Skocz do zawartości

Tadeus

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    3 335
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2

Zawartość dodana przez Tadeus

  1. Tadeus

    Ale niesmak pozostał...

    Fakt, ten sklep jest mocno "studencki" Ale lubię tam wpadać, gdy chcę zaoszczędzić na wysyłce. Mam jednak pecha, bo zawsze jak tam jestem ktoś niezdecydowany/marudzący stoi przy kasie i naczekam się w tej piwnicy z pół godziny na swoją kolej
  2. Dziwie się, że nie skupili tego wszystkiego jacyś resellerzy, koniec sezonu końcem sezonu ale za parę stów więcej też by się pewnie szybko sprzedało. Cena podejrzana. Na stronie aukcji napisane jest, że przesyłka darmowa przy przelewie na konto. Nie wiem, czy PayU też się jako taki liczy. W każdym razie, nie jest przypadkiem tak, że tylko przy opłacie PayU ma się pełną ochronę? Już nie pamiętam. Dla pewności zapłaciłbym jednak PayU, nawet jakby wysyłka miała nie być darmowa. Edycja: Sprawdziłem - program ochrony działa też przy normalnym przelewie. To ja już nie wiem, nie widzę tam haczyka
  3. Nie mam zielonego pojęcia. Ten koleś sprzedaje cztery modele mbike'ów - wszystkie o jakiś tysiąc tańsze niż normalnie. Komentarze ma ok, jest nawet jeden za sprzedaż takiego roweru, poza tym handluje ogólnie częściami rowerowymi - nie widzę tam nic podejrzanego poza ceną - wiadomo, kupujecie na własne ryzyko, ale okazja jest niecodzienna Ja bym kupił tego za 1300zł do normalnej jazdy nikomu nic lepszego nie potrzebne
  4. Z miłości do użytkowników mojego ulubionego forum dzielę się z wami okazją zauważoną na allegro: http://allegro.pl/rower-mbike-renegade-vbr-shimano-wyprzedaz-i3560163170.html
  5. Tadeus

    Rekordy, kierownica i masa

    To długi i delikatny proces 1. Pozwoliłem jej wybrać rower, który jej się bardzo podobał wizualnie. 2. Nie jeździmy ani szybko, ani stresującymi trasami (ruchliwe ulice odpadają). 3. Mam zawsze ze sobą sakwy, w które mieści się wszystko, co tylko małżonka chciałaby zabrać ze sobą na wyprawę - czyli ogromną ilość rzeczy, o których sam bym w życiu nie pomyślał 4. Przy dłuższych wycieczkach planujemy postój w jakichś ładnych miejscach, gdzie dają coś dobrego do jedzenia. Ale, jak wiadomo, każda niewiasta jest inna, więc nie musi to działać w innych przypadkach
  6. Tadeus

