Skocz do zawartości
  • wpisów
    6
  • komentarzy
    28
  • wyświetleń
    17 607

O tym jak się stało, że jeżdżę na tym na czym jeżdżę :)


adamsmaster

2 964 wyświetleń

Błoto było ble. Teren też był ble. W ogóle to prawie wszystko było ble. Ale do rzeczy.

Swój pierwszy rower górski - Over the top dostałem w piątej klasie podstawówki. Pamiętam jak mi sprzedawca w sklepie mówił, że na tych rowerach jeździli po Himalajach, bo na siodełku był znaczek K2 :) I człowiek głupi uwierzył i chwalił się na prawo i lewo jaki to ma wypaśny rower, bo na K2 nim wyjechali, bo tak napisali na siodełku :). Ale ja nie byłem na K2 - nawet nie byłem na Orlim Kamieniu - w zasadzie nigdzie nie byłem (nigdzie poza asfaltem).Bo jak napisałem na początku teren był ble. I tak mi życie szło.

Na studiach podzieliłem rowerzystów na cztery kategorie:

1) Miejskie leszcze - czyli wszyscy Ci co jeździli na starych rowerach po Krakowie z modnymi szalikami i w lansiarskich okularach (osobną podgrupę stanowili goście na ostrym kole - ja tego fenomenu do dzisiaj nie mogę pojąć).

2) Wariaci na kolarkach - goście którzy jeździli mnóstwo kilometrów na tych cienkich jak wacek kitacja oponach.

3) Wszelkiej maści wariaci jeżdżący w terenie - goście od XC, DH, MTB (gościówy też) - tych to już w ogóle nie mogłem zrozumieć, po co oni to robią. Po co jeździć po lesie przecież to jest nudne, nie męczące, poza tym rower się brudzi, trzeba go czyścić.

4) Ostatnia grupa, to była ta jedyna słuszna - to byli Ci którym można było rękę uścisnąć - goście (gościówy) jeżdżący na trekkingach, na rowerach MTB, na oponach 1,5 cala. To była dla mnie elita. Prawdziwi rowerzyści.

I tak sobie jeździłem po okolicach Krakowa, Sanoka. Jak cudownie było robić po 70-80 km na trekkingu. Wygodnie, względnie szybko. Super. Ale przyszedł taki dzień...

... taki dzień miał miejsce w maju 2013 roku. Mój kolega, wychowany na nizinach, po przeprowadzeniu się do Sanoka kupił sobie rower po to by jeździć w terenie. Popatrzyłem na niego jak na wariata, bo przecież ja go cały czas namawiałem na przynależność do grupy 4 rowerzystów. Ale on uparty nie dał się przekonać. Kiedyś przyjechał do mnie i mówi mi tak: weź rower swojego brata (Trek 4500 - dwuletni rower kupiony za 1000 zł bo gość pilnie kasy potrzebował) i pojedźmy do lasu czerwonym szlakiem. Jak Ci się spodoba to ok, a jak nie, to więcej się nie będę odzywał. Pomyślałem i mówię OK. Raz mogę zbrukać swój honor i pobrudzić się trochę. Pojechaliśmy - trasa w sumie niespecjalnie długa - 25 km z czego w terenie koło 11. Początek asfaltowy, podjazdy, trochę było mi ciężko, bo opony z 1,5 urosły do 2,1 a i ciśnienie spadło trochę. Ale jedziemy. Dojechaliśmy do lasu i tu nagle przeżyłem pierwszy szok - średnio nachylony gliniasty podjazd okazał się męką nie z tej ziemi. Poczułem się jakby mnie ktoś butem kopnął w klatkę. Pomijam już dumę - gościa który nigdy na podjazdach roweru nie prowadził. Boże jak ciężko, jak trudno. Rower myszkuje, przednie koło ucieka do góry, tył się ślizga. WTF. Przecież ja, ja nigdy, ja przecież najlepiej, ja wiem jak się wyjeżdża, że po prostu się jedzie. Cóż, zatrzymałem się i prowadzę rower, klnąc na wszystko i wszystkich. Potem co chwile lekkie podjazdy, lekkie zjazdy, rower dalej ucieka, ale już się przyzwyczaiłem - bo taka natura terenu. Na sam koniec był zjazd. Przyzwyczajony do tego, że na długich zjazdach z reguły marznę żałowałem, że nie mam bluzy, kurtki lub czegokolwiek żeby się w to ubrać. A tu zonk. Cholera, zjazdy po lesie są niesamowicie męczące. Człowiek cały czas musi ostro pracować, żeby rower utrzymał się w torze jazdy. Do tego zakręty, hamowania. Wow. Przyznałem wtedy, że to było coś. Że to było fajne i przyjemne. I że może kiedyś, dla zabawy jeszcze to powtórzyć. Następny dzień okazał się kluczowy dla mojej ewolucji. Wstaję rano i od razu mam myśl: o ja pier....ę. Ale mnie mięśnie bolą. Przecież to było tylko 25 km. Przecież takie coś to się robi, nawet nie czując. A tutaj wszystko mnie boli, łydki, uda, ramiona, dłonie. Siedzę sobie w domu i myślę, że chyba głupi byłem. Że przecież to jest tak naprawdę istota jeżdżenia. Dużo techniki, jeszcze więcej zmęczenia. Taaaaaaaak. Ja chcę jeszcze, ja chcę więcej i to już natychmiast, zaraz... ała.... no może jutro - dzisiaj nie mogę chodzić :D. Nie minął miesiąc a w garażu stał mój Cube, na kołach 29. I odkryłem rower na nowo, zafascynowałem się terenem - po prostu coś pięknego. Od tego pamiętnego momentu minął już rok, a ja dalej nie mogę się nadziwić jak bardzo potrafi zmęczyć teren i jak cudownie jest jeździć tam, gdzie ludzie nawet nie chcą spacerować.

