Ach działo się działo... Piątek wieczór -32 km wokół Saska Wielkiego. Start i meta w m Kobyłocha. W sumie fajna trasa ale co kilkaset metrów płot aż do wody prawie nie da się przejechać wokół jeziora. Na szczęście jeszcze nie wpadli na to by pobierać opłaty za przejazd roweru przez ośrodki.Tylko 3 furtki zamknięte na głucho i trzeba było się cofnąć. W nocy burza że hoo hoo. Sobota od rana piękna więc rundka po okolicach Szczytna w sumie nakręciło się 70 km i...tu przyznam klimat mnie pokonał. Duchota i upał sprawiły że w zasadzie padłem. Już nie mogłem się zmusić ,żeby pojechać wieczorem choćby po napój izobeeryczny. I tu szacun dla Pani Żony Małżonki . W niedzielę już normalnie choć upał nieco mniejszy. Wycieczka typu "gdzieby tu jeszcze pojechać" ale fajnie. Bilans weekendu 175 km Rowerek bez zarzutu, choć po każdym dniu konieczne było czyszczenie i smarowanie napędu, ale takie właśnie są Mazurskie szutry. Powrót wśród burz też był przeżyciem samym w sobie. Na szczęście nie spadły na nas żadne gałęzie, ale za to np godzinka na wahadełku pod Szymanami bo drogowcy też mają weekend .