    Rekordy, kierownica i masa

    No cóż. Nie da się zaprzeczyć, że miejscami było dość dużo młodzieżowo-studenckiego gniewnego ducha, ale z racji na sobotę skład był w sumie całkiem wyrównany wiekowo. Tym razem załapali się i ci, którzy normalnie w piątki stoją w korkach przez Masę w czasie powrotu z pracy. Poza tym ta była ograniczona do 500 miejsc, co teoretycznie zapewniało szybszy i płynniejszy przejazd niż normalne molochy, w których potrafi być nawet 1600. Inna sprawa, że ja sobie mogę mówić, bo z racji na miejsce zamieszkania i pracy nigdy przez Masę się nigdzie nie spóźniłem. Tak, czy inaczej, Masa idąca w taką stronę, jak ta sobotnia, znacznie bardziej trafia do mnie, niż te standardowe piątkowe, choć - jak już wspomniałem - zdaję sobie sprawę z powodów, dla których normalnie odbywają się w innych porach i ciężko mi z tym dyskutować. Ze wszystkich dostępnych form walki o prawa w społeczeństwie ta i tak należy do najbardziej lajtowych i choć nie zgadzam się z niektórymi postulatami nie mogę odmówić całemu efektywności i świetnej organizacji. Poza tym dostałem gratis koszulkę z naprawdę świetnym okolicznościowym logiem, więc nie mogę za bardzo marudzić
  7. Minęło trochę czasu od ostatniego wpisu... Bo i nie działo się zbyt wiele, poza konsekwentnym zaliczaniem wyznaczonych na ten sezon celów. 1. Przekroczyliśmy z żoną 1000 zaliczonych w sezonie kilometrów. Co może dla większości nie jest niczym szczególnym, ale prawdopodobnie jest to więcej, niż do tej pory zrobiliśmy łącznie w całym życiu i do tego wspólnie, z czego - przyznam szczerze - jestem dumny, bo na samym początku z motywowaniem mojej lepszej połówki bywało różnie i myślałem, że - jak to często bywa - pisany mi będzie los samotnego jeźdźcy. No i nabijamy dalej, sezon się jeszcze nie skończył 2. Pokonaliśmy limit dziennego dystansu - z 62km zrobiło się 80km (w mocno mieszanym terenie!). I o dziwo nie bolał mnie po tym tyłek, mimo że trasa została zaliczona w normalnych krótkich gaciach bez pampersów. Inna sprawa, że dystans nie był do końca dobrowolny, bo na mapie wyglądał na krótszy i w drodze powrotnej ścigaliśmy się ze zmrokiem 3. Zabrałem się za wymianę mocno już nadrdzewiałego zoomowego kokpitu mojej maszyny. Na pierwszy rzut poszła kierownica, która z takiej o wzniosie 5cm i kącie 15, zmieniła się na odpowiednio 2,5 i 5, a konkretniej na używaną Truvativ XR. Przyznam, że rower zdecydowanie zyskał na "rasowości" i estetyce, jednak jeszcze trochę minie, nim do bardziej sportowej pozycji przyzwyczają się moje mięśnie postawy. Ewentualnie, jeśli tak miałoby się nie stać, rozważam regulowany mostek Amoeby, który jest w dość rozsądnej cenie. 4. Chwyty. Do tej pory miałem najprostsze piankowe z Kauflandu - do dostania w cenie około pięciu złotych. Cóż, szczerze przyznam, że były super wygodne. Niestety strasznie chłonęły syf z rąk i po paru miesiącach nadawały się tylko do kosza. Rozważałem piankowe obite tkaniną Setlaza za około 40zł z przesyłką, ale nie dość że pewnie nie byłyby specjalnie wygodniejsze, to jeszcze miały brzydkie krzykliwe logo. Póki co chyba uzbieram zapas tych kauflandowych i będę wywalał co pół sezonu 5. Zaliczyliśmy pierwszą Masę Krytyczną w życiu. W sumie z ciekawości, zawsze chcieliśmy spróbować, ale standardowe założenia polegające na przejeździe w najbardziej uciążliwych porach przez i tak już zatłoczone centrum miasta niespecjalnie nas przekonywało - choć oczywiście na co dzień docenialiśmy widoczne w Warszawie efekty tego lekkiego terroryzmu Jakby nie było, tym razem Masa we współpracy z Muzeum Wilanowa zrobiła lajtowy turystyczny przejazd w sobotę - i to nas zachęciło. Było fajnie, choć oczywiście i tak kupa osób się na nas wkurzała, bo musiała poczekać te dziesięć minut, aż Masa przejedzie. Ciekawość została zaspokojona, Masa zaliczona, więcej pewnie nie zajrzymy, no chyba że znowu kiedyś będzie coś okolicznościowego na luzie. 6. Pomału szykuje się też do wymiany chińskiej tylnej lampki na coś porządniejszego, co będzie widoczne też w dzień przy gorszej pogodzie. Myślałem o Wall-E, ale po jezdniach tak naprawdę jeździmy może z 5-10% czasu, a innym rowerzystom na ścieżce niekoniecznie chcę robić aż taką krzywdę, więc pewnie skończy się na Bright Eye'u. Szkoda, że nie ma podobnej silnej, taniej lampki z trybem słabszym. Z podobnego trybu w mojej chińskiej latarce z przodu jestem bardzo zadowolony. Gdy wjeżdżam na ścieżki zawsze daje 30% i kieruję ją lekko do dołu. 7. Rozważam też jakiś zakup uchwytu na telefon do nawigacji. Popularne ostatnio torby na ramę odpadają - nie żebym przesadnie dbał o estetykę roweru, ale dla mnie są naprawdę bardzo brzydkie. Potrzeba pojawiła się głównie, gdy ostatnio przy Kampinosie musieliśmy się wracać 4 razy, bo za późno zauważyłem, że przejechaliśmy już za daleko i minęliśmy interesujący nas zakręt I to chyba tyle. Tony małych, codziennych rzeczy z życia niedzielnego rowerzysty
  8. Tadeus

    Nawigacja i inne gadżety...

