-
Liczba zawartości
440 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Dodatkowe informacje
-
Imię
Maciej
-
Skąd
Gdynia
Osiągnięcia użytkownika Czyzby
-
-
-
-
Też mam te gripy i są świetne, nie chcę żadnych innych odkąd na nich jeżdżę. Również kleiłem je na lakier do włosów, od tego czasu jak przyspawane do kierownicy. Swoją drogą nie zużywają się aż tak szybko - a jeżdżę po lesie, krzakach, itd.
-
Ponownie zaczynam jakby od zera, a przynajmniej takie mam wrażenie (brzmi to niemal jak kolejny początek sezonu). Tak po prawdzie, nie powinienem już w tym sezonie kręcić w ogóle i wręcz kurować się / podleczać do rozpoczęcia sezonu kolejnego (to wycięcie migdałków…), no ale wiecie jak to jest. Bez roweru trudno – normalnie jak bez nogi – a głosy w głowie ciągle coś każą, wołają do lasu, itd. Poza tym ileż można symulować chorego, na dłuższą metę jest to skrajnie nudne. Kolejna przerwa „zdrowotno-rehabilitacyjna” chyba już za mną (?!), równe 5 tygodni to sporo, a było już przecież tak dobrze, niemal doskonale. Trochę szkoda gdyż jestem w związku z tym jakieś 1 000-1 500 km w plecy. Przerwa stanowczo za długa a lada moment zapada koniec sezonu. Ehhh, nęka mnie ogromny niedosyt wrażeń – z zaplanowanej kilkudniowej włóczęgi po Borach Tucholskich nici, poza tym planowałem w tym roku jakiś delikatny start, chociażby na dystansie Mini. Ot tak, czysto zabawowo, by zobaczyć jak to jest bo jeszcze nigdy nie miałem okazji (tak wiem, aż wstyd się przyznać !). Liczyłem na jedną z dwóch imprez: VII MTB Gdynia Maraton lub MTB Bike Tour w Gdańsku. Niestety, jak na razie raczej nic z tego. Puenta jest taka, że postaram się kręcić ile się da oraz jak długo się da. A czy pogoda oraz zdrowie pozwolą ? No zobaczymy ! W warsztacie powoli do przodu, przerwa w kręceniu stała się przyczynkiem do zakończenia kolejnego etapu „wyścigu zbrojeń”. Maszyna wychuchana, nasmarowana, wyregulowana na tip-top. No i w końcu wygląda dokładnie tak, jak sobie założyłem na samym początku przebudowy, czyli ponad dwa lata temu (chociaż podobno – w/g pewnego powiedzenia – rower doskonały nie istnieje, zawsze znajdzie się w nim coś, co można zmienić lub udoskonalić ). Nowe pedały zatrzaskowe zostały pięknie pokryte czarnym krylonem. Niestety okazało się, że – hmmm, gdzieś już to słyszałem – zamówionych dwukrotnie butów (kliknięte w dwóch różnych sklepach: w jednym nie trafiłem z rozmiarem, w drugim okazało się, że sprzedali mi sprzedany towar) nie ma w całej Polsce w interesującym mnie rozmiarze (!). Wyszły. Cóż, szukam teraz czegoś od Speca… Z innej beczki: mój stary, wysłużony wojskowy Pro-Tec Ace Water otrzymał nowe malowanie ponieważ był już mocno podrapany i poobijany, w nowych barwach występuje teraz także blacha i mocowanie do NVG; być może na czerepie kasku pojawi się jeszcze, wzorem znajomych specjalsów z MON’u, kamuflaż oraz rzepy do mocowania naszywek IFF w IR. Amortyzator nadal czeka na przegląd ogólny, ew. wymianę płynów ustrojowych i co tam będzie konieczne oraz na – to przede wszystkim – zmniejszenie skoku do 100mm. Niestety chwilowo nie mam czasu się tym zająć. Cóż, pewnie dopiero na zakończenie sezonu. Powoli w mojej Maszynie nie ma już czego zmieniać. Czyżby ? Złapałem kolejną korbę, otóż – zgodnie z panującym trendem – zapragnąłem pozbyć się dętek, HA ! Jednakże to już jest plan zdecydowanie na nowy sezon, gdyż podejrzewam, że do końca tego roku będę kręcił raczej dość okazjonalnie, tak więc cała ta ekwilibrystyka z mleczkiem / uszczelniaczem / whatever plus zakup wszystkiego (taśmy, wentyle, pompka warsztatowa, uszczelniacz, etc.) nie mają na obecną chwilę większego sensu. W każdym razie sondowanie rynku trwa a wizja zaczyna się krystalizować. Zaś oknem poranki robią się coraz bardziej rześkie. W związku z tym w mojej rowerowej szafie przybyło ostatnio sporo ciuchów - teraz jestem przygotowany na niemal każdy wariant pogodowy.
