Polak to dziwny twór... Żeby coś od niego uzyskać, trzeba zażądać czegoś uzpełnie przeciwnego - wtedy nam na złość zrobi to czego chcemy.
Wiele lat temu wprowadzono przepisy o obowiązku używania pasów bezpieczeństwa w samochodach. Podniósł się lament, że "ja w pasach jeździł nie będę, bo wariatem nie jestem"... Do dziś krążą "urban legend" jak to wszyscy się uratowali a zginął tylko ten który był przypięty pasami. Ja osobiście znam tylko jeden taki przypadek. Wszystkie inne wypadki na drodze pokazują, że pasy ratują życie. Ale do dziś, kilkanaście lat po wprowadzeniu tych przepisów, nadal niektórzy wolą mędrkować niż dostosować się do przepisów.
Później wprowadzono obowiązek jazdy na światłach. Do dziś trolle na onecie czy wp przy każdej dyskusji o samochodach mędzą o zniesieniu obowiązku jazdy na światłach. Choć każdy dzień pokazuje, że to właśnie w słoneczne dni warto mieć światła włączone, zwłaszcza jak się jedzie szaroburym samochodzikiem. Mnie samemu kilkanaście razy w ciągu ostatnich 10 lat zdarzyło się nie zauważyć samochodu bez świateł. Nie chodzi o to że doszło do jakichkolwiek zdarzeń - po prostu uświadamiałem sobie że zauważyłem samochód znacznie później niż inne, oświetlone samochody. 20-30 lat temu może oświetlenie nie było ważne, bo jeździło samochodów kilkanaście razy mniej. Pamiętam lata '80 - po e40 koło mojego domu jeździły może 3-4 samochody na minutę. Dziś jeździ ich kilkadziesiąt na minutę. Jeżdżą też wielokrotnie szybciej. Kiedyś dominowały maluchy i polonezy, dla których 80km/h to już wchodzenie w nadprzestrzeń, gdzie lusterka odpadają ... Dziś mamy to co mamy i róbmy wszystko, by być widocznym na drodze (dotyczy to też pieszych i rowerzystów!)
No i dochodzimy do kwestii kasków. Ja pierwszy rok przejechałem bez kasku. Kiedy kask założyłem? W drugim roku, kiedy przyspieszyłem i zacząłem jeździć po mieście (pierwszy rok praktycznie cały jeździłem po parku chorzowskim, lub innych leśnych kompleksach). W kwietniu autobus miejski zepchnął mnie z drogi. W maju jednego dnia miałem dwie sytuacje,gdzie mało brakowało a przeleciałbym przez maskę samochodów prowadzonych przez idiotów. Kiedy następnego dnia kolejny idiota wymusił na mnie pierwszeństwo na rondzie, postanowiłem kupić kask, ale do tego czasu jeździć więcej chodnikami. Parę dni później małe dziecko dosłownie wskoczyło mi pod koło. Miałem do wyboru - rozjechać szkraba albo się wywalić. Wywaliłem się, zaliczając lekko pobliski słupek. Skończyło się gdybanie - pojechałem do sklepu i kupiłem najdroższy kask jaki w tamtej chwili był na stanie.
Po co jest kask? Po to, by chronić cię wtedy, kiedy sam już nie będziesz w stanie tego zrobić. Wielu przeciwników kasku powtarza że "jak będę upadał to się wybronię"... Otóż kask jest tak jak pasy w samochodzie - potrzebny wtedy, kiedy natura będzie silniejsza niż ty. Kiedy trzaśnie cię samochód i polecisz w powietrze, upadając z pewnością się połamiesz. Może wtedy nie będziesz już na tyle świadomy by chronić głowę. Kiedyś miałem szkolenie z pierwszej pomocy, prowadzone przez pielęgniarzy z pogotowia ratunkowego. Powiedzieli mądrą rzecz - "ofiara wypadku musi przeżyć. Jeśli połamie sobie, albo wy - reanimując ją - połamiecie jej żebra, to będzie to niewielka strata - chirurdzy sobie poradzą. Ale jeśli uszkodzeniu ulegnie czaszka, szanse na przeżycie spadają drastycznie. Chrońcie głowę i kark ofiary."
Dało mi to do myślenia - podobnie jest na rowerze. Jeśli wlecę na maskę, drzewo czy upadnę na asfalt i się połamię, to 6-8 tygodni w gipsie załatwi sprawę. Jeśli roztrzaskam sobie czaszkę o asfalt przy prędkości 50km/h, nie będzie co ratować.
Dlatego w ciągu ostatnich 2 lat tylko raz zdarzyło mi się przejechać bez kasku 20km ale to w lesie, z dala od samochodów a i tak czułem się jak goły.