    Ja bym miał pytanko, do tych programów korzystających z OpenStreetMap, da się tam odpalić wersję rowerową tej mapy (funkcja layers)? Bo często szlaków/ścieżek rowerowych szukam wpierw na kompie przeglądając właśnie tę mapkę, ale kiedyś próbowałem zainstalować aplikację OSM na Androida i miałem tylko mapę standardową bez ścieżek i funkcji layers.
  9. To to samo co V2 tylko cross, a nie MTB. A czy potrzebujesz to ja nie wiem. Jeśli nie będziesz jeździł zbyt dużo i nie będziesz chciał jeździć w poważniejszym terenie to pewnie v2 ci styknie.
  10. Duża. Lepsze jest prawie wszystko > amortyzator, korba, obie przerzutki, kaseta. V2 to takie minimum, a V3 to już naprawdę przyzwoity rower.
  11. http://allegro.pl/lazaro-evolution-v3-full-alivio-amor-z-blokada-m-i3418905292.html http://allegro.pl/mega-rower-gorski-scud-argon-26-alivio-amortyzator-i3417246674.html wybór jednak jest tylko pozorny - to wszystko składa ta sama firma ;]
  12. Nie no, mistrzu, jak chcesz rower do zastosowań sportowo-treningowych i sam masz parę w mięśniach to co najmniej Kands 1300, bo inaczej go szybko przerośniesz i będziesz się złościł, że nie dopłaciłeś tej stówki więcej.
  13. Tadeus