-
Historia lubi się powtarzać i zataczać koło. Mniej lub bardziej w każdym razie. I znowu minęło trochę czasu od ostatniego wpisu. A wydarzyło się całkiem sporo przez ten okres, licznik wyklikał dużo kolejnych kilometrów. To może od początku. Jakieś 2 tygodnie temu zabiłem na śmierć tylną obręcz (Mavic XM719), po prostu pękła w dwóch miejscach – podobno Mavici tak mają. Cóż, trochę zbyt wcześnie zakończyła swój żywot. Niezwłocznie zamówiłem więc nową a przy okazji serwisu tylnego koła wymieniłem na nowe okablowanie (linki + pancerze) tylnego V-brake’a oraz obu przerzutek. Oraz fajkę z tyłu bo też umarła śmiercią tragiczną. Wszystko chodzi teraz miło i delikatnie, bez oporów. Zaś przedni hydraulik został w końcu i nareszcie zalany i odpowietrzony. Poprawa w sile hamowania oraz twardości klamki jest wyraźnie zauważalna. Niestety od 1,5 tygodnia prowadzę dramatyczną walkę z zapaleniem oskrzeli. Brak migdałków nie jest obojętny przy obniżonej odporności i nadreaktywności oskrzeli, którą to u mnie odkryto… Dwa tygodnie w pracy na dyżurze niemal non-stop, dzień i noc w klimatyzacji w samochodzie a upałach dookoła, ciągłych zmianach ciepło-zimno – to po prostu musiało się tak skończyć. Już wiem, że wrzesień mam zupełnie z głowy, pozostaje jeszcze zawalczyć o październik i listopad. Może się uda. Długotrwałe dylematy czy wymieniać moje aktualne platformy na platformy niskoprofilowe z wkręcanymi pinami bądź na zatrzaskowe SPD'ki zostały definitywnie ucięte. Wybór padł na pedały Shimano PD-M770. Kliknięte i kupione, bo okazja była. Buty też już wybrałem (Mavic Razor) ale ten wydatek zaplanowałem na przyszły miesiąc, może "po sezonie" trafię na jakąś obniżkę ? Będzie wesoło z ustawianiem bloków no i podczas pierwszych jazd. Co do pozostałych decyzji różnorakich – trochę to trwało ale w końcu doszedłem do wniosku, że 120mm skoku to dla mnie jednak za dużo i przy okazji najbliższego serwisowania oraz przeglądu amortyzatora, wymiany oleju itd. jego skok zostanie zmniejszony do 100mm, czyli na tyle ile było pierwotnie. Nareszcie przestanie mi podrywać przednie koło na większych podjazdach. Zresztą i tak jeszcze nigdy (tj. przez minione dwa sezony) nie udało mi się „zamknąć” w całości tego amortyzatora, jego skok był więc zupełnie niewykorzystany – a wierzcie mi, że DOBRZE MOCNO próbowałem. Być może dlatego tak wczesną i nieoczekiwaną śmiercią umarła tylna obręcz, hehe. Maszyna na stojaku, skoro nie mogę kręcić to sobie w niej gmeram pomału tu i tam. Prezentuje się naprawdę zacnie. Na zewnątrz wnętrza warunki do jazdy wymarzone, w końcu nie pada od kilku dni, więc słyszę GŁOSY. Ale nie, bo to zbyt proste by było. Aktualnie jestem – jak na złość – czasowo izolowany.
