Do Szczecina. Pociągiem.
Po dość zabawnych zeszłorocznych doświadczeniach z wypożyczaniem rowerów na miejscu, tym razem postanowiliśmy zabrać nasze dzielne rumaki ze sobą na urlop za pomocą kolei...
Było... tak, jak się spodziewaliśmy
Problemy:
1. Bilety da się kupić przez internet, ale już nie miejscówki na rower, te trzeba kupić osobiście w kasie.
Już na peronie na krótko przed przyjazdem pociągu:
2. Na dworcu stoi nowoczesny, wypasiony wyświetlacz ciekłokrystaliczny pokazujący piękny model nadjeżdżającego pociągu wraz z wyposażeniem i typem każdego wagonu, dodatkowo przed przyjazdem, spikerka dokładnie zapowiada, które wagony przystosowane są do rowerów, by można było sobie stanąć na dobrej wysokości peronu...
3. Po czym przyjeżdża pociąg i wszystkie wagony są w innej kolejności, a wagon, na którego zarezerwowało się miejscówkę rowerową nie ma miejsca do przewożenia rowerów...
4. Pan z obsługi TLK, szczerze zdziwiony naszym zdziwieniem, przekonuje, iż to absolutnie oczywiste, że nie ma ŻADNEJ technicznej możliwości, by zamówione do składu wagony ustawiono zawsze w konkretnej kolejności i prosi o zrozumienie. Wreszcie na następnej stacji znajduje dla nas jakiś wolny przedział rowerowy w innym wagonie, przy czym nie mamy pewności, czy pobliskie miejsca siedzące nie zostały już sprzedane innym ludziom i nas stamtąd nie wywalą (bo bilety są na konkretny numer wagonu wynikający z kolejności, w jakiej są ustawione...).
Sam przedział jest ok:
To po prostu przedział, z którego wywalono normalne siedzenia i zamontowano 3 miejsca z hakami na rowery. Warto zabrać ze sobą taśmę klejącą, haki są zniszczone i mogą porysować obręcze (w naszym Lazaro porysowały), w drodze powrotnej widzieliśmy resztki taśmy poprzedników, więc pewnie jest to powszechny sposób. Dodatkową fajną rzeczą jest to, że jak wszystko przypadkiem działa, (w drodze powrotnej działało) to po wykupieniu miejscówki na rower dostaje się też miejsce siedzące w przedziale obok, skąd jest przeszklona ściana z widokiem na nasze rowery. Z tego, co widziałem większość osób z lepszym sprzętem jednak mimo wszystko wiszące rowery jeszcze dodatkowo zabezpiecza. Ogólnie ciągle się ktoś przy tych rowerach kręci, bo ta wnęka jest takim naturalnym miejscem do postania i pogadania bez blokowania ruchu w korytarzach.
5. W Szczecinie oczywiście większość peronów bez ramp i wind. Jest tylko przycisk dla niepełnosprawnych do wołania pomocy w pokonywaniu bardzo stromych schodów. Cóż od targania rowerów z pełnymi sakwami w górę i dół schodów jeszcze nikt nie umarł, nie?
A jak jest pod względem rowerowym w Szczecinie? Ciekawie Mieliśmy szczęście, że zakwaterowaliśmy się u rodziny, która mieszkała blisko głównego rowerowego szlaku Szczecina przy Jasnych Błoniach, więc praktycznie do wszystkich najważniejszych miejsc i poza samo miasto dało się dojechać ścieżkami rowerowymi.
Uwagę zwracało dość oryginalne oznakowanie rowerowe: praktyczny brak poziomych znaków, albo zupełnie przypadkowe ich użycie (często znaki wskazujące na drogę jednokierunkową, przy zupełnie klasycznym DDR) i co mnie osobiście trochę rozbawiło - w głębokim lesie, przy błotnistych wąskich nieutwardzonych ścieżkach stoją oficjalne znaki ciągu pieszo-rowerowego:) I coś przy czym przeżyłem szok kulturowy. W Szczecinie, zupełnie inaczej niż w Wawie, guziki do przejścia przez jezdnię świecą się, gdy nie są wciśnięte, a gasną, gdy się je wciśnie!
Choć były też miejsca świetnie przygotowane dla rowerzystów:
Skrzyżowanie szybkich asfaltowych dróg rowerowych w Lesie Arkońskim
Genialna, wielokilometrowa prawie nieprzerwana trasa spod Głębokiego do Tanowa, gdzie zaczyna się wiele szlaków turystycznych.
Ogólnie tereny wokół Szczecina bardzo nam się podobały, choć (głównie przez prawie codzienne burze i lenistwo) zwiedziliśmy dużo mniej, niż planowaliśmy, najdłuższa wycieczka wyszła do portu w Trzebieży na około 70km, reszta to krótkie wypady nad pobliskie jeziora i przez lasy. Dużo górek i pełno leśnych jezior to miła odmiana od płaskiego, piaszczystego Mazowsza. Bardzo fajnie jeździło się po górze w Lesie Arkońskim, gdzie widzieliśmy parę ścieżek przygotowanych do ambitnych zjazdów terenowych, z hopkami, rampami itd..
Sam Szczecin naprawdę robił wrażenie poniemiecką architekturą:
Ale i idylliczne wsie poza miastem były bardzo fajne do zwiedzania na rowerze:
Przynajmniej jak długo jechało się prawie nieuczęszczanymi drogami, wijącymi się przez pola i lasy. Problem był tylko na bardziej "ulicznym" odcinku między Policami, a Trzebieżą, wpakowaliśmy się akurat w roboty drogowe i ruch wahadłowy. To były chyba nasze dotąd najbardziej emocjonujące przeżycia na rowerze. Na długo wyczekiwanym zielonym wszyscy (łącznie z tirami i wywrotkami) ruszali do przodu jak szaleni, wyprzedzając z ledwością biednych, cisnących ile wlezie rowerzystów, którzy zostawali w tyle, mając nadzieję, że ludzie sterujący ruchem poczekają na nich i zaraz z naprzeciwka nie puszczą im na czołowe takich samych wariatów z drugiej strony (oczywiście raz nie poczekali i puścili, ale na szczęście w tamtym miejscu już było dość szeroko i dało się przemknąć bokiem).
Ogólnie wyjazd udany, choć jazda z rowerem koleją, wbrew temu wszystkiemu co czytałem wcześniej w różnych źródłach o reformach, była dokładnie taka, jak można się było tego spodziewać - dla ludzi lubiących przygody Teraz we wrześniu będziemy jechać jeszcze raz - tym razem do Gdyni, to zobaczymy, czy wpadka była tylko przypadkiem, czy może jest statystycznie standardem.
A, no i w Warszawie, już na ostatnich metrach przed powrotem do domu wpadliśmy w (pierwszą w życiu) kontrolę stanu trzeźwości rowerzystów. Na szczęście zdana, ale mogło być inaczej, bo w Warsie kusili jakimś lokalnym niepasteryzowanym piwkiem
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze