Znalazłem na bikefama.pl blog pewnej osoby (zarejestrowanej też tu BTW), w którym to przeczytać można:
"Tak poważnie to nie chcę niczego przesądzać, ale ten kask to dla mnie jedynie dogmat opierający się na wierze w zbawcze, cudowne i uzdrowicielskie jego oddziaływanie. Jeśli coś się łamie to łamie się najpierw palce, nos, zęby, szczękę, potem nogi, ręce, następnie żebra."
A ja na to:
czas akcji: dzisiaj
miejsce akcji: zielony szlak ze Skrzycznego na Baranią Górę, kawałek za Malinowską Skałą
w roli głównej: moja przeurocza Rowerzystka
osoby towarzyszace: ja, ratownicy GOPR
nie było dramatu, tylko dzięki kaskowi. Okropna dziura w przedramieniu, zwichnięta kostka, wstrząśnienie mózgu, ale ogólnie wszystko do wygojenia. Bez kasku byłby chyba zgon, bo pewnie dziura taka jak na ręku (średnica ca 6cm) byłaby również w głowie.
Kask po wszystkim wygląda tak:
Na wierzchu skorupy też kilka wgniotów na dobry 1cm w głab.