-
Hej ! Ja bardzo chętnie się spotkam i pokręcę - tyko, że chwilowo jestem niedysponowany, kwestia tygodnia lub dwóch. Generalnie grasuję w okolicy lasów oliwskich, sopockich, Witomina / Karwin, Pustek Cisowskich.
-
Korzystając z chwili wolnego czasu w pracy, wykonałem kilka bieżących czynności warsztatowych. Przede wszystkim zmyłem z Maszyny grubą warstwę błota, resztek liści, gliny oraz wszelkiego innego syfu. Dokładnie wyczyściłem i przesmarowałem napęd oraz to i owo tu i tam. Dokonałem drobnej regulacji przerzutki przedniej. Podpompowałem opony. Następnie ze smutkiem zdjąłem nieżywe siodło (przedwcześnie połamane Fi’zi:k Gobi XM) – niech mu ziemia lekką będzie. I… czym prędzej zamontowałem takie samo ale nowe, HA ! Oba siodełka są dosłownie takie same, bo nawet datę produkcji (rok i miesiąc) mają identyczną, pozostaje więc modlić się do Rowerowego Boga o znacznie dłuższy żywot siodła aktualnie panującego. P.S. – Następnym razem pobawię się z zalewaniem i odpowietrzaniem przedniego hydraulika, dziś niestety zabrakło czasu.
-
Po kolejnej nieobecności na blogu pora napisać kilka słów aktualizacji. W nawiązaniu do moich poprzednich wpisów – obecnie dzieje się u mnie jeszcze więcej. W pracy, w domu, wszędzie młyn niesamowity, za to kręcę praktycznie codziennie, i to głównie w terenie. Kilometry klikają na liczniku szybko, na szczęście kolana doskwierają mniej a chwilami w ogóle. Rowerowo prę do przodu w zawrotnym wręcz tempie, w nogach moc jak jeszcze nigdy. I nie daję się kontuzjom. Od ponad dwóch tygodni cisnę ze złamanym palcem II stopy lewej (a spadł mi w robocie taki kawał stali na nogę). Przystopowałem na kilka dni tylko dlatego, że... skręciłem nogę w stawie skokowym – rzecz jasna lewej nogi, hyhy. Ale na szlak planuję wrócić już pojutrze na przekór drobnemu przeziębieniu, które mnie teraz męczy. NO. Powiększyła się zawartość szafy o parę nowych ciuchów (od Endury rzecz jasna). Od momentu zakupu, z pleców praktycznie nie zdejmuję nowego plecaka – Dakine Drafter. Po ostatnich ulewach dokupiłem do niego pokrowiec (Evoc Raincover Sleeve) bo już znudziły mi się turbo-akrobacje z workami foliowymi. I ten zestaw sprawdza się absolutnie wyśmienicie ! W warsztacie pojawiło się długo oczekiwane narzędzie – klucz dynamometryczny (od PRO). Przy okazji testowania nowego klucza wyrzuciłem ostatnią podkładkę spod mostka i teraz jest zauważalnie lepiej. Proces reanimacji przedniego hydraulika trwa. Po wymianie zarżniętych na amen fabrycznych klocków na metaliczne Kool-Stop’y nastąpiła dramatyczna poprawa w sile hamowania. Co ok. 400km następuje żonglerka łańcuchami i wymiana na najkrótszy. Muszę jeszcze w wolnej chwili delikatnie odpowietrzyć ów nieszczęsny przedni hamulec, BLEED KIT od Avida czeka. Nowe linki i pancerze również czekają na wymianę (Jagwire Ripcord) bo zmiana biegów staje się coraz bardziej siłowa. I tutaj ciekawostka: podczas jednej z ostatnich wycieczek zabiłem na śmierć swoje siodło (Fi’zi:k Gobi XM) – złamało się w połowie plastikowe usztywnienie… Trochę niespodzianka, że umarło tak wcześnie bo ma za sobą raptem 3 350km. No i szkoda gdyż bardzo je polubiłem. Zmuszony sytuacją, kliknąłem na AlleTanio takie samo. Hmmm… Czy coś jeszcze ? Tak, kupiłem też lampkę podsiodłową Fi’zi:k Blink – trzeba być widocznym na drodze. Ostatnio coraz częściej wyjeżdżam z lasu nocą do miasta a mały wojskowy marker (GLO TOOB) zamocowany na plecaku spadochronową gumą może być momentami niewystarczający.
