Już w 2003 roku kupiłem pierwsze górskie rowery. Śmieszna giełda na ulicy, którą rozpędzali goście z China Security (czytaj ORMO). Niestety te rowery wiele nie wytrzymały. Ostatecznie miałem górski rower z hipermaketu Wall-Mart. Dopiero w 2004 roku kupiłem przyzwoitszy rower, a raczej czołg. Miał super masywny amortyzator, ważył chyba 14kg.
Przez kilka lat błądziełem i nie mogłem znaleźć dobrych sklepów rowerowych. Mieszkam w Shenzhen, blisko Hong Kongu. Chińczycy nie przywiązują jednak wagi do jakości i marki roweru, jest to bardziej środek transportu niż hobby czy sport. Dopiero w roku 2007 znalazłem nieco lepszy sklep i kupiłem chińską kolarkę TEND.
Niestety jakość pozostawiała wiele do życzenia. Już na początku wymieniałem suport dwa razy, widelec od nowości trzeszczał, został później wymieniony (niestety inny kolor i inna marka), a w między czasie chiński grubasek, który mój rower testował w sklepie nadwyrężył sztyce siodła. Kiedy jechałem sobie coś trzeszczało i jakby się ruszało. Gdy się zatrzymałem na czerwonym, siodełko odpadło z częścią sztycy! Oh, co za szczęście, że nie stało się to podczas jazdy, bo siedzenie na samej sztycy nie jest pewnie wygodne, choć są ludzie, którzy doceniliby taką rozrywkę Siłą zabrałem z tego sklepu nową, lepszą sztycę Ritchey. Babcia w sklepie wykłócała się, ze mam dopłacić jakieś 40 PLN do tej lepszej sztycy. Zabrałem ją na siłę, bo byłem wściekły za suport i widelec. Wyobrażacie sobie taką scenę, obcokrajowiec szarpie się o sztycę w chińskim sklepie rowerowym! Było strasznie, ale też zabawnie. Chłopaczek z tego sklepu odciągnął babcię, bo wiedział, że już nie żartuję. Powiecie, że spaliłem za sobą mosty - jedyny sklep z rowerami? Nie ma się co martwić, ten sklep już nie istnieje.
Po jakimś czasie jadąć ścieżką rowerową (aż trudno uwierzyć, że w Chinach takie są) spotkałem się ze skuterem elektrycznym. Gość pędził chyba 40 km/h, trasą wokół parku. Ja głupio obróciłem się do tyłu jadąc między drzewami, patrzyłem czy nikomu nie zajadę drogi, a on zjawił się nagle z naprzeciwka. Nasza prędkość zderzeniowa wynosiła chyba 60 km/h. Na szczęście jechałem wtedy wysłużonym górskim. Tak jak mówiłem był to ciężki czołg i przetrwał to zderzenie. Oczywiście wygiął się cały widelec i taki niby amortyzator. Nie dało się za bardzo jechać, ale jakoś dotarłem do domu.
Z pomocą serwisu z Decathlonu kupiłem nowy widelec, wstawiłem jakieś dziwaczne kulki łożyskowe i... bałem się już na tym jeździć. Daliśmy ogłoszenie w chińskim necie, że go sprzedam. Udało się. Po rower przyjechał jakiś starszy gość, miał brodę jak Konfucjusz. Kupił rower za 200 PLN (straciłem na nim drugie tyle za nowy widelec i przednie koło). Potrzebował rower, żeby wyprowadzać psa na dłuższe spacery. Mam nadzieję, że ten czołg z osłabionym widelcem wytrzymał te spacery !
Tak więc teraz została mi kolarzówka, którą szaleję po 14-milionowej metropolii. Przejechałem po tym mieście około 2500 km, maksymalna prędkość 59 km/h, nie udało mi się przekroczyć 60 km/h .
Jazda w Chinach nie jest łatwa, bo tu nie ma żadnych zasad, tak więc często muszę dosłownie 'wywalczyć' miejsce na drodze dla siebie, mogę przy tym przeklinać do woli, zwykle po polsku, ale czasem jak już mnie wkurzą maksymalnie to po chińsku!
To tyle słowem wstępu - postaram się opisać tutaj więcej swoich śmiesznych i tragicznych przygód rowerowych z Shenzhen!
A tak wyglądają niektóre rowery w Shenzhen:
- Czytaj więcej..
- 2 komentarze
- 719 wyświetleń