To ja mam takie pytanie. Jeżdżę od początku kwietnia i w zasadzie to nawet an większych dystansach nie jem nic. Serio. No chyba, że czuję że może mi się przydać coś to zjem. Np na KaszebeRundzie 200km byłem bez śniadania i pokonałem do I Bufetu 30km na czczo, gdzie wtrąbiłem normalne małe śniadanie i poleciałem dalej. I nic mi się dalej nie chciało jeść.
Ostatnio robiłem wspominane już wcześniej 400km. Zero chęci do jedzenia i w drodze tam i w drodze z powrotem. No w Mikołajkach wszamałem 2 hotdogsy i potem w Szczytnie czy gdzieś 1 zapiekankę. Nic więcej. Poza tym - izotoniki i woda.
Moja waga na początku kwietnia była >91-92 kg spokojnie. Teraz jak się ważyłem dzisiaj po obiedzie - 86.7kg. Przejechane jest 2170km.
I teraz do sedna: czy to co robię jest OK? Pytam bo na stacji w Mikołajkach sprzedawca mnie zapytał co na takich wycieczkach jadam, a ja... zonk. Nic. Tydzień wcześniej jak robiłem 100 w okolicach Serocka, Pułtuska, Nasielska - totalnie nic nie jadłem. A jednak energia do jazdy jest, organizm nie cierpi głodówki. No chyba, ze go przemęczę jak ostatnio, co puls spada :]
Batony energetyczne? A po co? Cukierki, czekoladki, ciasta? Kiedyś tak - obecnie nic. Czyżby mój organizm czerpał węgle z jakichś zapasów tłuszczowych (tłuszczu ci u nas dostatek >20kg na pewno jeszcze, bo mój wzrost to kurdupelek: 165cm) czy może starcza to co dostarczam z izotoników?