Niektórzy z Was pewnie znają uliczkę Orszady w Warszawie, łącznik pomiędzy Ursynowem i Wilanowem. Jest to pochyła, wąska, kręta uliczka. Jednokierunkowa (auta tylko w górę) z kontrapasem rowerowym na części długości oraz milionem hopek. Często kierowcy omijają te hopki jedną stroną samochodu, wjeżdżając na kontrapas. Po jednej stronie skarpa w górę, po drugiej - w dół, słowem - nie ma gdzie uciec.
Wczoraj wieczorem jechałam tamtędy szosą, opony totalnie bez bieżnika, już parę razy wcześniej chciały uciec mi spod tyłka, a na tej uliczce jest dość ślisko, dlatego nie jechałam zbyt szybko. I wtem, przede mną wyrósł taki "omijacz".
Ja po heblach, koła zblokowane a rower... sunie dalej, jak na łyżwach. Gładkie opony po prostu nie złapały przyczepności, żeby się zatrzymać. Przez moment miałam pełno w gaciach ale na szczęście wystarczyło miejsca, żeby samochód zdążył przeze mną zjechać z tego kontrapasa... Całe szczęście, że nie jechałam tamtędy "jak zwykle" bo chyba bym już nie miała okazji tego pisać.