A podział rowerzystów wygląda teraz tak:

1) wszyscy jeżdżący na rowerach miejskich, na rowerach szosowych, na rowerach trekkingowych - grupa zasługująca na szacunek, bo każdy z nich może mieć drugi rower do jeżdżenia w terenie.

2) oszołomy kupujący rowery z hamulcami tarczowymi, z amortyzacją 100 mm, montujący opony 1,2 czy 1,5 i jeżdżący po asfalcie. Tych, jak Macierewicza, zrozumieć nie mogę.

 

Tyle na dziś. Następnym razem mam nadzieję, wrzucić foto relację z wycieczki, która ma się odbyć za chwil parę. :) Pozdrawiam serdecznie, Adams.

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

A gdzie komentarz żon? Jako jedyny multiżonaty bloger powinieneś korzystać z tego atutu:)

 

Co do wpisu, to ja mam trochę inaczej. Nie mam przyjemności, z pędzenia po jak najtrudniejszych trasach, ale po prostu od zawsze lubię się turystycznie przebijać przez wszystkie lasy w okolicy :)

Odnośnik do komentarza

przeczytam jeszcze kilka takich wpisów i obok crosa postawie górala , ślinki mi narobiłeś na wypad do lasu , już planuje gdzie :D

Odnośnik do komentarza

@adithetank mi na tyle ślinka pociekła że zacząłem szukać informacji o czerwonym szlaku i prawdopodobnie niedługo czeka mnie tam przejażdżka ;)

http://www.e-gory.pl/index.php/Mapy-online/Pogorza-Karpackie-Compass/Pogorze-Przemyskie-Gory-Sanocko-Turczanskie-czesc-zachodnia.html Tutaj masz mapę naszego regionu- Znajdź sobie w Sanoku Białą Górę i tam jest szlak czerwony. Możesz nim jechać jak długo chcesz, aż do serpentyn i dalej. Opisywany tutaj przeze mnie pierwszy przejazd w terenie kończył się zjazdem szlakiem zielonym na Sobień (aż za serpentynami). Choć powiem, że łatwo go przegapić, bo jest praktycznie nieuczęszczany i jego szerokość wynosi jakieś 25 cm :) - i te półtora metrowe pokrzywy siekające po mordzie :), a odbić nie ma gdzie. Super sprawa jest taka, że co chwilę da się skręcić z czerwonego w jakąś drogę na południowych stokach i wrócić do Sanoka, a niektóre zjazdy i miejsca są wręcz bajeczne :) (np droga idąca potokiem :))

Odnośnik do komentarza
Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...