Rowerzysta komunikacyjny :(
No i stało się.
Po latach wzbraniania się przed nierekreacyjną jazdą rowerem, w końcu dałem się skusić. Zaczęło się stopniowo... od warszawskich samorządowców, którzy w bezczelny i podstępny sposób zaczęli zapychać całe miasto pięknymi, nowiutkimi, gładkimi i niekończącymi się ścieżkami rowerowymi... Najpierw okazało się, że da się nimi dojechać już praktycznie wszędzie i wszystko co tylko mogłem mieć w życiu do załatwienia mogłem załatwić dojeżdżając w co najmniej 85% ścieżką... Potem doświadczenia pokazało, że tych ścieżek nie tylko jest pełno, ale jeszcze te nowe poprowadzone są w zupełnie niekolizyjny sposób (można przejechać całe miasto stojąc na światłach tylko z 5-6 razy, zamiast 20-30 jak samochody obok - co było kapitalne w upały). No i zacząłem jeździć po całym mieście szalejąc po sklepach, znajomych, centrach handlowych, lecznicach, urzędach... Dodatkowo odżyły więzi rodzinne, bo skoro już "byłem w okolicy" to równie dobrze mogłem wpaść do rodziców, teściów, czy kuszącego grillem rodzeństwa...
Aż w końcu pojechałem do pracy. Wcześniej nie chciałem tego robić, bo cieszyło mnie to, że rower od razu kojarzy mi się z relaksem, a tak mógłby zacząć i ze stresem (pośpiech do pracy, awaria, ulewa w drodze do biura itd.). No ale skoro już i tak zaczynałem odchodzić od szlachetnych założeń mojego hobby...
Niby firma po zupełnie przeciwnej stronie, 19km ode mnie, ale połączona z moim domem wspaniale długimi, nieprzerwanymi ciągami szerokich DDRów:
Dość długo zastanawiałem się, jak zrobić to logistycznie, ale w końcu zdecydowałem się, że będę woził wszystko ze sobą i wezmę jedną sakwę:
15l Crosso Dry Small
Do środka poszły narzędzia, u-lock, dętki, dokumenty i docelowy strój biurowy, który zajął prawie całą sakwę, bo w żadnym razie nie chciałem go ściskać. Najbardziej bałem się w sumie, że jak dojadę na miejsce, to pieczołowicie wyprasowany urzędniczy uniform będzie wyglądał jak wyjęty psu z gardła, ale okazało się, że dotarł w stanie idealnym, jak prosto spod żelazka
Na siebie wrzuciłem typowe wdzianko rowerowe, oddychające długie spodnie i taką samą rowerową koszulkę i był to dobry wybór, bo mimo prób dość spokojnej jazdy dość mocno się zgrzałem, więc w stroju nieoddychającym byłaby masakra, do tego wszechobecne warszawskie remonty dość mocno by mnie zapyliły.
Ostateczny wynik jest dość satysfakcjonujący. Autobusem ta sama trasa to było około godziny do godziny piętnaście minut. Na rowerze około 50 minut do godziny. Do tego udało się przewieźć to co chciałem bez pogniecenia... no i dotarłem w sumie niespocony, choć trochę zgrzany. Prysznica nie mam, więc było to istotne. Odzież techniczna sprawdziła się dość dobrze, to raczej ja muszę lepiej rozplanować kiedy i gdzie w czasie trasy mogę pocisnąć
A jaką wy macie technikę dojazdu do pracy?
8 komentarzy
Rekomendowane komentarze