    Odbiór osobisty

    No właśnie, wolałem póki co o tym nie myśleć. Jak przyjdzie czas na próby rozpięcia, to z pewnością podzielę się wrażeniami
  14. Na tydzień zostawiliśmy Warszawę za sobą, zaszywając się głęboko w naszych rodzimych górach... Oczywiście, mimo że wyjazd miał być raczej nie-rowerowy w końcu nie mogliśmy się powstrzymać Po krótkim badaniu internetu wyszło na jaw, że w pobliżu znajdował się kultowy rowerowy szlak, którego absolutnie nie mogliśmy pominąć. Zabraliśmy się więc czym prędzej do drogi, głodni naszych pierwszych górsko-rowerowych wrażeń. Nim zdążyliśmy sprawę dogłębniej przemyśleć i przestudiować, siedzieliśmy już na początku szlaku w Szczawnicy na wypożyczonych pospiesznie rowerach... o poziomie technologicznym żelaznego Rometa, którego miałem jako dziecko paręnaście lat temu... Kelly's to musi być dobre c'nie? Górale na pełnym Tourney, z gripshiftami (oj...) i bez amortyzacji (aua) dzielnie ruszyły przed siebie przy melodyjnym stukaniu zjechanych suportów i pobrzdękującego na każdym wyboju dzwonka. Przynajmniej nigdzie nie było luzów i przerzutki i hamulce śmigały w miarę poprawnie. Ale w końcu według opisów trasa miała być dość prosta i niezbyt długa, więc wierzyliśmy w to, że nawet takie leciwe rumaki powinny dać radę... Licznika nie było, GPS przy granicy przerywał, ale drogi ponoć po paręnaście km w jedną stronę... A jaka to była właściwie trasa? Oczywiście kultowy turystyczny szlak wzdłuż Dunajca (ta sama trasa, którą płyną góralskie tratwy) ze Szczawnicy do słowackiego Czerwonego Klasztoru. Paręnaście lat temu spływałem tam już rzeką, wiedziałem więc jak kapitalnych widoków można się było spodziewać. Ponoć szlak kuto ponad sto lat w litych skałach przełomu Dunajca, nie mogliśmy więc tego nie zobaczyć. Małe zamieszanie wprowadziły tylko opisy tej trasy na portalach turystycznych i stronach wypożyczalni rowerowej - połowa z nich twierdziła, że na Słowacji obowiązkowe są kaski, druga (wraz z obsługą wypożyczalni na żywo, która kasków nie oferowała) przekonywała, że to głupoty i nikt kasku tam nie używa. I fakt, prawie nikt, wliczając w to licznych mijanych Słowaków, nie używał - ale potem w necie potwierdziliśmy jednak, że poza terenem zabudowanym są tam obowiązkowe. Ruszyliśmy w Szczawnicę. Tak, to po prawo to zakonnica. Ścieżka przez samą Szczawnicę była naprawdę niezła i świetnie dopełniała turystyczny charakter miasta. Ciągnęła się przez prawie całą jego długość wzdłuż rzeki i pełna była rowerów... Co, wbrew pozorom, na początku trochę popsuło nam nastroje. Okazało się bowiem, że skorzystanie z pierwszej, lepszej napotkanej tam wypożyczalni nie koniecznie było najlepszym pomysłem... Doszliśmy do tego wniosku najpóźniej w momencie, gdy zaczęły mijać nas masowo wypożyczone górale na XCMach i pełnym alivio... Co ciekawe, w mieście i wypożyczalniach (których zobaczyliśmy co najmniej z 10) było też sporo Kandsów i Lazaro, jak więc widać marki te niebezpiecznie zyskują na popularności i lepiej kupować teraz niż czekać, aż z rosnącą renomą wzrosną również i ceny Początkowe partie szlaku były, lekko mówiąc, zapchane... Na początku naprawdę nie było zbyt różowo (głównie dlatego, że jechaliśmy w porze szczytu), poza całymi rodzinnymi grupami rowerowymi z przyczepkami i biegającymi radośnie pieskami, były tam też szerokie "pojazdy pedałowe" na 4 osoby, liczne wycieczki pieszych w dwuszeregu i ... co najgorsze... dość żwawo przepychające się przez wszystkich góralskie dorożki i samochody obsługi pobliskiego schroniska. Niezły przepis na nerwicę albo rowerową kąpiel w Dunajcu. Na szczęście jednak tak wyglądała tylko pierwsza 1/6. Później, za szlabanem byli już tylko piesi i rowerzyści. I zrobiło się naprawdę pięknie... Wąski kąt obiektywu niestety słabo oddaje majestat stromych skalnych ścian... Na początku baliśmy się, że podobnie jak pasażerowie tratw, jadąc wzdłuż jałowego koryta narażeni będziemy cały czas na ostre, piekące słońce bez żadnej ochrony koron drzew, okazało się jednak, że szlak poprowadzony został w genialny sposób. Praktycznie cały czas jechało się wśród wczepionej w strome zbocza roślinności, wjeżdżając czasem nawet głębiej w piękny, gęsty las... Jechało się naprawdę luksusowo... Praktycznie przez całą długość szlaku mieliśmy pod oponami dobry, stabilny szuter, w paru miejscach, przy zjazdach robił się tylko trochę głębszy, trzeba było więc uważać, by przypadkiem hamując nie zablokować koła, bo można było zjechać na drobnej kamiennej lawince. Generalnie większe problemy ze zjazdami i podjazdami mieli jednak tylko ludzie, którzy byli początkujący i nie wybrali górali, bądź mieli dodatkowy bagaż w stylu fotelika, czy przyczepki. Jedynym wyjątkiem był dość stromy podjazd połączony z zakrętem, znajdujący się mniej