-
I znowu „wciągnęło” mnie na jakiś czas. Majowy weekend minął mi w pracy, podobnie jak ostatnie tygodnie. Pomimo braku epickich wypraw i wypadów w teren, licznik klika dalej – średnio ok. 150-200 km tygodniowo, głównie po lesie więc nudy. Moje lewe kolano nie pozwala o sobie zapomnieć wobec czego szaleństw nie ma, ale bez paniki, jeździć się da. Z bieżących wydarzeń warsztatowo-naprawczych: dziś wyregulowałem przednią przerzutkę. Tj. obniżyłem o 2mm obejmę na rurze podsiodłowej (bo wysokość wodzika przerzutki nad blatem była za duża), ustawiłem wodzik przerzutki równolegle do trybów (bo się przekosił i chrobotało łańcuchem), pokręciłem też śrubkami skrajnych wychyleń oraz ustawiłem naprężenie linki. Teraz wszystko chodzi jak trzeba. WOW ! Nie wiedziałem, że to aż tak banalnie proste (gwoli wyjaśnienia – robiłem to pierwszy raz w życiu)… Kolejna rzecz, którą mogę teraz wykonywać samodzielnie a nie w jakimś z dupy „serwisie”, gdzie nie zrobią mi tego należycie i zgodnie z certyfikatem jakości usług ISO9001. Przy okazji gmerania w Maszynie wyregulowałem tylnego V-brake'a i przesmarowałem nowy łańcuch (w końcu i nareszcie przeszedłem na system trzech łańcuchów – co ok. 400 km wymieniam na najkrótszy). A tak poza tym to linki i pancerze zaczęły wołać o wymianę (po bezawaryjnym przeżyciu dwóch zim w soli i wodzie) – powoli nadszedł ich kres, pewnie jakoś niedługo zamówię nowe i założę (jak czas oraz rodzina pozwolą, hyhy).
-
Wiesz Iza, samo wycięcie migdałków (fachowo oni na to mówią "wyłuskanie") to nie problem - u nas w Trójmieście laryngolodzy się trochę ucywilizowali tej kwestii i robią to już w znieczuleniu ogólnym. Problem pojawia się PO zabiegu. Ale w sumie da radę przeżyć i nie jest bardzo strasznie. Co do serwisów - tutaj mam naprawdę chyba jakiegoś pecha, zwiedziłem ich trochę i tylko jeden (w Sopocie) mnie nie zawiódł. W każdym pozostałym (trzy w Gdyni, jeden w Gdańsku) zawsze była obsówa na jakimś polu. Nie jestem jakąś alfą czy omegą w kwestii serwisowania roweru, powiedziałbym, że moja wiedza jest dość podstawowa i cały czas się uczę no ale ludzie... momentami to normalnie opadają mi ręce... IRYTUJĄCE !
