Przypnę się!
Trzeci krzyżyk na karku, nałóg nikotynowy, żadna higiena życia, dużo stresu w pracy.
Moja wyjściowa waga to było 128 kg smalcu w 2002 roku. Potem zacząłem latać na rowerze.
Diety specjalnie nie zmieniałem, jednak jak się więcej człowiek rusza, to się odechciewa wiele szajsu jeść (no, pizzy nie odmówię). W 2006 roku, dwie połamane ramy rowerowe później zjechałem na 98kg. Tak hulałem do 2008, potem się zakochałem, przestałem jeździć (nie liczmy tych 500 km rocznie) .
W tym roku w lutym wszedłem na wagę i ujrzałem wynik 115. Odkurzyłem więc rower, wyremontowałem, zacząłem jeździć.
Będąc grubasem odpornym na odchudzanie (diety, dyscyplina etc.), jeśli miałbym dawać rady proponuję co następuje:
-Nie ma łatwej drogi, więc przyzwyczaj swój tyłas do ugniatania siodełka co najmniej (CO NAJMNIEJ!) 2 x tygodniowo. Dwie pięćdziesiątki w tygodniu na rowerze lepsze niż pół litra na dwóch!
-Jeśli motywują Cię zabawki (tak jak mnie) rezerwuj budżet na wydatki rowerowe - nową korbę trzeba przetestować, nowy mostek pokazać na mieście etc itd - wynik ten sam, czyli więcej jeździsz (uczyń rower, może poza kobietą i dzieckiem, swoim głównym hobby i nie maziaj mi się tutaj, że z groszem ciężko: rzuć hobby o nazwie "picie piwa" czy "nowa gra do plejstona" skup się na rowerze)
-Przestań żryć po 20 (zwykle utrzymanie reżimu przez 21 dni wchodzi w nawyk na stałe)
-Nie hulaj na sucho - zawsze miej ze sobą dużo picia
-Pilnuj Pan tętna (za niskie - zero efektu, za wysokie - palisz mięśnie zamiast tłuszczu)
Proszę. Pięć porad, gratis, i tylko dwa rygory, reszta przychodzi sama: kondycja wzrasta, waga spada (na pewno nie tak drastycznie, jak u moich poprzedników, ale jednak), humor się poprawia, w alkowie więcej się wyczynia, panny łaskawszym okiem spoglądają, w pracy jest się efektywniejszym, a w moim przypadku - mniej wydaje się na fajki - same plusy.
P.S.
Czasem też fajnie machnąć jakiś maraton, ludzie cię pozdrawiają po drodze, telewizor można wygrać i sobie udowodnić, że można. No i wrastasz w cyklozę coraz głębiej.