więcej w połowie drogi. Tam Słowacy postawili znak... którego 80% mijających go ludzi nie była w stanie zrozumieć. Opisali go bowiem tylko po słowacku. My po lekturze poradników wiedzieliśmy jednak, że jest to nakaz zejścia z roweru i wprowadzenia go/sprowadzenia ze wzniesienia. Według poradnika można tam było dostać mandat... i to już po jakimś czasie od przewinienia... Czy to prawda, czy bujdy nie wiadomo, ale my grzecznie prowadziliśmy, bo faktycznie miejsce przy tak dużej liczbie rowerzystów i pieszych i ich różnym stopniu zaawansowania i zdyscyplinowania było dość ryzykowne. W końcu dobiliśmy do bram sławnego klasztoru... Poza szerokim wyborem kultowych słowackich alkoholi było tam naprawdę bardzo dużo rowerów... Oczywiście w wypożyczalni powiedzieli nam, że rowery nie są ubezpieczone od kradzieży, ale na miejscu jest strzeżony parking i za opłatą można tam zdeponować wypożyczony rower, by w spokoju pozwiedzać. Nie znalazłem takiego... Za to 99% rowerów stało tam przed klasztorem zupełnie nieprzypiętych... Już widzę tę późniejsze kłótnie z wypożyczalnia o prawdziwą wartość roweru po jego kradzieży... Po krótkim namyśle i konsultacji z miejscowym cennikiem (aua... Euro), doszliśmy do wniosku, że moja kochana połówka poodpoczywa, a ja uiszczę opłatę (3+2 EUR za pozwolenie na zdjęcia) i zwiedzę klasztor. Dla zainteresowanych była tam też klasztorna karczma pod Lipami oferująca wieprzowinę w trzech odmianach z opcjonalnym dodatkiem kapuchy. Sam klasztor, słynący z zamieszkujących go przez stulecia zakonów mnichów ascetów, zielarzy i alchemików zdawał się naprawdę przytulny i luksusowy, co dość mocno kontrastowało z ulotką opiewającą akty miejscowego samoumęczenia i skromności. Bracia mieli świetny widok na Trzy Korony i obszerny, potrójny dziedziniec... Mogło się to wiązać z tym, że swego czasu dorabiali na boku prowadząc sławną na cały region aptekę... Zbiory mnisich szat, retort, moździerzy i zielników Z historią klasztoru wiązała się też pół-legendarna postać tytułowego Brata Cypriana. Ponoć sławny genialny mnich osiągnąwszy szczyty nauk alchemicznych wziął się za aerodynamikę i zbudował lotnię, na której startował z Trzech Koron szybując nad Pieninami. Jednak nie tylko pół-mityczny naśladowca Dedala dodawał klasztorowi kolorytu. Na dziedzińcu rozmieszczono garstkę domków z ogródkami i w każdym mieszkał mnich pustelnik-eremita. Mieszkał w zupełnym osamotnieniu, we własnym domu z ogrodem z widokiem na Pieniny... 2 metry od innych mnichów-pustelników... na bezpiecznym terenie ogrodzonego klasztoru... Jak widać i los pustelnika nie był taki zły jak go w opowieściach malują I na końcu by dopełnić obraz biednych mnichów... kościół klasztoru... Wręcz razi skromnością i ascetycznym stylem... I potem został nam już tylko powrót do Szczawnicy... Ogólnie wycieczka absolutnie kapitalna. Wszędzie pełno rowerzystów, cała trasa ścieżkami rowerowymi, bądź stabilnym szutrem, niesamowite widoki, dość niski poziom trudności przy zróżnicowanej trasie i wreszcie dość przystępna cena wynajmu roweru na miejscu (my płaciliśmy 4zł/h - za cały okres wynajmu dla dwóch osób 24zł - w droższych wypożyczalniach 5-6zł) czynią z niej mojego rowerowego faworyta. Z tego, co widziałem trasę można sobie trochę przedłużyć (nam ze zwiedzaniem i odpoczynkiem zajęła koło 3h) jadąc dalej do schroniska Trzy Korony. Od Szczawnicy odchodzą też dwa inne szlaki rowerowe (niestety nie testowane), jest tam więc co robić. Prawdziwie przyjazne rowerzyście otoczenie i wszędzie uśmiechnięci kręcący raźnie ludzie Ktoś testował te dwie pozostałe trasy ze Szczawnicy?
  15. Swoją drogą, w ramach tego co się dostaje i za co się płaci. Widzieliście rower z najnowszej kolekcji Authora? To chyba największe przegięcie jakie do tej pory widziałem. http://www.author.pl/rowery/gorskie/cross-country-26/trophy 1050zł cena roweru. Rama stalowa i przerzutki 18 biegów. Nie 21 na wolnobiegu. 18! czaicie? A teraz całujcie Transrower po rączkach. Hmm tak na oko to w tym Authorze za naklejkę płaci się... z 500zł Niech mi ktoś powie, że to 500zł to jest cena za wprawę i doświadczenie inżynierskie firmy i dbałość przy składaniu... To wszystko bzdury, jedyne co droższe firmy w tym segmencie robią lepiej to wyciąganie kasy za nic.
  16. Bez przesady, tak samo można odejmować od wszystkich markowych rowerów w tej klasie cenowej, tylko tam jeszcze dodatkowo marketing, sponsorowanie drużyn sportowych, eventy, patenty, import, obsługa dystrybucji na niezliczone sklepy stacjonarne itp. Transrower akurat zaskakująco mało oszczędza na samym rowerze. Naklejenie naklejki pod kablem uważam za bardzo niską cenę jak na to, co się dostaje. Szczególnie, że jest to wada jedynie kosmetyczna, a Lazaro kupują głównie "zdroworozsądkowcy"
  17. Tadeus