-
Tonsillektomia mnie nie zabiła ale zaowocowała niestety kolejną dłuższą przerwą w kręceniu. Pierwsze dwa tygodnie bezpośrednio po zabiegu okazały się męczarnią (czyt. „jednak ból”, no i nie obyło się bez przygód…). „Prowadzenie oszczędzającego trybu życia dwa tygodnie po zabiegu, brak wysiłku, etc. …” w/g zaleceń oczywiście okazało się fikcją ponieważ już na drugi dzień po wyjściu ze szpitala pojawiłem się na służbie w pracy – poza tym w moim przypadku jest to raczej niewykonalne (ów oszczędzający tryb życia) wobec obecności dwójki małych terrorystów w domu, buhahaha. Tak więc od tygodnia zaczynam kolejny początek. Trzytygodniowa w sumie przerwa nie minęła tak zupełnie rowerowo-bezproduktywnie jakby się mogło wydawać. Zwiozłem moją Maszynę do serwisu (TAK, wiem… popełniłem świętokradztwo ale kompletnie nie miałem wtedy czasu by samodzielnie przeserwisować rower w domu ) celem regulacji względnie odpowietrzenia i zalania przedniego hydraulika, wymiany na nowe sfatygowanych kółeczek przerzutki tylniej oraz wyczyszczenia i przesmarowania na nowo łożysk tylnej piasty (w kolejce do wymiany czekają też linki i pancerze ale to już następnym razem, i pewnie zrobię to sam o czym dalej). Nie wiem czy to pech czy też złośliwość panów serwisantów (trochę trułem im dupę) – hamulec wcale lepiej wyregulowany nie jest (naprawdę tylko tyle można niego wykrzesać ?! normalnie aż nie wierzę…) a uszczelki fabrycznie nowego górnego kółeczka przerzutki tylnej… założono mi odwrotnie. Przedwczoraj dokładnie czyściłem i smarowałem to i owo więc poprawiłem i jest git. Pytanie tylko takie: za co ja k… w tym serwisie płacę no i dlaczego tak drogo ? Po raz kolejny potwierdza się stara prawda, że jak chce się mieć rower zrobiony na tip-top to lepiej... nie oddawać go do serwisu tylko zrobić samemu. W międzyczasie zima schowała się na dobre i powoli powraca tak długo wyczekiwana wiosna. Chociaż robi się coraz cieplej i słoneczniej za oknem, nad ranem jeszcze przymrozki i chłód. Dwa dni temu np. padał śnieg. Drobne zawirowania pogodowe trwają nadal a ja cieszę się, że jednak pozostawiłem swoje błotniste Dirty Dany i nie zamieniłem ich na Nobby Nic’i. Przez ostatnie dni trochę popadało i ilość błota w okolicznym lesie dosłownie powala, a to głównie dzięki pracom „porządkowym” przeprowadzonym przez panów leśników. Wywóz ciężkim sprzętem sporej ilości drzewa ze ścinki zmielił oraz powywracał do góry nogami większość dróg i zamienił je w błotne grzęzawiska (ku mojej uciesze rzecz jasna ! ).
-
Widzisz Sosna, ja również jestem przeciwnikiem szafowania antybiotykami i biorę je wyłącznie w ostateczności, tutaj niestety nie było innej opcji. Posiewy, antybiogramy, wymazy-srazy, trzech laryngologów (dopiero ten trzeci nie zlekceważył tematu i zajął się mną jak trzeba), etc. Jako, że jestem ze "służby" i pracuję w branży medycznej, zgodnie z prawem Murphy'ego, rzecz jasna nie obyło się bez pewnych komplikacji.
-
Z dwóch tygodni bez roweru zrobiło się ich aż dziesięć (!). Kolejne dwie anginy pod rząd w komplecie z terapią kilku antybiotyków (w dawce końskiej) drastycznie zrewidowały moje podejście do kwestii tonsillektomii (tj. usunięcia migdałków). Przez 10 lat laryngolodzy wszelakiej maści nie dali rady namówić mnie na ów zabieg, tak ja w dwa tygodnie namówiłem sam siebie – szczególnie ostatnia angina dała mi się we znaki, tak mocno po bandzie jeszcze nie było a z anginami znam się wszak nie od dziś. Zabieg już za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że skutecznie rozwiąże to mój problem częstych i nawracających angin, no a w wyniku tego przerw w kręceniu. HA ! Tymczasem powoli mamy wiosnę. Dziś kliknęło mi pierwsze 15km po anginowej przerwie. Ciemność poranka, cisza błotnistego lasu, delikatna mżawka… Początek nowego sezonu idealny.