bezpieczeństwa w samochodach. Podniósł się lament, że "ja w pasach jeździł nie będę, bo wariatem nie jestem"... Do dziś krążą "urban legend" jak to wszyscy się uratowali a zginął tylko ten który był przypięty pasami. Ja osobiście znam tylko jeden taki przypadek. Wszystkie inne wypadki na drodze pokazują, że pasy ratują życie. Ale do dziś, kilkanaście lat po wprowadzeniu tych przepisów, nadal niektórzy wolą mędrkować niż dostosować się do przepisów.
Później wprowadzono obowiązek jazdy na światłach. Do dziś trolle na onecie czy wp przy każdej dyskusji o samochodach mędzą o zniesieniu obowiązku jazdy na światłach. Choć każdy dzień pokazuje, że to właśnie w słoneczne dni warto mieć światła włączone, zwłaszcza jak się jedzie szaroburym samochodzikiem. Mnie samemu kilkanaście razy w ciągu ostatnich 10 lat zdarzyło się nie zauważyć samochodu bez świateł. Nie chodzi o to że doszło do jakichkolwiek zdarzeń - po prostu uświadamiałem sobie że zauważyłem samochód znacznie później niż inne, oświetlone samochody. 20-30 lat temu może oświetlenie nie było ważne, bo jeździło samochodów kilkanaście razy mniej. Pamiętam lata '80 - po e40 koło mojego domu jeździły może 3-4 samochody na minutę. Dziś jeździ ich kilkadziesiąt na minutę. Jeżdżą też wielokrotnie szybciej. Kiedyś dominowały maluchy i polonezy, dla których 80km/h to już wchodzenie w nadprzestrzeń, gdzie lusterka odpadają ... Dziś mamy to co mamy i róbmy wszystko, by być widocznym na drodze (dotyczy to też pieszych i rowerzystów!)
No i dochodzimy do kwestii kasków. Ja pierwszy rok przejechałem bez kasku. Kiedy kask założyłem? W drugim roku, kiedy przyspieszyłem i zacząłem jeździć po mieście (pierwszy rok praktycznie cały jeździłem po parku chorzowskim, lub innych leśnych kompleksach). W kwietniu autobus miejski zepchnął mnie z drogi. W maju jednego dnia miałem dwie sytuacje,gdzie mało brakowało a przeleciałbym przez maskę samochodów prowadzonych przez idiotów. Kiedy następnego dnia kolejny idiota wymusił na mnie pierwszeństwo na rondzie, postanowiłem kupić kask, ale do tego czasu jeździć więcej chodnikami. Parę dni później małe dziecko dosłownie wskoczyło mi pod koło. Miałem do wyboru - rozjechać szkraba albo się wywalić. Wywaliłem się, zaliczając lekko pobliski słupek. Skończyło się gdybanie - pojechałem do sklepu i kupiłem najdroższy kask jaki w tamtej chwili był na stanie.
Po co jest kask? Po to, by chronić cię wtedy, kiedy sam już nie będziesz w stanie tego zrobić. Wielu przeciwników kasku powtarza że "jak będę upadał to się wybronię"... Otóż kask jest tak jak pasy w samochodzie - potrzebny wtedy, kiedy natura będzie silniejsza niż ty. Kiedy trzaśnie cię samochód i polecisz w powietrze, upadając z pewnością się połamiesz. Może wtedy nie będziesz już na tyle świadomy by chronić głowę. Kiedyś miałem szkolenie z pierwszej pomocy, prowadzone przez pielęgniarzy z pogotowia ratunkowego. Powiedzieli mądrą rzecz - "ofiara wypadku musi przeżyć. Jeśli połamie sobie, albo wy - reanimując ją - połamiecie jej żebra, to będzie to niewielka strata - chirurdzy sobie poradzą. Ale jeśli uszkodzeniu ulegnie czaszka, szanse na przeżycie spadają drastycznie. Chrońcie głowę i kark ofiary."
Dało mi to do myślenia - podobnie jest na rowerze. Jeśli wlecę na maskę, drzewo czy upadnę na asfalt i się połamię, to 6-8 tygodni w gipsie załatwi sprawę. Jeśli roztrzaskam sobie czaszkę o asfalt przy prędkości 50km/h, nie będzie co ratować.
Dlatego w ciągu ostatnich 2 lat tylko raz zdarzyło mi się przejechać bez kasku 20km ale to w lesie, z dala od samochodów a i tak czułem się jak goły.
- Czytaj więcej..
- 4 komentarze
- 1 533 wyświetleń
-
Zwyczajowa przebieżka po bezdrożach rudzkiego lasu... Po przejechaniu 20km stwierdziłem że wnerwia mnie twardość cienkich (700x35) oponek... Wróciłem w okolice Gliwic i kupiłem w pierwszym napotkanym sklepie rowerowym 700x45... Po następnych 70km w terenie, umęczony i zapocony z komarami między zębami stwierdziłem że do końca sezonu jeżdżę na grubych oponach... Dalej nie jest to wygoda górala, ale i tak pięknie się po wertepach jeździło...
- Czytaj więcej..
- 0 komentarzy
- 551 wyświetleń