    A może by tak do pracy...?

    No tak, gdybym miał 20 minut, to pewnie mniej bym kombinował, ale tę trasę oceniam na około godzinę, więc 3 razy większa szansa, że po drodze się coś złego przytrafi/zmoknę/spocę się jak świnia itp.
  18. Ostatnio przeglądałem sobie OpenStreetMap w poszukiwaniu jakiejś fajnej trasy... I całkiem przypadkiem zauważyłem, że obecnie z domu do pracy mam praktycznie w 95% nieprzerwaną ścieżkę rowerową. Z jednej strony to całkiem fajnie, z drugiej zmusza do niewygodnych przemyśleń na temat ewentualnej ewolucji hobby... Na oko wychodzi jakieś 20km całkiem niezłą ścieżką... Tylko, czy naprawdę tego chcę? Obecnie rower kojarzy mi się w 100% z wolnym czasem, relaksem, wolnością. Jak na niego siadam automatycznie odpoczywam. Nie jestem pewien, czy dojeżdżając do pracy tego nie utracę. Ale może zostawmy póki co emocjonalne biadolenie i zacznijmy od bardziej obiektywnych kwestii. Choćby kasy. Bądźmy szczerzy - z pewnością nic na tym nie oszczędzę. Obecnie dojeżdżam autobusem i bilet miesięczny nadal będzie mi potrzebny do codziennych sprawunków. W grę wchodzą więc tylko dodatkowe koszta. A jakie? W pracy co prawda nie muszę stawiać się w garniturze, ale muszę być czysty, wyprasowany i raczej nie w sportowym stroju, więc dobrze byłoby wziąć coś na zmianę. Podejrzewam też, że gdzieś w budynku u mnie jest prysznic (dość dużo osób dojeżdża rowerem), więc pewnie brałbym ze sobą i jakieś kosmetyki i ręcznik. Obecne moje sakwy nie są wodoodporne, więc należałoby je wymienić przynajmniej na małe Crosso: Dalej, przydałyby się błotniki. Niestety moje obecne opony 2,2 cala są po prostu za wysokie, by takie założyć. Mamy więc następne zakupy. Khenda Khan (moja żona wielokrotnie jeździła w nich po szkle, więc wkładka antyprzebiciowa chyba działa) i błotniki Oriona: A do tego może jakąś trekkingową osłonę na łańcuch, by nie uwalić sobie nogawek: Podsumowując: - Crossy Dry Small - 190zł - Kenda Khan - 90zł - Błotniki Orion ATB - 50zł - Osłona - 40zł 370zł. Dodatkowo chciałbym pewnie też coś, by w razie deszczu nie dojechać zupełnie przemoczonym. Najtańsze znośne rowerowe poncho to koło 50zł: Czytając jednak tematy regularnie dojeżdżających do pracy dochodzę do wniosku iż mało kto takiego używa, inwestując raczej w drogą, oddychającą odzież. Więc tu mamy 50zł do - powiedzmy - 500zł. O czymś nie pomyślałem?
  19. Sam prom jest spoko, jak my byliśmy w "porze deszczowej" to byliśmy jedynymi chętnymi mimo weekendu. Sama podróż to dosłownie z 5 minut, są wygodne siedzenia i stojaki na rowery, pan ze sterówki puszczał jakąś muzyczkę... Całkiem przyjemny "rejs" Problemy mieliśmy tylko na dojeździe z przystani po drugiej stronie w kierunku cywilizacji, a potem Puszczy. Na mapie dojrzałem jakąś gruntową ścieżkę, która pasowała nam idealnie z kierunku, ale przy tamtej pogodzie okazała się zbyt hardcorowa (żona jeszcze wtedy na mało terenowym mieszczuchu). Podejrzewam jednak, że przy obecnych długotrwałych upałach jeździ się tam bez problemu. Mnie obecnie bardziej kusi ten turystyczny do Serocka, ale w Serocku czeka niestety tylko do 1,5h, więc za mało czasu by na miejscu pozwiedzać coś na rowerach i chyba nawet nie ma tam na pokładzie wyznaczonego miejsca na rowery.
  20. Już raz z tego promu korzystaliśmy Na początku sezonu w jakiejś przerwie między deszczami. Jak tylko zjechaliśmy z promu po stronie Kampinosu władowaliśmy się w błoto po wózki przerzutki. Po następnych paru metrach na klockach hamulcowych mieliśmy spory błotny pancerz i koncert pisków... Od tego czasu nam się tam specjalnie nie spieszy Ale kto wie, może się tam jeszcze zapuścimy, teraz pewnie nie jest już tak źle.
  21. Dla kogo jest łatwa, dla tego jest łatwa, nie zapominaj jakiego typu to jest blog A co do komarów, testowaliśmy: I póki co nie wiem, co mam sądzić. Niby tam gdzie się popsikałem mnie nie pogryzły, ale na granicy psikania i dalej już tak, więc pewnie trza się w tym wykąpać, by się w pełni ochronić. No i nie radzę psikać się tym w domu, zapach utrzymuje się dość długo, nasz kot bał się potem pół godziny wyjść z kąta pokoju bo gdzie nie poszedł natrafiał na niewidzialną ścianę smrodu
