Przedwczoraj, wyjeżdżam w trasę, trzeba te kilka km miastem na początek. No i jadę sobie jednokierunkową, dwupasmową, lekko z górki. Przez ulicę przechodzi dziadek. Nic, że jakieś 20m dalej bezpieczne przejście. Na dodatek przechodząc przez jednokierunkową patrzył w odwrotnym kierunku niż ten, z którego jadą pojazdy. I tak szedł kolizyjnym, prosto mi pod koła, aż musiałem przyhamować tuż przed nim. No i ja do niego grzecznie "Chce pan żeby pana coś przejechało?" i w drogę, bo nie miałem zamiaru wdawać się w kłótnie, tylko chciałem debila opieprzyć. Za chwilę słyszę że coś tam wykrzykuje za mną. Słabo słyszałem, ale chyba coś w stylu "To ty uważaj jak jedziesz!". I jak się potem dziwić że kierowcy uważają pieszych za święte krowy?