  22. Postanowiliśmy w końcu zaryzykować... Puszcza Kampinoska jako cel wycieczek kusiła nas już od dawna. Liczne relacje dostępne na necie obiecywały praktycznie nieskończony potencjał ciekawych tras i naprawdę pięknych widoków. Ale straszyły też dość ambitnymi warunkami terenowymi, które niekoniecznie bywają pożądane przez rowerzystów niedzielnych Dzięki super-szybkiej nocnej pomocy forumowych kolegów mklos1 i supermario, którzy na paręnaście minut po pojawieniu się zapytania na forum podzielili się doświadczeniami z trasy, udało się rozwiać część wątpliwości i z rana byliśmy już gotowi na przygodę... Z mieszanymi uczuciami mijaliśmy się na trasie dojazdowej z rasowymi, w pełni wyposażonymi rowerzystami na drogim sprzęcie MTB... ale okazało się, że nie było tak źle Chwila relaksu na turystycznej polanie przy przecięciu szlaków. Jak zwykle ze stylowym bidonem klasy king-size. Okazało się, że o ile na szlakach dojazdowych rowerzystów było pełno, to w samym lesie (i to na głównym szlaku rowerowym) nie widzieliśmy prawie nikogo. Najwyraźniej ogromna Puszcza miała wystarczającą pojemność, by wszyscy się tam spokojnie rozproszyli. Na wycieczkę nadrukowałem sobie trochę map, wybierając maksymalne przybliżenie tam, gdzie szlak wydawał mi się zawiły i trudny do śledzenia. Dystans: 57km Oczywiście, jak to zwykle bywa, pogubiliśmy się tam, gdzie szlak na oddalonej mapie szedł w pozornie prosty, przewidywalny sposób, a ja mapy w przybliżeniu akurat nie miałem. Na szczęście pozostał GPS w komórce. Zdecydowanie polecam jednak zakup porządnej, prawdziwej mapy turystycznej Przy okazji lekkiego błądzenia zauważyliśmy też, że w razie awarii sprzętu, czy nagłej potrzeby powrotu nie byłoby żadnego problemu. Minęliśmy dwie zajezdnie, z których autobusy jechały prosto do Warszawy do metra, można było więc zrezygnować na praktycznie każdym odcinku i wygodnie umieścić rowery w pustym autobusie na pierwszym przystanku. A jak się jechało? Różnie. Odcinków zapiaszczonych było naprawdę sporo, dość długi odcinek z kocimi łbami też dał się we znaki, ale prawie zawsze z boku był jakiś równiejszy (choć zazwyczaj z licznymi korzeniami) objazd. Miejscami uliczki, które na mapie wyglądały jakby nie były specjalnie ruchliwe (nimi szedł oficjalny szlak) okazały się dość popularne wśród kierowców - tak, patrze na ciebie, ulico Kampinoska . Jako że był to pierwszy przejazd i uwagę głównie poświęcaliśmy nie-zgubieniu się, nie mieliśmy okazji i czasu narobić zbyt wielu fotek. Najbardziej żałowałem tego w pobliżu Cmentarza Palmirskiego, gdzie jest sławne już chyba pole zalanych brzózek, które cyknąłem tylko na szybko w przejeździe: Na żywo robi to naprawdę bajkowe wrażenie, jakby drzewa stały na tafli lustra. Po wyjeździe z Puszczy na jej południowym krańcu w Truskawiu mieliśmy już jednak trochę dość. Na szczęście naszą uwagę zwrócił znajomy symbol dwukołowego pojazdu na jednym z szyldów. Czym prędzej udaliśmy się tam uzupełnić wyparowane węglowodany zacną karkóweczką: A do tego czyste łazienki! Szlak rowerowy szedł dalej na południe do Mariewa, ale na tym etapie mieliśmy już na licznikach ponad 40km, w mocno mieszanym terenie i niespecjalnie mieliśmy ochotę na dalsze błądzenie (szlak znowu na wielu odcinkach przechodził przez gęsty las), postanowiliśmy więc skorzystać z ulicy 3-go maja, zaczynającej się pod samą Dziką Fasolą i ciągnącej przez wszystkie miejscowości Truskaw>Izabelin> Laski, aż do samej Warszawy. Na początku była to przyjemna, dość spokojna ulica, potem (na wysokości Lasek) niestety przybrała cechy typowej dojazdówki. Pełno pędzących samochodów i skraje jezdni jak po ostrzale artyleryjskim, a do tego miejscami łapiąca co popadnie policja, skutecznie zniechęcająca do wybrania bezpieczniejszego w tych warunkach chodnika. No ale w końcu dojechaliśmy cali i zdrowi i raczej nie zniechęceni. Z pewnością z Puszczą Kampinoską się jeszcze zobaczymy, choć pokombinujemy czy nie zwiększyć naszego zasięgu dojeżdżając gdzieś (np. na Cmentarz Palmirski z Młocin) autobusem. Z wniosków technicznych: - Potrzebne będą pewnie sportowe okulary (żonie 3 razy wyjmowałem owady z oka) - Czeka nas zakup albo żelowych gripów albo rękawiczek (bolące nadgarstki). - To moje siodełko (SR Alpine) jest jednak super. Jechałem w byle jakich gaciach i zero bólu mimo ostrego wytrzęsienia
  23. Tadeus

    ATB

    Czy ja wiem, na śmieszność to można się narazić co najwyżej na tym forum Na ulicy ludzie już jeżdżą na czym popadnie i nikt jakoś nie ma w związku z tym kompleksów, szczególnie nie kobiety, którym w kwestiach sprzętu znacznie więcej wypada, ważne by im było na rowerze dobrze i by chciały jeździć A co do rowerku, jakkolwiek by go nie nazwać, idealnie wpasowuje się w nasze potrzeby. Mamy dość blisko lasy i choć staramy się raczej poruszać tymi łatwiejszymi szlakami to w zależności od pory roku zawsze znajdzie się tam sporo piachu albo błota. Mieliśmy już przyjemność wykorzystać na takich trasach tego Visio i poprawa jest znaczna. Opony radzą sobie nieporównywalnie lepiej, a i postawa jest raczej trekkingowa niż miejska (na oko koło 60 stopni, a do tego kierownica tylko lekko gięta, a nie miejska jaskółka), co zapewnia też lepszą kontrolę nad rowerem. Zewnętrzne przerzutki również dają znacznie większe pole do manewru w terenie. Jasne, że to nie klasyczne MTB, które w terenie pozwoliło by na znacznie więcej, tyle, że my przy naszym stylu jazdy i tak byśmy tego nie wykorzystali. Również i "miejska" rama przy wadze piórkowej rowerzystki i spokojnym stylu jazdy wytrzyma pewnie dłużej, niż niejedne katowane w terenie wytrzymalsze klasyczne ramy MTB. Wiadomo, dla jednych w tej cenie Kands 1300 będzie wyborem idealnym, dla nas byłby zupełnie nietrafiony. Bo na co komu full alivio jak nie można założyć porządnych błotników i po odświeżającej przejażdżce po lesie czystym i wypoczętym pojechać na większe zakupy?
  24. Tadeus

    ATB

    W sumie myślałem, że ten skrót wyszedł już z mody... Te trzy literki zdobiące ramę mojej Meridy Kalahari swego czasu oznaczały z grubsza "wygodny MTB" dla rowerzystów zapuszczających się jedynie w umiarkowany teren, później określenie stało się negatywne, bo ludzie doszli do wniosku, że to po prostu MTB z tanimi podzespołami dla gawiedzi i producenci w większości przestali je stosować. Teraz kategoria All Terrain Bicycle powróciła jednak najwyraźniej do dawnej chwały w asortymencie rodzimego Eurobike'a. I w sam raz na nasze potrzeby Moja piękniejsza połówka, konfrontowana bowiem z coraz obfitszymi połaciami piachu, błota i wertepów, czyhającymi na nią na malowniczych szlakach okalających stolicę postanowiła zrezygnować ze swojego mieszczucha i przenieść się na coś... bardziej terenowego, ale nie MTB... i nie bez błotników i bagażnika... i byle było fioletowe... Po lekkim bólu nadwyrężonej głowy pomieszanym z nerwowym ściskiem szczęki znalazłem coś takiego (model Visio): Spodobał się, był w promocyjnej cenie (1100zł), więc należało go jak najszybciej kupić, nim dojdzie do zmiany zdania. W końcu ile pół-MTB z fioletowymi akcentami jest na rynku? Na następny mogłem czekać lata Przyznam, że wizualnie też mi się spodobał, bo mimo mieszczuchowego zacięcia miał też trochę z terenowego "pazura". No i nareszcie wszystkie części były standardowe!!! Poprzedni mieszczuch doprowadzał mnie do szału, gdy musiałem przy nim grzebać, a samo zdjęcie tylnego koła wymagało połowy mojej skrzynki narzędziowej. To wszystko się skończyło i mogłem do niego podchodzić dokładnie tak jak do mojej Meridy. Rowerek kupiony na Allegro... przyszedł wyregulowany... chyba przez pijaną małpę. Po ustawieniu hamulców (piszczały!), przedniej przerzutki (nie tylko była niewyregulowana, ale wisiała krzywo na ramie), tylnej przerzutki (wchodziły może ze 2/3 biegów), zacisków kół i nóżki (jej połówka nie była dobrze dokręcona do reszty, odpadła w czasie pierwszej przejażdżki) można było już jechać... Chrum... chrum... chrum... Szerokie terenowe opony obcierały o prowadzenie błotników, najwyraźniej opony dwucalowe nie były do nich przewidziane. Ale i to się w końcu załatwiło... Potem już tylko siłowanie się z przednią lampką (naprawdę niezłą, markową, szkoda że nie schodziła z zaczepu i trzeba było ją praktycznie wyrwać) można było cieszyć się bardzo fajnym rowerkiem idealnie dobranym do naszych dość oryginalnych potrzeb. Fajnie, że ktoś produkuje rowery dla dziwnych ludzi Relacje z wojaży z nową maszyną już wkrótce, a tymczasem pozdrawiam wszystkich, którzy dostali "wyregulowane" rowery z Allegro
  25. Nie ma co się zadręczać, komponenty marki Zoom to najczęściej dokładnie to samo co komponenty marki Merida,Kelly's i innych "własnych marek" renomowanych producentów w tym przedziale cenowym. Po prostu zamawiają z własnym logiem, w sumie Kelly's jest ekspertem od walenia swojego logo na ogólnie dostępną chińszczyznę i sprzedawania tego parę razy drożej
×
×
  • Dodaj nową pozycję...